Herezja tolerancji

[play=debata_4_agnosiewicz.mp3]

Propozycja świeckiego humanisty

Wypychanie światopoglądów z przestrzeni publicznej znacząco utrudnia im rozwój i funkcjonowanie. Społeczeństwu zaś utrudnia poznawanie owoców różnych idei i poglądów. Nie chciałbym, aby w imię tolerancji dławiono np. możliwość publicznej ekspresji przekonań homofobicznych czy antyaborcyjnych przez różne grupy światopoglądowe. Jedni mają prawo do wyrażenia kontrowersyjnego poglądu, inni – do jego potępienia. Nawet najpiękniejsze słowa o tolerancji nie zastąpią tego momentu, kiedy zobaczymy w kimś znacząco odmiennym od nas sympatycznego człowieka. Im jesteśmy bardziej odizolowani od „innego”, tym intensywniej rosną mu rogi.

Moja tożsamość światopoglądowa wywodzi się w prostej linii z dziedzictwa Oświecenia, którego symbolem pozostaje autor Traktatu o tolerancji – jednego z najsłynniejszych tekstów związanych z nowożytnym rozumieniem tolerancji. Przede wszystkim, co jest ważne dla tych rozważań, posiadam mocno ugruntowane i wyraziste poglądy, które lokują mnie gdzieś na obszernej mapie ideologii liberalnych.

O tym, że me relacje z ideą tolerancji są daleko niejednoznaczne świadczyć mogą krańcowo przeciwstawne zarzuty, z jakimi się stykam. Tylko w tym tygodniu, czytając Tomasza Terlikowskiego, mam wrażenie, że powinienem bronić się przed zarzutem „tolerancjonizmu”, czyli skrajnej i zębatej tolerancji. Z kolei Szymon Hołownia zarzuca racjonalistom (pisanym w cudzysłowie, co zdradza osobiste pretensje autora do tego terminu) oblanie egzaminu z tolerancji. Jestem więc tolerancjonistą, kiedy opowiadam się za prawami osób homoseksualnych; jestem z kolei nietolerancyjny, kiedy mej różnicy ze światopoglądem religijnym nie kwituję uśmiechem.

   Ankieta_ID=201776#

Czy zatem mogę bronić niekonserwatywnych poglądów oraz zachować prawo do krytyki religii tudzież innych światopoglądów – a zarazem mieć prawo do posługiwania się ideą tolerancji w przestrzeni publicznej? Ponieważ środki wyrazu moich przekonań oraz siła ich ekspresji nie różnią się jakoś zasadniczo od tychże właściwych Voltaire’owi – pozwalam sobie w to wierzyć.

W istocie bowiem w naszych postmodernistycznych czasach – mając wyraziste lub po prostu jakiekolwiek poglądy – łatwo zetknąć się ze zjawiskiem instrumentalizowania idei tolerancji dla dławienia różnic światopoglądowych oraz forsowania bezmyślnego, choć elegancko opakowanego relatywizmu.

Ludzie, którzy nie mają własnych przekonań, co zdaje się dominować, albo traktują je jako maskotki, nie mogą robić ze swojej tolerancji cnoty ani się nią chełpić – na tej samej zasadzie, na której człowiekowi ubogiemu nie wypada się chełpić swą wstrzemięźliwością.

 

Propozycja definicji

Aby jednak móc o tolerancji rozmawiać dorzecznie, należałoby zacząć od zdefiniowania tego pojęcia w nadziei, że inni uczestnicy dyskusji przyjmą tę definicję. Jeśli bowiem założymy, że tolerancja to konieczność szanowania cudzych poglądów, powiem, że wówczas bywam tolerancyjny lub nietolerancyjny, a moja dyskusja może się sprowadzać do wyjaśnienia racji mej nietolerancji. Jeśli zdefiniujemy tolerancję jako nakaz zamknięcia się w czterech ścianach ze swoimi poglądami i przekonaniami oraz „nieobnoszenie się” z nimi w życiu społecznym i przestrzeni publicznej – znów wyjdę na nietolerancyjnego, gdyż poza kilkoma wyjątkami nie uważam robienia ze światopoglądu czegoś intymnego za konstruktywne społecznie.

