[play=debata_10_brzezinska.mp3]
Człowiek staje się w sensie psychologicznym niepełnosprawny, gdy jest tak traktowany, gdy „defekt”, „brak”, „zaburzenie” są na pierwszym planie w jego kontaktach z otoczeniem, z ludźmi bliskimi. Ta specyficzna filozofia edukacji „produkująca” dzieci niepełnosprawne, które w dodatku tak samo o sobie myślą, opiera się na założeniu „specjalnego traktowania po to, by dziecko przywrócić do normalności”. Stąd taki nacisk na rehabilitację, specjalne ćwiczenia, poszukiwanie nowych sposobów leczenia, podporządkowanie rytmu dnia potrzebom dziecka, „poświęcanie się” dla niego, stawianie bardzo wysokich wymagań i trenowanie albo przeciwnie – radykalne obniżanie wymagań i pobłażanie. Nam bliższa jest inna filozofia – traktująca dziecko w pełni podmiotowo i ujmująca jego niepełnosprawność w kategoriach jego właściwości, cechy, ale nie wady czy braku.
Problem nie jest nowy i dotyczy wszystkich krajów
Zjawiska braku tolerancji, marginalizowania oraz wykluczania społecznego to problemy wielu współczesnych, także wysoko rozwiniętych społeczeństw. W każdym społeczeństwie istnieją grupy, które mają utrudniony dostęp do rozmaitych dóbr społecznych – edukacji, ochrony zdrowia, kultury, sportu czy rynku pracy. Czynnikiem ryzyka zwiększającym prawdopodobieństwo doświadczania nietolerancji, bycia marginalizowanym, wykluczanym czy nawet dyskryminowanym mogą być z jednej strony określone cechy osoby, takie jak np. jej płeć, wiek, poziom wykształcenia, stan cywilny, orientacja seksualna, wyznawana wiara czy przynależność do grupy etnicznej. Z drugiej może to być brak określonych zasobów czy kompetencji związanych z ograniczoną w jakimś obszarze funkcjonowania sprawnością, np. ograniczony na skutek choroby wgląd we własne procesy psychiczne, osłabiona kontrola zachowania w niektórych sytuacjach, duża zależność od otoczenia w zaspokajaniu podstawowych potrzeb. Zjawisko braku akceptacji, marginalizowania czy wykluczania dotyczy zwykle jednostek najsłabszych w ramach danego systemu społecznego, które ze względu na różne swe cechy są przez społeczeństwo uznawane z różnych powodów za mniej produktywne i jednocześnie wymagające zwiększonej opieki, a także zwiększonych nakładów finansowych czy specjalnych regulacji prawnych. Osoby te w konsekwencji bardzo często mają znacznie ograniczoną możliwość partycypacji w życiu społeczno-politycznym, żyją na marginesie głównego nurtu życia społecznego.
Szczególnie trudna jest sytuacja osób, których bardziej czy mniej ograniczona sprawność jest efektem zaburzeń psychicznych bądź niskiej sprawności intelektualnej. Ich sprawność może być ograniczona w sposób względnie trwały lub tylko czasowy, bo powiązany z dynamiką przebiegu choroby bądź zaburzenia. Może jednak także być ograniczona na skutek stosowanych leków czy procedur leczniczych, jako ich efekt uboczny, niepożądany, czasami w miarę upływu czasu nasilający się. Wreszcie może być bardziej czy mniej ograniczona na skutek braku właściwej opieki ze strony najbliższego otoczenia. Kolejny czynnik to klimat społeczny wokół tych osób. Niewiedza, czasem ignorancja, bezpośrednio powiązane z silnymi negatywnymi stereotypami, uprzedzenia czy nawet jawne działania dyskryminacyjne to wszystko czynniki dodatkowo powodujące ograniczanie kręgów i rodzajów ich aktywności, co w dalszej perspektywie musi owocować postępującym ograniczaniem ich sprawności i tzw. atrofią umiejętności w kolejnych obszarach na skutek działania efektu generalizacji.
