Pod jarzmem miłości zakwitają róże naszych serc

Adwent2009r.jpg

 
 
Środa, II tygodnia Adwentu, rok C2
 

Podnieście oczy w górę i patrzcie: Kto stworzył te [gwiazdy]? – Ten, który w szykach prowadzi ich wojsko, wszystkie je woła po imieniu. Spod takiej potęgi i olbrzymiej siły nikt się nie uchyli. (…) On się nie męczy ani nie nuży, Jego mądrość jest niezgłębiona. On dodaje mocy zmęczonemu i pomnaża siły omdlałego. (Iz 40,26.28-29)

Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie. (Mt 11, 28-30)

Lubię patrzeć w gwiazdy.

Jeden z moich ulubionych religioznawców, Mircea Eliade napisał gdzieś kiedyś, że właśnie to spoglądanie człowieka na gwieździste niebo w środku nocy stało się zarzewiem jego religijności. Nie ma na świecie człowieka, który nigdy nie spojrzał w niebo pełne gwiazd, który nie zachwycił się ogromem kosmosu mrugającego milionem świecących punktów na grantowo-czarnym sklepieniu niebios. Nie ma takiej osoby, która nie przeraziła się ogromem kosmosu milczącego, patrzącego w ciszy potęgą niezmierzonych przestrzeni i światów ukrytych miliony i miliardy lat świetlnych od nas, małych kruszyn na niebieskiej planecie.

Kiedy miałam naście lat, często kładłam się na trawie w parku i patrzyłam w gwiazdy, aż do upojenia, do zawrotu głowy. Leżący obok mnie współtowarzysze tego mistycznego eksperymentu zawsze najpierw pletli coś o kosmoludach i podróżach we wszechświecie. Po upływie mniej więcej pół godziny takiego wpatrywania się w nieskończoność ponad nami przychodziła cisza i głębsze refleksje. I zawsze padało pytanie: ciekawe, jak to jest, że to wszytko tak się tam świeci, działa, nie spada, nie znika. Jak to możliwe, że w tym wielkim bezkresie człowiek żyje i oddycha i nie może sam siebie pojąć. Skoro sam siebie nie może poznać do końca, to jak to możliwe, żeby poznać do końca ten niekończący się nad nami, pod nami, obok nas wszechświat? No, kto to ogarnie?

No właśnie, kto to ogarnie?

Czy nie to ma na myśli prorok Izajasz, pisząc: „Podnieście oczy w górę i patrzcie: Kto stworzył te gwiazdy?”

Każdy o tym pomyśli, bo to jest pytanie towarzyszące ludzkości od zarania jej dziejów.

Czasem patrzymy też w inną przestrzeń – w nieskończone cierpienie świata, naznaczonego śladami milionów istnień zmagających się z bólem i trudnościami. Często chcemy odwrócić głowę od ogromu bólu i nieszczęścia, jakiego nie oszczędza nam życie i świat ludzkich błędów. Odwracamy się od mrocznego milczenia na naszą odpowiedź: ale dlaczego tyle bólu? I nierzadko nie zdążymy zauważyć niezwykłego blasku na ciemnym niebie zwątpienia. Takiego, które na początku zdaje się być nikłym rozbłyskiem, które ledwo zaistnieje, a już znika. Ale kiedy przyjrzymy się dłużej, okaże się, że to stały punkt, jasny i nieustanie zawieszony w ciemności. Punkt odniesienia trwale wskazujący ten sam kierunek. To właśnie jest NADZIEJA.

Chrześcijaństwo uczy, że w niepewnej nieskończoności naszych zwątpień i rozpaczy zawsze może zajaśnieć, zabłysnąć na firmamencie beznadziei nasza własna historia. Jeśli tylko uwierzymy, że krzyż niesiony razem z Bogiem stanowi w świecie pozbawionym nadziei jasny znak – jak światło gwiazd na ciemnej twarzy kosmosu.

Często jesteśmy znużeni, przytłoczeni naszymi troskami codziennymi. Zdaje się nam, że Bóg o nas zapomniał, że nie bierze pod uwagę tego, jakie są nasze zasługi i zamiast nam ulżyć w drodze, odwraca się od swoich dzieci. Udręczeni mówimy: zakryta jest moja droga przed Panem.

Wszechmoc Stwórcy to powód do odczuwania uniesienia. Kiedy wpatruję się w gwiazdy i przeczuwam ogrom wszechświata, jego niezwykłą potęgę i ogrom sił, jakie nim kierują i jakie go trzymają na niewidzianej smyczy, aby się nie rozpadł czy też nie zapadł w sobie – czyż to nie jest niewyobrażalnie wspaniałe i potwornie niepokojące? Mysterium tremendum et fascinosum, czyli tajemnica straszliwa i jednocześnie fascynująca. Wszechmoc Tego, który je woła po imieniu jest straszliwa, ale też pociągająca ku sobie. Nie ma takiej rzeczy i takiej siły, która byłaby mocniejsza.

Dlatego Izajasz w pewnym sensie bagatelizuje największe trudności i kłopoty, jakie człowiek może przeżywać. To wszystko jest niczym trudnym, niczym, co mogłoby powalić człowieka, bo Bóg jest większy niż wszystkie tragedie świata. On jest Tym, który się nie nuży, nie męczy. Niektórzy mówią, że Bóg też bywa wyczerpany, bo musiał siódmego dnia po stworzeniu świata odpocząć. Odpoczynek, o którym mowa w Księdze Rodzaju, nie wynika ze znużenia Stwórcy. To rodzaj odpoczynku, który staje się wskazówką dla stworzenia, dla człowieka, żeby w Bogu odpoczywającym szukać wytchnienia. W Bogu, który „ma wolny dzień”, i czeka na to, aby przygarnąć omdlałe nasze siły, dać nam skrzydła orła, byśmy znów mogli biec bez zmęczenia. Dla nas to znak NADZIEI – wszechmocny Bóg czeka jako odnawiające się nieustannie źródło naszej siły i wytrwałości w drodze do Jego Królestwa.

Woła: przyjdźcie do mnie utrudzeni, a ja was pokrzepię!

Przyjdźcie wy, utrudzeni ludzie pracujący w sklepie mięsnym czy spożywczym, cały dzień stojący na nogach, nieustannie pakujący towar, sprzedający go, obracający pieniędzmi, układający na półkach soki, chleb, mąkę, żeberka, mielone mięso. Przyjdźcie, a ja Wam dam więcej niż premię i bon na święta! Dam wam „wieczne teraz” bez trudu i zmęczenia!

Przyjdźcie utrudzone matki, zajmujące się całymi dniami i nocami swoimi krnąbrnymi pociechami. Przyjdźcie ojcowie, których dzieci przysparzają wam łez, powodów do złości i frustracji. Przyjdźcie wy, którzy siwiejecie przedwcześnie z powodu troski o przyszłość waszych dzieci. Przyjdźcie rodzice obciążeni samotnością i syndromem pustego gniazda. Dam wam więcej niż gwarancję dobrego startu w życie dorosłe dla waszych bliskich, dam wam więcej! Dam wam gwarantowane miejsce przy moim boku w Królestwie Niebieskim! Tam, gdzie wszyscy będą pokrzepieni!

