Niezdany test Turinga

[play=debata_9_sporniak.mp3]

Przyglądając się kościelnym reakcjom na zjawisko homoseksualizmu, można odnieść wrażenie, iż Magisterium gra w ryzykowną grę. Gra ostro, choć nie ma w ręku wszystkich kart. Te najważniejsze, jak się wydaje, dzierży nauka. Groźne jest zarówno wejście w otwarty spór z nauką (poczynając od sprawy Galileusza takie spory Kościołowi zwykle nie wychodziły na dobre), jak i „poświęcanie” ducha Ewangelii dla doktrynalnych ułatwień. Wycofując się z tej ryzykownej gry, jak się wydaje, zarówno Kościół, jak i my wszyscy moglibyśmy tylko zyskać.


 

Trudno przecenić rolę internetu w takich dyskusjach, jak debata o tolerancji. Dostęp do informacji oraz możliwości komunikacji mają wpływ na nasze zachowania. Komputer zdążył zmienić nasz sposób życia i wciąż zmienia także naszą świadomość. Nietolerancja rodzi się przecież przede wszystkim z lęku przed innością, a ów lęk można pokonać zdobywając wiedzę, a w jeszcze większym stopniu: przełamując obcość i nawiązując rozmowę. Dotyczy to także nietolerancji wobec osób homoseksualnych.

*

Jako swego rodzaju ciekawostkę można uznać fakt, że prehistoria komputera pośrednio związana jest właśnie z nieszczęśliwą miłością homoseksualną. W 1930 umiera nagle Christopher Morcom – nieodwzajemniona wielka miłość osiemnastoletniego wówczas Alana Turinga, późniejszego ojca informatyki. Po śmierci przyjaciela ambitny młody homoseksualista rzucił się w wir pracy naukowej, by już w 1936 roku opublikować swoje najważniejsze dzieło – przełomową pracę z dziedziny matematyki. Turing rozstrzygnął w niej jeden z ważniejszych problemów formalizacji podstaw matematyki dotyczący obliczalności, a przy okazji opracował teoretyczny model komputera – tzw. uniwersalną maszynę Turinga. Tym samym pokazał, że można zbudować urządzenie, które będzie wykonywać dowolną ilość różnych zadań, czyli właśnie komputer. Ten moment można uznać za symboliczny początek burzliwego rozwoju informatyki. Ale homoseksualizm Turinga nie miał tylko romantycznego wydźwięku. Ostatecznie doprowadził życie genialnego matematyka do dramatycznego finału.  

W 1952 roku Turinga zaczął szantażować kochanek, który wykorzystał fakt, że stosunki homoseksualne były wówczas w Wielkiej Brytanii prawnie zabronione. Turing nie ugiął się i zgłosił próbę szantażu na policję. W konsekwencji sam został aresztowany i wytoczono mu proces o „obrazę moralności”. By uniknąć więzienia 40-letni naukowiec zgodził się na kastrację chemiczną przy pomocy żeńskich hormonów, w wyniku czego doświadczył różnych skutków ubocznych, m.in. ginekomastii (rozrostu piersi).

Dokonania i zasługi Turinga dla kraju ostatecznie obróciły się przeciwko niemu. W czasie II wojny światowej Turing pracował nad supertajnym projektem łamania niemieckich szyfrów. Wykorzystując pomysły polskich matematyków, zbudował maszynę pozwalającą odczytywać informacje szyfrowane przy pomocy słynnej Enigmy. W znacznym stopniu osiągnięcie to przyczyniło się do wygrania wojny przez aliantów. Ponieważ jednak umiejętność deszyfrażu okazała się bardzo użyteczna także w okresie zimnej wojny, projekt, w którym uczestniczył Turing, przez wiele następnych dziesięcioleci był utajniony, a wiedza wybitnego matematyka wraz z jego skłonnościami homoseksualnymi zaczęła stanowić politycznie niebezpieczną mieszankę (zwłaszcza po ucieczce do Związku Radzieckiego dwóch szpiegów homoseksualistów). Turingiem zaczęły interesować się służby specjalnie. Odebrano mu także możliwość pracy nad tajnym projektem budowy komputera. Po dwóch latach od sądowego procesu popełnił samobójstwo, spożywając nasączone cyjankiem jabłko. W chwili śmierci miał zaledwie 42 lata.  

W 2009 roku premier Gordon Brown przeprosił w imieniu brytyjskiego rządu za „całkowicie niesprawiedliwe” i „straszne” potraktowanie genialnego naukowca. Historia Turinga łamie prymitywne stereotypy funkcjonujące w społecznej świadomości na temat homoseksualistów jako jednostek szkodliwych, opętanych żądzą seksu czy po prostu pedofilów.

*

W przeciwieństwie do Wielkiej Brytanii Polska należy do krajów, które relatywnie szybko zniosły prawo penalizujące akty homoseksualne, bo już w 1932 roku. Nie znaczy to, że jesteśmy społeczeństwem wolnym od homofobii. Według badań z lat 2005 i 2006 przeprowadzonych przez Martę Abramowicz na grupie 1002 homoseksualistów, prawie co piąty badany (18 proc.) doświadczył w tym okresie przemocy fizycznej (potrącenie, kopanie, pobicie, przemoc seksualna), a co drugi przemocy psychicznej (słowne zaczepki, obrażanie, poniżanie, ośmieszanie, grożenie).

Wygląda jednak, że sytuacja się stopniowo poprawia. Choć nadal większość społeczeństwa, bo aż 86 proc., traktuje homoseksualizm za odstępstwo od normy, to z tej grupy aż 63 proc. (czyli 54 proc. Polaków) uważa, że należy go tolerować – wynika z badań przeprowadzonych w kwietniu tego roku przez CBOS. W porównaniu z ankietą z 2008 roku jest to wzrost o 11 proc. Przeciwnych tolerancji jest 23 proc., czyli prawie co piąty Polak – grupa ta w ciągu dwóch lat zmniejszyła się o 8 proc. Średnio co dwunasty Polak (8 proc. badanych) uznaje homoseksualizm za coś normalnego. Pogląd ten idzie w parze z brakiem religijnego zaangażowania. Z kolei brak tolerancji najczęściej występuje u osób starszych, z wykształceniem podstawowym, mieszkających na wsi i często uczęszczających do kościoła. Postawa tolerancyjna jest najczęstsza wśród mieszkańców największych miast, osób z wyższym wykształceniem, ludzi młodych oraz wśród osób dobrze zarabiających.

Zarówno tolerancja, jak i uznanie homoseksualizmu za coś normalnego zależne są statystycznie od tego, czy ktoś zna, czy nie zna osobiście geja lub lesbijkę. Jest to wyraźny sygnał, że dialog, rozmowa, bezpośrednie poznanie racji drugiej osoby oraz wejście w jej perspektywę mają znaczenie dla wzrostu tolerancji. (Zupełnie wyjątkową ilustracją tej prawdy jest dialog, jaki przez długi czas prowadzili Cezary Gawryś z WIĘZI oraz przyznający się do skłonności homoseksualnych psycholog Tomasz G. Obaj zdecydowali się opublikować niezwykle szczerą rozmowę, pokazującą wręcz wzorcowo proces pokonywania własnych uprzedzeń, otwierania się na drugiego i poznawania głębokiej prawdy o człowieku. Ich rozmowa to w polskim Kościele katolickim właściwie ewenement.)