Jeśli wreszcie założymy, że wyznacznikiem tolerancji jest niekonfrontacyjne nastawienie do innych, nawet przeciwstawnych światopoglądów, to znów mogę najwyżej rozmawiać o racjach mojej nietolerancji i wyjaśniać pożytki płynące z bezprzemocowego ścierania się idei w przestrzeni publicznej. Jeśli współczesnego pojęcia tolerancji nie będziemy obwarowywać powyższymi założeniami, to wciąż możemy o niej mówić w kilku istotnych jej ujęciach:

1. Choć osobiście nie szanuję niektórych idei i światopoglądów, akceptuję jednak demokratyczne zasady gry, które gwarantują różnym sprzecznym ze sobą światopoglądom współżycie w jednej przestrzeni społecznej. Chociaż sam nie jestem relatywistycznym agnostykiem, oczekuję, że nasze ustroje polityczne oparte będą na takich właśnie założeniach po to, aby możliwa była swobodna ekspresja i „konkurencja” owych światopoglądów w różnych przestrzeniach społeczno-politycznych. Mogę oczywiście zaściankowo dążyć do ustrojowej supremacji moich idei, ale w świecie zglobalizowanym prędzej czy później odczułbym dyskomfort związany z tym, że w innym miejscu dominują ludzie o zupełnie innych poglądach i ideach, a ja nie posiadam żadnych środków do tego, aby ludzie bliscy mi światopoglądowo mieli tam możliwość swobodnej ekspresji, tudzież abym i ja sam czuł się tam swobodnie. Nie chcę, aby moje państwo, w którym większość mieliby ateiści dążyło do zniszczenia religii, gdyż wówczas musiałbym zaakceptować, że w innym państwie, gdzie ateiści nie są w większości, mogą być dyskryminowani i wyciszani. Wizja oparta na takiej koncepcji wydaje mi się niebezpieczna i niesatysfakcjonująca. Zatem poparcie dla ustroju w znacznie szerszym sensie tolerancyjnego aniżeli ja sam – jest pewnym przejawem mojej praktycznej tolerancji.

2. Pomimo iż nie uważam, że wszystkie światopoglądy są równe i jestem przekonany, że ten najbliższy mnie jest zarazem najbliższy prawdy i społeczno-kulturowej użyteczności, jednak:

a) konkurencyjne światopoglądy mogą wnieść do życia społecznego wartości, których nie jest w stanie wnieść mój światopogląd; a nadto b) nawet najlepszy według nas światopogląd nie może być idealny, więc obcując z innymi – mamy możliwość wzbogacenia swojego. Osobiście z uznaniem patrzę na to, jak grupy religijne potrafią radzić sobie z walką z uzależnieniami, na ich poziom kooperatywności i wspólnotowości, nie mówiąc już o głównym potencjale – celebrowaniu ważnych i przełomowych w życiu momentów. Dostrzegam też pozytywny wkład kultury postmodernistycznej w emancypację grup upośledzonych społecznie. Uczyć się można albo uzupełniać nawet z tymi, z którymi na co dzień wiedzie się ostrą polemikę w sprawach zasadniczych. Ta sfera tolerancji dotyczy już zatem postaw indywidualnych. Nie da się jednak uczyć od kogoś, kogo się totalnie neguje, zwalcza i nie toleruje.

3. Trzecia przestrzeń tolerancji wydaje mi się najważniejsza. Można by ją określić jako docenianie wagi presji i konfrontacji dla doskonalenia światopoglądu. Dotyczy to zarówno światopoglądu religijnego, jak i niereligijnego. Nie poddawany polemiczno-konfrontacyjnej presji światopogląd czy idea tracą swą żywotność, ulegają pogorszeniu, aż do atrofii (kiedy zostają zeń jedynie foremki). Oczywiście presje mogą być za słabe dla stymulowania wewnętrznego wzmacniania światopoglądu i utrzymywania jego żywotności. Mogą być też za mocne, powodując jego dezintegrację. Ale ciśnienie społeczne jest istotne dla prawidłowej pracy tłoków światopoglądowych.

Bardzo charakterystyczne jest to w przypadku wspólnot religijnych: ich związek z władzą na ogół powodował wewnętrzne rozprężenia, które, aby nie powodowały osłabienia społecznego danej religii, wymagały utrzymywania jej wpływów środkami administracyjno-władczymi. W przypadku polskiego Kościoła – jego wewnętrzna siła była większa w okresie PRL aniżeli obecnie. Większa była również skłonność do autorefleksyjnego wzmacniania teoretycznego. Obecne zbyt silne związki z władzą polityczną są korzystne dla procesów laicyzacyjnych oraz niekorzystne dla długofalowego potencjału Kościoła polskiego.