Przyjdźcie utrudzeni ludzie zarządzający firmami i instytucjami, wydający odpowiedzialne decyzje, organizujący pracę wielu ludzi, będący podporą zarządów fundacji. Przyjdźcie do Mnie zastępcy szefów, wykonawcy woli prezesa spółki. Wołam was, przyjdźcie do Mnie ludzie obciążeni odpowiedzialnością, przytłoczeni, znużeni władzą i sławą, pozbawieni sił i dobrej woli do wykonywania swej pracy. Przyjdźcie do Mnie, dam wam więcej niż solidną pensję, coś więcej niż panowanie i nominacje w świecie nauki, biznesu, rozrywki czy polityki. Dam Wam życie wieczne, wieczny sukces – stałe na wieki miejsce przy Moim stole! Tam, gdzie wszyscy znajdziecie ukojenie i nie będziecie musieli udawać kogoś, kim nie jesteście!

Przyjdźcie, a JA WAS POKRZEPIĘ!

Bóg woła słowami Zbawiciela, który przeniósł (raz, a dobrze czyli skutecznie) wszystkie brzemiona ludzkości i pozbawił nas tego ciężaru na zawsze. Dlatego mówi: moje jarzmo jest słodkie, a brzemię lekkie. On to wszystko już zaniósł za nas, my tylko pójdźmy Jego śladem, Jego tropem, przetartą drogą prosto do nieba. Tam, gdzie NADZIEJA nie jest pustym frazesem i ulotką promocji przedświątecznej. Jezus woła nas tam, gdzie nadzieja przybiera konkretny kształt miłości i spełnienia, jakiego każdy z nas pragnie i o jakim każdy z nas marzy. Tyle, że to, co jesteśmy w stanie sobie wyobrazić w najśmielszych snach, jest niczym w porównaniu z tym, jak jest naprawdę w Królestwie Boga. Tego, który nigdy się nie męczy, nie nuży. Ten który lekko prowadzi w zdyscyplinowanym szyku najstraszliwsze siły wszechświata, czyż nie ma władzy dodać mocy każdemu omdlałemu sercu? Jak można w to nie wierzyć? Wystarczy spojrzeć w gwiazdy, w czarną zimną twarz wszechświata, tam gdzie Bóg mieszka za zasłoną tajemnic nie do objęcia ludzkim rozumem.

Słowo adwent pochodzi od łac. adventus i oznacza „przyjście”. Zawsze to my Go wołamy: przyjdź Zbawicielu i uratuj nas. Ale my też mamy przyjść do Tego, który nas woła: przyjdźcie do Mnie.

Tam gdzie woła nas Jezus, może na początku wydawać się nam strasznie i zimno, może nawet ciemno. Trzeba pokonać milczenie ciemności, pustkę i jej niezmierzone przestrzenie, niezbadane drogi, kierując się „światłem wołania” Boga: PRZYJDŹCIE!

Ale to tam w tej ciemności jest miejsce, gdzie w końcu pod słodkim jarzmem miłości zakwitają róże naszych serc. Róże przepiękne, nie na sprzedaż. Róże, których zapachem jest NADZIEJA.

Southern_cross2.jpg

 

14 Comments

  1. aharonartur

     A jednak…
    Szukam punktu

     A jednak…

    Szukam punktu wyjścia w słowach Twoich Jodka.

     

    Wyobraź sobie, że widzisz cały system naszej wzajemnej więzi, kiedy wszyscy jesteśmy razem jako jedna rodzina. Jak byś wówczas działała? Jak postępujesz w swojej rodzinie? Przypuśćmy, masz dzieci, męża, rodziców, krewnych – wszystkich razem. Twoja rodzina, twoje mieszkanie, ogólny dostatek. Jak rozdzielasz to wszystko? Każdemu starasz się dać to, co jest mu potrzebne w zgodzie z jego wiekiem, potrzebami, z Twoimi możliwościami, stanem. Może temu potrzeba czegoś więcej, a temu – trochę mniej, ten jest chory, a tamtemu wszyscy chcieliby dać prezent i tak dalej. Czyli wszystko jest rozdzielane optymalnie dla każdego, biorąc pod uwagę życzenia, odczucia wszystkich.

    Właśnie tak powinniśmy działać w świecie. Jeżeli globalna przyroda zobowiązuje nas odczuwać wszystkich razem w jednym Bożym Królestwie , absolutnie związanych nawzajem, to przedstawiamy sobą taką rodzinę.

     

    "A teraz popatrz, co powinienem jeszcze zrobić na świecie, jakich zmian dokonać, żeby doprowadzić świat do takiego stanu?.

    W tej mierze, w której spróbujemy myśleć o tym, zapoznać się z tym, nauczyć się tego Bożego systemu,  obowiązującego nas wszystkich, w tej mierze już będziemy rozpoczynać w świecie określone naprawy. I nagle przejawią się możliwości współdziałania ze sobą nawzajem. Zrozumiemy, każdy z nas i wszyscy razem, w jaki sposób powinniśmy prawidłowo związać się ze sobą nawzajem, uczynić tę więź coraz bardziej prawidłową, zbliżając się do jednolitego ogólnego Królestwa.

     Powinniśmy najpierw razem zrozumieć, odczuć, że stajemy się "jednym całym" i wychodząc z tego, instynktownie będziemy postępować prawidłowo.

    W pierwszej kolejności trzeba zrozumieć, odczuć, wyobrazić sobie, że jesteśmy jednym całym, w pełnej zależności jeden od drugiego. Powinniśmy w pierwszej kolejności wychować siebie.

    Przyroda wymaga od nas dojścia do wewnętrznej więzi pomiędzy nami. A wszystkie nasze wysiłki rozdzielenia żywności, pomoc biednym, nieszczęśliwym, analfabetom – to do niczego nie doprowadza. Możecie rozrzucać komputery i mąkę po całym świecie, od tego świat nie stanie się szczęśliwszy, nigdy od tego nie stanie się mniej głodujących i nie zmniejszy liczba chorych. Oni przyjdą na świat w innej postaci, i coś zawsze się przejawi.
     

    Pan Bóg  posługuje się tym światem i jest On narzędziem w jego ręku ku naszej naprawie.  
    Świat pokazuje swoje niedoskonałości po to, żeby każdy z nas naprawił siebie wewnętrznie i doszedł do otwarcia naszej ogólnej wzajemnej więzi, a nie po to, żebyśmy po prostu nakarmili siebie nawzajem. Bo niestety nie wyjdzie z tego działania żadna poprawa stanu na świecie

    Po to musimy zająć się samowychowaniem i wychowaniem siebie nawzajem. Jeżeli wszystkie środki masowego przekazu: gazety, pisma, książki, telewizja, radio, cały internet będą przepełnione wiadomościami, przykładami, spektaklami, muzyką, pieśniami tylko o tym, że powinniśmy połączyć się, że jesteśmy jedną rodziną i powinniśmy to ujawnić, to w sumie, człowiek zostanie zmuszony do zmiany.

