Kazimierz Juszczak, Za bardzo byłem tolerowany

Tolerancja – gdyby nie ci ludzie, którzy nie bacząc na nic, zwiastowali mi Chrystusa, czy nawróciłbym się do Niego? Oni kochali mnie w moim stanie i pragnęli dla mnie szczęścia. Nareszcie po tak wielu latach wrogich ludzi ktoś mnie rozumie i nie proponuje alkoholu, ale miłość. To niesamowite przeżycie towarzyszy mi do dziś i jest żywe we mnie, a kiedy myślę o moim Panu, zawdzięczam mu wszystko.

Zdecydowałem się zabrać głos w tej sprawie z dwóch powodów:

1. Sam byłem uzależniony od wielu rzeczy, w tym jako zdaje się korzeń mojego wszelkiego uzależnienia – od alkoholu.

2. Jestem resocjalizatorem i pracuję od 17 lat z różnej maści osobami uzależnionymi, jak również kończyłem kierunkowe studia i poznałem teorię i praktykę, co może być cenne dla czytelnika.

Chciałbym przedstawić kilka moich przemyśleń i spostrzeżeń z chrześcijańskiego punktu widzenia, zabarwionego naukowymi doświadczeniami, jak też wskazać na Bożą drogę wyjścia z uzależnień.

W krótkim moim wywodzie nie sposób opisać wszystkich uzależnień, ale chciałby się skupić na jednym:

• alkoholizm

Czym zatem jest uzależnienie? Można by tu przytaczać sporo definicji, ale myślę sobie, że dla mnie osobiście jest to ten rodzaj przekraczania praw Boga, który prowadzi od radości jego przekraczania, zaspakajającej potrzeby psychiczne człowieka, ku chorobie, całkowicie determinującej życie tegoż. Czytamy w Słowie – „pijcie, ale nie upijajcie się… bądźcie pełni Ducha…”

   Ankieta_ID=201805#

A więc jest tu zaznaczona granica – nie upijajcie się. Oczywiście absurdem byłoby stosować Słowo Boga wobec ludzi, którzy Boga nie chcą znać, lecz dla sprawnego czytelnika Biblii jest to dobra wskazówka w poszukiwaniu odpowiedzi – dlaczego człowiek się uzależnia od różnych środków, które zmieniają jego postrzeganie świata na bardziej „różowe”.

Obecnie wytoczona została wojna tzw. Dopalaczom. Wiemy doskonale, że od wielu lat rozprzestrzenia się fala narkomanii – zalecam oglądnięcie filmu Requiem dla snu – wszystkim co najmniej gimnazjalistom. Ludzie nadużywają środków uspakajających i leków psychotropowych. Możemy w tym filmie obejrzeć mechanizmy działania uzależnienia i różowego świata, kiedy „lufa” pełna, a psychotropy dają kopa, no ale nie o filmie chciałem tu pisać.

Pytanie jest raczej dlaczego ludzie nadużywają alkoholu, dlaczego biorą środki, czego im brakuje i jak my powinniśmy reagować na takie zachowania wobec swoich najbliższych, wobec dzieci, mężów, rodziców itp.

Znamy skutki nadużywania alkoholu – FAS, DDA, współuzależnienia oraz trudną drogę ku trzeźwości, częste nawroty choroby i spustoszenie jakie czyni w psychice i organizmie. A więc dlaczego?

Jak się zaczyna? Właściwie w każdym przypadku podobnie, od małych ilości, tak dla humoru, tak dla odwagi, aby lepiej się poczuć, odważniej, bo dziewczyny, bo koledzy. Właściwie wykres choroby alkoholowej oddaje w pełni jak to się dzieje http://www.emaus.lubartow.com.pl/pliki/FAZY.jpg

U mnie było tak, że koledzy, że kolejne uroczystości, jak to w komunie ważne były każde urodziny, imieniny, 8 marca itp. itd. Każda okazja była dobra, a na tych, którzy nie pili w moim środowisku, patrzano z boku, bo to dziwacy albo walczący z nałogiem. Ile karier obserwowałem, które runęły pod wpływem alkoholu, aż żal bierze. I tak mi zasmakował alkohol. Czy szukałem innego celu życia? Pewnie takowe się znajdowały (miłość, dążenie do sukcesu, odkrywanie świata), ale w moim przypadku wielką rolę odegrała niska społeczna pozycja mojej rodziny i moja. Brak środków do lepszego życia, egzystencja na poziomie „walki o ogień”.

