O Eucharystii

 Odkąd pamiętam fascynowała mnie Eucharystia. Zawsze mnie ciekawiło to co się tam na ołtarzu dzieje. Lubiłem przyglądać się księdzu i słuchać słów, które wypowiada. Gdy miałem z 10 lat zostałem ministrantem. Umożliwiało to mi bycie w samym środku, środka akcji. 

W domu także „odprawiałem” msze, brałem książeczkę od nabożeństwa i jechałem po kolei wszystkie części mszy.  Za chleb robił opłatek wigilijny, a za wino sok winogronowy. Jedynym wiernym uczestnikiem tych „mszy” była moja ciocia Ela. Jako, że ciocia umiała grać i spiewać, „msza” miała także oprawę muzyczną! Co prawda na akordeonie ale zawsze! Co prawda zawsze były te same czytania, psalm, ta sama ewangelia ale zawsze starałem się powiedzieć jakieś „kazanie”. Były także ogłoszenia duszpasterskie, zapowiadające m.in wycieczkę do babci. Albo wizytę cioci z Poznania. Oczywiście była także składka! No bo jak ma być wszystko to wszystko!

Później zacząłem dorastać, więc z „odprawiania” mszy zrezygnowałem. Niestety także zrezygnowałem z tej prawdziwej. Chociaż chodziłem do kościoła bo tak wypadało, bo mama kazała. To jednak to nie było już to samo co kiedyś. Po prostu nudziłem się. Gdy byłem w którejś klasie gimnazjum ksiądz opiekun wyrzucił mnie i brata ze służby. Swoją drogą dwa razy byłem w służbie liturgicznej i za każdym razem mnie wywalano! To pierwszy znak, że droga duchowna nie jest moją. Wracając do myśli. Msza święta była formą spędzania czasu i rozmyślania nad bezsensem mojego życia. Czasem zdarzyło się też zdrzemnąć.

Po moim pierwszym poważniejszym nawróceniu w czasach liceum, znów zacząłem służyć. Znów eucharystia była czymś ważnym w moim życiu. Chodziłem codziennie bo tak po prostu chciałem. Coś mnie tam przyciągało. Nawet wtedy, gdy było już jasne, że nie będę księdzem, nadal czułem, że chcę tam być. Tak blisko jak tylko się da. Później znów podziękowano mi za służbę. Co było przypieczętowaniem woli Ojca odnośnie mojego życia.

Jednak pewne sprawy, nieuporządkowane emocje, pragnienia i czyny, doprowadziły mnie do kolejnej oschłości. Tym razem nie było może buntu, nadal przecież uczestniczyłem w mszy świętej dlatego, że chciałem, a nie dlatego, że ktoś mi kazał. Przestałem jednak ją rozumieć. Wiedziałem, że coś w nie jest, jednak nie mogłem dostrzec jej sensu. Zacząłem modlić się o jej zrozumienie. I Pan wysłuchał mojej prośby! Odpowiedź przyszła na trzecim tygodniu Ćwiczeń Duchownych. Chciałbym podzielić się z Wami tym jak rozumiem tę tajemnicę. Zapraszam.

Zatrzymajmy się nad słowami, które wypowiada kapłan podczas konsekracji:

Wziął chleb

Bóg jest Ojcem każdego z nas. Jest Tatusiem, który bierze każdego z nas na swoje ręce.

W księdze Ozeasza tak czytamy: na swe ramiona ich brałem; oni zaś nie rozumieli, że troszczyłem się o nich. Pociągnąłem ich ludzkimi więzami, a były to więzy miłości. Byłem dla nich jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę – schyliłem się ku niemu i nakarmiłem go(Oz11,3-4).

Każdy rodzic – o ile ma po kolei w głowie – nie bierze na ręce dziecka aby mu zrobić krzywdę. Zresztą nawet jak brałem moją malutką chrześnicę na ręce to nawet przez myśl by mi nie przeszło aby ją skrzywdzić. Nawet jak bierzemy dziecko naszych sąsiadów, znajomych czy przyjaciół to bierzemy je czule i chcemy jak najlepiej dla malca. A skoro: Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec wasz, który jest w niebie, da to, co dobre, tym, którzy Go proszą(Mt 7, 11). Uwierzmy w Jego ojcowską miłość i troskę!