Mechanizm działania błędnego koła i samospełniającego się proroctwa
Nie zawsze to sam rodzaj i poziom niepełnosprawności są bezpośrednią przyczyną utraty na jakiś czas lub na zawsze sprawności w różnych obszarach – np. wykonywania czynności życia codziennego, zadań zawodowych, funkcjonowania społecznego w rodzinie czy poza domem. W przypadku wielu osób doświadczających ograniczeń sprawności bardzo szybko uruchamia się mechanizm błędnego koła. Ich otoczenie powodowane troską czy lękiem, brakiem wiedzy i niezrozumieniem ich sytuacji ogranicza pola ich aktywności, kontroluje ich działania, wyręcza w trudnych sytuacjach albo wręcz nie dopuszcza do ich powstania. Nadmierna kontrola często rodzi lęk przed oceną, obawy przed brakiem akceptacji, gdyby coś się nie powiodło, co jest bezpośrednią przyczyną samoograniczania aktywności i wycofywania się z sytuacji nowych, coraz częściej postrzeganych jako bardzo trudne czy zagrażające. W konsekwencji osoby te stają się coraz mniej świadome swych rzeczywistych ograniczeń, ale i swoich zasobów, coraz bardziej obawiają się poddania ich działań procesom społecznego porównywania i oceniania. Zatem chcąc zminimalizować swe obawy i lęk, uciekają od aktywności, i tej codziennej, i tej pozadomowej, społeczno-zawodowej. A wycofywanie się rodzi oraz potęguje bierność i w konsekwencji bezradność, co zgodnie z mechanizmem samospełniającego się proroctwa powoduje dalsze ograniczanie pól ich aktywności w najbliższym środowisku, upewniając opiekunów i bliskich w ich obawach.
Gotowość do bycia ofiarą braku tolerancji dla odmienności/inności
Czynnikami ryzyka mogącymi uruchamiać i podtrzymywać procesy marginalizowania i automarginalizowania, a więc czynnikami czyniącymi osobę gotową do bycia – przynajmniej potencjalnie – ofiarą braku tolerancji dla odmienności, są:
(1) niskie wykształcenie, czyli krótki czas edukacji, a więc także krótki czas pozostawania poza domem, uczestniczenia w życiu grup rówieśniczych, nabywania różnych pozaszkolnych kompetencji społecznych, czy szerzej – życiowych;
(2) samotne życie, bez bliskiego związku z partnerem życiowym, rodziną bliższą i dalszą, bez przyjaciół czy bliskich znajomych, co nie tylko ogranicza kontakty społeczne, ale także powoduje nadmierną homogenizację środowiska społecznego najbliższego osobie niepełnosprawnej i w konsekwencji ogranicza krąg osób mogących stanowić potencjalne źródła doraźnej pomocy i długofalowego wsparcia, jak również źródło wyzwań i ofert aktywności;
(3) brak aktywności zawodowej i w konsekwencji zła sytuacja ekonomiczna oraz – pośrednio – ograniczenie pól aktywności społecznej, pozadomowej.
Za podstawowy czynnik ryzyka w przypadku osób dorosłych uznać można przede wszystkim społeczne konsekwencje braku pracy. Brak środowiska współpracowników to przede wszystkim brak kontaktów innych niż z najbliższymi domownikami, to ryzyko braku znajomości lub ich podtrzymywania jedynie czy głównie z osobami doświadczającymi podobnych problemów. W ten sposób uruchamia się mechanizm samowykluczania, podtrzymywany dodatkowo niskim poziomem kapitału osobistego. Z jednej strony niska samoakceptacja, brak akceptacji swojej choroby czy niepełnosprawności, poczucie niskiej jakości życia i jednocześnie poczucie dużej zależności od pomocy innych osób są skutkami – rzadziej bezpośrednimi, a częściej pośrednimi – doświadczanych zaburzeń i stosunku otoczenia do jednostki. Z drugiej strony – same mogą generować kolejne problemy: odsuwanie się od innych ludzi czy spadek ich zaangażowania. W ten sposób poprzez mechanizmy samomarginalizowania i samowykluczania, często sprzężone z dynamiką przebiegu zaburzenia czy choroby, wzmacniana jest tendencja do marginalizowania na zasadzie samospełniającego się proroctwa.