*

Mało jest zjawisk, o które toczyłby się tak gorący kulturowy spór. Pytania i odpowiedzi pojawiają się na różnych poziomach: moralnym, psychologicznym, biologicznym, społecznym, metafizycznym, religijnym. Zwyrodnienie? Patologia? Czy odmienność mieszcząca się w normie? Co decyduje o pojawieniu się skłonności homoseksualnych: czynniki wrodzone czy nabyte? Czy orientację seksualną można zmienić? Z perspektywy osób homoseksualnych dyskusja ta przypomina sąd, który ma rozstrzygnąć, czy są w pełni normalnymi ludźmi. Już sam ten fakt powinien nas uczulać, by nie wydawać pochopnych ocen.

Oceny muszą się opierać na danych naukowych. Nie chodzi tu o jakiś redukcjonizm, który sprowadzałby metafizykę do biologii. Chodzi o sprawdzony przez rozwój nauki porządek metodologiczny, wskazujący, że nic, co ma być zgodne z rozumem, nie może być jednocześnie sprzeczne z dobrze potwierdzonymi osiągnięciami nauk empirycznych. Dlatego tak istotne wydaje się pytanie o empiryczną genezę i naturę homoseksualizmu.

Nauka wskazuje, że na pojawienie się homoseksualizmu decydujący wpływ mają czynniki wrodzone, a nie nabyte. Homoseksualizm się odkrywa a nie wybiera (dotyczy to tylko męskiego homoseksualizmu, natura homoseksualizmu kobiecego jest o wiele bardziej skomplikowana). Choć naukowcom dotychczas nie udało się precyzyjnie wskazać mechanizmu tworzenia się takich skłonności (np. czy odpowiadają za nie konkretne geny; jakie znaczenie pełnią hormony oddziałujące w okresie prenatalnym; czy immunologiczna reakcja matki wpływa na późniejsze preferencje dziecka), z całą pewnością mają one podłoże biologiczne. Żadne badanie podważające wpływ wrodzonych czynników nie jest wstanie wyjaśnić dziedzicznych zależności, które ujawniają się w badaniach statystycznych (np. występowanie orientacji homoseksualnej w rodzinie tylko po linii matki). Badania wskazują także, że utrwalona z wiekiem orientacja jest najprawdopodobniej nieodwracalna. Nie trudno odgadnąć, że pytanie na temat skuteczności tzw. terapii reparatywnej (próbującej „odwrócić” skłonności) może być niezwykle życiowo ważne.

Zastrzeżenie, które zwykle pojawia się w takich dyskusjach, że również skłonność do alkoholizmu ma wrodzone, bo genetyczne podłoże, zdradza ideologiczne podejście. Nikt w pełni świadomy nie będzie twierdził, że alkoholizm służy człowiekowi. Jego szkodliwość jest bezdyskusyjna. Poza tym skłonność do alkoholizmu dotyczy przyswajalności przez organizm trującej substancji. Skłonność homoseksualna dotyczy natomiast zdolności do kochania – dotyka istoty człowieka.

Już w 1973 r. Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne usunęło homoseksualizm z klasyfikacji zaburzeń psychicznych DSM (homoseksualizm występował w niej jako dewiacja seksualna). W 1975 Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne stwierdziło, że homoseksualizm sam z siebie nie przyczynia się do zaburzeń czy nieprawidłowego funkcjonowania jednostek. W 1990 r. działająca w ramach ONZ Światowa Organizacja Zdrowia wykreśliła homoseksualizm z Międzynarodowej Statystycznej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych.

Kroki te podjęto pod wpływem badań naukowych. Nie wykazują one związku homoseksualizmu z innymi cechami człowieka, które wpływałyby destrukcyjnie na życie, np. ze skłonnością do depresji czy kompulsywnych zachowań seksualnych. Natomiast na pewno istotny wpływ na jakość życia osób homoseksualnych ma społeczna tolerancja. Ostracyzm i kulturowa negacja homoseksualizmu sprawiają, że osoby nieheteroseksualne żyją w permanentnym stresie. Grzegorz Iniewicz w artykule „Społeczno-kulturowy kontekst terapii osób o homoseksualnej orientacji” („Psychiatria Polska”, 1/2009) powołuje się na brytyjskie badania, z których wynika, że 60 proc. homoseksualistów dostrzega źródło swoich kłopotów psychicznych w zachowaniu innych ludzi. Chodzi o trudności w relacjach, problemy rodzinne, depresja, niskie poczucie własnej wartości, alkoholizm, samotność czy też myśli samobójcze.

„Lubię książki, nie lubię siebie” – przedstawia się na swoim blogu 20-letni homoseksualista-katolik. Co zrobić, by polubił także siebie?

*

Przyglądając się kościelnym reakcjom na zjawisko homoseksualizmu, można odnieść wrażenie, iż Magisterium gra w ryzykowną grę. Gra ostro, choć nie ma w ręku wszystkich kart. Te najważniejsze, jak się wydaje, dzierży nauka.

Pierwszą posoborową wypowiedź na temat homoseksualizmu charakteryzuje jeszcze pewne otwarcie na zagadnienie. W opracowanej w 1976 r. przez Kongregację Nauki Wiary Deklaracji o niektórych zagadnieniach etyki seksualnej „Persona humana” (podpisanej przez kard. Franjo Šepera i zatwierdzonej przez Pawła VI) znajdziemy tradycyjne nauczanie o moralnym nieuporządkowaniu aktów homoseksualnych. Ale dokument ponadto sugeruje, że „nie wydaje się nieuzasadnione” dostrzeganie specyficznej sytuacji tych homoseksualistów, „którzy są takimi na stałe z powodu pewnego rodzaju wrodzonego popędu lub patologicznej konstytucji uznanej za nieuleczalną”.

W następnym dokumencie – opracowanym w 1986 r. przez kard. Josepha Ratzingera „Liście do biskupów Kościoła katolickiego o duszpasterstwie osób homoseksualnych” – owo dostrzeganie specyfiki sytuacji homoseksualistów zostaje już uznane za teologicznie niebezpieczne. „Należy sprecyzować, że szczególna skłonność osoby homoseksualnej, chociaż sama w sobie nie jest grzechem, stanowi jednak słabszą bądź silniejszą skłonność do postępowania złego z moralnego punktu widzenia. Z tego powodu sama skłonność musi być uważana za obiektywnie nieuporządkowaną” – czytamy w punkcie 3. Listu.

W dołączonej argumentacji zaskakujące jest dosłowne, wręcz potoczne odczytywanie przez Kongregację fragmentów Biblii odnoszących się do czynów homoseksualnych. Najczęściej przytaczany fragment z Księgi Rodzaju (19, 1-29), opisujący zniszczenie Sodomy i Gomory, nie odnosi się przecież bezpośrednio do homoseksualizmu. Prześladowcy Lota i jego tajemniczych Gości nie są typowymi homoseksualistami (w dzisiejszym rozumieniu tego słowa, czyli nie wybierającymi swojej orientacji). Jest to opis próby gwałtu, którego celem nie jest homoerotyczna satysfakcja, ale upokorzenie i narzucenie władzy nad Lotem i jego gośćmi. Takie zachowania (obserwowane również w świecie zwierzęcym) ujawniały się m.in. w panującym w owych czasach brutalnym zwyczaju gwałcenia podbitego wojska przez żołnierzy zwycięskiej armii. Sprowadzenie przeciwnika do roli biernego obiektu seksualnego było ostatecznym jego upokorzeniem i odebraniem mu resztek godności, a tym samym – całkowitym podporządkowaniem go sobie. Trudno się dziwić, że Biblia takie działania moralnie potępia.