    Zacznijmy aprobować tylko taki pozytywny wpływ na siebie nawzajem, dawać za to wynagrodzenie, medale, i, odwrotnie, karać ludzi za to, że tak nie robią, lecz karać miękko. Człowiek, idąc z jego życzenia być wielkim, szanowanym przez społeczeństwo, być dobrym w oczach swoich dzieci i krewnych, zostanie zobowiązany do przyzwyczajania się do postępowania dobrze. I nagle zobaczy, że rzeczywiście ta więź wzajemna istnieje.

    Niezbędna jest przebudowa systemu kształcenia. Dzisiaj tracimy dwadzieścia lat na to, żeby postawić człowieka na nogi w naszym egoistycznym świecie. Powinniśmy chociaż kilka lat poświęcić na to, żeby wychować na nowo ludzkość. Jak tylko zaczniemy to robić, to od razu zobaczymy pozytywny wynik.
     

    I to właśnie znaczą te cudowne słowa Jodko które piszesz poniżej cytuję :

    Przyjdźcie ojcowie, których dzieci przysparzają wam łez, powodów do złości i frustracji. Przyjdźcie wy, którzy siwiejecie przedwcześnie z powodu troski o przyszłość waszych dzieci. Przyjdźcie rodzice obciążeni samotnością i syndromem pustego gniazda. Dam wam więcej niż gwarancję dobrego startu w życie dorosłe dla waszych bliskich, dam wam więcej! Dam wam gwarantowane miejsce przy moim boku w Królestwie Niebieskim! Tam, gdzie wszyscy będą pokrzepieni!

     

    Przyjdźcie do świadomości siebie jako jednej Bożej rodziny i naprawiajcie w tym świetle na miarę waszych czasów.

    Nie wszystko się uda odrazu albowiem istnieje coś co się zwie strażnik na miarę czasu 

    Jego imię to pulsa de-nura

    „Nura” – to „światło”, „świeca”. Czyli „pulsa de-nura” – to świetlne uderzenie. Świetlne uderzenie – to negatywne oddziaływanie na człowieka.

    Kiedy człowiek wznosi się po duchowych stopniach, wchodzi w duchowy świat, to wszędzie istnieje ekran ochronny ze strony świata duchowego, żeby człowiekowi odkryć tylko to, co on może zrozumieć, poznać, prawidłowo przyjąć.

    To działanie Ducha świętego na miarę kondycji człowieka i społeczeństwa w jakim żyje.

    A człowiek, ze swojej strony, także powinien uczynić ekran, żeby ochronić siebie od tego ogromnego Światła Nieskończoności, wziąć od niego tylko tę informację i wrażliwość – odczuwaną – intensywność, która by pomogła mu dalej się wznosić, a nie przytłoczyła i zmyliła.

    Tak właśnie, kiedy człowiek otrzymuje więcej informacji lub odczuć, lub i tego i tego razem od następnego duchowego stopnia, to nazywa się „pulsa de-nura” – „uderzenie światła”. To niedobry stan i zazwyczaj doprowadza człowieka do odłączenia od jego duchowej drogi.

    On tak jakby nie jest gotowy, a dali mu zbyt dużą porcję?
     

    To znaczy zachłysnąć się światłem gwiazd…

     

    Z wyrazami szacunku i współodczucia duszy Twej i tego co piszesz.

     

    Artur Aharon H. 

     

     

     

     

     

     

     
    Odpowiedz
  2. jadwiga

    Aharonie

    Jak rozdzielasz to wszystko? Każdemu starasz się dać to, co jest mu potrzebne w zgodzie z jego wiekiem, potrzebami, z Twoimi możliwościami, stanem. Może temu potrzeba czegoś więcej, a temu – trochę mniej, ten jest chory, a tamtemu wszyscy chcieliby dać prezent i tak dalej. Czyli wszystko jest rozdzielane optymalnie dla każdego, biorąc pod uwagę życzenia, odczucia wszystkich.

    Właśnie tak powinniśmy działać w świecie.

    Nie chciałabym być wredna ale mi to cos przypomina. Znane hasła komunizmu " Od kazdego według zdolności dla kazdego według potrzeb". I chyba to sie juz zdewaluowało po upadku komuny…..

     
    Odpowiedz
  3. aharonartur

    Takie tam “Obnowleńcy”

    Jadwigo.

    Przynosisz mi wiele radości  tym wpisem.

    Zastanawiam się na jakim poziomie mam wylądować pisząc teraz. 🙂

    Jeśli posłużyć się całą partyturą aby odpowiedzieć Ci na Twoje pytanie to wyjdzie nam pulsa de-nura (patrz poprzedni wpis).

    Prześledzić od strony duszy wspaniałą idę solidarności ludzkiej , prześledzić  od jej korzenia w duchowym świecie i podać go w tym czasie na stół to tak jak by podać uderzenie światłem na nieprzygotowane oczy. 

    To tak jak Apostoł Paweł w drodze do Damaszku. Tam go dotknęła pulsa de nura. Otworzyć czas dla społecznych idei Chrystusa?

    Ależ to właśnie uczynili Komuniści kiedy świat nie był na te idee przygotowany bo serca nie były obrzezane.

    Moi kochani Żydzi, oczywiście nie wszyscy, też pobłądzili i dali się wciągnąć w nie ten czas. No naprzykład tacy wybitni lewicowi Żydzi uczynili z żydowskiego odrzucenia Chrystusa słaby punkt idei solidarności ludzkiej , czym spowodowali poważne wypaczenie jej historii i ideologii.  Już na samym początku, już w sercu  złamano  kręgosłup rosyjskiej historii odrzucając Chrystusa . Można się oczywiście zastanowić nad sensem tej nadziei którą w pierwszym swym wpisie ukazałem. Można nie wierzyć w możliwość tysiącletniego królestwa Chrystusa na ziemi. Ale Ono nadejdzie. Jednak zanim nadejdzie muszą być przygotowane naczynia na przyjęcie Bożego światła. Serca muszą wierzyć , mówiąc inaczej muszę być przekonany do tego że miłowanie drugiego człowieka jest mi i Ci niezbędne. Nam niezbędne. Nikt nie może wymagać niczego na siłe i naprawa przychodzi stopniowo. Zastanawiam się czy powinienem dalej pisać…tu na ten temat …Nie chciał bym wchodzić w nie moje kompetencje.

    Poprzedni wpis wyrażał pragnienie które chyba każdy z nas prędzej czy później poczuje w odpowiedniej dla siebie chwili z woli nie mojej ale tego Który Jest współistotny z Ojcem.

    Przyjdziemy do Ciebie i u Ciebie zamieszkamy mówi Jan w 14,23.

    Jakaż to solidarność?

    Jakaż idea społeczna?

    Jak pogodzić w sobie Ojca i Syna i Ducha świętego?

    Jak ich ugościsz?

    A przecież Oni mogą przyjść w każdej chwili naszego życia i uderzyć światłem.