Sukcesywnie wykuwany w ogniu polemik i presji światopogląd jest znacznie bardziej odporny na ataki aniżeli światopogląd izolowany, który naraz stanie w obliczu mocnego przeciwnika. Oczywiście wzmocnienie nie dotyczy jedynie jego spójności teoretyczno-retorycznej, ale i potencjałów aktywistycznego oraz reaktywnego (Non possumus!, ¡No pasarán!)

Zauważmy, że ta wizja konstruktywnych ciśnień społecznych, które witalizują obecne w społeczeństwie idee i światopoglądy, to coś więcej niż abstrakcyjna idea jakiejś niezdefiniowanej wieloświatopoglądowości, którą sławią niektórzy. Sama bowiem wieloświatopoglądowość nie niesie ze sobą nieuchronnie pozytywnych skutków społecznych i kulturowych. Pozytywny natomiast walor ciśnień międzyświatopoglądowych może być doceniany zarówno przez światopoglądy otwarte na aktualizację i zmianę, jak i z założenia konserwatywne (w tym ostatnim przypadku udoskonaleniu podlegać mogą m.in. środki ekspresji i apologii oraz poziom zaangażowania wyznawców).

Są to trzy sfery albo przejawy ujęcia tolerancji, które jest mi bliskie i które wydaje mi się dobrym kandydatem na międzyświatopoglądowy konsensus – daje ono bowiem możliwość ekspresji światopoglądowej różnych grup oraz dąży do ochrony ich wspólnej przestrzeni – bez nierealnych, maksymalistycznych oczekiwań ich sielskiej koegzystencji. Cechą charakterystyczną tego ujęcia jest pragmatyczna filozofia kultury oraz rezygnacja z abstrakcyjnych odwołań (typu: prawo naturalne, godność jednostki ludzkiej).

Wypychanie światopoglądów z przestrzeni publicznej znacząco utrudnia im rozwój i funkcjonowanie (uwagi te nie dotyczą przestrzeni instytucji państwa). Społeczeństwu zaś utrudnia poznawanie owoców różnych idei i poglądów. Nie chciałbym, aby w imię tolerancji dławiono np. możliwość publicznej ekspresji przekonań homofobicznych czy antyaborcyjnych przez różne grupy światopoglądowe. Jedni mają prawo do wyrażenia kontrowersyjnego poglądu, inni – do jego potępienia. Wszyscy zaś mierzą się z konsekwencjami wolności.

Z ramion Tomasza Terlikowskiego należy zdjąć krzyż tolerancjonizmu. Należałoby więc np. zrezygnować z ustawiania przeciwników równouprawniania związków homoseksualnych w narożniku: nietolerancja. Idzie wszak nie o brak jakiejś abstrakcyjnej tolerancji, a o dwie konkurencyjne wizje społeczeństwa: konserwatywną i otwartą na rozwijanie możliwości współbycia ludzi. Jeśli wierzymy w słuszność i siłę naszych racji, to powinniśmy skupić swą energię raczej na pokazaniu społeczeństwu walorów tej propozycji aniżeli na zamykaniu „homofobicznych ust”. Oczywiście oczekujemy tutaj symetrii, czyli rezygnacji z kneblowania ekspresji irreligijnej i artystycznej formułą tzw. obrazy uczuć religijnych tudzież oskarżania o nietolerancję wobec tych, którzy pozwalają sobie na krytykę religii, a nawet kpiny z niej (vide np. karykatury Mahometa). Poważnie traktowane przekonania krytyki ni kpiny się nie zlękną.

 

Inkubatory tolerancji

Wciąż można pisać traktaty o tolerancji i aktualizować ją do współczesnych warunków. Ale to, co ją rodzi i kształtuje to praktyka współżycia i doświadczenie. Musimy zdawać sobie sprawę, z kim współżyjemy. Że nasz sąsiad jest mariawitą, gejem, ateistą. W tym celu nasza kultura powinna zachęcać do otwartego wyrażania swoich przekonań światopoglądowych czy orientacji, a my powinniśmy wspierać takie gesty otwierania się różnorodności.