Nikt tak jak Bóg nie troszczy się o nas. On naprawdę czuwa nad nami. Opiekuje się nami, ubiera nas i karmi. Robi to nawet wtedy, gdy wydaje się nam, że to wszystko jest naszą zasługą. Nie, to nie nasza zasługa, a Jego! Doświadczam tego na co dzień. Zwłaszcza wtedy, gdy nic mi nie wychodzi. Nie mam nadziei i nie widzę sensu. Gdy jednak zreflektuję, otworzę oczy to widzę nadzieję, sens i że mam wszystko czego potrzebuję do egzystencji. Świadomość ojcowskiej miłości Boga do mnie, pozwala mieć nadzieję. Pozwala wierzyć, że będzie dobrze! Pozwala iść przez pustynię i to w zimną noc!

Dzięki Tobie składając błogosławił

Jezus wiedział, że wszystko to co ma pochodzi od Ojca. Wiedział także, że Ojciec dał mu przyjaciół-wszystkich ludzi, którzy uznali Go za swojego Zbawiciela! Wdzięczność i uwielbienie Boga za ludzi widzimy w modlitwie kapłańskiej Jezusa: „Objawiłem imię Twoje ludziom, których Mi dałeś ze świata. Twoimi byli i Ty Mi ich dałeś, a oni zachowali słowo Twoje. Teraz poznali, że wszystko, cokolwiek Mi dałeś, pochodzi od Ciebie. Słowa bowiem, które Mi powierzyłeś, im przekazałem, a oni je przyjęli i prawdziwie poznali, że od Ciebie wyszedłem, oraz uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał. Ja za nimi proszę, nie proszę za światem, ale za tymi, których Mi dałeś, ponieważ są Twoimi. Wszystko bowiem moje jest Twoje, a Twoje jest moje, i w nich zostałem otoczony chwałą. Już nie jestem na świecie, ale oni są jeszcze na świecie, a Ja idę do Ciebie. Ojcze Święty, zachowaj ich w Twoim imieniu, które Mi dałeś, aby tak jak My stanowili jedno. Dopóki z nimi byłem, zachowywałem ich w Twoim imieniu, które Mi dałeś, i ustrzegłem ich, a nikt z nich nie zginął z wyjątkiem syna zatracenia, aby się spełniło Pismo. Ale teraz idę do Ciebie i tak mówię, będąc jeszcze na świecie, aby moją radość mieli w sobie w całej pełni. Ja im przekazałem Twoje słowo, a świat ich znienawidził za to, że nie są ze świata, jak i Ja nie jestem ze świata. Nie proszę, abyś ich zabrał ze świata, ale byś ich ustrzegł od złego. Oni nie są ze świata, jak i Ja nie jestem ze świata. Uświęć ich w prawdzie. Słowo Twoje jest prawdą. Jak Ty Mnie posłałeś na świat, tak i Ja ich na świat posłałem. A za nich Ja poświęcam w ofierze samego siebie, aby i oni byli uświęceni w prawdzie(J 17, 6-19).

Zachęcam do tego aby wziąć ten fragment na osobistą modlitwę i postawić siebie w miejsce Apostołów. W miejsce „ich”, „jego/ją”, wstaw tu swoje imię i nazwisko! Jezus modli się i dziękuję Ojcu za Ciebie! Za takiego jakim Cię Ojciec stworzył. Pełnego zalet ale też wad i słabości!

Jezus także błogosławi. Błogosławić to znaczy dobrze mówić, dobrze życzyć. I On to robi! Chce błogosławić właśnie Tobie. Takiemu jakim jesteś! On Ci błogosławi wiedząc, że Ty Go zdradzisz i zawiedziesz! Twoje grzechy i Twoje podeptanie Jego miłości, nie przeszkadzają Mu w tym, aby Tobie dalej błogosławić. On mimo wszystko nadal dobrze Ci życzy! Mu wciąż
zależy na Tobie! I co więcej, nigdy mu się to nie znudzi!