    Może warto się jednak oswoić się na Jego  przyjęcie aby nie oślepnąć i nie powiedzieć że

    – jestem przytłoczony Twym widokiem Panie! raczej odejdź bom jest nie przygotowany na Idę Mesjańską w moim sercu.

     

    2. Zchodząc na poziomie artystyczno – historycznym i mając na uwadze poruszoną przez ciebie Jadwigo ideę lewicową  powiem tak:

    Podkreślam na  poziomie artystycznym wyraził to Aleksander Błok w wizjonerskim poemacie Dwunastu, który stanowi prawdziwą perłę rewolucyjnej podświadomości. W ciemnościach i śnieżnej zawiei, dwunastu zbuntowanych i bezbożnych żołnierzy, rosyjskich rewolucjonistów, podąża za majaczącą figurą Jezusa Chrystusa. Gdyby ruch ten połączył się z komunistami, gdyby Trocki i Zinowiew, Kaganowicz i Swierdłow mieli odwagę nawrócić się na łono Rosyjskiej Cerkwi, mesjanistyczny przewrót komunistyczny przemieniłby Rosję i żylibyśmy dzisiaj w innym świecie. Niestety, nie mieli tej odwagi, i komunizm upadł.

     

    Tej drugiej wypowiedzi nie należy mieszać z tą pierwszą albowiem lewica , komunizm i takie tam , to zupełnie inny korzeń niż ten z którego wyrasta Królestwo Boże i Boża  idea Mesjańska. 

    Przepraszam ale muszę przerwać Jadwigo. 

    Ps.

    Wiesz…

    KOcham wczytywać się w słowa. Łapię takie jedno z czyjejś wypowiedzi i ono mnie napełnia po brzegi. 

    Czasami siedzę i cieszę się jak dziecko z tego co ktoś pisze, czasami się smucę jakbym już stał nad grobem własnej matki.

    Chamuję się w tym co chciałbym powiedzieć co czuję . Wszystkiego nie da się powiedzieć. Ludzie się śmieją z tego co piszę , kiwają głowami na moje słowa i myślą co myślą…

    Dziś naprzykład dopiero dowiedziałem się co znaczy i gdzie w Biblii Hebrajskiej stoi stoi słowo Aharon.

    Dopiero po dwóch latach odkąd to imię do mnie przyszło dane mi było je przeczytać w hebrajskim słowie .

    Kocham Prawosławną mistykę, jakoś ona do mnie pasuje. Ale przy tym wszystkim muszę jeszcze gościć w sobie tak wielu że czasami piszę tak jak mnie uczyli Rabini Kabalistyki Żydowskiej w pierwszym wpisie .

    No jak im powiem że Jadwiga – pewna pani mówi że Oni są Komuniści to oni z krzeseł pospadają…

    Uśmiecham się teraz do Ciebie i przytulam podając Ci ciepło mojego serca…

    Tuląc cię nie znaczy że przestaję tulić innych. 

    Aharon znaczy "Ostatni"

    Chyba najmniej rozgarnięty człowiek na ziemi 🙂

     

    Oj, oj…będę tego wpisu żałował ale co tam wyślę 

     

    Pa.

     

     

     

     

     

     

     

     
    Odpowiedz
  4. zibik

    Ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi.

    Aharon znaczy "Ostatni" – Chyba najmniej rozgarnięty człowiek na ziemi 🙂

    Oj, oj…będę tego wpisu żałował ale co tam wyślę

    Drogi Aharonie !

    Cieszę się ogromnie, że masz świetny humor i nadal pamiętasz o nas, a nawet tęsknisz i wyróżniasz, ponadto znowu współtworzysz dzieło "Tezeusz".

    Dziękuję Tobie za życzliwe słowa, a szczególnie za to, co ostatnio napisałeś, jak zwykle w wyjątkowym, osobliwym i własnym stylu.

    Ewangelia wg. Św. Mateusza 20, 1-16 – Prawda, jakie to niesprawiedliwe?…… Boskiej sprawiedliwości nie jesteśmy w stanie zrozumieć i uznać. Może dlatego zbyt często gniewamy, czy buntujemy się?…………..

    Czy nie jest tak?…………….., że podświadomie liczymy na to, że ktoś, kto w swoim życiu wiele nabroił – uczynił, wyrządził dużo zła, a uniknął ludzkiej sprawiedliwości i należnej kary – poniesie zasłużoną karę na pewno po śmierci.

    Jak to rozumieć – czy to jest nasza zazdrość o Boże miłosierdzie?……………

    Pozdrawiam Ciebie serdecznie, bądź dobrej myśli – Aharonie wg. mnie masz szansę być pierwszym.

     

     
    Odpowiedz
  5. aharonartur

    NIe dziś

     Zbyszku 

    Nie wiem co napisać. Napisałem co prawda list do Ciebie ale nie zdecydowałem sie go wysłać. 

    Jakoś nie czuję się na dziś…

    Przepraszam może ktoś inny Ci odpowie. 

    I tak w tym tygodniu za dużo napisałem i pewnie będę tego żałował.

     

    Chciałem Ci napisać o pokolwniu Dana i czasach ostatecznych ale nie jestem jakiś na dziś …

    Przepraszam.

     

    Chyba troszkę pomilczę.

    Pa.

    Muzyka do posłyszenia 

     

    Poniżej link do J. Tavner Song for Athene – utworu napisanego przez brytyjskiego kompozytora w hołdzie Athene Hariades młodej aktorki (w połowie Greczynki), która tragicznie zginęła; na cztery głosy i chór a capella. To jedna z najbardziej znanych jego kompozycji. [Kompozytor pisał o Athene o odbiciu jej piękna zewnętrznego i wewnętrznego w jej miłości do poezji, muzyki i Kościoła prawosławnego]

    http://www.youtube.com/watch?v=r05EuixmKbI&feature=related

     

    A+

     

     
    Odpowiedz
  6. jorlanda

    No i klops: jedność wszechświata czy jedność małej wspólnoty?

    Odczuwanie jedności zaczyna się od małej wspólnoty. Łatwo mówić o współodczuwaniu wszechświata, mistycznej głębi własnych przeżyć, o samotności tego, kto wchłania w siebie wszystkie bratnie (?) idee próbując stworzyć z nich jeden system. A kiedy zaczyna się konkret: może coś razem zrobimy w parafii? może coś razem omodlimy w naszej rodzinie? może pogadamy po ludzku o wierze z żoną, z mężem, z dzieckiem, z przyjacielem… – zaczynają się schody. Łatwo zanurzyć się we wszechświecie idei, odczuć, w pustynnych eremach pełnych prywatnych wizji, aniołów, demonów i Bóg wie czego jeszcze – trudniej żyć na codzień z bliskimi, modić się, praktykować zasady wiary i odkrywać Boga we wspólnocie rodzinnej, parafialnej czy innej – wspólnej małej drogi.