Ryzyko marginalizowania i wykluczania jest jednak największe wtedy, gdy sama niepełnosprawność zaczyna pełnić rolę mechanizmu obronnego, który zwalnia – w mniemaniu danej osoby – z pełnienia wymaganych przez społeczeństwo ról społecznych, w tym zawodowych. W przypadku pogorszenia się samopoczucia naturalna jest postawa pasywna, wycofująca się. Jednocześnie postawa taka jest zgodna ze stereotypowym postrzeganiem osób ze znacznymi ograniczeniami sprawności, np. z zaburzeniami psychicznymi czy niepełnosprawnością intelektualną, jako osób niesamodzielnych, zależnych od osób trzecich. Proces marginalizacji i stopniowego coraz większego wykluczania z głównego nurtu życia społecznego oraz proces automarginalizacji przypominają system naczyń połączonych, kiedy to każdy deficyt pociąga za sobą kolejne – wg A. Giddensa (2005) raz utracone kompetencje są bardzo trudne do powtórnego zdobycia.
Słowa kreują rzeczywistość
Osoby z różnymi rodzajami ograniczeń sprawności często rzucają się w oczy, szczególnie w przestrzeni publicznej niedostosowanej do ich potrzeb. Zwraca uwagę ich zagubienie, nieporadność, czasem nieco zaniedbany wygląd. Bardzo często jednak reagujemy zdziwieniem, gdy osoba elegancko według nas ubrana, ciekawie zabierając głos, dusza towarzystwa okazuje się osobą o znacznie ograniczonej sprawności z powodu przewlekłej choroby, wypadku czy po prostu od urodzenia.
Używamy różnych określeń w stosunku do osób, które nie są tak samo sprawne jak inne, nie wyglądają tak samo, nie uczą się tak szybko ani nie są tak uważne jak inni, nie słyszą, nie widzą, nie poruszają się samodzielnie. Bardzo często dzieje się tak, że gdy kogoś widzimy po raz pierwszy i rozmawiamy z nim lub mamy okazję, by go obserwować w trakcie tego, co robi, powstaje w nas przekonanie, że wiemy, jaki on jest „naprawdę”. Albo też gdy ktoś wydaje nam się miły i sympatyczny, mamy skłonność, by przypisywać mu o wiele więcej cech pozytywnych niż osobie, która wydaje nam się mniej miła, mniej sympatyczna, inna niż ludzie wokół.
To nie jest tylko gra słów i zamiana jednych słów na drugie, gdy w rozmowie prywatnej używamy określeń typu „gruby” albo „ale grubas!”, a w rozmowie oficjalnej mówimy „osoba cierpiąca z powodu otyłości”; czy inny przykład: „dziecko z zespołem Downa” oficjalnie i w rozmowie prywatnej „ten Down z drugiej grupy”. Słowa mają ogromną moc naznaczania, przyklejają się do ludzi jak etykietki i powodują, że nasze zachowanie będzie chciało być z nimi zgodne. Inaczej traktuję uczniów w klasie, w której jestem wychowawczynią, gdy myślę o nich jako o numerach w dzienniku i tak się do nich zwracam, wywołując do odpowiedzi czy karcąc za niestosowane zachowanie, a zupełnie inaczej, gdy myślę i mówię o nich „dzieci”, „moja klasa”, a na poszczególnych uczniów patrzę jak na osoby z imieniem i nazwiskiem, i to osoby bardzo różniące się od siebie.
Ważne jest więc, w jaki sposób mówimy o osobach z różnymi rodzajami i poziomami niepełnosprawności: osoby niepełnosprawne, osoby z niepełnosprawnością, osoby z ograniczoną sprawnością czy jeszcze inaczej. Nie chodzi tylko o definicje – te są konieczne zwłaszcza w aktach prawnych. Chodzi o to, jaki ładunek emocjonalny kryje się za każdym z tych określeń, jakie ukryte znaczenia niosą one ze sobą. Kiedyś osoby ze znacznym stopniem upośledzenia umysłowego w oficjalnych dokumentach i podręcznikach określało się takimi terminami jak „debil”, „imbecyl”. Dziś już nikt tak nie mówi, chociaż słowa te weszły do języka potocznego jako obelgi.
Nasze opinie wydawane o ludziach, widoczne także w używanych wobec nich określeniach/etykietach, są ważnym składnikiem ich samooceny, a im ważniejsza emocjonalnie jest osoba wyrażająca taką opinię, tym bardziej opinia ta wpływa na kształt samooceny.
