Tolerować coś – nie znaczy już obecnie wyrozumiałego znoszenia czegoś, z czym się nie godzimy. Tolerować coś – to znaczy mieć do tego stosunek pozytywny. Ta radykalna redefinicja owego pojęcia pokazuje wyraźnie, że jej celem jest coś więcej niż tylko zmiana semantyczna. Chodzi o zmianę sposobu myślenia. Jeżeli problem tolerancji tworzy dziś linię sporu w Kościele katolickim, to główna linia podziału przebiega między tymi, którzy są wierni klasycznemu rozumieniu tego pojęcia a tymi, którzy ulegli jego ostatniej mutacji. Widać to doskonale na przykładzie wielu tzw. katolików postępowych, którzy – właśnie z hasłem tolerancji na ustach – zaakceptowali wiele postulatów całkowicie sprzecznych z nauczaniem Kościoła.
Już Konfucjusz pięć wieków przed narodzeniem Chrystusa głosił, że po to, by zmienić świat, należy najpierw zmienić język. Język bowiem nie tylko opisuje świat, ale także nadaje mu sens. Nie jest więc obojętne, w jaki sposób nazywamy konkretne zjawiska czy wydarzenia. Jak bowiem mówimy, tak też myślimy. A jak myślimy – tak postępujemy. Dlatego też niemal wszyscy agenci zmian społecznych, którzy dążyli do radykalnej przebudowy świata, zaczynali swe dzieło od zabiegów semantycznych. Wymyślali nowe określenia bądź dokonywali redefinicji starych pojęć, by zmienić ich pierwotny sens.
Ofiarą tego typu operacji padł wyraz „tolerancja”, który stał się słowem-wytrychem podczas licznych kampanii medialnych czy debat publicystycznych. Pojęcie to zmieniło znaczenie, w jakim było używane pierwotnie. Sam wyraz pochodził od łacińskiego słowa tolerare, które oznaczało „znosić”, „cierpieć”, „wytrzymywać”. Tolerancja obejmowała więc z jednej strony niezgadzanie się z czyimiś poglądami, wierzeniami, postawami czy upodobaniami, z drugiej strony jednak w sposób wyrozumiały godziła się z ich istnieniem. Uznawała, że nie można zwalczać siłą światopoglądu, którego nie podzielamy. Stanowisko takie wynikało z przeświadczenia, że otwarta konfrontacja i odwołanie się do przemocy przynosi więcej szkód niż znoszenie, wytrzymywanie, cierpienie (czyli właśnie tolerowanie) odmiennych wyznań czy poglądów.
Postawa ta była odbiciem nauczania św. Augustyna, który zalecał, by grzechu nienawidzić, ale grzesznika kochać. Myśl tę rozwijał św. Tomasz z Akwinu, który uważał, że człowiek ma prawo do błędu i może grzeszyć, ale nie oznacza to akceptacji dla błędu i aprobaty dla grzechu. Tego typu rozumienie tolerancji dość szybko zakorzeniło się w Polsce. Już Kazimierz Wielki zapewnił pełną swobodę kultu zarówno wyznawcom prawosławia (1341 r.), jak i Ormianom, którzy byli monofizytami (1356 r.). Także Tatarzy, a więc przedstawiciele islamu, sprowadzeni do Wielkiego Księstwa Litewskiego (1396 r.), przez wieki nieprzerwanie cieszyli się pełnią wolności religijnej. Pod tym względem drogi Rzeczypospolitej i Europy Zachodniej rozchodziły się radykalnie. To podczas Soboru w Konstancji (1414-1418) polski szlachcic Paweł Włodkowic z Brudzenia, sprzeciwiając się nawracaniu pogan siłą, przypomniał Kościołowi powszechnemu zasadę, że „wiara nie ma być z przymusu”. Niemal cała nasza delegacja stanęła wówczas w obronie Jana Husa. Niestety, Polacy okazali się w mniejszości i reformator z Pragi spłonął na stosie.