    Ostatnio rozmawiałam ze studentami o new age, o niebezpiecznym prądzie umosływym polegającym na próbach (to skrót ogromny myślowy) utworzenia jednej centralnej idei czy religii ogólnoświatowej, która miałaby wznieść ludzkość na taki poziom rozwoju duchowego, aby wszyscy mogli dostąpić oświecenia. I jakoś tak mi się niektóre powyższe zdania z tym kojarzą…

    Nie zgadzam się  na takie poglądy i idee. Denerwują mnie i chyba nawet powodują niepokój i złość. Jak można tak dać się omamić własnemu rozumowi i własnej niepokornej władzy ducha, kóra próbuje kleić na nowo to, co Chrystus już dawno skleił???

    Życzę wszystkim rozsądku i pokornego podążania za Chrystusem, a nie za bliżej nieokreśloną "Prawdą", która jest złudzeniem.

    Pozdrawiam JŁ

     

     
    Odpowiedz
  7. ahasver

    Realia nierzeczy-wistości…

    Prawda, Jolu, jest zawsze bliżej nieokreślona… Prawda określona nie jest prawdą. Na pytanie Piłata Chrystus odpowiedział milczeniem…

     

    Perswadowanie zalet własnej religii za pomocą uwypuklania negatywnych momentów innego nurtu jest niemerytoryczne i należy do zabiegów erystycznych, które w retoryce uważa się za niedopuszczalne, a w logice codziennej dyskusji – za nieetyczne.

     

    New Age nie stanowi zagrożenia większego niż Chrześcijaństwo w umysłach spragnionych władzy – odpowiednie świadectwo niech stanowi historia. Fanatyzm religijny wyrasta na kanwie dezinterpretacji wynikającej z nie odwoływania się do czynników zewnętrznych, tzn. innych religii; komparatystyka zapobiega dezinterpretacja polegającej na zawoalowaniu jednej idei fixe mnogością jej własnych przedstawień, pośród których jej światło gdzieś znika. Interreligijność zapobiega dosłowności. Dzięki temu pozwala doznać transcendencji głębiej, bardziej rozlegle.

     

    Pewność wynikająca ze zdecydowania na jedno rozwiązanie poparta jest argumentami niepolemicznymi, tzn. zamkniętymi. W logice jest to tautologia: "Nasza naszość jest najwspanialsza, ponieważ nie ma niczego wspanialszego od naszej naszości"; taka argumentacja stanowi zagrożenie większe od nieco eklektycznych i często kiczowatych zabiegów New Age.

     

    Niepewność powoduje drżenie duszy, w której staje ona na krawędzi, a dzięki temu – myśli, doznaje siebie, przygląda się sobie i dzięki temu może cokolwiek z sobą począć w drodze do zbawienia, na której nie ma ostateczności, ponieważ droga jest na Tym Świecie. Odwoływanie się do innych religii i próba znalezienia uniwersalnego rozwiązania nie może być ostateczna, ponieważ istotą transcendencji jest jej ciągłe stawanie się; transcendencja jest Aktem, nie Substancją. Niepewność wynikająca z inter-religijnych przeskoków charakteryzujących nie tyle New Age, ile ducha czasów, w których żyjemy przypomina o najbardziej chyba uniwersalnej idei, ukrywającej się w sentencji "per aspera ad astra".

     

    Chrystus znalazł przeskok pomiędzy dwoma światami. Udowodnił tym samym, że stanowią one Jedno. Zbawienie nie jest jednak faktem – traktowanie go w ten sposób prowadzi znów do substancjalizacji Aktu, do ustanowienia zbawienia jako faktu historycznego z Tego Świata. Z chrześcijańskiego punktu widzenia zakrawa to na pogaństwo, swoisty fetyszyzm zbawienia. Pamiętajmy, że odpuszczenie nie oznacza uświęcenia. Gdyby tak było, nie mielibyśmy drogi do okonania, jaką jest czyściec tego życia. Zbawienie to zbawianie. Chrystus otworzył drogę i powiedział: Chodź za mną, ty też targaj krzyżmo swego żywota.

     

    Ustanowienie zbawienia jako faktu, a nie ludzkiej powinności (wina w sensie bycia winnym, a nie przewinienia) prowadzi do poczucia duchowego bezpieczeństwa, ale tego bezpieczeństwa, które stanowi największe zagrożenie. Fakt jest fetyszem nęcącym tłum; stanowi zamkniętą monadę, gotowy produkt duchowego bezpieczeństwa, w którym duch upada, gnuśniejąc w braku własnych argumentów i posługując się większościową perswazją. Fakt zawsze ustanawia anty-fakt. Odrzuca wszystko, co z nim sprzeczne. Większe to zagrożenie niż poszukiwawcza chwiejność New Age, która pozwala zapobiec szowinizmowi.

     

    Genealogią szowinizmu jest faszyzm. Fasci oznacza wiązkę gałązek skupioną w uścisku węzła. Stanowi zbitą masę, adorującą siebie wspólnotę, zlęknioną wszystkiego, co pochodzi z poza węzła. Poszukiwacz skazany jest na bluesa duchowej tułaczki i samotności. Twierdzenie, że mistyczna ekstaza we wnętrzu własnej duszy, prowadząca do poczucia jednosci z Uniwersum jest w stosunku do poczucia jedności za pośrednictwem wspólnoty czymś pustym, stanowi argument z pogranicza fasci, ponieważ dyskryminuje samotnicze natury, redukując ich autentyczną egzystencję do czegoś niezrozumiałego dla towarzystw wzajemnej adoracji, zamkniętych na niepokój polemiki, a w związku z tym z własnej adoracyjności czyniącej jedyny argument za koniecznością dołączenia do wspólnoty.

     

    Nie. Nigdy nie będę przynależał do Kościoła. Nienawidzę wspólnoty. Ludzie twierdzący, że tylko w masie można osiągnąć jakieś wygodne zbawienie, bo to czyn właśnie jest miarą postępu, są głupkami niezdolnymi do uwolnienia się od stawiającej opór materialności. Krzyczą o Tamtym Świecie, a nie potrafią uwolnić się od tego, ponieważ brną weń coraz bardziej. Życie na Tamtym Świecie jest możliwe Tu i Teraz, ale warunkiem do tego jest uczynienie z Tamtego Świata realności. Życie w mistycznej rzeczywistości jest bardzo ciężkie, ponieważ nie posługuje się słowami. Za to zazwyczaj mistyk obrywa, zwłaszcza od wystraszonego tłumu egoistów, żądającego od niego czynu, pragnącego sprowadzić go do roli narzędzia utwierdzającego tłum w słuszności własnego czynu. Samotników skazuje się na lincz, codziennie pierdoląc brednie o tym jaki to lekki i efemeryczny żywot prowadzą w świecie swojej bajki, pośród aniołów i demonów. Anioły i Demony są, siedzą w mojej duszy, szarpią nią przez cały czas, Bóg jest, Szatan jest, wszystkie te metaforyczne określenia na fenomeny psyche stanowią dziwną, otwartą i niezgłębioną strukturę, wewnątrz której egzystencja bynajmniej nie jest sielanką. Mam w dupie faszystów kpiących z mojego-Tamtego Świata tylko dlatego, że nie klepię różańca w dusznej salce moherowego kółka i nie przyczyniam się do budowy społeczeństwa – jak za komuny – przez konkretny czyn na rzecz wspólnoty.