Wszystko zaczyna się w dzieciństwie
W procesie wychowania i w dyskursie publicznym trzeba zatem zwracać uwagę na słowa, ważyć je, szczególnie w chwilach emocjonalnych uniesień. Problem ten nabiera szczególnej wagi w przypadku wychowywania dziecka czy nastolatka z ograniczeniem sprawności. Takie dzieci są znacznie częściej niż ich rówieśnicy poddawane ocenom zewnętrznym (także przez leczących je specjalistów) i różnym porównaniom. Same także się porównują z innymi dziećmi w ich wieku, a nasila się to w okresie dorastania. Znacznie więcej jest więc wtedy okazji, by słowami zranić, ale też słowami wzmocnić dziecko i jego sposób myślenia o sobie.
Trzeba być wrażliwym nie tylko na to, w jaki sposób zwracamy się do dziecka bezpośrednio, ale także na to, jak mówimy o nim w rozmowach z innymi osobami, oraz na to, jakich rozmów bywa świadkiem dziecko czy nastolatek – w domu, na ulicy, w mediach. To wszystko kształtuje jego stosunek do samego siebie i czasami może powodować znaczne obniżenie samooceny i wiary w samego siebie.
Wśród opinii badaczy, pracodawców, przedstawicieli różnych organizacji działających na rzecz osób niepełnosprawnych oraz osób z różnymi rodzajami niepełnosprawności, jakie zebraliśmy w prowadzonych badaniach (por. przypis 1), przewija się stale ten sam wątek – znaczenia dzieciństwa i okresu dorastania dla jakości późniejszego funkcjonowania człowieka w życiu dorosłym, w tym jego rozwoju zawodowego i kariery zawodowej. Przeważająca większość naszych respondentów podkreślała, że postawy rodziców, styl wychowania w rodzinie, stosunek dalszych krewnych i sąsiadów do dziecka z ograniczoną sprawnością, kontakty z rówieśnikami, relacje w przedszkolu i szkole – to wszystko decyduje o jakości startu młodego człowieka w dorosłe samodzielne życie: startu ekonomicznego, rodzinnego, zawodowego. Decyduje też o tym, czy młoda niepełnosprawna osoba poszukuje pracy czy nie, jak szybko się zniechęca, czy podjętą pracę potrafi utrzymać, jak się wywiązuje ze swoich obowiązków zawodowych i jak funkcjonuje w relacjach społecznych w miejscu pracy i poza nim, wreszcie: czy ma i potrafi realizować swoje osobiste potrzeby, zainteresowania i pasje.
Okazało się zatem, że poszukiwanie psychologicznych i społeczno-kulturowych czynników związanych z sukcesem lub jego brakiem na rynku pracy musi objąć także lata dziecięce i młodzieńcze, nie należy skupiać się tylko na aktualnej sytuacji dorosłej niepełnosprawnej osoby. Ważne są, oczywiście, wskaźniki ekonomiczne, rozwiązania prawne, liczba miejsc pracy odpowiednio dopasowanych i rzeczywiście dostępnych dla osób umiarkowanie i w stopniu znacznym niepełnosprawnych, stosunek pracodawców i kolegów w potencjalnym miejscu pracy ogólnie do samej niepełnosprawności i bezpośrednio do osób nią dotkniętych, stosunek rodziny i jej chęć pomagania oraz ponoszenia dodatkowych obciążeń związanych np. z koniecznością dowożenia jednego ze swoich członków do pracy, wreszcie sam stosunek do siebie osoby niepełnosprawnej, jej wykształcenie, posiadane kompetencje, elastyczność i gotowość do zmian.
Jednak badane osoby podkreślały wielokrotnie, że osiągany poziom wykształcenia oraz kompetencje osoby niepełnosprawnej przede wszystkim zależą od tego:
– jakie miała warunki rozwoju w okresie dzieciństwa i dorastania;
– czy była zachęcana do uczenia się i pokonywania przeszkód;
– czy otrzymywała wystarczającą, ale nie ubezwłasnowolniającą ją pomoc ze strony bliskich;
– czy miała kontakty z innymi dziećmi i jakie te kontakty były; do jakiego przedszkola i szkoły chodziła (integracyjnego, specjalnego czy „normalnego”);
– czy rozwijała swoje zainteresowania i pasje.
