Aborcja – o co toczy się spór?

[play=debata_12_gowin.mp3]

Główny problem w kłótniach – nie debatach! – o aborcję wynika z braku fundamentalnego rozstrzygnięcia, czy mamy do czynienia ze sporem o wolność, czy sporem o podmiot? Zwolennicy aborcji widzą w swych oponentach motywowanych ideologicznie wrogów wolności. Brak akceptacji dla człowieczeństwa osoby nienarodzonej stawia przeciwników aborcji w roli rzeczników bez pełnomocnictwa. Z drugiej strony, przeciwnicy aborcji często nie widzą różnicy między matką poddającą się zabiegowi aborcji a świadomym mordercą.  

Aborcja oznacza śmierć człowieka. Nie mam co do tego cienia wątpliwości. Nie posługuję się słowem „morderstwo”, bo ono zakłada świadome i celowe niszczenie ludzkiego życia. Nie nam, ludziom, wnikać w zakamarki sumienia innych i wydawać wyroki. Bywają przypadki, że urodzenie dziecka graniczy z heroizmem. Nie zmienia to faktu, że aborcja jest w każdym wypadku złem i wielkim nieszczęściem, także – a raczej przede wszystkim – dla tych, którzy się jej dopuszczają (matki, ojca, którego obojętność niezwykle często popycha jego partnerkę do tragicznej decyzji, lekarzy i personelu medycznego, który dokonuje zabiegu). Czy mając taki pogląd na aborcje, mogę tolerować stanowisko tych, którzy opowiadają się za jej dopuszczalnością bezwarunkową (kryjącą się pod eufemistycznym określeniem „ze względów społecznych”)?

Szczególna delikatność sporu o aborcję jest bezdyskusyjna. Wynika z oczywistego faktu, że podmiot owego sporu nie może bronić się sam. W sytuacji, kiedy sama podmiotowość jest podważana – a to jest przecież osią konfliktu– może dojść do sytuacji patowej. Istota tego sporu wpływa zatem również na reguły jego prowadzenia, zakreśla warunki brzegowe. Nie da się tu zastosować prostych recept, w rodzaju Habermasowskiej idealnej sytuacji komunikacyjnej. Możemy się zgodzić co do pryncypiów, takich jak prawda, normatywna słuszność i wiarygodność podmiotów toczących debatę – ale u Habermasa nie ma problemu z definicją samego podmiotu. Równość uprawnień podmiotów jest aksjomatem, punktem wyjścia.

Oczywiście nie wszyscy zgodzą się z takim postawieniem sprawy. Główny problem w kłótniach – nie debatach! – o aborcję wynika z braku fundamentalnego rozstrzygnięcia, czy mamy do czynienia ze sporem o wolność, czy sporem o podmiot?

Problemy zaczynają się jednak najczęściej dużo wcześniej – na poziomie wzajemnej definicji „dorosłych” stron sporu. Zwolennicy aborcji widzą w swych oponentach motywowanych ideologicznie wrogów wolności. Brak akceptacji dla człowieczeństwa osoby nienarodzonej stawia przeciwników aborcji w roli rzeczników bez pełnomocnictwa. Zauważmy, że nawet jeśli dopuści się hipotetycznie możliwość, że płód jest człowiekiem, stawia się rzeczników płodu w sytuacji „być może uprawomocnionego” rzecznictwa. Nadal mamy zatem do czynienia z formalną asymetrią stron.

Z drugiej strony, przeciwnicy aborcji często nie widzą różnicy między matką poddającą się zabiegowi aborcji a świadomym mordercą. Te emocje można po ludzku zrozumieć, ale z całą pewnością nie dają one szansy ani na konstruktywne prowadzenie dyskusji, ani na zrozumienie osób poddających się zabiegowi i realną pomoc dla nich.

Olbrzymie pole konfliktu dotyczy samego języka, którym posługują się obie strony. „Płód” czy „dziecko”, „zabieg” czy „morderstwo”? Słowa mogą być nośnikiem przemocy i stygmatyzacji, a dotyczy to obu wypowiadających je stron. Osobie uznającej godność życia nienarodzonego jest szalenie trudno mówić o malutkim człowieczku per „płód”. Jednak użycie tego słowa nie musi być atakiem na godność życia – taka wrażliwość językowa jest warunkiem toczenia debaty w tym temacie. Mniej chodzi o unikanie pewnych sformułowań, a bardziej o uświadamianie sobie cały czas, co druga strona rozumie pod danym pojęciem (zatem antycypacja specyficznego sensu, innego niż mój sens).

W tym miejscu trzeba zadać pytanie, jakie są cele tej debaty. Z punktu widzenia przeciwników aborcji celem powinna być ochrona jak największej liczby ludzkich istnień w możliwie stabilnej perspektywie czasu. Dlatego przed każdym działaniem czy aktem komunikacji należy zadać sobie pytanie, czy zwiększa ono szansę ochrony życia ludzkiego, czy wiąże się z ryzykiem sytuacji odwrotnej. Nie chodzi tu tylko o świat mediów i polityki, bo w tym kontekście można by rzecz jasna analizować inicjatywę Marka Jurka z 2007 roku. Chodzi jednak również o działania oddolne, których aktorem i odbiorcą jest społeczeństwo, jak np. debaty i dyskusje, ale także słynne wystawy zdjęć. Z pewnością szok poznawczy wywołany ich widokiem może obudzić głębszą refleksję w jednej czy drugiej osobie, która nigdy głębiej się nad problemem aborcji nie zastanawiała.Czy jednak rzeczywiście takie akcje zwiększają ochronę życia ludzkiego, czy też raczej mobilizują tych, którzy w przeciwnikach aborcji widzą katolickich talibów? Nie ukrywam swoich wahań, choć sercem jestem po stronie organizatorów wystaw. Z drugiej strony zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że narażanie na ten widok dzieci jest całkowicie nieakceptowalne, tworzy bowiem jakiś demoniczny w swej istocie paradoks.