     

    Na mistyczną realność można tylko wskazać. To jest inne życie. Wspólnota posługuje się językiem, komunikuje się, jej cechą jest brak milczenia, ponieważ w ciszy rozpłynąć się może tylko samotność. Na głupie pierdolenie faszysty czy innego komunisty, że świat idei nie stanowi oporu, odpowiadam: No to chodź, do cholery, porzuć wszystko, swój wygodny dom, który – jak się chwalisz – wybudowałeś własnymi rękami, zostaw samochód, niech zardzewieje, ubierz byle jakie łachy i łap stopa, spieprzaj jak najdalej w głuszę, gdzie wilki obgryzą ci dupę, a wiatr odmrozi wacka, żryj korzonki i stawiaj wnyki, nie będzie ci już ciepło, a po czasie nawet zimno, poczuj ten dystans, kiedy już będziesz zbliżał się do świata takiego, że zapierdziałe ciepełko bełkotliwej masy będzie napawać cię wstrętem jak brudny smród psa, który odstręcza wilki, porzuć tego głupawego, ciepłego jak śląskie kluski bożka ciepełka i przyjemności, słabą nieudolność wspierającą owczą głupotę i ślepy pęd, aby tchórzliwie przebrnąć życie w masie jak gówno w ciepłym ścieku, jak jesteś taki odważny i chcesz udowodnić dążenie do zbawienie w czynie, to zlej bezpieczną posadkę i spieprzaj dziadu do lasu, gdzie podejmiesz krzyżmo surowej zimy i w strachu przed wilkiem zaczniesz modlić się o każdy promień życia, poczujesz, czym jest radosna ekstaza, kiedy tak zaczniesz miłować każdy z filarów słońca, przeciskającego się pomiędzy drzewami…

    http://www.youtube.com/watch?v=QDZlvDL19Mk&NR=1

    http://www.youtube.com/watch?v=46GhUrtrklM

     
    Odpowiedz
  8. jorlanda

    Figury retoryczne są dla geniuszy słowa

    Nie jest moją mocną stroną retoryka, jak słusznie zauważyłeś, Bartoszu. Moja mocna storna to działanie, a nie filozofowanie. No chyba, że modlitwę i twórcze poszukiwanie sensu w świecie idei sprzeczających się ze sobą uznasz za filozofowanie, to ok.

    I nie sądzę, by moje słowa miały zamknętą formułę 😉 po prostu czasem za szybko piszę, kiedy nie mam na to kompletnie czasu. Staram się napisać coś w sposób pełny, nigdy nie wychodzi. Tak jak teraz – pewnie znów nie wyjdzie. Dlatego nie startuj tak szybko z dookreślaniem moich metod wypowiedzi 😉

    W Twoich słowach jest szukanie, chęć znalezenia punktu oparcia. W moich słowach chyba tego nie ma. Nie ma szukania i chęci oparcia się na słowach. Opisuję rzeczywistość, którą przeżywam, której dotykam. I nawet jeśli mnie też czasem wkurza, nawet czasem na skraj rozpaczy prowadzi ta moja wspólnota, to jednak staram się nie odchodzić od niej. Bo wiem (tak, WIEM) że to właśnie tam zaczyna się odnalezienie tej samotności, o kórej tak głęboko i wzniośle starasz się pisać (szacun). Jakoś tak wnioskuję z różnych moich i nie tylko moich doświadczeń, że takie samotne samotnikowanie na drogach wiary i ducha jest dość niebezpieczne, nie w takim sensie o jakim piszesz. W ciszy i samotności można słyszeć głosy, mieć wizje, czuć wezwanie Absolutu. Ale jak rozpoznasz, czy woła dobro czy zło? Oczywiście można dojść też do refleksji o nieistnieniu takich realiów, jak dobro i zło. Ale jak rozpoznać PRAWDĘ. Myślę, czuję, intuicyjnie wierzę, że na tej drodze potrzebny jest przewodnik i mistrz. Od którego oczywiście w którymś momencie się odejdzie, ale na początku chyba warto pobyć we wspólnocie. Docenić jej wartość.

    (niestety teraz nie mam czasu tego bardziej rozwinąć, bo moja mała wspólnota mnie wzywa 😉 )

    I jeszcze Twoje gniewne słowa (zacytuję długi fragment):

    No to chodź, do cholery, porzuć wszystko, swój wygodny dom, który – jak się chwalisz – wybudowałeś własnymi rękami, zostaw samochód, niech zardzewieje, ubierz byle jakie łachy i łap stopa, spieprzaj jak najdalej w głuszę, gdzie wilki obgryzą ci dupę, a wiatr odmrozi wacka, żryj korzonki i stawiaj wnyki, nie będzie ci już ciepło, a po czasie nawet zimno, poczuj ten dystans, kiedy już będziesz zbliżał się do świata takiego, że zapierdziałe ciepełko bełkotliwej masy będzie napawać cię wstrętem jak brudny smród psa, który odstręcza wilki, porzuć tego głupawego, ciepłego jak śląskie kluski bożka ciepełka i przyjemności, słabą nieudolność wspierającą owczą głupotę i ślepy pęd, aby tchórzliwie przebrnąć życie w masie jak gówno w ciepłym ścieku, jak jesteś taki odważny i chcesz udowodnić dążenie do zbawienie w czynie, to zlej bezpieczną posadkę i spieprzaj dziadu do lasu, gdzie podejmiesz krzyżmo surowej zimy i w strachu przed wilkiem zaczniesz modlić się o każdy promień życia, poczujesz, czym jest radosna ekstaza, kiedy tak zaczniesz miłować każdy z filarów słońca, przeciskającego się pomiędzy drzewami…

    Nie trzeba uciekać od wszystkiego, co "cywilizowane i chore", aby poczuć jak bardzo ta cywilizacja jest chora. W samym jej środku, w tym szambie i pośród papierowych dekoracji na cześć "kluchowatego boga" (bardzo podoba mi się to, co napisałeś) można odkryć bramę do świata sacrum. Kiedyś właśnie tak wyobrażałam sobie poświęcenie dla wiary: zostawić wygodne życie, porzucić wyksztłcenie, rodzinę czy też jej zalążki. I trwać w mistycznej biedzie na progu wieczności.