Człowiek staje się w sensie psychologicznym niepełnosprawny, gdy jest tak traktowany, gdy „defekt”, „brak”, „zaburzenie” są na pierwszym planie w jego kontaktach z otoczeniem, z ludźmi bliskimi. Ta specyficzna filozofia edukacji „produkująca” dzieci niepełnosprawne, które w dodatku tak samo o sobie myślą, opiera się na założeniu „specjalnego traktowania po to, by dziecko przywrócić do normalności”. Stąd taki nacisk na rehabilitację, specjalne ćwiczenia, poszukiwanie nowych sposobów leczenia, podporządkowanie rytmu dnia potrzebom dziecka, „poświęcanie się” dla niego, stawianie bardzo wysokich wymagań i trenowanie albo przeciwnie – radykalne obniżanie wymagań i pobłażanie.
Nam bliższa jest inna filozofia – traktująca dziecko w pełni podmiotowo i ujmująca jego niepełnosprawność w kategoriach jego właściwości, cechy, ale nie wady czy braku. Za takim myśleniem kryje się działanie polegające na „normalnym traktowaniu po to, by dziecko nie wypadło poza normalność”. Owo normalne traktowanie musi oczywiście uwzględniać ów specyficzny rys dziecka, jakim jest to, że nie widzi, straciło słuch, ma problemy z poruszaniem się czy traci sprawność na skutek choroby przewlekłej, musi mieć rygorystyczną dietę czy reżim higieniczny. Ale te wszystkie zakłócenia nie definiują dziecka jako takiego – ono nadal pozostaje dziewczynką czy chłopcem w takim, a nie innym wieku, z takimi, a nie innymi cechami swej osobowości.
Przekonania a gotowość do zmiany swej sytuacji
Gdy poszukujemy odpowiedzi na pytanie o to, dlaczego tak duży odsetek dorosłych osób z ograniczeniami sprawności nie pracuje, ma niższe niż rówieśnicy wykształcenie, ma niewielu przyjaciół, mieszka samotnie, jest niezadowolonych ze swojego życia (por. wyniki naszych badań – przypis 1), nie sposób nie postawić pytania o to, jaka jest ich wizja świata i siebie. Jeśli jest to wizja świata wrogiego, nieprzyjaznego, zamkniętego na ich potrzeby, trudno się dziwić, że są one bierne, unikają kontaktu z innymi ludźmi, nie wierzą w zmianę swojej sytuacji. Z drugiej strony aktywność osób niepełnosprawnych, które postrzegają świat jako pełen niespodzianek, pomocnych ludzi, ciekawych wydarzeń, a siebie – jako ludzi zdolnych wywrzeć nań jakiś wpływ, będzie nie tylko duża, lecz także zróżnicowana i co najważniejsze – skuteczna w realizacji stawianych celów.
Ankieta_ID=201889#
Analiza zebranych przez nas wyników badań oraz wywiadów przeprowadzonych z osobami w różnym wieku i z różnymi ograniczeniami sprawności pokazała, że to, jak postrzegamy siebie i otaczający nas świat, ma niezwykły wpływ na nasze zachowanie i doznawane przez nas emocje. Dowiodła również, że bariery, które według nas samych utrudniają lub nawet uniemożliwiają nam codzienne funkcjonowanie i budowanie planów na przyszłość, bardzo często tkwią w naszych głowach – w naszych przekonaniach. Wizja siebie i postrzeganie innych (członków rodziny, przyjaciół, znajomych, współpracowników, przełożonego, klientów, sąsiadów) oraz ich wzajemnych relacji w dużym stopniu rzutuje na treść przekonań o własnej skuteczności i możliwościach zmiany swojej sytuacji życiowej, w tym na ocenę szans znalezienia i utrzymania pracy, pozyskania nowych znajomych, poszerzenia swych kwalifikacji, realizacji marzeń z dzieciństwa.