Ankieta_ID=201910#

Powyższy argument ma charakter celowo racjonalny. Nie jest wszakże tak, że każde działanie czy komunikacja zwiększające ochronę życia nienarodzonego są dopuszczalne. Z całą pewnością nie wolno w walce o godność istot jednych ludzkich odzierać z tej godności innych. To argumenty spełniające ten negatywny warunek są główną barierą w prowadzeniu poważnej debaty. Oczywiście nie sposób jest oddzielać argumentację od osobistej, również moralnej odpowiedzialności za słowo. Ale działanie oparte na miłości bliźniego (lub szacunku dla wolności innych) nie może samo występować przeciw tym wartościom. Cel nie uświęca środków nawet w tak newralgicznym temacie, jak aborcja.

Można tutaj zaproponować dwa proste ćwiczenia. Agresywnym zwolennikom aborcji polecam rozmowę z rodzicami spodziewającymi się dziecka, a także wizytę na oddziale położniczym lub noworodkowym w szpitalu, wzięcie noworodka na ręce. Agresywnym przeciwnikom można a contra polecić rozmowę z matką, która poddała się aborcji. Nie zmieni to zapewne fundamentalnego poglądu na sprawę, ale każe podejść do niej z nieco większą wrażliwością. Problem aborcji to nie tylko ustawa i ścierające się statystyki, to wszak przede wszystkim konkretni ludzie i ich bardzo ludzkie dramaty.

Żeby jednak samemu nie popaść w moralny relatywizm, należy podkreślać różnicę pomiędzy tolerancją a akceptacją. „Tolerować”, od łacińskiego tolerare (wytrzymać, znosić, przecierpieć), oznacza dopuszczać coś, czego się samemu nie akceptuje. Dlatego, paradoksalnie, może być tak, że agresja pojawiająca się po obu stronach sporu może być świadectwem nie tylko bezsilności, ale i braku pewności swoich racji.

Nie mogę na koniec nie zestawić problemu aborcji z tematem, którym zajmuję się od paru lat: z kwestią in vitro. Nie dlatego, bym – w ślad za niektórymi biskupami – chciał stawiać znak równości między tymi dwoma zjawiskami. Przeciwnie – za decyzją o sięgnięciu po metodę sztucznego zapłodnienia stoi bezgraniczne (a czasami przez to i bezwzględne – w dwojakim tego słowa znaczeniu) pragnienie życia, pragnienie dziecka. Zdecydowanie odrzucając zestawienie in vitro z aborcją, równie kategorycznie nie zgadzam się jednak na stosowanie najbardziej w Polsce rozpowszechnionej formy tego zabiegu, zakładającej tworzenie embrionów nadliczbowych, a w dalszej kolejności ich śmierć. Czasami jednak, gdy rozum zawodzi, warto zaufać obrazowi. Jeden z takich obrazów do końca życia będę miał przed oczami.

Debata nad moim projektem ustawy. W pierwszym rzędzie wypełnionej po brzegi sali na wprost mnie siada młoda para. Znam ich dobrze. To małżonkowie, których dziecko urodziło się metodą w myśl mojego projektu zakazaną. Są gwałtownymi krytykami proponowanych przeze mnie rozwiązań i orędownikami in vitro. W trakcie dyskusji zabiera głos ktoś z końca sali. Biolog. Popiera mój projekt, mówi mądrze, z głębokim znawstwem naukowym i wrażliwością moralną. W pewnym momencie podnosi argument, że in vitro, instrumentalizując sferę erotyki, unicestwia miłość kobiety i mężczyzny. Zerkam na „moją” parę. Odwróceni do tylu słuchają uważnie. A czubki jej palców mimowiednie z czułością gładzą włosy męża.

Zobacz też teksty pozostałych autorów:

S. Barbara Chyrowicz, Dzisiaj jest inaczej…

Wanda Nowicka, Aborcja i tolerancja

 

Alissa J. Rubin, Katolicki paradoks aborcyjny

POL_TOLERANCJA_debata12.jpg

 

Komentarze

  1. jadwiga

    i jeszcze jeden problem

    wg mnie niekonsekwencja. Jezeli ogólne gremium zdecydowało iz życie i co za tym człowiek rozpoczyna się od momentu poczęcia – to dlaczegóz to za moment śmierci tegoz człowieka przyjmuje się tylko śmierc pnia mózgu?

    Dokładniej. Jezeli za koniec zycia przyjmuje się śmierć pnia mózgu – i mimo, że inne komórki jeszcze żyją – i jest ich jeszcze ogromna ilość – pozwala się kroic i pobierać organy – to bedac konsekwentnym należałoby przyznać, że poczatek równiez rozpoczyna się z działaniem pnia mózgu A zarodek jeszcze go nie posiada.A mimo to już od początku zabrania się tknąc jakiejkolwiek komórki – pod karą ognia piekielnego.

     

    Zatem może bądźmy bardziej konsekwentni w ustanawianiu podstawowych praw. Kiedy kończy się życie i kiedy rozpoczyna.W ankiecie po lewej stronie takiego punktu nie ma…..a ta niekonsekwencja chyba najbardziej…wkurza.

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code