Podczas gdy Zachód pogrążał się w konfliktach na tle religijnym, których symbolem stała się krwawa Noc św. Bartłomieja (1572 r.), Rzeczpospolita tworzyła trwałe ramy ustrojowe dla tolerancji, czego wyrazem był akt konfederacji warszawskiej (1574 r.), zredagowany przez biskupa Stanisława Karnkowskiego. W czasie gdy Europa Zachodnia przyjmowała barbarzyńską zasadę cuius regio, eius religio, dokonującą gwałtu na ludzkich sumieniach, król Zygmunt August oświadczał, że nie jest panem sumień swoich poddanych. To nie Wolter w swym „Traktacie o tolerancji”, lecz Jan Zamoyski w polskim sejmie oświadczył innowiercom, że dałby sobie rękę obciąć za ich nawrócenie, lecz dałby drugą rękę, gdyby miano im zadać gwałt. Nie znaczy to, że był on obojętny religijnie – ten sam Zamoyski podczas pochodów Stefana Batorego na Wschód patronował zakładaniu kolegiów jezuickich, które stały się żywymi centrami ewangelizacji.
Nowożytne rozumienie tolerancji, które pojawiło się później, choć różniło się w pewnych kwestiach od zarysowanego wyżej modelu polskiego, miało z nim jednak wiele cech wspólnych. Być może wynikało to z faktu, że fascynacji doświadczeniem ustrojowym Rzeczypospolitej Obojga Narodów nie ukrywali intelektualni prekursorzy nowożytności, tacy jak Erazm z Rotterdamu czy Michel de Montaigne, a w bibliotece Johna Locke’a znajdowały się – pochodzące z drukarni Szymona Budnego w Łosku – pisma (1570-1587) poświęcone m.in. idei tolerancji. W każdym razie zarówno dla przedstawicieli polskiego renesansu, jak i reprezentantów zachodniej myśli liberalnej wspólne było przeświadczenie, że tolerancja ma więcej wspólnego z wyrozumiałością i pobłażliwością niż akceptacją i afirmacją. Wystarczy przywołać choćby stwierdzenie Johna Stuarta Milla, który mówił, że „źli ludzie” mają prawo do głoszenia „poglądów, które uważamy za fałszywe i szkodliwe”, nawet gdy jesteśmy przekonani, iż mogą one doprowadzić do „zepsucia społeczeństwa”.
Pod koniec XX wieku słowo „tolerancja” zmieniło jednak w dyskursie publicznym swoje pierwotne znaczenie. Dziś jest coraz powszechniej rozumiane jako „życzliwa akceptacja” i „afirmatywna otwartość”. Tolerować coś – nie znaczy już obecnie wyrozumiałego znoszenia czegoś, z czym się nie godzimy. Tolerować coś – to znaczy mieć do tego stosunek pozytywny. Ta radykalna redefinicja owego pojęcia pokazuje wyraźnie, że jej celem jest coś więcej niż tylko zmiana semantyczna. Chodzi o zmianę sposobu myślenia.
Jeżeli problem tolerancji tworzy dziś linię sporu w Kościele katolickim, to główna linia podziału przebiega między tymi, którzy są wierni klasycznemu rozumieniu tego pojęcia a tymi, którzy ulegli jego ostatniej mutacji. Widać to doskonale na przykładzie wielu tzw. katolików postępowych, którzy – właśnie z hasłem tolerancji na ustach – zaakceptowali wiele postulatów całkowicie sprzecznych z nauczaniem Kościoła. W sferze publicznej było to szczególnie widoczne w działalności tych polityków (jak np. premier Kanady Pierre Trudeau czy premier Holandii Ruud Lubbers), którzy z jednej strony deklarowali się jako katolicy, z drugiej zaś sami doprowadzali do legalizacji aborcji, czy przyznawania przywilejów małżeńskich parom jednopłciowym. Tego typu zabiegi mają ten dodatkowy skutek, że wymuszają także zmiany postaw osób wierzących wobec nauki moralnej Kościoła.
To, co zawsze w etyce chrześcijańskiej uznawane było jednoznacznie i bezdyskusyjnie jako grzech, teraz zyskuje status postępowania nawet nie tyle moralnie obojętnego, ile wręcz pozytywnego.
Kościół był pod tym względem zawsze realistyczny – wiedział, że w naszej doczesnej rzeczywistości ziemskiej zła się wyeliminować z tego świata nie da. Należy jednak zdecydowanie zło nazywać złem, a dobro dobrem. To jest właśnie dawanie świadectwa. Współczesny model tolerancji represywnej zakazuje jednak Kościołowi dokonywania takich wartościujących sądów.