    Na szczęście to właśnie doświadczenie żywego Boga zmieniło kierunek mojego życia. Trwanie pośród fanatyków i tych na drugiem końcu bieguna w katolickiej wspólnocie jest czasem większym wyzwaniem niż to, co pozwoliłam sobie zacytować wyżej. Życie wygodne, przeciętne, nijakie ze świadomością tego, co jest tuż na wyciągnięcie ręki, i staranie się nie tylko o własne podnoszenie się w tej świadomości, to jest dopiero piekło. Nie trzeba iść na skraj lasu do wilków, by to poczuć. Życie wspólnotowe dostarcza takich wrażeń;)

    Pozdrawiam JŁ

     

     
    Odpowiedz
  9. ahasver

    Skowyt 🙂

    Cenię Twoje słowa. Są mądre. Szanuję Twoją ścieżkę – każdy ma swoją. Moja jest raptownie odmienna. Nie neguj samotności – są ludzie, którzy naprawdę ją kochają. Nie zapominaj o Kamedułach, o pustelnikach, o tym, że Jezus również oddalił się na pustynię. Nie zapominaj o tym, że świat jest na tyle bogaty i przedstawiający sobą takie spektrum możliwości, że wśród nich zawiera się równiez samotność i oddalenia na całe życie…

    skowyt

    otwiera przestrzeń

    wchodzisz w głąb i przestajesz stanowić

    ciało

     

    Dobro, zło… To tylko mała, człowiecza etyka. Zespół zabiegów i wzajemnych zobowiązań, dzięki któremu małe i pstrokate, rozlane w dolinach jak łupież ludzkie mrowisko jako tako radzi sobie ze swoimi śmiesznymi problemami. Gdybyśmy oceniali Boskość (a nie mamy do tego prawa) według miar naszej żałosnej, maleńkiej dobroci, czyż nie mielibyśmy prawa odrzucić Boga Hioba albo Boga, który chciał, aby dla niego zabić własnego syna? Bóg jest Ogromem – nasza etyka wobec Jego nieskończoności jest jak sarni bobek w lesie.

     

    Wędrowcy wybieraja Boskość poza ludzkim dobrem i złem – etyka jest czymś wobec mistyki wtórnym. Mistyka stanowi realność drogi, prawdę, o której należy zamilknąć’ "O czym nie można mówić, o tym należy milczeć" – napisał w Tractacie Logiczno – Filozoficznym Ludwig Wittgenstein. Milczenie jest czynem najwyższym, do którego dochodzimy przez bezlik słów; to słowa wskazują na to, do czego nie mają już dostępu, tak jak złoto ikon wskazuje na świętą barwę znajdujacą się poza zasięgiem kolorów, które na to dziwne światło tylko wskazują… Samotni wędrowcy są czółkami ludzkości, które zapuszczają się między wilki, aby opowiadać o najgłębszej ciemności, ale i o najgłębszym świetle. Dlaczego Mojżesz szedł po tablice sam, dlaczego na szczyt jakiejś niebiezpiecznej góry? Ponieważ Boskość należy zdobywać gwałtem. Jeden przez górę zrozumie dosłownie górę, inny – mtak jak Ty, Jolu – swój szczyt znajdzie w wymagającym jęczeniu ludzio, którym należy pomóc. Dlaczego nie? Obie ścieżki sa prawidłowe. To zależy od natury człowieka. Ja nie jestyem Tobą. Ty bardziej spełniasz swój żywot pośród owiec. Ja – pośród wilków.

     

    Filozofowanie jest poparte czynem, ponieważ samo jest czynem. Czynem najwyższym, takim jak życie na Tamtym Świecie pośród ludzi, do czego zdolny był Chrystus. Czyż nie jest modlitwa tak głęboka, że aż przenosząca ciało i duszę – jak medytacja buddyjskich mnichów – Tam, Tam.., Tam…, najwyższym czynem? Dla jednego szczytem modlitwy będzie jej realizacja w pomocy bliźniemu. Dla drugiego – materializacja formalnej subtelności w sztuce, w słowie. Byłoby głupotą i szczytem ignorancji i wulgarności twierdzenie, że pomoc człowiekowi jest potrzebna, a sztuka / myśl już nie… Sztuka / myśl wymaga czasem – właściwie to w większości przypadków – samotności. Eckhardt, Franciszek z Asyżu, Breugel, Hieronim Bosch, Nietzsche, Wittgenstein… Jeśli ktoś to czuje, niech filozofuje, jeśli nie – niech od filozofii trzyma się z dala.

     

    Słowa dla filozofa są jak barwy dla malarza; To twarda, bardzo twarda, twardsza niż brak chleba i wody realność. Duchowość jest istotą ludzkiej egzystencji. Realnośćią człowieka jest Tamten Świat… Czymże jest ssanie w żołądku i późnojesienny ziąb przy tej dziwnej, chłodnej fali myśli o braku sensu, zniewalającej mózg i paraliżującej jakąkolwiek przytomność, jakikolwiek możliwy fizyczny ruch? Niczym. I czyż nie jest tak, ze nawet o głodzie, kiedy ręce drżą, omdlałe, głowa boli już z wyziębienia, a oczy pieką ze zmęczenia, jakiś radosny przebłysk o szczycie spełnienia i ekstaza jedności ze światem nie przepełnia umysłu radością tak wielką, że cała fizykalna powłoka przestaje być czymś istotnym? Jeden dochodzi to tego pośród ludzi. Inny – w samotności… 

     

    Słowa dla filozofa, kolory dla malarza. To rzeczywistość, która rozsadza ich w różnym stopniu neurotyczne osobowości. Myśleć – aż do bólu głowu. Roztrzaskiwać Słońce o zniewalająco ponure myśli. Wydobywać z siermiężnego patosu smutku radosne przebłyski… To też jest prawdziwy świat… Samotność. To nie jest tak, że nienawidzę ludzi. Paradoksalnie, jako mizantrop, kocham ich. Ale nienawidzę społeczeństwa. Czuję wstręt do wszelkich form zbiorowości, choć wiem, że tylko w ten sposób mogę nawiązywać kontakt z ludźmi – ponieważ w jakiejś części jestem człowiekiem. Szczerze nienawidzę człowieka w sobie, ale wiem, że bez niego umarłbym – nie mam na to wpływu… – Kocham człowieka z egozimu – przez niecheć do człowieka w sobie… Społeczeństwo jest takie nieludzkie. Tobie życie wspólnotowe dostarcza jakichś wrażeń. Nie wiem, czy piekielnych, czy mistycznych. Ja pośród ludzi nie czuję nic. Nie żyję po prostu. Gonią gdzieś, są niewolnikami swojej codzienności. Są nieszczerzy. Kłamią, nawet patrząc codziennie przy goleniu w lustro, kiedy podobają się sobie tak naprawdę dlatego, że spodobają się klientowi, szefowi, grupie uczniów. Nieprawda: Wolą siebie zarośniętych i dzikich, naturalnych, wedle sztucznej konwencji ludzkiej: brzydkich… Nie mówią tego, co czują, ponieważ nie mają odwagi. Są płytcy i głupi. Największy odruch serca – mojego zimnego serca – nie jest warty ich uwagi. Pośród ludzi marnuję swój czas, wypalam się, niszczę swoje życie… Poświęcić się ludziom – byłby to szczyt egoizmu w stosunku do dbałości o moje życie, które jest dlla mnie darem. Ludzie tłamszą mnie.

