Kilkudniowa wyprawa do Wilna po ostatnich traumatycznych wydarzeniach w Polsce i na Litwie, wydawała mi się początkowo być powrotem do zupełnie odmienionej Litwy. Wiadomości o zniszczeniu dwujęzycznych tablic w gminie Puńsk miały być newsem dnia w większości litewskich mediów i podobno powtarzano je w nich aż do znudzenia. W Polsce z kolei na news dnia przez dłuższy czas wybijała się informacja o ustawie oświatowej mającej dyskryminować obywateli litewskich narodowości polskiej.
Mimo licznych wyjazdów do Wilna na przestrzeni ostatnich kilku lat, nigdy nie spotkała mnie żadna przykrość, nieżyczliwość czy gest niechęci ze strony Litwinów, czy byłoby to Wilno, Alytus, Kiernave, czy Druskienniki. Wszędzie spotykałem osoby, które mimo świadomości tego, że jestem Polakiem, odnosiły się do mnie szczerze życzliwie i przyjaźnie. Udało mi się nawet zawrzeć kilka bliskich znajomości z etnicznymi Litwinami, którzy nie mając żadnych polskich korzeni, żywo interesują się kulturą polską, a niektórzy nawet zupełnie dobrowolnie i bezinteresownie uczą się języka polskiego. Obawiałem się więc, może nieco irracjonalnie, tej wyprawy na Litwę, spodziewając się spotkania kraju odmienionego, a przede wszystkim reakcji Litwinów na polskie tablice rejestracyjne, na dźwięk polskiej mowy w sklepie, na ulicy, w parku. Nie napiszę jednak, że ku memu zdumieniu nic podobnego się nie wydarzyło, nikt mi nie wybił szyb w samochodzie, nikt nie przebił opon, nikt się nie oburzał na dźwięk polskich słów w kafejce, restauracji, sklepie, i wbrew podświadomym nawet obawom nie byłem wcale zaskoczony, wręcz przeciwnie byłbym wielce zadziwiony, gdyby któreś z tych przerażających zdarzeń nastąpić miało. Litwini, których tym razem spotykałem, byli tak samo uprzejmi, życzliwi, jak wszyscy ci, których zdarzyło mi się spotykać podczas poprzednich wypraw. Zdaję sobie sprawę z tego, że inny zapewne jest stosunek jakiejś części Litwinów wobec Polaków przyjeżdżających z Polski, a inny wobec tych będących obywatelami Litwy i mieszkających tam na stałe. Ale nic nie poradzę na to, że ci, których spotykałem na mojej drodze nie okazywali wobec mnie najmniejszej niechęci, czy wrogości. Policja, którą mnie straszono, a która miała czyhać w szczególności na Polaków, skutecznie i konsekwentnie zatrzymywała na odcinku około 30 km na zachód od Wilna kierowców na litewskich numerach, przekraczających dozwoloną prędkość. Na marginesie muszę dodać, że jestem za każdym razem pod wrażeniem skuteczności litewskiej policji, konsekwentnie ścigającej piratów drogowych – raz zdarzyło mi się być świadkiem pościgu za szaleńcem drogowym, który po kilku minutach został dopędzony i zatrzymany. I wcale nie dziwni mnie to, że na odcinku Wilno – Lazdijai zdecydowana większość kierowców jedzie spokojnie, nie przekraczając dozwolonej prędkości, ani nie łamiąc przepisów ruchu drogowego, by tuż po przekroczeniu granicy w Ogrodnikach pędzić na złamanie karku. To też oczywiście w dużej mierze między innymi kwestia organizacji i efektywności państwa, i jedna z wielu dziedzin, w której wciąż możemy się sporo od Litwinów nauczyć.
Kelnerki w wileńskich kafejkach i restauracjach były tak samo uprzejme, jak wcześniej, ekspedientki w alytuskiej Maximie tak samo pomocne i cierpliwie tłumaczące przybyszom z Polski ni w ząb nie rozumiejącym litewskich napisów na etykietkach czym są nadziewane pyszne bułki i ciasta.
Życie instytucji państwowych, i życie codzienne zwykłych ludzi toczą się zupełnie odmiennym rytmem. Pogorszenie relacji polsko – litewskich na szczeblu państwowym, to z pewnością rezultat uporu i błędnej wizji jednej strony oraz szeregu zaniedbań strony drugiej, oby tylko te nieporozumienia i zacietrzewienia nie zeszły głębiej w dół i nie rozlały się zanadto w tej powszedniej rzeczywistości.
Przyjaźnie
Tutaj w Krainie Deszczowców czyli w Szkocji bardzo dobre relacje Polaków z Litwinami widać na codzień i wyraźnie. Trzymamy sie ogólnie razem i co najważniejsze wcale nie w opozycji do Rosjan czy Ukraińców. Front bym powiedziała jest wspólny także z Czechami. Sama mam kilka znajomych od Pragi poprzez Wilno aż do Moskwy i Kazachstanu. I to jest cudne i miłe. I rtak prosze Państwa ma być. Rządy i tak zwykle swoje a naród swoje. Nie tylko u nas 🙂
Inna perspektywa i optyka widzenia.
Pani Asiu chyba mgła w Szkocji nie pozwala Pani dostrzec, że ludzie stanowiący obecnie struktury władzy w RP mają dzięki polityce miłości i poprawności nadzwyczaj poprawne, wręcz wzorowe relacje z większością społeczeństwa, także z przywódcami sąsiednich państw, a nawet w całym świecie.
A to, że Naród polski jest skonfliktowany, skłócony i podzielony, a nawet nadal zniesławiany, oszukiwany i okradany to być może Pani jeszcze nie wie – jest zasługą kaczystów i moherów.
Pozdrawiam Panią serdecznie – Zbigniew
re:
Mgła jak mgła. Ja po prostu oddzielam polityków od społeczeństwa. Nie dowierzam ichniej misji do reprezentowania i przewodzenia. ani Kaczyński ani Tusk nie jest dla mnie autorytetem. Ba! Powiem więcej: autorytetów brak! Toteż nie mieszam i ja sie w politykę i politykowanie. Nie ubrudzę sobie rąk.
Pozdrawiam serdecznie – Joanna
Polityk, mąż stanu, dyplomata, czy pospolity politykier?…..
Pani Asiu większość polityków, a ściślej politykierów chyba nie trzeba seperować – "oddzielać od społeczeństwa". Przecież czynią to samodzielnie i wcale nie przypadkowo, czy wbrew własnej woli.
Natomiast tzw. apolityczność, czy poprawność polityczna tj. brak koniecznego i dostatecznego zinteresowania polityką – służbą wobec Narodu skutkuje m.in. tym, że nie dostrzega się istotnych różnic między wybitnym politykiem, czy mężem stanu, a politykierem tzn. pospolitym karierowiczem pożądającym jedynie władzy i z tym związanych profitów i przywilejów.
Dziękuję za pozdrowienia i całuję rączki nie ubrudzone – Zbigniew