Poglądy, które są sprzeczne z kanonami poprawności politycznej, nie mają mieć już więcej prawa bytu w przestrzeni publicznej. Dokonuje się to pod hasłem „Nie ma tolerancji dla wrogów tolerancji” (oczywiście tej rozumianej na nowoczesną modłę).
Nie chcąc być gołosłownym, podam konkretny przykład i przywołam tzw. ustawę C-250, przegłosowaną przez parlament kanadyjski w 2005 roku. W myśl owego prawa, jakiekolwiek negatywne odniesienie do homoseksualizmu jest uznawane za przestępstwo kryminalne i zagrożone nawet karą więzienia. Jeszcze podczas debaty parlamentarnej reprezentanci różnych wyznań próbowali wprowadzić do owej ustawy dwie istotne poprawki. Pierwsza z nich miała zapewnić katechetom i nauczycielom wolność nauczania tego, co na temat homoseksualizmu ma do powiedzenia tradycja judeochrześcijańska. Druga czyniła rozróżnienie między osobami a czynami homoseksualnymi, gdyż Kościół nie potępia konkretnych ludzi, a tylko ich grzeszne czyny. Obie te poprawki odrzucono, co oznacza w praktyce penalizację katolickiego nauczania w tej kwestii.
Są już przypadki pierwszych osób skazanych tylko za to, że publicznie cytowały wersety ze Starego i Nowego Testamentu poświęcone homoseksualizmowi. Jeżeli uznajemy Biblię za słowo natchnione przez Boga, wówczas to właśnie Jego należałoby posadzić na ławie oskarżonych. Tego typu przykładów zmian w systemie prawnym czy edukacyjnym można wyliczać jeszcze wiele – media donoszą zresztą o nich na bieżąco w relacjach z różnych zakątków naszego globu. W istocie obserwujemy pochód przez świat nietolerancyjnej tolerancji, która dąży do wyeliminowania ze sfery publicznej wszelkich mocniejszych tożsamości, opartych na niezmiennej hierarchii wartości. Gdyby Kościół zaakceptował idee tej świeckiej religii tolerancjonizmu, wówczas przestałby być sobą, straciłby jakąkolwiek rację istnienia. Odwołując się do języka biblijnego – byłby solą, która zwietrzała i straciła smak. Powinno to być oczywiste dla każdego świadomego katolika.
Ankieta_ID=201889#
Problem dzisiejszego Kościoła polega jednak na tym, że dla wielu katolików nie jest to wcale takie oczywiste. Jak zauważył swego czasu podczas wizytacji w jednej z rzymskich parafii Jan Paweł II: „wydaje się, że wierzący, czyli ochrzczeni, nie potrafią się oprzeć zeświecczeniu, ideologiom, które przeciwne są nie tylko Kościołowi, religii katolickiej, ale religii w ogóle, są ateistyczne albo antyteistyczne”. Jedną z takich ideologii, która zyskuje szerokie poparcie nominalnych katolików, jest właśnie tolerancjonizm. Traktuje on tolerancję jako wehikuł, dzięki któremu będzie można przemodelować naukę Kościoła w sprawach nie tylko moralności, ale i wiary.
Ta ostatnia uwaga dotyczy choćby nauczania dogmatycznego w sprawach grzechu czy piekła. Rozmawiałem niedawno w Austrii z rodzicami, których dzieci chodzą do jednej z wiedeńskich szkół. Opowiadali mi o katechecie, który na lekcji nauczał, że istnieją grzechy śmiertelne oraz wieczne piekło. Został za to wezwany przez dyrekcję i zagrożono mu natychmiastową dymisją, jeśli odważy się jeszcze raz powtórzyć to, co w sumie od początku stanowi element doktryny chrześcijańskiej. Usłyszał przy tym oczywiście, że jest niezwykle nietolerancyjny.