Nawet najpiękniejsze słowa o tolerancji nie zastąpią tego momentu, kiedy zobaczymy w kimś znacząco odmiennym od nas sympatycznego człowieka. Im jesteśmy bardziej odizolowani od „innego”, tym intensywniej rosną mu rogi. Oczywiście możemy mieć pecha i spotkać w swoim życiu bardzo niesympatycznego przedstawiciela owych „inności”, dlatego proces oswajania powinien mieć szerszy i wieloraki wymiar. Wiadomo, że o taki kontakt łatwiej jest w dużym mieście, ale i na prowincji żyją innowiercy, a z całą pewnością bezbożnicy. W mojej rodzinnej wiosce przyszło mi współżyć z sąsiadami zielonoświątkowcami. Z najwcześniejszych wspomnień z nimi związanych pamiętam swoje uczucie niechęci. Byli inni, mieszkańcy nazywali ich „kotami” (ze względu na ekspresyjny styl modlitw). Niechęć była zdaje się obopólna, najswobodniej wyrażana przez dzieci. Później zaprzyjaźniłem się z dzieckiem zielonoświątkowym. A w kolejnych latach zmieniła się cała ich sytuacja. Ludność stała się mniej nietolerancyjna. Już nie nazywano ich „kotami”. A oni nie izolowali się. Z czasem udało im się nawrócić nawet kilkoro katolików. Ich wspólnotowość była znacznie bardziej imponująca niż ta parafialna.

Swoje akcje społeczne mające na celu zachęcanie do „ujawniania się” organizowały w Polsce środowiska homoseksualne i ateistyczne. Wciąż to jednak kropla w morzu i większość Polaków nie doświadcza spotkania i współżycia z „innymi”, nawet jeśli w ich okolicy znajdują się tacy. Nie ma bowiem platform społecznych służących takim spotkaniom.

Z pewnością Internet po części pełni taką rolę, ale trudno mi bez konkretnych badań stwierdzić, czy kontakty internetowe z innymi zwiększają istotnie tolerancję. Internet umożliwia współegzystencję ludzi bardzo zróżnicowanych, tyle że tutaj nie zawsze dostrzegane są owe różnice pomiędzy ludźmi. Wydaje mi się, że Internet bardziej bowiem niweluje różnice, niż z nimi oswaja.

Organizacjami poniekąd światopoglądowymi, które są platformami spotkań międzyświatopoglądowych są od XVIII w. loże wolnomularskie. Choć zakładają one nieporuszanie na oficjalnych spotkaniach tematów „metalicznych”, czyli religijnych i politycznych, jednak loże to także spotkania nieoficjalne, gdzie liberalny katolik spotyka się z liberalnym muzułmaninem a ateista z pastorem. Charakter loży stymuluje dialogiczny charakter takiego spotkania. Tyle że loże to też tylko drobne wycinki społeczeństwa, nawet w krajach, gdzie wolnomularstwo jest mocno zakorzenione.

 

Tolerancja jako krzyk słabych

Nietzsche uznałby pewnie apele o tolerancję za przejawy resentymentu słabych. W istocie wezwania do tolerancji najczęściej towarzyszą grupom słabszym. Także Kościół katolicki używa retoryki tolerancjonistycznej tam, gdzie jest słaby społecznie. W debacie padło stwierdzenie, że idea tolerancji ma korzenie religijne. Starożytność grecko-rzymska, gdzie w zasadzie każdy mógł wierzyć w swoich bogów, nie potrzebowała jej przesadnie. Dopiero wykluczający i panujący monoteizm zrodził prawdziwą potrzebę idei tolerancji.

Kościół katolicki od samych swych początków wadzi się z tolerancją. Najpierw jako grupa nieakceptowana, uważana za bezbożną, bo odrzucającą bogów, a później jako siła nietolerująca. Tolerancja jako problem pojawiła się już kilka dekad po edykcie tolerancyjnym Konstantyna, kiedy cesarz Julian zwany Apostatą polityką tolerancji dezintegrował słabe jeszcze chrześcijaństwo (wybitny historyk katolicki, kard. Daniélou, pisał o „perfidnej tu polityce tolerancji”). Chrześcijaństwo nietolerowane i tolerowane było oceanem kipiących i skłóconych ze sobą sekt i herezji. Dopiero chrześcijaństwo nietolerancyjne zdołało wyłonić silny i scentralizowany kościół.

Można oczywiście przyjąć, że tolerancja ma korzenie religijne, ale – heretyckie, gdyż głosiły i rozwijały ją różne chrześcijańskie herezje. Był to głos słabych domagający się prawa do istnienia.