Oczywiście były marzenia, była wyobraźnia. Pamiętam zawsze marzyłem, mając kilkanaście lat, że jadę sobie dużym fiatem i zabieram z przystanku moje koleżanki, kolegów i podwożę do szkoły, do pracy – dziś można się z tego pośmiać, ale kiedyś miałem takie marzenia, które były wówczas nierealistyczne.

Życie jednak moje przynosiło mi wiele trudności, śmierć rodziców, samotność, rozbite małżeństwo, dziecko gdzieś daleko. A moje marzenia i pragnienia, wzorce? Nigdy nawet nie pomyślałem, że małżeństwo jakie ja zawrę, rozpadnie się, że w wieku 25 lat będę bankrutem życiowym – samotnym, smutnym i bez nadziei. Czy ktoś mi pomagał? Nie, każdy miał swoje problemy, był rok 1986, trudne lata. Miałem nadzieję, że wszystko wróci do normy, że żona powróci, że może, ale na to wszystko lekarstwem był alkohol, on mnie nie zawodził, dawał radość, rozluźnienie, kontakty, układy, kolegów. Tylko pracować, dużo zarabiać i mieć imprezki – to był dobry styl życia, który wówczas rozumiałem.

Gdzie była moja wiara w Boga? Nie wiem, kiedyś bardzo przeżywałem Boga, zwłaszcza kiedy miałem religię z katolickim misjonarzem. To był piękny rok. Chodziłem jak ze skrzydłami, wtedy chciałem być księdzem, chciałem kochać ludzi, chciałem i chciałem – skończyło się, kiedy przyszedł inny katecheta. Wtedy już wszystko prysło, umarło, a moja wiara wraz z tym. Szukałem Boga, wołałem do Niego, ale nade mną były jakby chmury ołowiu. Wiedziałem, kiedy byłem tym doświadczonym 25-latkiem, że dla mnie już grzesznika nie ma chyba życia z Bogiem. Czy ktoś mi pomógł? – Nie, ano nie! Czy można było tolerować młodego pełnego życia człowieka, który nadużywał alkoholu, którego żona opuściła, który żył nieporządnym życiem? – Nie, a najbardziej wśród rodziny – to twoja wina, dlaczego w ogóle się z nią żeniłeś, a nie mówiliśmy – to tylko pogłębiało mój smutek.

Myślę, że wówczas jeszcze trudno było mówić o uzależnieniu, chociaż pewne jego symptomy już występowały.

Lata biegły, a ja zdecydowałem się coś zrobić dla siebie, kształcić się. Tu odnalazłem swoje zacięcie. Szybko okazało się, że jestem dobry. Śpiewająco średnia szkoła z wyróżnieniem, ale matura już gorzej. Niestety, w czasie mojej edukacji poznałem kumpli i koleżankę, którzy również widzieli wielkie dobro w piciu alkoholu. Wiedziałem, że zaczyna ze mną dziać się coś niepokojącego, że ten alkohol jest dla mnie tak ważny. Że bałem się matury, że pojechałem tam pijany i gdyby nie dobroć mojego dyrektora, to dziś pewnie odprowadzono by mnie w kajdankach. Ale dziś mogę powiedzieć, że dzięki Bogu zdałem i otworzyłem sobie drogę na studia.