Rozpoznanie tych dwóch grup przekonań – o sobie i o świecie – umożliwia trafniejsze zidentyfikowanie potrzeb, a tym samym zdiagnozowanie psychologicznej gotowości osoby z ograniczeniem sprawności do zmiany swojej sytuacji. Jakość przekonań określa zatem swoisty „punkt startowy”. Przekonania o negatywnym ładunku emocjonalnym stanowią barierę mentalną i powodują, że większość trudnych sytuacji jest postrzegana jako zagrożenie. Z kolei przekonania o ładunku pozytywnym pozwalają widzieć świat w kategoriach wyzwań, zachęt, okazji, ofert czy szans.
Konkluzja
Głównym motywem, jaki skłania do refleksji nad przekonaniami osób doświadczających rozmaitych skutków ograniczenia sprawności, jest poszukiwanie przyczyn ich niskiej aktywności społecznej i zawodowej oraz braku zadowolenia z życia, szczególnie u tych spośród nich, w których otoczeniu trudno znaleźć jakieś silnie działające czynniki negatywne czy czynniki ryzyka. Naszym poszukiwaniom badawczym przyświecało hasło: „jak myślisz – o sobie, o innych, o świecie w ogóle – tak działasz”. Dotyczy to w takim samym stopniu osób doświadczających różnych ograniczeń sprawności, jak i ich bliskich, znajomych, pracodawców, działaczy różnych organizacji i badaczy tego problemu. Nie zmienimy więc swojego zachowania wobec osób z ograniczeniami sprawności, dopóki nie zmienimy swoich przekonań na ich temat.
Przypis:
W artykule Autorka odwołuje się do rezultatów dwóch projektów badawczych, którymi kierowała: w latach 2005-2008 – projekt nr WUE/0041/IV/05 nt.: „Psychospołeczne uwarunkowania aktywności zawodowej osób niepełnosprawnych” finansowany przez EFS – Europejski Fundusz Społeczny w ramach Priorytetu 1: „Aktywna polityka rynku pracy oraz integracji zawodowej i społecznej”, działanie 1.4. „Integracja zawodowa i społeczna osób niepełnosprawnych”; w latach 2008-2010 – projekt systemowy nr EFS/PFRON/SWPS nr WND-POKL-01.03.06-00-041/08 nt.: „Ogólnopolskie badania sytuacji, potrzeb i możliwości osób niepełnosprawnych”. Wyniki obu projektów w postaci publikacji dostępne są na stronach www.aktywizacja2@swps.pl oraz www.scholar.com.pl.
Źródła:
Rys. 1 opracowany na podstawie Ryc. 1 w artykule: Brzezińska A.I., Zwolińska K., Marginalizacja osób z ograniczeniami sprawności na skutek zaburzeń psychicznych, „Polityka Społeczna” 2010, nr 2, s. 16-22.
Rys. 2. cyt. za: Brzezińska A., Między sprawnością a niepełnosprawnością, w: Brzezińska A. (red.), Zadania rodziny i szkoły: od samodzielności dziecka do efektywności pracownika, seria Przeciw wykluczaniu z rynku pracy, t. 1, s. 14, Warszawa 2007, Academica, Wydawnictwo SWPS / EFS.
Zobacz też teksty pozostałych autorów:
Anna Firkowska-Mankiewicz, Niepełnosprawni intelektualnie też chcą żyć
Piotr Pawłowski, Historia naszej afirmacji
Culture, Religion & Disability., Kultura, religia i niepełnosprawność
Rachunek sumienia z niepełnosprawności
Muszę powiedzieć, że jako osobę niepełnosprawną w stopniu znacznym od urodzenia bardzo poruszył mnie ten tekst. Nazwał on lub pomógł mi uporządkować pewne moje intuicje związane z własnym zachowaniem i różnymi reakcjami środowiska. To wyjaśnienie, ale też ostrzeżenie przed własnymi autodestrukcyjnymi zachowaniami.
Do uwag Autorki dodałabym jeszcze jedno spostrzeżenie z mojego własnego podwórka, ale chyba mające także ogólniejszą wartość. W moim środowisku rodzinnym, koleżeńskim, a nawet szkolnym byłam traktowana "normalnie" – nie korzystałam z żadnych specjalnych praw, a intelektualnie radziłam sobie znacznie lepiej niż większość moich rówieśników. Swoją niepełnosprawność uświadomiłam sobie z całą brutalnością tego zjawiska, gdy skończył się okres zabaw i edukacji, a zaczęła się poważna rywalizacja: o pracę, pieniądze, stanowisko czy nawet życiowych partnerów. Wtedy znalazło się jednak trochę osób, które doradzały mi życzliwie, że dla "własnego dobra" powinnam znaleźć sobie jakieś spokojne miejsce w życiu, czyli po prostu nie wchodzić w drogę sprawniejszym.