Społeczną, szeroką realizację idei tolerancji umożliwiło dopiero oświecenie. Aż do dziś głos za tolerancją jest w zasadzie głosem na rzecz słabszych. Podejmuje się go przede wszystkim nie pod urokiem jego ideowej polerki, ale z racji praktycznych. Pooświeceniowy świat (naszego kręgu) zyskał nową dynamikę ideową i zamknięcie się na głos słabszych, którzy jutro lub pojutrze mogą być realną siłą – byłoby polityką krótkowzroczną (jak Kuba Bogu…). Dziś trzeba rozmawiać i układać zasady współżycia grup, aby były one przewidywalne, a nie oparte na łasce najsilniejszego.

 

Co z tym islamem?

W kontekście poprzedniej myśli największy problem sprawia kwestia islamska. Islam ma różne oblicza, ale to najekspansywniejsze jest mocno zamknięte i nietolerancyjne. Nienowa kwestia tolerowania nietolerancyjnego, tyle że w zupełnie nowym wydaniu. Polski ten problem póki co nie dotyczy, choć należy dostrzec, że trzecim co do wielkości związkiem religijnym są Świadkowie Jehowy – organizacja w swoich pismach jednoznacznie nietolerancyjna. Już w XVIII w. Voltaire pisał: „Jeżeli chcecie, aby tolerowano tutaj waszą naukę, to przestańcie być nietolerancyjni i nieznośni”. Nie można wykluczyć pozytywnej ewolucji europejskiego islamu, choć trzeba przyznać, że nie dostarcza on aktualnie za dużo przesłanek do takiej wiary. Rozwój sytuacji należy monitorować i z pewnością czerwonym światłem dla Europy byłoby formalne ograniczenie w jakimś rozwiniętym kraju europejskim zdobyczy wolności sumienia pod presją środowisk islamskich.

Bezmyślnie stosowana ideologia relatywizmu kulturowego i wielokulturowości może być ślepa na takie zagrożenia. Problem ten porusza Manifest Humanistyczny – główny dokument świeckiego humanizmu, z 2000 r., w sekcji „Powszechne zobowiązania wobec całej ludzkości”: „Po trzecie, powinniśmy unikać przesadnego podkreślania wielości i odrębności kultur, może to bowiem rodzić podziały i być czynnikiem destrukcyjnym. Powinniśmy wykazywać tolerancję dla innych kultur, z wyjątkiem tych, które same są nietolerancyjne i represyjne. Czas wznieść się ponad ciasną plemienność i znaleźć wspólny grunt”.

 

Tolerancja a prawda

Wezwanie do tolerancji dla cudzych poglądów nie może być rozumiane jako wezwanie do kompromisów pomiędzy prawdą i fałszem. Nasze światopoglądy w pewnej jedynie części opierają się na okolicznościach dotyczących faktów, w sporej zaś – na okolicznościach dotyczących wartości: wiary w określone wartości, ich znaczenia oraz hierarchie ważności. Bardzo duża część naszych sporów międzyświatopoglądowych to w istocie konflikty wartości, w których nie idzie o żadną prawdę i nie ma w zasadzie miejsca dla konstruktywnego dialogu. Przecież w sporze aborcyjnym nie chodzi o rację, a zasadniczo o konflikt pomiędzy wartościami wolności i „świętości życia”. Nie absolutyzując wartości życia, trudno zostać przekonanym przez przeciwników aborcji lub poczuć się poplecznikiem morderców. Nie bez przyczyny głośne wystawy antyaborcyjne odwołują się przede wszystkim do naszych uczuć i emocji. O ile bowiem racje to kwestia intelektualno-faktograficzna, o tyle wartości są pochodną naszych mas apercepcyjnych, emocji, doświadczeń, a także po prostu – konstytucji biologicznej.

Przykładem zaciętej różnicy poglądów, w których powinno chodzić o rację, a nie o wartości jest spór klimatyczny. Spór ten ma bardzo duże konsekwencje geopolityczne i ekonomiczne, ale powinno się w nim dążyć do ustalenia racji i prawdy, gdyż stawka po obu stronach jest bardzo duża.

Nieco innym przykładem takiego sporu może być kwestia, czy natura, która nas otacza sugeruje inteligentny projekt głoszony przez kreacjonistów. Kreacjoniści atakują bowiem fakty, a nie wartości i w oparciu o fakty spór ten należy rozstrzygać.