Czy wówczas był czas na tolerancję? Być może właśnie za bardzo byłem tolerowany, taki mądry, taki uczony, taki zaradny. Byłem już po rozwodzie (czekałem 3 lata, może wróci, lecz nie, od początku odeszła do innego, o zgrozo – alkoholika). Szukałem ratunku w pracy. Niestety, zakład likwidowany, ja taki mądry, taki inteligentny, komputer w małym palcu, a był rok 1990, ale – wszystko ok., ale ma pan jedną wadę i dopóki pan nie poradzi sobie z nią, nie mamy o czym mówić – usłyszałem na rozmowie kwalifikacyjnej. On się myli, a może nie, czy to wada, czy coś więcej.

Znalazła się tolerancyjna siostra moja: „Przyjedź na Śląsk, pracy jest dużo dla ciebie, będziesz ze mną, dasz radę z alkoholem”. Jest nadzieja, już wiedziałem, że alkohol nie jest dobry dla mnie, spróbuję, może dam radę. Tylko jedno pół litra na wypłatę, trzy miesiące wytrzymałem. Potem wraca wszystko na nowo, a wręcz ze zdwojoną siłą – piję i nie liczę się z siostrą, chociaż wszystko we mnie mówi: nie!!!

W hotelu robotniczym mieszkali tolerancyjni ludzie, oni mnie rozumieli!

Tak, tam mogłem się wyżalić, tam mogłem pić do woli, razem z nimi i użalać się nad sobą. Och, jakie marne to było. To było apogeum, przepijałem wszystko, straciłem chęć do życia, wszystko było be. Życie nie miało sensu, straciłem nadzieję na cokolwiek. Dwa razy na odtrutce i lekarz mówiący: „Tylko Bóg panu pomóc może”. Czy żartował? Dziś powiem, że nie, nie żartował, mówił prawdę.

Jak daleko musiałem się jeszcze stoczyć? Ano musiałem, dobrze, że dobry Bóg i w tej sytuacji nade mną czuwał i nie dał mi zginąć, umrzeć z głodu czy nawet stracić pracę. Zbliżałem się do mojego dna, oczywiście nie wiedząc o tym. Chciano mnie zwolnić z pracy – daleko od domu, rodzina mnie odrzuciła, straciłem swoją, moje plany runęły w gruzach, nie miałem gdzie mieszkać, a gdyby wyrzucono mnie z pracy, nie miałbym za co żyć. Jedyne co, to kumple i dziewczyna, która w swojej nieświadomości wspierała mnie jednak i nawet miała plany dla nas, ale mnie one nijak nie pasowały.

Wiedziałem, że jestem bankrutem życiowym. I musi się wydarzyć jakiś cud w moim życiu. Pamiętam jak po pijaku wołałem do Boga o ratunek, jak skomlałem pod ciężarem mojego podłego życia. Aż przyszedł dzień cudu – wyczekiwany w podświadomości, na wyczucie – Jezus żyje i ciebie kocha – jak to? Przecież Kościół mnie odrzucił, bo jestem zły, a ty mówisz, że Jezus mnie kocha, przecież tyle zła uczyniłem w życiu.

To był piękny dzień Zielonych Świąt 1993 roku – maj, jak pięknie było wówczas w górach – Dzięgielowie. Ja jeszcze wtedy myślałem, że wszystko stracone, że jestem tu, ale nie widziałem tego piękna, dopóki miłość Boża nie wlała się w moje serce. Czy ktoś chce zaprosić Jezusa do swojego życia, do swojego serca? Słyszę, serce mi bije jak dzwon. Wiem, On tu jest, Pan tu jest i kocha mnie, i chce mnie przez życie prowadzić – bo przecież ja nie umiem, ja już wiem, nie umiem. Boże, wyznaję ci moją grzeszność, ratuj mnie, zapraszam Cię do mojego życia, serca, jesteś moim Panem, Królem. I ta błogość, kiedy ciężar spadł ze mnie niczym tona błota, i ta miłość nieopisana, która rozlała się w moim wnętrzu. Nigdy takiego czegoś nie przeżyłem. Akceptacja, przebaczenie i miłość działały jak balsam.