Gdyby jakiś współczesny artysta miał dziś wyrzeźbić figurę Tolerancji, nie przedstawiałaby ona kobiety z pobłażliwym uśmiechem, rozkładającej ręce w geście pogodzenia się z rzeczywistością, ale nieugiętą bojowniczkę z zaciśniętymi szczękami i pięściami, gotową zniszczyć każdego, kto stanie jej na drodze. W orszaku, który wiodłaby za sobą, znaleźliby się także liczni katolicy, szczerze zapewne przekonani, że są „dobrymi ludźmi” i stoją po właściwej stronie. Im jest ich więcej, tym głębszy jest kryzys tożsamości Kościoła.
Zobacz też teksty pozostałych autorów:
Paweł Kozacki OP, Przegrana i dług
Zbigniew Nosowski, Symfonia czy kakofonia?
ACM (Associated Christian Ministries), Jak radzić sobie z konfliktem w Kościele?
Barbara Kapturkiewicz, We wspólnym Kościele
Mroczne siły tolerancji
Nauka Kościoła określała kiedyś jednoznacznie i bezdyskusyjnie, że protestanci pójdą do piekła – a następnie, jak wiemy, zmieniła zdanie. Wobec tego, jaką możemy mieć gwarancję, że "postępowi katolicy" są na 100% w błędzie, gdy postulują np. legalizację związków homoseksualnych ? Zablokowanie dyskusji na ten temat nie byłoby posunięciem korzystnym dla katolicyzmu.
Twierdzenia o kryzysie tożsamości Kościoła czy o rzekomych represjach ze strony "tolerancjonizmu" brzmią gładko i patetycznie niczym w jakimś romantycznym dramacie. Ale ile jest w nich prawdy ? W przeciwieństwie do Autora sądzę, że mutacje i zmiany są zjawiskiem pozytywnym dla chrześcijaństwa, wzmacniającym go i pozwalajacym mu odczytać swoją wiarę na nowo na tle zmieniających się warunków społecznych. Nowoczesne społeczeństwo razem ze swoją mniej lub bardziej trafną koncepcją tolerancji to wg mnie wielkie wyzwanie i wielka szansa dla Kościoła – szansa na to, aby raz jeszcze odnaleźć Boga tam, gdzie nie spodziewaliśmy się go zastać. Bylebyśmy tylko nie odwracali się do tej szansy plecami, wiążąc ją z zagrożeniem jakimiś mrocznymi siłami pochodzącymi od rzekomo wrogiej nam cywilizacji zachodniej.
Pozdrawiam
@quqzar
1.
1. Proszę zacytować dokumenty Magisterium (chyba że ma Pan coś innego na myśli, pisząc
„Kościół”), w których napisano iż protestanci są skazani na piekło.
2.
2. Jak
już w innym miejscu pisałem, zmiana w nauczaniu Kościoła o homoseksualizmie nie
jest możliwa, gdyż nią podcięto by korzenie Kościoła. Kościół nie może
zaprzeczyć Pismu Świętemu i Tradycji. Stosunek do homoseksualizmu i
seksualności wypływa z chrześcijańskiej antropologii i prawa naturalnego – jeśli
nastąpiłyby tu zmiany, w moralności zapanowałby totalny chaos.
3. 3.
"Mutacje
i zmiany" są sprzeczne z chrześcijańskim rozumieniem rozwoju doktryny (Newman,
polecam przeczytać jego dzieło na ten temat). O tym, że są czymś zdecydowanie
negatywnym dla Kościoła przekonać się możemy, patrząc chociażby na owoce mutacji
i zmian w rycie rzymskim – Nowus Ordo Missae, posoborowej rewolucji
liturgicznej. Jej twórcy zaufali modernistycznym prądom, na które Pan się powołuje,
czego skutki są dziś opłakane.
4.
4. Zgadzam
się, że Kościół musi znaleźć język zrozumiały dla dzisiejszego społeczeństwa.
Ale tym językiem może przekazywać tylko nauki, które otrzymał. Kościół nie jest
właścicielem Prawdy, nie może jej poddawać obróbce, żeby przypodobać się
światu. Kościół ma tą Prawdą zmienić świat, a nie pozwalać siebie zmieniać.
Pozdrawiam
@senacinimod
1. Mówiłem o regule "poza Kościołem nie ma zbawienia", zawartej oficjalnie w postanowieniach Czwartego Soboru Laterańskiego (1215 rok). Żałuję, ale nie dysponuję przekładem polskim – przyjmie Pan angielską wersję ?
