Po moim tekście „Spory o Wawel – wstyd i brak wielkoduszności” napłynęły do mnie różne głosy, również krytyczne, z których jeden – chyba najważniejszy – chciałbym rozważyć. A mianowicie zarzucono mi, że nie dostrzegam w decyzji o pochówku śp. Prezydenta na Wawelu manipulacji politycznej, szczególnej współczesnej formy sojuszu „tronu i ołtarza” oraz klerykalizacji życia publicznego w Polsce. Mój krytyk twierdził, że pochówek na Wawelu uczyniono na polityczne zamówienie Jarosława Kaczyńskiego, a kard. Stanisław Dziwisz zgadzając się na Wawel chce dowartościować określoną opcję polityczną i jednocześnie umocnić władzę symboliczną i faktyczną Kościoła w Polsce, zwłaszcza „Kościoła krakowskiego”.
Zarzucono mi więc niekonsekwencję w świetle wyrażanych przeze mnie wcześniej krytyk różnych form sojuszu tronu i ołtarza oraz polityzacji religii i klerykalizacji życia publicznego w Polsce. Przy okazji wskazywano na szereg ważnych argumentów merytorycznych, które wskazywałyby, że istnieją bardziej odpowiednie miejsca dla pochówku tragiczne zmarłego Prezydenta i Jego małżonki.
Uważam, że argument – domniemanej – polityzacji pochówku Prezydenta przez hierarchię Kościoła w Polsce i środowiska prawicowe za ważny, ale nie zmienia on mojej zasadniczej tezy, że Wawel jest opcją możliwą do przyjęcia i adekwatną do sytuacji. Dlaczego?
- Decyzja został już podjęta przez wszystkie strony bezpośrednio zainteresowane i kompetentne dla jej podjęcia. Tego typu decyzja nigdy nie ma charakteru demokratycznego, choć jest dobrze, jeśli uwzględnia ona trwale nastroje dużych odłamów społecznych. Kwestionowanie tej decyzji podczas żałoby – nawet z poważnymi argumentami – nie służy jedności narodowej i tworzy linię destrukcyjnych podziałów wokół sprawy, której istotnym sensem jest służyć odrodzeniu Polski i pojednaniu jej obywateli. W obecnej sytuacji wszelkie partykularyzmu winny raczej ustąpić miejsca uniwersalności dobra powszechnego, nawet jeśli byłoby ono jedynie wcieleniem innego partykularyzmu podniesionego do rangi uniwersalnej reguły. To lekcja pokory.
- Pewna polityzacja decyzji o miejscu pochówku Prezydenta jest nieuchronna ze względu na naturalną dynamikę politycznego kontekstu roli jaką pełni. Można powiedzieć, że nawet najszlachetniejszy człowiek, jeśli ma w takiej sytuacji wpływ, jest kuszony – niekiedy skutecznie – by „coś ugrać” dla swojego środowiska czy wizji Polski, świata, Kościoła, a nawet dla siebie. Ze smutkiem, niestety, musimy się z tą niedoskonałością godzić, bo inaczej taka decyzja – jako synteza polityczno-rodzinno-kulturowo-religijna – nie byłaby w ogóle możliwa
- Być może kard. Stanisław Dziwisz chce decyzją o pochówku Pary Prezydenckiej wzmocnić też wpływy Kościoła, a zwłaszcza Kościoła krakowskiego i swoje osobiste, przez włączenie ważnej symboliki narodowej w obszar swojego władania. Można nawet powiedzieć, że kard. Dziwisz ma wyraźną słabość do życia i sprawowania swej funkcji w świetle wielkich symboli – jak choćby jego sztandarowy symbol Jana Pawła II – i włączenie nowego mocnego symbolu prezydencko-narodowego było – obok dobrej woli – skażone tą pokusą. Trudno jednak sensownie twierdzić, że kard. Dziwisz spełnia tutaj zlecenie polityczne brata Zmarłego, czyli Jarosława Kaczyńskiego – i szerzej prawicy politycznej w Polsce – motywy Kardynała i Brata w sprawie miejsca pochówku mogą być istotnie różne, choć generują tę samą decyzję.
- Być może nieuchronnie jesteśmy skazani na tworzenie „pękniętych” symboli narodowych? Np. ludzie, dla których śp. Lech Kaczyński nie zasługuje na Wawel, nawet po jego pogrzebowej „intronizacji” u boku Józefa Piłsudskiego, nie zmienią swojego zdania i będą uważać to za nadużycie i profanację. „Pęknięte symbole” są charakterystyczne dla czasów późnej nowoczesności, w jakie wchodzi również Polska. A jednak te „pęknięte symbole” mają swoją moc dynamizującą życie narodu, tworzącą nowe odczytania sensu dziejów Polski. I ta moc – pomimo pęknięcia – będzie działać pozytywnie.
- Nie warto absolutyzować Wawelu: miejsce pochówku tragicznie zmarłego Prezydenta nie kanonizuje Go ostatecznie i nie zamyka społecznej debaty nad dorobkiem i rangą Zmarłego. Wawel dodaje pewnego poloru mitotwórczego Prezydentowi i tragedii Katynia 1940 i 2010, ale nie jest jedynym czynnikiem tworzącym symbole i miarodajne oceny.