Połamał

Każdy z nas jest w jakiś sposób połamany. Każdego z nas spotkały jakieś przykrości, doświadczenia, które coś nam zabrały. Każdy z nas jest nieustannie przez coś atakowany. Życie nasze to praktycznie nieustanna walka z przeciwnościami. Praktycznie rzadko, kto może sobie usiąść spokojnie, o nic nie musząc już walczyć, ani się starać. Co chwila spotyka nas coś niekontrolowanego. A to utrata pracy, a to utrata zdrowia. Małe sukcesiki przeplatane są wielkimi przegranymi. Okresy hossy okresami bessy. Okres pocieszeń, okresami strapień. I tak w kółko.

Bóg chce nas połamać. Sam mówi wiele razy w swoim Słowie, że kogo miłuje tego doświadcza. Tego próbuje w ogniu, aby kruszec jakim jesteśmy mógł być bardziej wartościowy.

Bóg jednak w przeciwieństwie do świata, chce złamać w nas grzech, egoizm, pychę, głupotę. To wszystko co oddala nas od Niego. Łamie nas po to abyśmy bardziej kochali Go, siebie i drugiego człowieka. Łamie nas po to aby mógł nas rozdać innym. Chce abyśmy kochali i zapragnęli żyć na serio! Bóg łamie nas bardzo delikatnie. Czasem boleśnie jednak nie narusza naszej godności. Robi to z rodzicielskim wyczuciem, niemal z chirurgiczną precyzją. Świat natomiast depta naszą godność. Oddziera nas z nadziei, sensu, misji i powołania. Bóg nigdy nie zabierze człowiekowi powołania i sensu w życiu. Może go co najwyżej zaciemnić ale nie zabrać. Świat natomiast zabiera. Niszczy w nas to co duchowe. Dla świata jesteśmy tylko maszynką do robienia pieniędzy. Przynosimy zyski to wtedy nas kocha, gdy jednak ich nie przynosimy mówi nam: do widzenia.  Świat próbuje zniszczyć w nas to co duchowe. Chce zniszczyć w nas radość, szczęście, proponując pusty śmiech i imitację szczęścia.

Bądźmy czujni na tę granicę. Zawierzmy się ufnie Bogu. Odwagi! On nie chce nas skrzywdzić. On tylko chce nas nauczyć miłości!

Rozdał

Jezus uczniom rozdaje połamany chleb. Są rozsypane okruszki. Ten kawałek chleba nie ma równych cięć nożem. Jest wręcz poszarpany. Coś przy tym dzieleniu chlebem zwyczajnie się marnuje ale Jezusowi to nie przeszkadza! On nie potrzebuje idealności. On bierze to co jest. On bierze i chce rozdawać nas innym takimi jakimi jesteśmy. Połamani, poranieni, przegrani i nieidealni. Właściwie to dopiero wtedy, gdy jesteśmy połamani możemy być rozdawani innym ludziom. Dopiero wtedy właściwie możemy kochać i służyć drugiemu człowiekowi.
Te słowa przypominają też, że nikt z nas nie jest samotną wyspą. Nikt nie żyje dla samego siebie. Przypominają także o tym, że nikt z nas nie jest idealny. I nie powinniśmy także nikogo idealizować. Nie ma ludzi idealnych. Nie wymagajmy idealności od innych. Pozwólmy ludziom być… ludźmi. Zwykłymi, prostymi ludźmi, mającymi swoje wady i zalety. Nie wymagajmy od nikogo idealności i perfekcji! Bóg od nas jej nie wymaga, więc my także nie powinniśmy jej nawet oczekiwać od siebie, czy od drugiego człowieka. Nie oczekujmy perfekcji od kandydatki na żonę/męża, nie oczekujmy jej od księży, pastorów itd. Dajmy im żyć i być sobą. Jeśli pozwolimy im być sobą, to tak naprawdę nigdy na nikim się nie zawiedziemy!

I powiem wam, że teraz każda msza znów jest dla mnie wyjątkowa! Każda jest widocznym znakiem miłości Boga do mnie! Życzę wam abyście także to odkryli!

Wasz Wojtek

 

Komentarze

  1. januszek73

    temat jest ciekawy

    Sprawa eucharystii jest ciekawa, jednak zawsze będą jakieś "ale" w tym względzie. Sprawę widzę na 2 płaszczyznach, bo albo ludzie nudzą się mszą św. albo jej nie rozumieją i traktują głównie jako "obowiazek".