Tolerancja – gdyby nie ci ludzie, którzy nie bacząc na nic, zwiastowali mi Chrystusa, czy nawróciłbym się do Niego? Oni kochali mnie w moim stanie i pragnęli dla mnie szczęścia. Nareszcie po tak wielu latach wrogich ludzi ktoś mnie rozumie i nie proponuje alkoholu, ale miłość. To niesamowite przeżycie towarzyszy mi do dziś i jest żywe we mnie, a kiedy myślę o moim Panu, zawdzięczam mu wszystko.

Jak dziś oceniam drogę uzależnionych do trzeźwości? Ja sam nigdy nie przechodziłem terapii, nigdy nie przechodziłem kroków AA. Nawróciłem się do Boga w wieku 32 lat. Byłem w moim przekonaniu około 10 lat w nałogu, wpierw w lekkim stadium, potem ostro w dół. Boży cud spowodował nie tylko zatrzymanie choroby, ale odnowienie mojego umysłu, ciała, relacji, miłości. Wraz z Bogiem odbudowałem życie i doszedłem do takich miejsc (i jestem ciągle w drodze), o których mi się nie marzyło – nie jest to duży fiat.

Mam wspaniałą rodzinę, żonę i trzy córki, i oczywiście syna z poprzedniego związku blisko mnie. Ukończyłem różne szkoły, zdobyłem tytuł mgr resocjalizacji na 5, a teraz doktoryzuję się i mam nadzieję, że na moje 51 urodziny będę doktorem nauk pedagogicznych. Prowadzimy z żoną dużą firmę edukacyjną, gdzie pracujemy z ludźmi z problemami – alkoholowymi, bezrobociem, bezdomnością, bezradnością życiową, brakiem wykształcenia. Szkolimy ich, tchniemy w nich nadzieję. Ubolewam tylko, że nie bardzo mogę im mówić o Bożym wyjściu z ich sytuacji, bo to nie Kościół, jak argumentują zleceniodawcy i sami kursanci – o Bogu to w Kościele.

Jednak służę Bogu, jak potrafię, jestem pastorem i cieszę się z każdej zbłąkanej duszy, która odnajduje się w Chrystusie.

Czy jest jakieś rozsądne wyjście z uzależnienia? Oczywiście nie każdy musi przeżyć to co ja, ale każdy może skorzystać z terapii np. AA. Przejście kroków AA w dużej mierze gwarantuje trzeźwość, jednak nigdy w żadnym wypadku nie uda się to, gdy sama osoba zainteresowana tego nie chce, gdy sama woli jeszcze popijać czy narkotyzować się. To nie wyjdzie, decyzja musi być jednoznaczna i w jednym kierunku. To droga jednokierunkowa, nie ma powrotu do picia kontrolowanego, bo ono już dla takowej osoby nie istnieje.

Czy dla mnie istnieje – nie ! Dlaczego? Nie wróci umyta świnia do błota, a pies do swych wymiocin, oj nie. Nie chcę zasmucić mojego Pana i wracać do czegoś, co zniszczyło mi kawał życia. Alkohol nie jest moim przyjacielem. Rozumiem tych, co wypijają i ja czasami lampkę szampana wypiję czy kieliszek (malutki) dobrego wina, ale nigdy po coś, aby się lepiej poczuć, aby towarzystwo mnie akceptowało. Nie, w takim wymiarze alkohol dla mnie nie istnieje.

Czy i ewentualnie jak tolerować osoby uzależnione?Tolerować człowieka, nie nałóg, nie wstydzić się i nie bać nazywać rzeczy po imieniu.

Dopóki matki współuzależnione, żony w bojaźni, dzieci pod presją będą ukrywały nałóg, dopóty będą tworzyć komfort uzależnionemu. Pozwólmy mu stoczyć się na dno swojego jestestwa. Kochając go, szanując go, ale nie akceptując uzależnienia. A gdy podejmie walkę z nałogiem, wspierajmy go, zachęcajmy, ale miejmy twarde granice!