"There is one Universal Church of the faithful, outside of which there is absolutely no salvation."
Fourth Lateran Council, Canon 1
2. Proszę nie łączyć Pisma Świętego z prawem naturalnym. Pismo Święte jest tekstem, który każdy może przeczytać i wyrobić sobie o nim własne zdanie. W przypadku prawa naturalnego natomiast nie ma takiej możliwości – każdy może sobie wymyślić dowolne reguły i uważać je za uświęcone przez Boga, tak jak robiono niegdyś z usprawiedliwianiem niewolnictwa i rasizmu…
A tak w ogóle – ja przecież nawoływałem tutaj tylko do otwarcia się na dyskusję. Co jest złego w dyskutowaniu, zwłaszcza jeżeli jesteśmy pewni swoich racji ? Skoro słuszność jest po naszej stronie, to możemy tylko zyskać, przekonując do niej innych. A może czai się w nas podskórny strach przed brakiem tej słuszności ?
3. To Pańska subiektywna opinia. Miałem kiedyś możliwość uczestniczenia we mszy odprawionej w rycie przedsoborowym, ale nie byłem nią zbytnio oczarowany. Oczywiście liturgia to zawsze liturgia, ale trudno zaangażować się w przeżywanie słów, których się nie rozumie. Współczesny ryt odpowiada mi dużo bardziej, czy widzi Pan w tym coś złego ?
4. I ja się z tym zgadzam – Kościół nie może dłubać przy prawdzie. Natomiast może i powinien jej poszukiwać w otaczającym nas świecie.
Pozdrawiam
@quqzar
1. Jeśli byłby Pan zainteresowany dokumentami soborowymi po polsku, polecam np. tę stronę: http://dokumenty-soborow.blogspot.com/
Co do „Extra ecclesiam nulla salus”, Kościół katolicki nigdy nie odrzucił i nigdy nie będzie mógł odrzucić tej dogmatycznej formuły. Poza tym, ona nie jest stwierdzeniem, iż protestanci są skazani na piekło (oczywiście można przywołać np. radykalną interpretację Fulgencjusza z Ruspe, ucznia św. Augustyna – „Fide ad Patrum” 38.79, ale Kościół nigdy jej nie zatwierdził jako swojej nauki).
2. Pismo Święte nie jest tekstem, który „każdy może przeczytać i wyrobić sobie o nim własne zdanie”. Polecam zapoznać się z dokumentem Papieskiej Komisji Biblijnej „Interpretacja Pisma Świętego w Kościele”. Jeśli chodzi o prawo naturalne – Kościół wyznaczył określone ramy, poza które w rozumieniu tegoż się nie wychodzi.
Nie uważam, że w dyskusji jest coś złego, nic takiego nie chciałem sugerować.
3. Oczywiście nie musimy skupiać się na przykładzie, który podałem, nie o niego tu chodzi.
Nie piszę tylko o moich subiektywnych odczuciach, bo w liturgii katolickiej estetyka i odczucia nie są najważniejsze. Miałem na myśli kryzys, jaki przyniosło Kościołowi między innymi wprowadzenie nowego Mszału i nowych przepisów. Tu już mamy do czynienia ze statystykami (jeśli byłby Pan zainteresowany, możemy rozmowę na ten temat gdzieś przenieść, chyba że uważa Pan iż to jest dobre miejsce).
4. Prawda, jaką otrzymał Kościół, ma bynajmniej inne źródła niż „otaczający nas świat”. Jak pisałem – Kościół nie ma szukać Prawdy w tym świecie, tylko Prawdą zmieniać świat i wskazywać, co w tym świecie jest z Prawdy, a co ma innego ojca.
Pozdrawiam
@senacinimod
1. Dziękuję za link, powinien się przydać. Oczywiście, można modyfikować i zmieniać tą regułę, tak, aby stępić jej "antyheretyckie" ostrze. Ale w owym czasie rozumiano ją chyba trochę inaczej.