- Klerykalizacja Polski: czas pokaże na ile decyzja o pochówku Prezydenta na Wawelu była uwarunkowana prymatem doczesnych i politycznych interesów Kościoła w Polsce, a na ile w jej niedoskonałości zawierał się pewien tajemniczy plan Opatrzności. Kościół, poprzez kard. Dziwisza podjął decyzję dużego ryzyka, zarówno kościelnego, jak i społecznego. Jeśli owoce tej decyzji okażą się negatywne, Kościół utraci część swego autorytetu i w przyszłości jego głos w sprawach Polski, również momentach tragicznych, będzie traktowany ostrożniej. Posłuży to wówczas reklerykalizacji Polski. Ale możliwy jest również wariant pozytywny: Opatrzność czuwa i sens pochówku Prezydenta na Wawelu z czasem stanie się dla nas jaśniejszy i bardziej życiodajny.
- Wraz z tragiczną śmiercią Lecha Kaczyńskiego wydaje się kończyć pewien etap i forma patriotyzmu w Polsce. Być może mamy do czynienia z pewną nieco spazmatyczną kulminacją etosu patriotyzmu w oparciu o Ofiarę, poległych za Ojczyznę. Nie przypadkiem Wawel jest też przecież muzeum narodowym. Być może chodzi więc to, by kanonizując nieco – w sposób niezamierzony – w logice muzealnej odchodzący typ patriotyzmu i wizji Polski, dać też miejsce nowym jej formom? To jedynie pewna intuicja osobista, ale w kwestii symboli i przyszłości jesteśmy skazani trochę na wróżenie z fusów.
- Na koniec powtórzę mój zasadniczy argument: wielkoduszność wobec tragicznie poległych jest duchowo i symbolicznie owocniejsza niż choćby słuszna obawa przed nadużyciem politycznym czy klerykalnym pochówku Prezydenta. W tym przypadku wielkoduszność, czyli pewna nadmiarowa sprawiedliwość ze strony tych, którzy prezydenturę śp. Lecha Kaczyńskiego oceniają krytycznie, wydaje się nie przekraczać miary roztropności: Wawel nie jest absolutem i nie oznacza ostatecznej kanonizacji, choćby symbolicznej, Prezydenta. Wielkoduszność otwiera nas na łaskę miłości, przebaczenia i pojednania, tworzy nową jakość duchową, a być może polityczną dla Polski i Polaków.
Oczywiście, wierzę w dobrą wolę i szlachetne intencję wielu spośród tych z różnych motywów sprzeciwiają się pochówkowi Prezydenta na Wawelu. W poprzednim tekście nie udało mi się oddać pełnej sprawiedliwości całej gamie racji krytyków: są one różnej jakości. Jeśli płyną z autentycznej troski o dobro wspólne i dbałość o powagę symboli narodowych i religijnych, to chylę czoła przed takimi osobami i racjami. Proszę o wybaczenie tych, którzy mogli poczuć się urażeni potraktowaniem przeze mnie wszystkich kategorii oponentów jedną miarą. Ważne jest, aby na naszych sporach zyskała Polska i dobro duchowe osób angażujących się w namysł nad formami oddawania czci Ojczyźnie, jej ważnym postaciom i tworzeniem życiodajnych symboli, której nowoczesna Polska XXI wieku też potrzebuje.
Tragiczny dzień dla Polski i świata
Spory o Wawel – wsytd i brak wielkoduszności
To nie Wawel nas podzielił, ale brak miłości
Wolna wola i decyzja rodziny !
W pełni podzielam ten pogląd :
"Gdybym miał na chłodno podjąć obiektywną decyzję o miejscu pochówku Lecha Kaczyńskiego, może nie wskazałbym na Wawel. Ale oczekiwanie od rodziny Prezydenta chłodnej decyzji w 2 dni po tragedii jest w najlepszym wypadku lekkomyślne. Doszukiwanie się w tej decyzji politycznej kalkulacji jest po prostu podłe. Przyjmijmy na chwilę, że obiektywnie i chłodno myśląc, Wawel może i jest przesadą. Rodzina Prezydenta – przez ostatnie lata ocenianego przez wiele środowisk w sposób daleki od chłodnego obiektywizmu – ma jednak do tej przesady pełne prawo. Ciszej nad tą trumną." – autor Wojciech Przybylski
Świetnie i celnie!
No i tym razem bardzo merytorycznie napisałeś. "Śmiertelni to ludzie" co? Ma śmierć tę moc nadawania ostatecznego rysunku osobie ludzkiej, bo przecież przed nią nikim jeszcze nie jesteśmy, a tylko się stajemy. I tak stało się z Lechem K. – wedle niektórych z pewną nadmiarowością rysunku śmiertelnego. Z drugiej jednak strony pamiętajmy o niemieckich obawach wyrażonych po doświadczeniach hekatomb wojennych: że śmierci winno się odjąć sporo nienależnego jej splendoru. A Stachura nie pisał o niej jako "zwyczajnej wariatce"? Wobec śmierci należy więc chyba zachować czujność: na sam dźwięk jej nazwy odbezpieczać pistolet… Bo zawsze może się wydać niepotrzebna, albo życiodajna. I wymowa kreślonego przez nią rysunku osoby też może być tragikomiczna, heroiczna czy jaka tam jeszcze.
Szczęść Boże