Kluczowym stwierdzeniem biblijnej opowieści o Sodomie i Gomorze są zatem słowa, które wypowiadają napastnicy, kiedy Lot proponuje im swoje córki zamiast tajemniczych mężczyzn przyjętych w gościnę: „Sam jest tu przybyszem i śmie nami rządzić!” (19,9). Gdyby rzeczywiście owi mieszkańcy Sodomy byli zdeklarowanymi homoseksualistami, Lot nie próbowałby w taki skądinąd wysoce niemoralny sposób odwrócić uwagi prześladowców.

Dzisiaj staje się coraz bardziej oczywiste, że również św. Paweł, potępiając homoseksualizm, niewłaściwie identyfikował jego naturę i genezę, kojarząc go z bałwochwalstwem i moralnym zepsuciem (por.: Rz 1, 18-32; 1 Kor 6, 9; 1 Tym 1, 10). O tyle jest to zrozumiałe, że Apostoł narodów oczywiście nie dysponował współczesną wiedzą, a dla osoby o orientacji heteroseksualnej trudna do pojęcia przeciwna orientacja wydaje się godzić w wartości, których fundament Biblia dostrzega w Bogu, jak miłość, prokreacja czy rodzina. Tym bardziej, że za czasów Apostoła wciąż funkcjonowała homoseksualna prostytucja sakralna, co musiało wywoływać wśród chrześcijan zgorszenie.

Ryzykowne jest także kojarzenie skłonności homoseksualnych ze skutkami grzechu pierworodnego – taką sugestię za św. Pawłem czyni wspomniany List Kongregacji Nauki Wiary z 1986 r. (nr 6). Gdyby rzeczywiście „odwrócona” orientacja stanowiła skutek grzechu pierworodnego, homoseksualiści byliby jedyną „biologiczną” grupą, w której grzech pierworodny byłby aż tak precyzyjnie identyfikowalny – wręcz byliby żywymi dowodami na jego zaistnienie w ludzkiej prehistorii. Co jednak stanie się z dogmatem, gdy nauka szczegółowo rozpozna genezę i naturę homoseksualnych skłonności?

Intuicyjnie przewidując takie niebezpieczeństwo, Sobór Trydencki zrobił wszystko podczas formułowania nauki o grzechu pierworodnym, by uniknąć wskazywania konkretnych przykładów jego skutków. Odrzucił m.in. nauczanie św. Augustyna o utożsamieniu grzechu z pożądaniem seksualnym. Dzisiaj mielibyśmy swoisty comeback augustyńskiego podejścia.

*

Owo potępienie przez Kongregację Nauki Wiary skłonności homoseksualnych, które jak na biblijne i naukowe dane wydaje się zbyt pośpieszne, prowadzi także do ryzykownych wniosków. W „Uwagach dotyczących odpowiedzi na propozycje ustaw o niedyskryminacji osób homoseksualnych” z 1992 r. Kongregacja potwierdza tradycyjny kościelny dystans wobec stanowienia praw chroniących zachowania homoseksualne przed dyskryminacją. Kościół uważa, że nie można chronić zachowań niemoralnych na równi z prawami człowieka. Ale czy to samo zastrzeżenie (czyli de facto zgoda na dyskryminację) dotyczy także skłonności?

   Ankieta_ID=201876#

Magisterium odpowiada twierdząco. Czytamy: „Istnieje jeszcze jeden ważny powód, dla którego skłonność seksualna nie jest cechą porównywalną z rasą, płcią, wiekiem itp. Skłonność seksualna człowieka pozostaje zazwyczaj nieznana, dopóki on sam otwarcie jej nie określi lub nie ujawni jej przez jakieś zachowanie zewnętrzne. Większość osób o skłonności homoseksualnej, które starają się zachowywać w życiu zasady czystości, z reguły nie deklaruje publicznie swojego homoseksualizmu. Zwykle zatem nie zachodzi w ich przypadku problem dyskryminacji w dziedzinie zatrudnienia, w polityce mieszkaniowej itd.”. Słowem: jeśli nie chcesz być dyskryminowany, nie ujawniaj się! (W przypadku Turinga zalecenie to brzmiałoby: nie idź na policję!)

Problem w tym, że podobnie jak w przypadku rasy, płci i wieku, także orientacji nie wybieramy, nie mamy na nią wpływu ani nie możemy jej zmienić. Dyskryminacja ze względy na orientację wydaje się zatem również niesprawiedliwa. Poza tym psychologowie wskazują, jak ważny dla psychicznej równowagi jest tzw. coming out, czyli stopniowy proces ujawniania swojej orientacji homoseksualnej w coraz szerszym społecznym kręgu (poczynając od własnej świadomości aż po publiczną jawność). „Badania pokazują, iż nieujawnienie jest szkodliwe zarówno dla zdrowia, jak i kształtowania bliskich relacji, gdyż uniemożliwia ekspresję doświadczanych emocji” – zauważa Iniewicz w cytowanym artykule.

*

Najważniejsze, jak się wydaje, jest pytanie: jak głęboko skłonność homoseksualna strukturalizuje i naznacza całą płciowość człowieka? Czy można jedną od drugiej oddzielić, tzn. czy można nie akceptować skłonności bez deprecjonowania zarazem samej płciowości? Teza taka wydaje się trudna do utrzymania. Przypomnijmy, że kompetentne w jej rozstrzygnięciu są nauki o człowieku, a nie sama teologia.

Katechizm za współczesną nauką w punkcie 2332 stwierdza, że nie da się oddzielić płciowości od osoby: Płciowość wywiera wpływ na wszystkie sfery osoby ludzkiej w jedności jej ciała i duszy. Dotyczy ona szczególnie uczuciowości, zdolności do miłości oraz prokreacji i – w sposób ogólniejszy – umiejętności nawiązywania więzów komunii z drugim człowiekiem”. Jeśli jest to prawdą i jeśli homoseksualizm jest nieodwracalny, to mamy do czynienia z następującymi konsekwencjami. Pomijając stosunkowo prosty przypadek biseksualisty, który swoją orientację może po prostu wybrać i jej się trzymać, płciowość homoseksualisty całościowo może przejawiać się tylko poprzez homoseksualną skłonność (nie jest on w stanie wiązać się emocjonalnie z osobami płci przeciwnej). Potępiając nie tylko same działania, ale także ową skłonność, Kościół potępiałby zarazem płciowość homoseksualisty. Potępiając z kolei płciowość, potępiałby fundamentalną dla człowieka zdolność kochania. Potępiając zdolność kochania, Kościół wbrew deklaracjom potępiałby samego człowieka, odbierał mu nadzieję, głosił „złą nowinę”. Ostatecznie, zaprzeczałby swojej misji. Stawka jest zatem bardzo wysoka!