2. Miałem na myśli techniczne możliwości, nie doktrynalne stanowisko komisji. Każdy człowiek może potencjalnie zostać czytelnikiem Pisma Świętego i dlatego dyskutowanie za pomocą argumentów z Pisma ma sens – każdy może je sprawdzić. Natomiast w przypadku prawa naturalnego żadnej możliwości sprawdzenia oczywiście nie ma, możemy co najwyżej ogłosić swój własny punkt widzenia jako obowiązujący (i to chyba próbują dziś robić niektórzy katolicy). Zatem argumenty opierające się o prawo naturalne sensu za bardzo nie posiadają.
3. Statystyki nic nie pomogą, gdyż ilość wiernych w Kościele jest (przynajmniej wg mnie) zupełnie bez znaczenia. Liczy się wierność Bożemu przesłaniu i tyle. Rodzina Noego była kiedyś ostatnią garstką sprawiedliwych na ziemi, nie widzę powodu, dla którego w przyszłości nie miałoby być podobnie.
4. Ten świat został stworzony przez Boga i jako taki MUSI zawierać w sobie elementy Bożej prawdy. Naszym zadaniem jest je odnaleźć i rozpoznać, przynajmniej ja tak to widzę.
Pozdrawiam
@quqzar
1. Ależ, jak pisałem, ta reguła nie uległa zmianie. Przynajmniej mi nic o tym nie wiadomo. Druga rzecz – z tej reguły nie wyciąga się konieczności piekła dla innowierców. Nie znajdzie Pan dokumentu, w którym Kościół stwierdzałby, iż każdy kto do niego formalnie nie należy, skończy w piekle.
2. Może inaczej – czym według Pana jest „prawo naturalne”, na którym Kościół buduje swoje moralne nauczanie?
3. Nie miałem na myśli oczywiście tylko statystyk ilościowych. Są dużo szersze badania na ten temat. Podany przykład zresztą nie jest tu istotą. Jak pisałem – “Mutacje i zmiany” są sprzeczne z chrześcijańskim rozumieniem rozwoju doktryny.
4. Z tym, co Pan tu napisał jak najbardziej się zgadzam.
Pozdrawiam
@senacinimod
1. Zróbmy eksperyment myślowy: przenieśmy się do XIII wieku i zapytajmy jakiegoś wysoko postawionego biskupa/kardynała, jak on rozumie tą regułę. Jak Pan myśli, co od niego usłyszymy ? Że heretycy i albigensi mają otwartą drogę do nieba ?
2. Moim zdaniem, "prawo naturalne" to przede wszystkim wygodna nazwa, pod którą każdy rozumie trochę co innego. Używanie tego terminu w nauczaniu Kościoła jest bardzo nieszczęśliwe, bo – tak jak wcześniej napisałem – nikogo nie jest w stanie przekonać. Nie mamy możliwości sprawdzenia, co tak naprawdę zawiera się w "prawie naturalnym". W przypadku zapisanego tekstu, jak np. Biblia, taka możliwość istnieje.
Dam Panu przykład – Platon i Arystoteles uzasadniali sobie "prawem naturalnym" zgodę na niewolnictwo. No i co, było to niewolnictwo naturalne czy nie ? A jeśli nie, to skąd wiemy, że my sami nie mylimy się w jakimś innym miejscu, kiedy sądzimy, że coś jest "naturalne" ?
3. Nie zgadzam się z Panem. Według mnie Kościół ma obowiązek wymieniać bukłaki, w miarę jak zmienia się lane do nich wino.
4. Cieszę się bardzo, że się tutaj zgodziliśmy.
Pozdrawiam
@quqzar
1. Podejrzewam, że za mistrzem tamtego (i każdego następnego) czasu, Tomaszem z Akwinu OP, nie naciągają tej dogmatycznej reguły do twierdzenia, iż każdy, kto jest heretykiem, skazany jest na piekło.
Nawet gdyby znalazł Pan jakąś wypowiedź wybitnego kardynała, że każdy heretyk bez wątpienia skończy w piekle, nie jest to głos Kościoła.
2. Przykro mi stwierdzić, ale obawiam się, że neguje Pan to, czego nie zna, lub co kojarzy intuicyjnie. W Kościele przez prawo naturalne rozumie się „słuszny i obiektywny porządek” (BF VIII,37). Chociażby te przymiotniki wykluczają Pańską interpretację prawa naturalnego. Poza tym, jak pisałem, właśnie na prawie naturalnym (obok Pisma i Tradycji, które zresztą pomagają odkryć i zrozumieć to prawo) oparta jest cała katolicka teologia moralna. Jeśli się je wyeliminuje, nie będzie żadnego odnośnika poza objawieniem. Na szczęście, jak rozumiem, Pan nie chce tego robić, skoro uważa że w świecie mamy odkrywać Boże prawdy (to właśnie jest prawo naturalne).