Owszem, prawdą jest, że my, niepełnosprawni, często jesteśmy gotowi stawać się ofiarami, ale nie jest to tylko wina doświadczeń wyniesionych z dzieciństwa. Często jest to cena, jaką płacimy za niezbędną nam pomoc osób sprawniejszych. Częściej musimy zaciskać zęby i gryźć się w język, udawać, że czegoś nie rozumiemy, nie widzimy czy nie słyszymy, aby nie doprowadzić do konfliktu z osobami, od których jesteśmy zależni na co dzień.
Znam sytuację, gdy osoby niepełnosprawne w pewnym środowisku radziły sobie znacznie gorzej, niż na to wskazywałaby ich niepełnosprawność, bo po prostu otoczenie oczekiwało nieudacznictwa i za nie nagradzało emocjonalnie. Gdy nastąpiła środowiskowa zmiana (np. śmierć najbliższych, wyjazd do innego ośrodka opiekuńczego itp.), następowało zdziwienie postronnych obserwatorów, że taka osoba świetnie radzi sobie w nowym środowisku…
To nie są tylko zaszłości z dzieciństwa – niekiedy jest to, niestety, zwykły deal, do którego przyuczają się szybko także osoby niepełnosprawne na przykład wskutek wypadków w dorosłym okresie życia…
dyskryminacja sprawnych?
Człowiek staje się w sensie psychologicznym niepełnosprawny, gdy jest tak traktowany, gdy „defekt”, „brak”, „zaburzenie” są na pierwszym planie w jego kontaktach z otoczeniem, z ludźmi bliskimi. Ta specyficzna filozofia edukacji „produkująca” dzieci niepełnosprawne, które w dodatku tak samo o sobie myślą, opiera się na założeniu „specjalnego traktowania po to, by dziecko przywrócić do normalności”. Stąd taki nacisk na rehabilitację, specjalne ćwiczenia, poszukiwanie nowych sposobów leczenia, podporządkowanie rytmu dnia potrzebom dziecka, „poświęcanie się” dla niego, stawianie bardzo wysokich wymagań i trenowanie albo przeciwnie – radykalne obniżanie wymagań i pobłażanie.
Postawy otoczenia osób niepełnosprawnych mogą powodować dyskryminację osób sprawnych. Np. pobłażliwe traktowanie niepełnosprawnego studenta przez wykładowców/egzaminatorów, którym "miękną serca" na sam widok człowieka na wózku i najchętniej wpisaliby zaliczenie bez przeprowadzania egzaminu. Ważna tutaj jest postawa samego studenta, który ma wybór: albo wykorzystuje tego typu sytuację, albo się przeciwko niej buntuje.
Zdarza się także, że głupio sprawnej osobie odrzucać prośby niepełnosprawnego – tylko ze względu na jego niepełnosprawność. Nie potrafimy być asertywni wobec takich osób. A zdarza się, że niepełnosprawni to wykorzystują. Jest to wybaczalne, o ile jest to wynikiem ich niepełnosprawności, ale jeżeli robią to z premedytacją?
Osobiście razi mnie też zachowanie osób niepełnosprawnych, które prezentują postawę typu "mi się to należy" i wydają tylko polecenia: "zrób to", "przynieś mi to", "daj to". Możliwe, że jest to też wynik wpływu różnych czynników wychowawczych, o których pisze Pani Profesor. Ale czy dorosła osoba, inteligentna, sprawna intelektualnie nie może używać słów: "proszę" i "dziękuję"?
niepełnosprawni
Ostatnio, kilka dni temu miałem wykład w związku z prowadzonym przez nasz Ośrodek Klubu Wsparcia Społecznego dla osób z niepełnosprawnością intelektualną – umysłową, co zmusiło mnie do zajęcia się bliżej tej tematyce.