W przypadku różnych poglądów co do faktów, pojęcie tolerancji nie powinno być nadużywane, a być może i w ogóle nie ma dlań miejsca. W wypadku takich sporów trzeba szukać usilnie prawdy i racji, a nie się wzajem tolerować. Jeśli prawda jest dowodliwa, to dla fałszu nie może być tolerancji. Przy czym nie chodzi tutaj o to, aby nietolerancji dla fałszu nadać uprawnienia eksterminacyjne (ale sprzeciw wobec homeopatii na uczelniach to nie tyle kwestia tolerancji, co mieszania porządków wiary i nauki w imię biznesu aptekarzy, przy współuczestnictwie państwa w procederze).

Nie może być także tolerancji dla pseudoprawd, czyli prób narzucania w oparciu o retorykę obiektywistyczną własnych wyborów aksjologicznych oraz twierdzeń niezrozumiałych lub nieempirycznych/niedowodliwych.

Inne wybory estetyczne i aksjologiczne można tolerować otwarcie, gdyż postawy z nimi związane mogą nas wzbogacić społecznie lub indywidualnie. Ale można wobec nich mieć również stosunek polemiczno-konfrontacyjny, tolerując ich istnienie w związku z ciśnieniami społecznymi, jakie wytwarzają.

 

Ateista pomiędzy herezjami

Oceniając praktyczne funkcjonowanie światopoglądów, niedostatki tolerancji dostrzegam nie tylko wśród ludzi religijnych, ale i wśród ateistów. Imagine Lennona nie traktuję inaczej niż jak naiwną utopię, która nie jest moim celem. Nie czuję pragnienia świata bez religii, jak i nie chcę uważać religii za źródło wszelkiego zła. Kwestią zupełnie odrębną jest, co z aktualnej religijności może się ostać w dalszej przyszłości.

Do niedawna uważałem, że korzenie ideowe oraz tożsamość świeckiego humanisty są całkowicie odrębne od tożsamości religijnej, w szczególności chrześcijańskiej. Wszak od głębokiej starożytności spotykamy już niewierzących i krytyków religii. Po studiach nad herezjami chrześcijańskimi od początków naszej ery aż do czasów współczesnych, zrozumiałem, że całkiem sporo zawdzięczam chrześcijaństwu alternatywnemu, myśli, która rodziła się w chrześcijańskich herezjach, jak choćby pelagianizmowi z samych początków chrześcijaństwa. Przez całe dzieje herezji pojawiały się myśli i zmiany, które były mniej lub bardziej znaczące dla późniejszej kultury świeckiej. Racjonalistyczne oświecenie nie wyskoczyło w XVIII w. jak królik z kapelusza historii. Znaczenie chrześcijańskiego unitarianizmu dla współczesnego ruchu humanistycznego jest nieomal bezpośrednie, a powojenne losy myśli Bonhoeffera to pomost między humanizmem świeckim i religijnym.

Nie znaczy to oczywiście, że należy rozcieńczać swoje poglądy i wartości. Zauważając jednak złożoność korzeni i tożsamości różnych opcji światopoglądowych, zbrodnią kulturową byłoby dążenie do niszczenia czynników ciśnień społecznych, które nadają dynamikę naszej cywilizacji.

Wiem, że moja dynamiczna wizja cywilizacji, społeczeństwa i kultury, która jest integralnym elementem mojego światopoglądu, nie może się siłą rzeczy spotkać z sympatią konserwatystów. Myślę jednak, że powinna ona oddalać zarzut o dogmatyzm i nietolerancję. Nie jestem bowiem przywiązany zbyt mocno także i do koncepcji mojego świeckiego humanizmu. Wierzę bowiem, że przyszłość będzie transhumanistyczna i że aktualny świecki humanizm będzie dla niej znaczył tyle, ile dla mnie znaczą herezje chrześcijańskie czy dziedzictwo antycznej Grecji. W świecie transhumanistycznym będzie miejsce nie tylko dla zblazowanych postmodernistów, głoszących, że i tak już wszystko zostało wypowiedziane, ale i dla konserwatystów oprotestowujących kasandrycznie każdą zmianę społeczną.

 

Zobacz też teksty pozostałych autorów:

Kinga Dunin, Katolicka mniejszość walczy o przywileje

Ks. Andrzej Draguła , Kochać błądzących

Paweł Milcarek , Los tolerancji w rękach chrześcijaństwa

 

Donald Dorr, Dialog chrześcijaństwa z zachodnim światem

 

Zobacz też teksty czytelników:

Wojciech Sopel, Tolerancja to błąd

Kazimierz Juszczak , Czy Pan Jezus był tolerancyjny?