3. Oczywiście, że Kościół ma dostosowywać bukłaki do wina. Ale tym winem nie są niemoralne i antychrześcijańskie kaprysy tego świata, a bukłakami nie są dogmaty.
Kościół kieruje się konkretnymi zasadami. Wśród nich jest też np. prawda o rozwoju doktryny, zgodnie z którą postulowane przez Pana „mutacje i zmiany” są nie do przyjęcia.
Pozdrawiam
@senacinimod
1. Może i ma Pan tu rację. Ale nadal wydaje mi się, że rozumienie tej zasady ewoluowało w ciągu wieków.
2. Żaden niekatolik nie uwierzy (i słusznie !), że przedstawiana przez część dzisiejszego Kościoła interpretacja jest "słuszna i obiektywna". Ten argument nie nadaje się do używania w dialogu, o czym pisałem już wcześniej. A w ogóle, co to za metoda – ogłosić swoją opinię jako "obiektywną" ? Każdy jest w swoich oczach obiektywny, co zazwyczaj nijak ma się do rzeczywistości. Nawet nie wiemy za bardzo, co to w ogóle jest "obiektywny" porządek.
3. Czemu Pan tak nie lubi tych zmian ? Przecież one są faktem. Współczesny Kościół różni się np. od gmin pawłowych pod wieloma względami i nikt jakoś z tego powodu nie rozdziera szat. Powie Pan być może, że te różnice nie są "doktrynalne". Może i tak, chociaż mnie osobiście to absolutnie nie przekonuje. Zmiana to zmiana, jej klasyfikacja jako "doktrynalnej" czy, powiedzmy, "organizacyjnej" to wg mnie tylko efekt naszych intelektualnych przyzwyczajeń.
Pozdrawiam
@quqzar
1. Jakiś ruch w rozumieniu tej doktryny oczywiście dostrzec możemy. Najwyraźniej widoczny jest w dokumentach Vaticanum II.
Ciekaw jestem, jak by Pan widział ewentualny rozwój doktryny w kwestii homoseksualizmu. Rozwój, czyli taki przebieg, żeby w efekcie nie było zaprzeczenia prawdziwości stanowiska obecnego w Piśmie Świętym i Tradycji.
2. Nie dziwię się, że niekatolicy nie przyznają racji Kościołowi. Jeśli już odrzucają prawdę, chcą być pewnie w tym konsekwentni. Tylko, w przeciwieństwie do Pana, ja nad tym faktem ubolewam. Bo to przykre, gdy ludzie tkwią w fałszu.
Jeśli dialog miałby polegać na tym, że powinienem zanegować prawdziwość mojego stanowiska i cudze błędne poglądy postawić na równi ze swoimi, to nie chcę takiego dialogu, bo jest sprzeczny ze znaną mi nauką i praktyką Kościoła (mogę tu wesprzeć się Biblią, patrystyką czy np. współcześniejszymi encyklikami). Oczywiście piszę tu o prawdach „większego kalibru”. Przy nich można być otwartym na argumenty i poszukiwania dotyczące różnych okoliczności czy horyzontów. Np. uważam, że w świetle dzisiejszej biblistyki swego rodzaju fundamentalizmem (by nie rzec mocniej) byłoby obstawanie przy tym, że autorem Apokalipsy czy 3 Listu Jana jest Jan Apostoł.
3. Nie jest prawdą, że nie lubię zmian. Są zmiany w Kościele, z których bardzo się cieszę, i bez których pewnie byłoby mi tu ciężko. Ale, jak Pan słusznie zauważył, zmiany zmianom nie równe. To, że Pan nie widzi różnicy między np. zmartwychwstaniem Chrystusa, istotą sakramentów, nieomylnością papieża a dajmy na to strojami liturgicznymi czy praktyką postu, to Pana (i to chyba dość poważny, jeśli jest Pan katolikiem) problem.