Dotyka to także problemu związku orientacji homoseksualnej z możliwością osobowego rozwoju. Kościół a priori deklaruje negatywny wpływ: orientacja, jako „ontologiczna” wada skłaniająca do czynów złych moralnie, musi przeszkadzać w rozwoju. Przestałoby to być oczywiste, gdyby okazało się, że płciowość, a więc także zdolność kochania, mogą się u homoseksualisty całościowo przejawiać tylko homoseksualnie (Kościół zapewne nie chciałby głosić tezy, że homoseksualiści są niezdolni do miłości, jako jedyna tak precyzyjnie zidentyfikowana grupa). 

Znów, jeśli jest to prawdą, mamy do czynienia z ważkimi konsekwencjami. Homoseksualista, jak każdy człowiek, zobowiązany jest moralnie do dojrzewania w wymiarze osobowym i rozwijania swoich ludzkich potencjalności. To dojrzewanie i rozwój związane są ściśle ze zdolnością kochania, a zatem dla osoby homoseksualnej – z jej orientacją seksualną. Dlatego homoseksualista ma wręcz moralny obowiązek zaakceptować swoje skłonności.

Tezą o nieuporządkowaniu skłonności Kościół wypycha wierzących homoseksualistów poza wspólnotę. Takie nauczanie stawia ich w konflikcie lojalności wobec Magisterium i wobec własnego sumienia. Oczywiście człowiek ma obowiązek przede wszystkim iść za głosem sumienia, tym samym homoseksualiści zmuszeni są rozluźnić związek z Kościołem. Zauważmy, że teoretycznie przy takim nauczaniu żadne duszpasterskie działanie nie jest w stanie tego zmienić.

*

Nie znaczy to, że akty homoseksualne są tym samym moralnie usprawiedliwione. Angażowanie seksualności w formie genitalnej uprawnione jest tylko w otwartym na płodność małżeństwie heteroseksualnym. Kościół nie musi rezygnować z wielowiekowego nauczania, mającego silne zakorzenienie w Biblii i moralnej intuicji. Tyle że zło moralne aktów homoseksualnych nie bierze się stąd, że są one homoseksualne, tylko stąd, że są pozamałżeńskie. Skoro tak, to homoseksualista zobowiązany jest do osobowego rozwoju w ten sam sposób, jak każdy człowiek żyjący poza małżeństwem niezależnie od orientacji – wybierając wstrzemięźliwość.

To z kolei nie oznacza konieczności całkowitego zerwania z tzw. kulturą gejowską. Przeciwnie, są w niej elementy (np. promowanie silnej przyjaźni i wsparcia) niezbędne do osobowego rozwoju. Ale są w niej, jak w każdej ludzkiej kulturze, także elementy, które nie służą człowiekowi. Nikt z nas – dotyczy to w równym stopniu homoseksualistów, jak heteroseksualistów – nie jest zwolniony od odpowiedzialności za wyrabianie w sobie umiejętności rozróżniania dobra od zła.

Reasumując, nauczanie jest wciąż za mało subtelne: nie potrafi w wystarczająco precyzyjny sposób rozróżnić między wartością normy mówiącej o współżyciu tylko w heteroseksualnym małżeństwie, a wartością orientacji homoseksualnej. Wartość płciowości oraz wartość orientacji seksualnej nie wyczerpują się przecież tylko w działaniach genitalnych. Odrzucenie zachowań nie musi pociągać za sobą koniecznie odrzucenia samej orientacji. Można uratować i normę, i orientację. Urząd Nauczycielski Kościoła w pewnym sensie poświęcił dla doktryny trudną drogę homoseksualistów. Przyjął postawę walki z homoseksualistami i z ich orientacją seksualną, zamiast walki o homoseksualistów.

W tym kontekście groźne jest zarówno wejście w otwarty spór z nauką (poczynając od sprawy Galileusza takie spory Kościołowi zwykle nie wychodziły na dobre), jak i „poświęcanie” ducha Ewangelii dla doktrynalnych ułatwień. Wycofując się z tej ryzykownej gry, jak się wydaje, zarówno Kościół, jak i my wszyscy moglibyśmy tylko zyskać.

*

W latach poprzedzających upokarzającą rozprawę sądową Turing pracował nad ideą sztucznej inteligencji – znów wyprzedzając innych naukowców o co najmniej 20 lat. W poświęconym tej idei artykule z 1950 r. zaproponował słynny test nazwany później jego nazwiskiem. Test Turinga to praktyczny sprawdzian inteligencji komputera. W jaki sposób będzie można stwierdzić, że maszyna myśli? Turing przekonywał, że wówczas, gdy odpowiedzi komputera na serię zmyślnych pytań będą nieodróżnialne od odpowiedzi człowieka. Do tej pory żaden program komputerowy nie przeszedł testu Turinga. Jeśli odniesiemy ten sprawdzian metaforycznie do człowieczeństwa, to w 1952 roku nie zdało go także społeczeństwo brytyjskie. To powinno być dla nas przestrogą.

 

Zobacz też teksty pozostałych autorów:

Zbigniew Izdebski, Nie leczenie, lecz tolerancja

Robert Biedroń, Po pierwsze nie demonizować

 

Gérard Laverdure, W sercu Boga jest miejsce dla homoseksualistów

Barbara Kapturkiewicz, Od edukacji do akceptacji

POL_TOLERANCJA_debata09.jpg

 

7 Comments

  1. woocash

    krótkowzroczność

    Doskonały tekst, w ogóle wysoko oceniam wszystkie wprowadzające do debaty teksty, dziękuję serdecznie autorom za ich przygotowanie. Zwłaszcza obserwacja  " (…) nauczanie stawia ich w konflikcie lojalności wobec Magisterium i wobec własnego sumienia. Oczywiście człowiek ma obowiązek przede wszystkim iść za głosem sumienia, tym samym homoseksualiści zmuszeni są rozluźnić związek z Kościołem." jest niesłychanie trafna. Dziękuję też za przywołanie Turinga, tragicznego przykładu represji i problemów związanych z nietolerancją. 

    Nie zgadzam się jednak z ostatnią tezą, jakoby homoseksualne kontakty płciowe były moralnie nieusprawiedliwione. Tak, są one pozamałżeńskie. Ale przecież tego sakramentu homoseksualistom się odmawia! Uważam, że po głębszym zastanowieniu odmawia się go bezpodstawnie.

    Miłość homoseksualna może być płodna, może nie w sensie dosłownym i fizjologicznym, ale homoseksualni rodzice mogą, i często stwarzają, dobre rodziny, wspierają swoje dzieci. Najlepiej przeprowadzone badania (największa próba, etc.)  stwierdzają, że dzieciom par lesbijskich raczej "powodzi się" lepiej, niż dzieciom par heteroseksualnych (omówienie np. w Time). Dlatego pewnie, że takie dzieci raczej nie są wynikiem "wpadki", bycie rodzicami dla par homoseksualnych to długa droga, która wypada przemyśleń, przygotowań i inwestycji. Chciałbym też tutaj zwrócić uwagę na kolejny element  "krzyża", które osoby homoseksualne dostały do niesienia: nie mogą one po prostu "mieć dzieci" z osobami, które kochają. Tak, jak bezpłodne pary heteroseksualne, pary homoseksualne pragnące większej rodziny, mogą cierpieć. Nawiasem mówiąc, bezpłodnym heteroseksualnym parom małżeństw się nie odmawia…

    Oprócz tego, katolicyzm jest przecież prorodzinny. Skoro jest grupa osób, które chce rodziny tworzyć, zapewniać dzieciom dobre warunki, dawać pozytywne świadectwo, że można przecież być homoseksualistą, ale i katolikiem i żyć moralnie, a nie w rozpuście… zaprzepaszcza się tutaj szansę ewangelizacji.