Pierwsze, co moim zdaniem ważne i co zauważa róznież autorka, to to, jak mówimy o/do osób z niepełnosprawnością. Ja osobiście staram się mówić osoba z niepełnosprawnością taką czy inną niż osoba taka lub taka. Ważne jest to dlatego, że już w samej komunikacji oddzielić można osobę od niepełnosprawności takiej czy innej. A więc trywializując, kobieta paląca papierosy lepiej brzmi niż palaczka, chłopak grający w hokeja komunikuje co innego niż hokeista.
Takie podejście (zresztą promowane przez współczesną pedagogikę) jest ważne zwłaszcza w przypadku oligofreników, oddzielenie niepełnosprawności od osoby. Niepełnosprawności szczególnie związanej ze środowiskiem rodzinnym (często toksycznym), gdzie aby o zgrozo złagodzić skutki np. depresji nie wykonuje się "ruchów" aby zredukować lub zlikwidować toksyczność jakiegoś członka rodziny, ale wypisuje się łatwo recepty na np. "psychotropy". Wówczas taka osoba pogrąża się w odmętach uzależnienia od leków, a przejściowy stan oligofreniczny, przekształca się w trwały. Co więc zrobić, czy pozwalać, aby rosły nam osoby z niepełnosprawnoscią umysłową, czy raczej stworzyć odpowiednie warunki ku temu, aby "uwolnić " takie osoby od agresorów – mężów sadystów, rodziców zabierających autonomię dziecku i innych? To pytanie zdawać by się mogło ma swoją odpowiedź, ale dlaczego w takim razie jest wiele takich przypadków.
Prowadze kilka grup osób z różną niepełnosprawnością, żal mi serce kroi, kiedy widzę, jak dzieci "gasną" a rodzice popadają w rozpacz, ale widze również osoby, które mogłyby doskonale funkconować, gdyby je "wyrwać " z objęć, czy to leniwego lekarza, który zapisuje beznamiętnie psychotropy, czy to rodzica, który nie daje wolności "dziecku", które ma już 40 lat, czy to toksycznego małżonka, który uczynił niewolnicę, czy niewolnika z drugiej osoby. Czy jesteśmy w stanie zająć się tym tematem? Myślę, że chyba z trudnością , bo wymaga to wiele pracy i serca.
Przedstwię dwa przypadki z mojego doświadczenia, z psychotropami w roli głównej. Jeden mężczyzna wiele lat odbytych wyroków, alkoholik, który gdy nie miał na alkohol szedł do lekarza, który mu hojnie zapisywał Tegredale, Clonozepany itp.
Bierze, popija piwem i chodzi na haju, prawie za darmo (bo leki są darmowe). Chwila (może rok) przerwy, otrzeźwienie, odkrycie że świat piękny, że jest Bóg. Lekarz jednak mówi bierz leki, po roku powrót do nałogu, psychotropy jak cukierki, 10 – 20 dziennie, zaczyna się nawet handel wśród alkoholików, bo kopie. Paraliż, Dom Opieki Społecznej, śmierć.
Drugi przypadek, przemoc w rodzinie, ucieczka w leki przeciwbólowe, psychotropy, 14 lat, 4 dzieci. Mężczyzna alkoholik, kobieta lekomanka – 10-15 tabletek dziennie, niekończący się sen. Pobudka, działania lokalnego Ośrodka, lekarz mówi brać, Ośrodek nie brać, kto ma rację? Wyprowadzka od toksyczego środowiska, abstynencja i "już" 6 miesięcy powrotu do normalności, dbałość o siebie, naprawa więzi rodzinnych, początek zarobkowania, budowanie relacji społecznych. Bez odwyku, czy to możliwe, ano tak Bóg jest wielki – świadowmośc uzależnienia, budowanie życia na nowo. Czy się uda?
Wracając teraz do początku mojego wpisu, osoba z niepełnosprawnością umysłową, została już osobą, bez niepełnosprawności umysłowej. A gdyby ją tak nazywać dalej osobą niepełnosprawną umysłową, może dalej by w to wierzyła i nie chciała za bardzo nic robić w swoim życiu? Oczywiście nie o nazwę tu chodzi, ale o pracę i serce. A warto "oddawać życie za bliźnich" jak to uczył Pan Jezus.
Pozdrawiam serdecznie KJ