    Z resztą nie dziwię się, bo chyba każdy w życiu przeżywa w tym względzie kryzysy ?, które są różnorakie, ale spotkałem się ze stwierdzeniem (i) – "mam tysiące rozproszeń w czasie jej trwania. No i to chyba normalne, iż tak przyzwyczailiśmy się do schematu mszy św. i treści w czasie jej trwania, że myśli krążą wszędzie, a nie skupiają się na Bogu i tym co się dzieje ? Też tak miewałem i nadal miewam, ale ciekawa sprawa :-). Mój spowiednik uświadomił mi, że nie każde rozproszenia są złe :-). Tak więc, w czasie gdy byłem zafascynowany koszykówką NBA, to na mszy św. często miałem myśli o koszykówce, również o mojej grze w nią. Nie traktowałem tego jako grzechu, ale czasem myślałem czemuż to te myśli tak mi "krążą"? O. Stanisław wyjaśnił mi to, czyli stwierdził bardzo prozaicznie – cyt. "Janusz grał sobie w koszykówkę z Panem Bogiem" . Ciekawe, ale bardzo to mnie zastanowiło, bo przecież te myśli o grze mógł mi podsuwać dobry duch, no i czemuś to miało służyć :-). No i uspokoiłem się :-), co nie znaczy, że nie miałem innych myśli rozpraszających i nadal je miewam. Z pewnością dużo z tych rożnych myśli było i jest rozproszeniami złego ducha, ale przestałem się tym przejmować i w/ g zaleceń, aby "nie dawać pokarmu rozproszeniom", łagodnie wracam do modlitwy i skupienia na mszy św. Tak więc moja droga rozumienia mszy św. przechodzi pewien proces i jestem za to wdzięczny Bogu, również za pociechy duchowe, które otrzymuję, zwłaszcza w czasie przyjmowania komunii św. No i to jest dla mnie "eureka" !!!, msza św. jest ofiarą ale taką ofiarą, którą karmi mnie Chrystus. Taka ofiara jest trudna ale bardzo ubogacająca, napełniająca, nasycająca, chociaż może być też bolesna. Widzę więc, że msza św. i komunia św. to miłość Jezusa do mnie a miłość to najważniejsza sprawa, której nic już "nie rozdzieli". No i dlatego moje rozproszenia na mszy św. nie mogą przeszkodzić miłości a w koszykówkę z Jezusem, to pewnie jeszcze nie raz zagram ?.

     
    Odpowiedz
  2. zk-atolik

    Być sobą tzn. kim?…….

    Nie oczekujmy perfekcji od kandydatki na żonę/męża, nie oczekujmy jej od księży, pastorów itd. Dajmy im żyć i być sobą. Jeśli pozwolimy im być sobą, to tak naprawdę nigdy na nikim się nie zawiedziemy!

    Czytając w/w fragment tekstu autora i chcąc spełnić Jego postulat, oraz osiągnąć w codziennym życiu to, co nam obiecuje, wręcz gwarantuje i zapewnia. Zrodziło się przede wszystkim pytanie – być sobą tzn. kim?……

    Ponadto śmiem zauważyć, że w relacjach międzyludzkich zwykle to nie my komuś pozwalamy być….., a tym bardziej księżom, czy pastorom, lecz oni nam usiłują zalecać, bądź perswadować i to nie wszyscy, że lepiej egzystować wg. zasady "więcej być, niż mieć".

    Natomiast w przypadku, kiedy jesteśmy pracownikami najemnymi np: w korporacji, to przełożeni różnymi sposobami skutecznie wymuszają na nas, abyśmy w pracy nie byli sobą w pozytywnym znaczeniu, lecz zupełnie kimś innym. A najlepiej całkowicie uległymi i spolegliwymi wobec nich i ich wszystkich poleceń, a nawet absurdalnych wymysłów tzw. dyrektyw, czy korporacyjnych zwyczajów, bądź obyczajów.

    Doceniam Pana szlachetne intencje, lecz nigdy człowiek nie zawiedzie się jedynie na Panu Bogu, a wobec ludzi warto zachowywać dostateczną ostrożność i czujność, oraz uważać, aby np: ten wiatr Pani Iwony Majewskiej – Opiełko nie spowodował Panu i jej podopiecznym więcej szkody, niż pożytku.

    Szczęść Boże!

    Pozdrawiam i życzę nieba Panu, uczestnikom dyskusji i sobie – Zbigniew

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code