    Jestem przekonany, choć dzisiaj może brzmi to dość optymistycznie , że Chrystus w Swej Miłości doprowadzi swój Kościół do docenienia związków homoseksualnych i umożliwi małżeństwa między kochającymi się ludźmi tej samej płci. Nasze rozumienie homoseksualizmu jako równouprawnionego wariantu ludziej seksualności, któremu Bóg błogosławi tak samo, jak i heteroseksualizmowi, ku temu jasno dąży. Innej drogi po prostu nie ma.  Pewnie, potrwa to kilkadziesiąt, a może i sto kilkadziesiąt lat. Ale spójrzmy na to: kilkaset lat temu innowierców palono na stosie, jako heretyków. Dzisiaj modlimy się razem z innymi chrześcijanami. Kiedyś nawracaliśmy  Żydów i walczyliśmy z muzułmanami. Dziś mówimy o starszych braciach i siostrach w wierze, a papież odwiedza meczety. Wiara Kościoła i rozumienie nauczania Chrystusa ciągle rośnie. Szkoda tylko, że nie da się tego przyspieszyć. Gdyby Kościół zdecydował się na proroczy krok poślubiania homoseksualistów teraz, mógłby mieć decydujący wpływ na zmiejszenie cierpień wielu osób.

    Łukasz Kowalik

     
    Odpowiedz
  2. p.radzynski

    czy nie wszystko sprowadza się do seksu?

    Gratuluję! To był moim zdaniem najlepszy tekst tej debaty i jeden z najlepszych tekstów całego cyklu debat.

    Ale kilka uwag:

    1. Pisze Pan: "Nauka wskazuje, że na pojawienie się homoseksualizmu decydujący wpływ mają czynniki wrodzone, a nie nabyte. Homoseksualizm się odkrywa a nie wybiera (dotyczy to tylko męskiego homoseksualizmu, natura homoseksualizmu kobiecego jest o wiele bardziej skomplikowana). Choć naukowcom dotychczas nie udało się precyzyjnie wskazać mechanizmu tworzenia się takich skłonności (np. czy odpowiadają za nie konkretne geny; jakie znaczenie pełnią hormony oddziałujące w okresie prenatalnym; czy immunologiczna reakcja matki wpływa na późniejsze preferencje dziecka), z całą pewnością mają one podłoże biologiczne. Żadne badanie podważające wpływ wrodzonych czynników nie jest wstanie wyjaśnić dziedzicznych zależności, które ujawniają się w badaniach statystycznych (np. występowanie orientacji homoseksualnej w rodzinie tylko po linii matki). Badania wskazują także, że utrwalona z wiekiem orientacja jest najprawdopodobniej nieodwracalna. Nie trudno odgadnąć, że pytanie na temat skuteczności tzw. terapii reparatywnej (próbującej „odwrócić” skłonności) może być niezwykle życiowo ważne."

    Nie podaje Pan konkretnych badań naukowych, ale twierdzi, że homoseksualizm jest bardziej wrodzony niż nabyty. Posługując się pańskimi sformułowaniami typu: "z całą pewnością", "najprawdopodobniej", "choć naukowcom dotychczas nie udało się precyzyjnie wskazać…", jestem w stanie udowodnić tezę zgoła odmienną: homoseksualizm się nabywa a nie z nim rodzi.

    Ciekawa wydaje się też informacja dotycząca różnic między homoseksualizmem kobiet i mężczyzn. Czy to nie zastanawia? Daje Pan w ten sposób pośrednio odpowiedź Robertowi Biedroniowi, który zwraca uwagę na nierówność w traktowaniu gejów i lesbijek.

    Stwierdzeniem "homoseksualizm się odkrywa a nie wybiera" obala Pan tezę (myślę, że nie tylko Roberto Biedronia), że mamy trzy orientacje seksualne: homo, hetero i bi, gdyż w innym miejscu pisze Pan, że biseksualista może "wybrać swoją orientację". Czy to oznacz, że biseksualizm należy analizować na zupełnie innej płaszczyźnie niż homoseksualizm, a dodatkowo męski homoseskualizm na innej niż żeński? Czy to rozróżnienie nie skłania do zastanowienia się nad hipotezą o faktycznym nieuporządkowaniu sfery seksualnej, płciowej, emocjonalnej, osobowościowej (o czym właściwie stara się mówić Kościół)?

    2. Pisze Pan: "Katechizm za współczesną nauką w punkcie 2332 stwierdza, że nie da się oddzielić płciowości od osoby: „Płciowość wywiera wpływ na wszystkie sfery osoby ludzkiej w jedności jej ciała i duszy. Dotyczy ona szczególnie uczuciowości, zdolności do miłości oraz prokreacji i – w sposób ogólniejszy – umiejętności nawiązywania więzów komunii z drugim człowiekiem”. Jeśli jest to prawdą i jeśli homoseksualizm jest nieodwracalny, to mamy do czynienia z następującymi konsekwencjami. Pomijając stosunkowo prosty przypadek biseksualisty, który swoją orientację może po prostu wybrać i jej się trzymać, płciowość homoseksualisty całościowo może przejawiać się tylko poprzez homoseksualną skłonność (nie jest on w stanie wiązać się emocjonalnie z osobami płci przeciwnej). Potępiając nie tylko same działania, ale także ową skłonność, Kościół potępiałby zarazem płciowość homoseksualisty. Potępiając z kolei płciowość, potępiałby fundamentalną dla człowieka zdolność kochania. Potępiając zdolność kochania, Kościół wbrew deklaracjom potępiałby samego człowieka, odbierał mu nadzieję, głosił „złą nowinę”. Ostatecznie, zaprzeczałby swojej misji. Stawka jest zatem bardzo wysoka!"

    Ten passus robi wrażenie. Ale czy faktycznie "homoseksualista nie jest w stanie wiązać się emocjonalnie z osobami płci przeciwnej"? To tak, jakby tylko orientacja seksualna ukierunkowywała całe nasze życie. Prof. Izdebski pisze o swoich badaniach nad mężczyznami homoseksualnymi, z których wynika, że najczęściej przyznawali się do swojej homoseksualności przyjaciółce. Czy przekazanie tak istotnej dla własnego życia wiadomości nie jest przekazywane osobie, z którą łączą nas wyjątkowe więzi?

    Trzeba tu zaznaczyć, że Kościół potępia czyny homoseksualne (ale jak Pan to doskonale zauważył, za zły moralnie Kościół uważa każdy seks pozamałżeński) a nie samą skłonność. Określenie jej jako swego rodzaju "nieuporządkowanie" nie jest potępieniem, tylko zwróceniem uwagi na to, że trzeba nad tym pracować. I w Kościele działają grupy, które pomagają PORZĄDKOWAĆ seksualność. I to jest miejsce na duszpasterstwo. I korzystając z tego typu pomocy Kościoła ludzie borykający się z tym problemem mogą być i ściśle związani z Kościołem, i słuchać swojego sumienia.