Co do doktryn – tu nie może być zmian. Powód prosty – bo jest Prawda. Prawda się nie zmienia. Tyle. Albo Bóg jest i jest prawdomówny, albo Boga nie ma. Tak, tak; nie, nie (Mt 5:37).
Pozdrawiam
@senacinimod
1. Nie mam gotowych odpowiedzi. Może powinniśmy porozmawiać w tej sprawie z tymi kościołami chrześcijańskimi, które zaakceptowały homoseksualizm jako naturalny ? Nawet jeśli nie zgodzimy się z ich podejściem do sprawy, zawsze możemy się czegoś od nich nauczyć…
2. Nie chodzi oczywiście o takie zanegowanie, tylko o otwartość i szacunek wobec odmiennych poglądów, nawet (zwłaszcza ?) wtedy, gdy wydają się nam one być nietrafne. Na cudzych błędach też można się uczyć, i to jest wyjątkowo piękna cecha każdego prawdziwego dialogu. Potrzebny jest jednak do tego pewien wysiłek intelektualny, wyjście naprzeciw drugiemu człowiekowi. Argumentacja poprzez np. odwołanie do "niepodważalnych" dogmatów czy "obiektywnego" prawa naturalnego jest, jak dla mnie, zamknięta na niekatolickiego bliźniego. Cóż z tego, że mamy rację (załóżmy, że to my ją mamy), skoro nie chce nam się przekonywać do niej innych w uczciwy intelektualnie sposób ? Czy mamy być jak biblijni faryzeusze – wzięli klucze poznania i nie chcą dać pozostałym wejść ? Oczywiście, tych samych reguł musi przestrzegać także druga strona. Ale zacznijmy od siebie, jak nam to zalecał Jezus.
3. Widzi Pan, tu właśnie jest problem. Zgadzam się z Panem, że np. zmartwychwstanie Chrystusa to rzecz zdecydowanie wyższej rangi niż posty czy stroje liturgiczne. Ale już taka rzecz jak nieomylność papieża wydaje mi się być pod względem "hierarchii" dużo mniej istotna (pomijam fakt, że w ogóle mam co do niej wątpliwości) niż np. przesłanie Ewangelii. Nie ma tu prostych podziałów na rzeczy trwałe i zmienne, ale to oczywiście nie znaczy, że nie możemy o tych sprawach dyskutować. Co, nawiasem mówiąc, właśnie robimy. I bardzo dobrze.
Pozdrawiam
@quqzar
1. Sam jestem bardzo ciekawy argumentów. Niestety nie znam
nikogo takiego. Poza tym to, z tego co wiem, tylko we wspólnotach protestanckich
takie dziwne poglądy głoszą, więc nawet gdyby wykazali że Biblia ma tak
naprawdę inną antropologię, i że odpowiednie fragmenty nie dotyczą
homoseksualizmu, to i tak dla katolików taka interpretacja będzie bez
znaczenia. Bo nie można czytać Biblii poza Tradycją, w której w końcu powstała.
2. Otwartość i szacunek do człowieka o innych poglądach – oczywiście. Nawet tolerancja 😉 Ale szacunku do błędu już u siebie nie wzbudzę…
Ale gdybym jakkolwiek im sugerował, że w moim stanowisku nie
ma dogmatów, to bym kłamał. Jestem katolikiem. Wierzę w dogmaty. Jeśli mówimy o
argumentacji za dogmatami – tu mamy większe pole do popisu. Szczególnie, że
sama argumentacja nie jest dogmatyczna. I oczywiście musi być uczciwa
intelektualnie i rozumowa.
3. Dyskutować zawsze możemy. Warto rozmawiać.
Co do "hierarchii" w dogmatach – pewnie i można je poustawiać według "ważności", od Trójcy Świętej zaczynając. Ale to nie zmienia faktu, że dogmat jest dogmatem.
Może mieć Pan wątpliwości co do papieskiej nieomylności. Ale
negując ją, stawia się już Pan poza Kościołem. Podobnie z innymi dogmatami.
Pozdrawiam
Artykuł ten jest jednym z
Artykuł ten jest jednym z niewielu głosów rozsądku na Tezeuszu ostatnio. Dodać mogę, ze ładowanie kamolami tez jest uważane za przejaw tolerancji.