 

 

6 Comments

  1. neosceptycyzm

    Herezja względem herezji

    Tytułem życzliwego wprowadzenia, autor nie jest typowym przedstawicielem środowisk laicko-lewicowych. Człowiek o podobnych poglądach, znany polski wydawca Piotr Szwajcar określa siebie jako "prawicę laicką", niestety nie wiem, czy ta etykietka odpowiada szanownemu autorowi. 

    Przechodząc do samego tekstu, szanowny autor ma tak duży dorobek, że zaczyna pisać dla samego pisania, co czytelnikowi wychodzi na dobre i na złe. Na dobre, ponieważ pozwala na zabawę z tekstem, a na złe, ponieważ obecność autora staje się momentami mniej uchwytna.   

    Najpierw trochę się zabawię kosztem tekstu. Co my tu mamy? Kogoś, kto deklaruje słuszność własnych poglądów i postawy, usprawiedliwia dlaczego państwo powinno być bardziej otwarte i tolerancyjne niż on sam (jakby utożsamiony tu ze światopoglądem i pogodzony z swoją lekką "schizofrenią" – przepraszam, po m.in. pańskich dyskusjach z osobami religijnymi, nie mogłem się powstrzymać przed użyciem argumentu z tej choroby)….  A następnie oświadcza, że moje poglądy będą radykalnie przezwyciężone. Nie mówi tego w trybie przypuszczającym, lecz twierdzącym a nawet stara się "określić", na czym ów nowy światopogląd a może nawet ład światopoglądowy miałby polegać. Mam tu zasadniczy problem, którego bynajmniej nie wymyśliłem. Karl Popper wykorzystał go w swej krytykce historiozofii. Stwierdził on: "albo wiem, na czym polegają odkrywcze idee i je wcielam w życie, nie czekam aż za mnie zrobią to dzieje, albo nie wiem i siedzę cicho …." 🙂  Wróć… poniosło mnie, powinno być: "albo ich szukam".

    Pochwalno – krytyczny ciąg dalszy nastąpi…. Pozdrawiam.

     

     

     

     
    Odpowiedz
  2. agnos

    @ Neosceptycyzm

    Szanowny Neo,

    Dwie kwestie w odpowiedzi:

    1. Faktycznie bardzo wiele poglądów łączy mnie z Piotrem Szwajcerem i w zasadzie trudno mi wskazać, gdzie się różnimy, ale to, że on się tak opisuje wynika moim zdaniem bardziej z sentymentów postopozycyjnych po PRL, których ja nie mam. "Prawica laicka" kojarzy mi się z jakimś ateistą konserwatystą, a ja nie czuję się konserwatystą, bo przecież przywiązanie do racjonalności, które dystansuje mnie od typowego intelektualisty postmodernistycznego – nie czynią chyba jeszcze prawicy. Uważam się za nieradykalnego liberała.

    2. Pewność własnych poglądów z przekonaniem, że będą one ewoluowały wynika z tego, że ich rozwój jest determinowany m.in. rozwojem nauki i techniki. Nie uważam jednak, że zostaną one "radykalnie przezwyciężone", gdyż mogę się po prostu spodziewać, że np. staną się nieadekwatne. Np. pod wpływem rozwoju nauki i techniki nie wykluczam dezaktualizacji moich poglądów dot. aborcji czy eutanazji (od razu wyjaśniam, że żyjąc z obecnymi problemami społecznymi nie mogę tej niepewności wykorzystywać do nie zajmowania się problemem aborcji czy eutanazji). Transhumanizm to zespół idei związanych w szczególności z "modyfikowaniem człowieka", które nie mogą pozostać bez wpływu na szereg kwestii etycznych. Są to czasami tak futurystyczne wizje, że stan mojej wiedzy i refleksji na ten temat nie daje mi odwagi ich nazbyt swobodnego artykułowania. Często to jedynie pewne intuicje, domysły, wyobrażenia, co do których spodziewam się, że mogą zmieniać mój światopogląd. Jeśli bym jednak zbyt śmiało oderwał się od aktualnego rozwoju nauki i techniki – przestałbym być racjonalistą.

    Dopusczam też oczywiście myśl, że mogą naraz opętać mnie jakieś demony konserwatyzmu 😉 i wówczas zarzucę posthumanistyczne idee..