    3. Wydaje mi się, że krytyka Kościoła wobec kultury gejowskiej ma swoje uzasadnienie. Wynika ona z troski o homoseksualistów chcących pozostać w Kościele. Czy pielęgnowanie tej kultury nie jest ściśle związane z "angażowaniem seksualności w formie genitalnej"? Oczekiwanie czystości od aktywnego członka środowisk gejowskich wydaje mi się czymś nie do osiągnięcia, a takiego heroizmu Kościół nie może wymagać od nikogo.

    4. Pisze Pan: "Reasumując, nauczanie jest wciąż za mało subtelne: nie potrafi w wystarczająco precyzyjny sposób rozróżnić między wartością normy mówiącej o współżyciu tylko w heteroseksualnym małżeństwie, a wartością orientacji homoseksualnej. Wartość płciowości oraz wartość orientacji seksualnej nie wyczerpują się przecież tylko w działaniach genitalnych. Odrzucenie zachowań nie musi pociągać za sobą koniecznie odrzucenia samej orientacji. Można uratować i normę, i orientację."

    Proszę wskazać wartości orientacji homoseksualnej poza działaniami genitalnymi. Jeżeli działań genitalnych nie ma, to z morlanego punktu widzenia nie ma chyba nic złego. Mieszka ze sobą dwóch facetów, którzy prowadzą wspólne gospodarstwo domowe. Łączy ich przyjaźń, może jakaś więź duchowa, wspólne zainteresowania, ideały. Jak w białym małżeństwie – niby wszystko tak samo, a zupełnie inaczej.

     
    Odpowiedz
  3. barbakap

    do Pana Artura Sporniaka

    Niestety, nie da się pogodzić normy i orientacji. Jest to tylko głębsza i bardziej subtelna hipokryzja, a w konsekwencji skazywanie ludzi na bardziej wyrafinowane intelektualnie cierpienie. Podczas, gdy "akty genitalne" u kochającej się pary jednopłciowej, gdzie miłość duchowa jest nadrzędna – naprawdę nikogo nie krzywdzą. No może krzywdzą dobre samopoczucie tych, dla których 100% procentowe posłuszeństwo nauce Magisterium jest ważniejsze niż głos sumienia i rozsądku.

    Mówiąc  wiele mądrych rzeczy, na koniec okazuje Pan zawsze to właśnie posłuszeństwo.

    Ja go w pewnych sprawach nie okazuję i uważam to za cnotę, a nie za grzech. Chcę wierzyć, że Pan działa zgodnie ze swoim sumieniem – ale czasem jest mi trudno, bo ma Pan  głęboki poziom świadomości wielu zjawisk. Albo też wybrał Pan taką drogę, aby móć pisać nadal w środowiskach, które mimo postępowości nie mogą przekroczyć granic tegoż posłuszeństwa…

    Polecam strony internetowe polskich chrześcijan LGBT, z ciekawymi linkami dostron zagranicznych  https://sites.google.com/site/wiaratecza/       http://berithprzymierze.republika.pl/

    Pozdrawiam serdecznie, BK

     

     

     

     
    Odpowiedz
  4. jolawojt

    Homoseksualizm

    Pare uwag natury formalnej.

    1. Byc moze to juz za pozno, bowiem kultura wytwarza potrzebe stosowania okreslonego slownictwa niezaleznie od pewnych norm. Uzywanie jednak slownictwa zdradza rowniez pewne nasze przyzwolenie na interpretacje, ktora to slownictwo niesie. Dwa okreslenia, ktorych Kosciol Katolicki nie stosuje, bo nie zgadza sie z taka interpretacja rzeczywistosci, to "orientacja" i "gej". Tych dwoch slow nie znajdziemy w dokumencie normatywnym KK, tym ktory stanowi Tradycje, czyli Katechizmie. Raczej mowi sie o sklonnosciach homoseksualnych i o osobach homoseksualnych, homoseksualistach.

    2. Zadziwia mnie nieco fakt, ze nikt z komentatorow, ani autor, nie cytuje Katechizmu, ktory w punktach 2357-2359 w sposob precyzyjny oddaje stanowisko KK i stanowi dla wierzacych drugie po Biblii najwazniejsze zrodlo prawdy objawionej.

    3. Przychylam sie do uwagi jednego z komentatorow, ze twierdzenia typu "wiekszosc", czy "przewaga" wymagaja potwierdzenia w zrodlach. O tym czy homoseksualizm jest wrodzony, czy nabyty nie zadecyduje stwierdzenie ogolnikowe typu "Nauka wskazuje". Podobniez osoba podsumowujaca debate o homoseksualizmie nie moze uzywac liczby 2 miliony homoseksualistow w Polsce, bez podania zrodla takich rewelacji.

    4. Pytanie w koncu zasadnicze. Czemu ma sluzyc homoseksualizm, a zwlaszcza jego praktyki? Zwiazkowi dwoch osob? Na pewno tak, ale to nie wystarczy, by uznac to za stan normalny. Zwiazek intymny dwojga ludzi oparty na komplementarnosci ma sluzyc rowniez prokreacji. Malzenstwo potencjalnie jest ucielesnieniem tego. Zwiazek homoseksualny natomiast nie. Nigdy para homoseksualna dzieci miec nie bedzie. Natura o tym decyduje, czyli Bog a nie czlowiek. Adopcja jest tylko proba pomocy ludziom, ktorzy ze wzgledow medycznych potomstwa wlasnego doczekac sie nie moga. Chociaz, Bog moze uczynic cud. W przypadku homoseksualistow, zadnego cudu nie bedzie. Z tego wlasnie wzgledu akty homoseksualne sa nieuporzadkowane. Nie dlatego, ze sa pozamalzenskie, ale dlatego, ze nie sa z przyczyn obiektywnych nastawione na prokreacje. Z reszta tylko podobno 5% zwiazkow homoseksualnych chcialoby miec dzieci. Osoby o tendencjach homoseksualnych musza natomiast miec oparcie w Kosciele, wsrod wierzacych, wsrod duszpasterzy, by ze swoim krzyzem nie musieli radzic sobie sami. Stad, a nie skadinand homofobia jest sprzeczna z duchem nauki Chrystusa i Tradycji KK.

     
    Odpowiedz
  5. sporniak

    Homoseksualizm: wrodzony czy nabyty?