Często mówię kobietom ofiarom nie tylko alkoholizowania się, ale tez ofiarom przemocy: „Droga pani mąż już ma inną kochankę, dla niej pracuje, dla niej się budzi i jej poszukuje, dla niej sprzeda wszystko, co ma – to wódka, to strzykawka z narkotykiem” Jak trudno im się z tym pogodzić!

Jak się modlić o takich ludzi? O upamiętanie, o dotarcie do dna, na którym mogą odnaleźć siebie – albo odbiją się i będą walczyć, albo umrą lub oszaleją.

Tolerować człowieka, brzydzić się grzechem, ot i puenta.

 

Komentarze

  1. leszek

    Nieźle. Niektórzy

    Nieźle. Niektórzy wychodzą z nałogu przy uświadomieniu sobie 1. Boga który czeka na oddanie Mu się. Niektórzy wychodzą z nałogu inaczej, prawda? Racjonalnie albo naukowo 2. wydaje im się zapewne bezpieczniejsze. Czy wyjście trwalsze- to już subiektywna sprawa. Jak to jest z tym, z tym Bogiem, który tylko czasem zbiera osobiście podziękowania za uwolnienie… Osobiście nigdy 3. nie byłem uzależniony od żadnych używek, współczuję takim, toleruję ich ale nie wspieram wszystkiego co robią.

    Pisałeś jeszcze, że na początku wołałeś do Boga w swoim uzależnieniu. Czym się tamto wołanie różniło od tego skutecznego (chodzi mi o Twoje głębsze wyjaśnienie)? Czwarty aspekt: czy nie było potem powrotu do A.

     
    Odpowiedz
  2. Kazimierz

    Leszku

    Pytasz o dwie rzeczy, najpierw druga – nie przez te 17 lat nigdy nie powróciłem do nałogu. Jak wspomiałem owszem na weselach, urodzinach czasami wypije lampke szampana czy wina, ale bardzo rzadko.

    Pierwsze twoje pytanie jest godne dłuższego rozważenia. Otóż wielokrotnie słyszałem świadectwa, że alkoholicy, czy narkomanii pod wpływem środka uzalezniającego wołali do Boga, lecz w moim przekonaniu raczej jest to "łabędzi śpiew" niż prawdziwa potrzeba serca. Jak to się mówi, wódka płakała – gdyż człowiek (alkoholik) pod wpływem alkoholu zaczyna zachowywać się "normalnie", kiedy podczas zycia bez środka uzależniającego jest już w stanie "cierpienia" czyli w pewnym sensie nienormalnym. Dopiero pewna ilość alkoholu powoduje, że osiąga on poziom normalności powiedzmy 0, który inni nie uzależnieni mają bez tegoż środka.

    Przekroczenie tego stanu jest bardzo łatwo osiągnąć , czyli z normalności po spożyciu do stanu euforii, która powoduje radosne wyznania, zapewnienia, otwartość, wylewność. Pewnie znasz takie osoby, które po wypiciu są nie do poznania, wesołe, otwarte, kiedy wcześniej będąc trzeźwe, nie mogły wydobyć z siebie nawet jednego zdania.

    Tak pod wpływem alkoholu – alkoholik ma wielkie chęci, zamiary i szczerość, ale to nie jest naturalne, ale jest to wynikiem bycia w stanie nietrzeźwości. Po wytrzeźwieniu, często taka osoba nie pamięta nawet co mówiła, co przyrzekała.

    W moim przypadku, myslę, że chociaż szczere było moje wołanie, to jednak nie w pełni świadome. Kiedy nadeszła ta chwila (mojego nawrócenia), wołanie moje było szczere i świadome i trwało przez wszystkie dni skupienia czyli 3. Myślę, że kiedy my jesteśmy szczerzy przed Bogiem , to On widzi nasze serce i wspomaga nas i daje swoją Łaskę.

    Pozdrawiam cię serdecznie Kazik

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code