     

    Nie utożsamiam się praktycznie z niczym, czego potrzebują. Nie zależy mi na tym, o co zabiegają. Sztuczne jest nawet zdobywanie kobiety. To silenie się na nadmuchane, wzniosłe uczucia. Jeśli dwójka szlachetnych ludzi spotka się – są siebie warci, od razu wiedzą, o co chodzi. Kochałem, kocham, będę kochał. Każde zwierzę kocha. Jeśli z powodu jakichś urojonych zaniedbań drugie "nie daje się zdobyć" lub odchodzi, to niech zdycha – nie było warte uwagi… Pomagać bliźniemu: Można, oczywiście. Jedni pomagają bezpośrednio, inni – z oddali. Chcę coś w głuszy napisać, pisac całe życie, malować, rzeżbić. Kreować. Tam mam największe natchnienie – gdzie jest cisza i przestrzeń. Czuję, że ma to sens, chciałbym obdarować kiedyś ludzi kilkoma cennymi książkami, pięknem emanującym z obrazu… Chciałbym w medytacji wyrzeźbić kapliczkę inną niż wszystkie, trochę jak drzewa, ale ze świetlistym pryzmatem cieszącym oko wędrowcy.

     

    Można zapytać w odpowiedzi na zarzuty egoizmu wobec samotnego wędrowcy: Czy nie jest altruizm egozimem, poszukiwaniem ukojenia swej duszy, ochłodzenia wyrzutów sumienia? Wędrowiec może rzec, że nie pragnie ukojenia duszy w Bogu ludzi. Mnie osobiście jest obojętne nawet ich piekło; jest brzydkie, śmierdzi wódką, popada w deperesję z byle jakiego powodu, używa narkotyków – nic w tym kolorowego, nic godnego uwogi, to piekło mało fascynujące, piekło niedemoniczne, zabiające bez furii i bez pasji, piekło jałowej inercji i słabości najsłabszych owiec, zdychających pośród podobnych do siebie, w lichocie bezmyślnego pędu… Bardziej kocham Naturę. Filozofia jest prawdą w drodze. Zwłaszcza, jeśli pokrywa się z życiem. W moim przypadku – każde słowo pokrywa się z tym, co robię, czuję, przeżywam, myślę. Jestem cały czas w drodze… Raz tu, raz tam – w jedności z Kosmosem. Cały czas trwa sztorm. Nie neguję odmiennych poglądów. I sam nie pozwalam negować. Są ludzie, którzy w dali umarliby. Są też ludzie, którym dany jest dystans, głusza, chłód. Tworzą w samotności. Nie potrzebują rozróżniać dobrego i złego. Sa jak wilki i tworząc w samotności dają ludziom tak samo dużo jak przebywający wśród nich. Szanujmy siebie nawzajem. Przebywajac wśród ludzi – zaczynam chcieć mordować. Będąc wysoko i daleko – kocham człowieka. Tak już mam. Jest mi z tym ciężko, ale nie lubię łatwego życia 🙂

     

    http://www.youtube.com/watch?v=lcV6j1JhWVs&feature=related 

    Pozdrawiam!

    -Ahasver. 

     
    Odpowiedz
  10. jorlanda

    We wspólnocie mieszka samotność…

    Normalnie mnie wgięło w blat połamanego stołka, na którym cudem siedzę od lat 😉

    Masz odwagę, tak pisać to odwaga. I jesteś wg mnie homo religiosus w najczystszej postaci. Ahistoryczny i bez kresu samotny pod dachem wszechświata (czy też na dachu, jak wolisz)…

    🙂 JŁ

     

     

     
    Odpowiedz
  11. letsplaycolors

    istotny element ..

    Tak długo, jak pozostaję w stosunku do drugiego człowieka w opozycji, nie żyję w samotności, ponieważ jestem z nim skłócony. Tak długo nie jestem wolny, jak długo nie zrezygnuję z mojej niezależności w stosunku do niego. Samotność nie jest jedynie ucieczką na "pustynię". Kto nauczył się kochać odmienność człowieka, jest bliżej "Boskiej" samotności, aniżeli ten, kto oddala się, aby przeżuwać niedoskonałość i żyć w poróżnieniu z "innym". Wędrować przez pustynię oznacza iść w ciszy za Przewodnikiem.

    Czy jest potrzeba aby tworzyć ciszę lub zaszczepiać ją z zewnątrz? Ona jest w nas, pozostaje kwestia, pozwolić jej podnieść się z naszego wnętrza, tak że sama jej obecność wyeliminuje hałas, który nas rozprasza i atakuje.

     
    Odpowiedz
  12. ahasver

    Bóg Wiatru.

         To nie żyj… Jeśli w oddaleniu dopatrujesz się opozycji, a w bliskości – swoistego paradoksu, w którym przebywając pośród ludzi dochodzisz do samotności, wówczas wciąż zawierasz swoje myślenie w schemacie dialektyki immanencji (bliskości) i transcendencji (dali); redukujesz wówczas absolutną indyferencję do napięcia pomiędzy tożsamością i różnicą, powtarzając dualizm klasycznego rozróżnienia na dobro i zło…

         Czy jest potrzeba, aby tworzyć ciszę lub zaszczepiać ją z zewnątrz, ponieważ rzekomo jest w nas? – Nie ma żadnej potrzeby szukania odpowiedzi na linii pomiędzy zewnętrznością lub wewnętrznością; to schemat transcendentalny specyficzny dla ludzkiego myślenia, a Bóg jest nie tylko Bogiem człowieka, choć tak się do niego przybliżył… to dziwne, że przybliżył sie do takiego ścierwa… 

         Swoją drogą – dlaczego nie szukać Go w niepokoju, w burzy, którą napotykamy w górach, w ciszy i dopada serce zza ściany lasu, z nikąd? Tam go szukam. Jestem śmieciem, nic nie wartym kawałkiem ścierwa, które toczy czerw wiatru. The Cold Universe of Death… Och jak silny jest wiatr ten, jaki Boski! Precz ze spokojem duszy! Jest dla gnuśnych!

     

     
    Odpowiedz
  13. aharonartur

    Jolu i Bartoszu

     Pozdrawiam Cię Bartosz i Ciebie Jolu i wszystkich tu piszących.

    Dziękuję za Wasze wypowiedzi. 

     

     

     


     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     
    Odpowiedz
  14. jorlanda

    Z dedykacją dla wilków 😉

    Zobaczcie, co znalazłam, kiedy szukałam natchnienia u Rilke’go:

    Z "Modlitewnika" (fr.)

    Raz tylko mówi do człowieka Bóg:
    zanim go stworzy. Potem w ciszy
    w noc go prowadzi. Nim się począć mógł,
    człowiek te jednak chmurne słowa słyszy:

    Idź do wyjścia, zmysłom uległy,
    po kres, gdzie twoje pragnienia biegły;
    rąbek szaty mi daj.

    Poza rzeczami ogniem wzbieraj
    i cienie rzeczy rozpościeraj,
    wieczne moje okrycie.

    Piękno, okropność: co chce, niech się stanie.
    Idź: nie jest końcem żadne doznanie.
    Pamiętaj, trzymaj się mnie.
    Stąd niedaleko, gdzie ja prowadzę,
    jest kraj.
    Nazywa się życie.

    Poznasz je
    po jego powadze.

    Rękę mi daj.

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code