     

    1. Wdzięczny jestem za wszystkie głosy. To przywilej uczestniczyć w tak rzeczowej dyskusji. Wbrew temu, jak zostałem przedstawiony w podsumowaniu przez moderatora debat Tezeusza, nie czuję się ani nie jestem specjalistą od homoseksualizmu. Tym tematem zainteresowałem się niedawno, bardziej przeczuwając niż wyraźnie uświadamiając sobie jego wagę dla rozumienia wiary i ogólnie człowieczeństwa. Mój teks jest zatem raczej pisanym na gorąco sprawozdaniem ze stanu osobistych badań (właściwie zaledwie próbą sprecyzowania ważnych pytań), niż zbiorem opracowanych do końca szczegółowo odpowiedzi. Pisząc go, miałem świadomość kontrowersyjności przynajmniej niektórych moich tez czy sugestii i przewidywałem, że sprowokują pytania. Cieszę się z nich, bo sam jestem ciekaw odpowiedzi. 
    2. Dwa powtarzające się kilkakrotnie zarzuty uważam za szczególnie domagające się komentarza: (1) że gołosłownie uznałem homoseksualizm za tendencję wrodzoną a nie nabytą oraz (2) że mój wywód jest niespójny, jeśli krytykując kościelną tezę o nieuporządkowaniu skłonności, nie uznaję jednocześnie moralnej dopuszczalności czynów homoseksualnych – przecież jeśli jedno, to także drugie! Druga sprawa jest niewątpliwie trudniejsza (domaga się zadowalającego uzasadnienia ograniczenia seksu tylko do małżeństwa, a to dzisiaj nie jest łatwe!), dlatego zanim spróbuję na nią odpowiedzieć odniosę się do pierwszej. 
    3. Świadom jestem wciąż trwającego sporu o wrodzony czy nabyty charakter homoseksualizmu oraz tego, że nauce dotąd nie udało się rozpoznać dokładnego mechanizmu powstawania tendencji do tej samej płci. Mało tego, podstawowym uproszczeniem, jakie zwykle popełniamy w dyskusjach o homoseksualizmie (debata Tezeusza nie jest wyjątkiem!), jest traktowanie go jako jednorodnego zjawiska: homoseksualizm to popęd seksualny do osób tej samej płci. Tymczasem w prostej analizie wyróżnia się co najmniej cztery wyznaczniki homoseksualności: (1) jaką płeć mają osoby, o których fantazjujemy; (2) jaką płeć mają osoby, które są dla nas seksualnie atrakcyjne; (3) z kim współżyjemy i (4) za kogo się uważamy. W odpowiedziach nie musi występować urawniłowka! Bywają np. kobiety, które uważają się za heteroseksualne, współżyją z mężczyzną a fantazjują o kobietach. Czy są lesbijkami?
    4. By jakoś to jednak ogarnąć, stosuje się siedmiostopniową skalę od 0 do 6, przy czym "0" oznacza twardy heteroseksualizm, a "6" twardy homoseksualizm. W ankietach wychodzi ciekawa statystyczna prawidłowość. Rozważając rozkład wyników, u mężczyzn dominują skrajne pozycje: 0, 1 oraz 5, 6, u kobiet tymczasem wyniki płynnie przechodzą od 0 do 6 (oczywiści u obu płci statystycznie najwięcej jest 0 i 1, jako że heteroseksualizm jest powszechny). Dean Hamer, ten sam, który wskazał jak się okazało niedoszły gen związany z homoseksualną orientacją, przytaczając te wyniki w książce "Geny a charakter" (oryginał z 1998; polskie wydanie z 2005), tak je komentuje: "Orientacja seksualna mężczyzn ma wiele własności typowych dla cech uwarunkowanych genetycznie: jest trwała, stabilna i dychotomiczna – to znaczy mężczyzna jest albo hetero-, albo homoseksualny. W przeciwieństwie do tego orientacja seksualna kobiet sprawia wrażenie bardziej chwiejnej i rozmytej, mniej zaprogramowanej z góry – okazała się zróżnicowana, zmienna i rozkładająca się w sposób ciągły – wiele kobiet plasuje się gdzieś pomiędzy homo- a heteroseksualizmem" (s. 191).
    5. To nie jedyne znaczące dane statystyczne. Jeśli naukowcy chcą sprawdzić ewentualne genetyczne podłoże jakiejś cechy, przyglądają się bliźniętom jedno- i dwujajowym. Gdy cecha jest całkowicie determinowana genetycznie (np. kolor oczu) to wszystkie bliźniaki jednojajowe będą ją posiadać (czyli 100 %). Jeśli jest częściowo determinowana, to procent bliźniaków jednojajowych ją posiadający powinien być znacząco wyższy od procentu bliźniaków dwujajowych. I tak się dzieje z homoseksualizmem – procentowe wartości odpowiednio wynoszą 57 % i 25 % (akurat w badaniach Hamera, ale takich badań o podobnych wynikach przeprowadzono kilkanaście).
    6. I wreszcie trzeci zaskakujący wynik: Hamer zbadał genealogie rodzinne badanych homoseksualistów i okazało się, że homoseksualizm w statystycznie znaczący sposób występował również wśród kuzynów i wujków od strony matki, a od strony ojca – nie. Interpretacja sama się narzuca: homoseksualista się nie rozmnaża. Gdyby to męskie geny wpływały na orientację homoseksualną, bardzo szybko znikłaby ona z powierzchni ziemi. Angielski genetyk Bryan Sykes w bardzo ciekawej książce „Przekleństwo Adama” (2003) wysuwa w związku z tym faktem hipotezę, że na orientację seksualną mają wpływ mitochadrialne DNA, bo to one jest przenoszone z pokolenia na pokolenie tylko przez kobiety, zatem "ma interes", by zniechęcać męskich potomków do rozmnażania. (Hamer natomiast bezskutecznie, jak się okazało, szukał takich genów w żeńskim chromosomie X; przeprowadzone w 1999 r. niezależne badania nie potwierdziły jego wyników.)
    7. Jeszcze słowo o procentowych zależnościach wśród lesbijek. Są one zaskakujące: otóż siostra lesbijki ma jedynie 6 % szans zostania lesbijką, co i tak jest wartością wyższą do średniej w populacji, natomiast córka lesbijki aż 33 %. Taka zależność nie może, jak pisze Hamer, wynikać z genów. Zatem wiele na to wskazuje, że żeński homoseksualizm przekazywany jest jednak kulturowo. I jak pozwala sobie Hamer frywolnie zauważyć, pociąg seksualny u kobiet, w przeciwieństwie do mężczyzn, zależny jest bardziej od czyjejś indywidualności, niż kształtu genitaliów.
    8. Co z tego wynika? Na przykład to, że Grzegorz Górny z Frondy w jednym z artykułów ("Nikt nie rodzi się gejem") przedwcześnie odtrąbił zwycięstwo zwolenników opcji homoseksualizmu nabywanego a nie wrodzonego, a co za tym idzie: psującego a nie różnicującego ludzką naturę (któż to twierdził, że wśród Polaków najwięcej jest… lekarzy?). Aby coś takiego zasadnie twierdzić, trzeba dokonać nie lada wyczynu: trzeba wykazać, że wszyscy (!) posiadacze skłonności homoseksualnej ją nabywają, i nie ma wśród nich ani jednego (!), który się z nią rodzi. Oczywiście, w rzeczywistości mogą być tacy, którzy ją nabywają (przypomnijmy sobie, że homoseksualizm nie jest zjawiskiem jednorodnym), i najprawdopodobniej to z pośród nich rekrutują się ci, którzy następnie pod wpływem terapii reparatywnej wracają do założonej normy. Ale przytoczone powyżej fakty naukowe w wystarczający sposób pokazują, że są też tacy, u których orientacja seksualna ma genetyczne podłoże. I jest ich całkiem sporo. Nie da się bowiem inaczej tych statystycznych zależności wyjaśnić. Cbdo.
     
    Odpowiedz
  6. senacinimod

    Wydaje mi się dość

     

    Wydaje mi się dość naiwnym opierać przede
    wszystkim na badaniach jednego naukowca (Hammer). Szczególnie, że jest on
    gejem i może po prostu być stronniczy (mechanizmy kompleksu homoseksualnego,
    dysonans poznawczy – np. Aronson, Wison, Akert "Psychologia społeczna –
    serce i umysł" r. 3)
    Jego badaniom zarzuca się liczne błędy
    metodologiczne (nie wiem, czy zapoznał się Pan też np. z książkami Richarda
    Cohena czy Gerharda Aardwega, polecam – w pierwszych rozdziałach znajdzie Pan
    ciekawą krytykę badań mających na celu wykazanie jedynie_biologicznej genezy
    homoseksualizmu, np. Aardweg, "Walka o normalność" 33 str. nn), a
    jego odkryć nie potwierdzono. 
     
    Na temat bliźniąt pozwolę sobie wkleić fragment z
    przywołanej wyżej książki:
     
    wyniki badań
    nad bliźniętami skłaniają się raczej ku „środowiskowym" niż genetycznym
    wyjaśnieniom. Tutaj także pojawiły się ciekawe kwestie. Kallmann doniósł w 1952
    roku, że u bliźniąt jednojajowych zgodność orientacji seksualnej wynosiła 100
    procent, zaś u bliźniąt dwujajowych jedynie 11 procent. Czyż nie sugeruje to
    dziedziczności? Nie, gdyż próba Kallmanna okazała się być mocno zmanipulowana i
    niereprezentatywna, wkrótce okazało się, że wśród badanych bliźniąt
    jednojajowych było wielu niehomoseksualistów. Ostatnio Bailey i Pillard (1991)
    stwierdzili 52-procentową zgodność w zakresie orientacji seksualnej u bliźniąt
    jednojajowych oraz 22-procentową u bliźniąt dwujajowych, ale także 9 procent
    (pozostałych) homoseksualistów miało homoseksualnego brata, a 11 procent miało
    nawet adoptowanego

    brata, który był homoseksualistą. Znaczy to, że jedynie w połowie
    przypadków czynnik genetyczny związany z homoseksualizmem mógł być decydujący,
    czyli właściwie nie mógł on być przyczyną. Ponadto, różnice pomiędzy parami
    bliźniąt dwujajowych z jednej strony, a homoseksualistami mającymi inne
    rodzeństwo (włączając rodzeństwo adopcyjne) z drugiej (odpowiednio 22,9 i 11
    procent), wskazują na niegenetyczne przyczyny, gdyż bliźnięta dwujajowe mają
    taką samą część wspólnych genów jak każde inne rodzeństwo. Psychologia bliźniąt
    daje lepsze wyjaśnienie obserwowanych związków. Jednak zastrzeżeń jest więcej.
    Inne badania wskazują na niższą zgodność orientacji seksualnej u bliźniąt
    jednojajowych, zaś w większości przypadków badane próby nie są reprezentatywne
    dla całej populacji homoseksualnej. Wracając do badania Hamera: przy takich
    wynikach jest zdecydowanie za wcześnie na spekulacje genetyczne, gdyż nie wiemy
    nawet, czy rozważany „gen" nie występuje także u heteroseksualnych braci
    homoseksualistów lub w heteroseksualnej populacji. Chyba jednak najbardziej
    zabójcza dla tego badania była krytyka Rischa, który odszukał test
    statystyczny, za pomocą którego Hamer uzyskał swoje wyniki. Według Rischa,
    grupa ta nie spełniała warunków niezbędnych do zastosowania tego testu (Risch i
    in., 1993). Hamer, mimo iż przedstawione przez niego wyniki „sugerowały"
    genetyczne wyjaśnienie kwestii homoseksualizmu, sam stwierdza, że warunki
    środowiskowe są także prawdopodobną jego przyczyną (Hamer i in., 1993).
    Problemem jest, że takie „sugestie" są podawane do wiadomości publicznej
    jako niemal pewne.
    (Aardweg,
    "Walka o normalność", 34-35 str.)
     
    Poza tym biologiczne podłoże nie wyklucza wpływów
    środowiskowych. Przyczyny mogą być w jednym i drugim, i z tego co wiem, taki
    pogląd jest wśród psychologów powszechny.
    Istnieje wreszcie praktyka kliniczna, z której
    wiemy, że ludzie deklarujący się jako homoseksualiści, mogą "wyjść na
    prostą" (Cohen, Aardweg, Medinger, Harvey, Eichelberger, Kożuch…).
     
    ***
     
    Jeszcze wracając do Pańskiego artykułu, 
     
    "Potępiając z kolei płciowość, potępiałby
    fundamentalną dla człowieka zdolność kochania. Potępiając zdolność kochania,
    Kościół wbrew deklaracjom potępiałby samego człowieka"
    – ja tu nie widzę sprzeczności – jeśli się stoi
    na stanowisku, że homoseksualizm jest źle ukierunkowanym popędem, można to
    rozszerzyć na płciowość – płciowość w której przejawia się homoseksualizm jest
    źle (niezgodnie z planem Bożym) ukierunkowana. Po prostu, bez potępienia
    człowieka a z zaznaczeniem występującego w nim braku niedoskonałości. Poza tym
    myślę, że w tym punkcie Katechizm płciowość rozumie szerzej. 
     
    "To dojrzewanie i rozwój związane są ściśle
    ze zdolnością kochania, a zatem dla osoby homoseksualnej – z jej orientacją
    seksualną. Dlatego homoseksualista ma wręcz moralny obowiązek zaakceptować
    swoje skłonności."
    – nie widzę tu problemu. Jeśli chce zaakceptować
    skłonności, może, tego chyba Katechizm nie zabrania?Ale akceptacja chyba nie
    musi tu oznaczać w konsekwencji aktywnego życia seksualnego.
     
    Mam nadzieję, że nie twierdzi Pan, iż nie można
    się w pełni rozwinąć, całe życie żyjąc w celibacie?
     
    "zło moralne aktów homoseksualnych nie
    bierze się stąd, że są one homoseksualne, tylko stąd, że są pozamałżeńskie.
    "
    – Moim zdaniem zło moralne aktów homoseksualnych
    bierze się właśnie z ich nienaturalności. I biologicznie (wystarczy spojrzeć
    jak kompatybilna jest para heteroseksualna, w przeciwieństwie do
    homoseksualnej) i antropologicznie (mam oczywiście na myśli biblijną,
    chrześcijańską antropologię) – zaprzeczenie celowości. Gdyby przyjąć Pana
    opinię, bezsensowny byłby np. zakaz antykoncepcji. 
    Pańska teza wydaje mi się też niebezpieczna. Czy
    za jej pomocą nie dałoby się np. usprawiedliwić gwałtu małżeńskiego? Skoro tym,
    co przesądza o złu moralnym aktu seksualnego jest to, czy występuje on w
    małżeństwie?
     
    Czy dobrze rozumiem, że dziś nie widzi Pan dla
    homoseksualistów miejsca w Kościele?
     
     
    Dziękuję za artykuł i pozdrawiam serdecznie

     

     
    Odpowiedz

Skomentuj senacinimod Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code