    Poza tym myślę, że prawdziwe konstruowanie mojego światopoglądu jest jeszcze przede mną. Przez 10 lat zajmowałem się głównie myślą krytyczną. W końcu przychodzi taki moment, że chce się pójść dalej…

     
    Odpowiedz
  3. neosceptycyzm

      Szanowny Panie M.A: Ad 1.

     

    Szanowny Panie M.A:

    Ad 1. Wiem, że nie czuje się Pan konserwatystą, dlatego zastrzegłem się, że nie wiem, czy Panu takie określenie odpowiada. Może powinienem powiedzieć to bardziej jednoznacznie, ale nie chciałem bez reszty wchodzić w cudzą skórę. Deklarację Pana Szwajcara usłyszałem w jednej z audycji, gdzie dyskutował on z innymi ateistami o lewicowych poglądach społecznych. Kwestia zaangażowania w opozycję w ogóle się nie pojawiła, dyskutowano za to o ewolucji i neodarwinizmie. Jak wiadomo, (świetnie opisał to Pinker) lewica i prawica miewa doń różny, często wybiórczy stosunek.

    Ad 2. Rozumiem, że uzależnia Pan zmianę swoich poglądów od rozwoju nauki. Czasem sam oddaje się Pan futurystycznym wizjom…. . Czytałem tekst „Bezziewnie”, w którym pisał Pan o szczęśliwym świecie bez spania i snu. Nie wiem, czy będzie to taki szczęśliwy świat. Już widzę korporację, która wymusza na pracownikach „zapierniczanie” przez dwadzieścia cztery godziny na dobę… 🙂 Jak widać już teraz można być kasandrycznym konserwatystą. 🙂

    Przezwyciężenie rozumiałem bardzo szeroko i potocznie, nie wypowiadałem się na temat tego, jak to się stanie.  Jego "radykalność" pojawiła mi się, bo czułem się zainspirowany wizją ewolucji od starożytności, przez chrześcijańskie herezje, po kulturę laicką. Osobiście inaczej interpretuję rozwój nauki i jej związki z przemianami światopoglądowymi… Ale może skupię się na pańskim tekście… . Zwrócił Pan uwagę w swoim tekście. Rozróżnił Pan przyczyny sporów na takie, które wynikają z zakorzenionej w subiektywności aksjologii i dotyczące prawdy. W drugim z przypadków nauka może i powinna rozstrzygnąć dane zagadnienie. W pierwszym niekoniecznie jest do tego zdolna i może co najwyżej zmienić warunki wyjściowe, umożliwiając na przykład ciągłą opiekę nad płodem poza ciałem matki. Proces dochodzenia do takiego osiągnięcia, niewątpliwie gwałci część aksjologicznych oczekiwań, kogoś takiego jak Terlikowski, ale jednocześnie pozwala na spełnienie innych. Dlatego jest całkiem prawdopodobne, że w przyszłości aborcję oceni się jednoznacznie negatywnie a nasi potomkowie będą jałowo dyskutować o tym, kto jaką rolę odegrał w sporach o nią i kto „wygrał”. Absolutyzacja wartości życia, wobec postępów techniki, przestanie tu być "problemem".

    Interesuje mnie również inna sprawa. W swoich badaniach nad chrześcijańskimi herezjami, prawdopodobnie zetknął się Pan z tekstami Leszka Kołakowskiego. W ciągu swej długiej działalności zdążył postawić pewną bardzo odważną tezę. Otóż, stwierdził on, że kościół katolicki w praktyce włączył do swego nauczania na przykład herezję pelagianizmu. Jak Pan ocenia takie „rewelacje”? Rozumiem, że doszedł Pan do nieco odmiennych wniosków? Czy też może zajmowaliście się trochę czym innym?

     

    Pozdrawiam.

     
    Odpowiedz
  4. agnos

    @ Neosceptycyzm

    Temat herezji nie bardzo dotyczy głównego przedmiotu dyskusji, dlatego parę jedynie słów:

    Kołakowski pisał o tym m.in. w "Notatkach o współczesnej kontrreformacji" i ja się z tą opinią zasadniczo zgadzam, w sensie: kiedy nie dało się wyeliminować, należało przynajmniej częściowo wchłonąć. Najbanalniejszym dowodem na to jest choćby to, że dziś już Kościół zgadza się na czytanie Biblii w nrodowych językach przez każdego. Przykładów jest więcej. Choć nie zawsze oznaczało to proste wchłonięcie. Że dziś Kościół jest bardziej pelagiański niż augustyński – to cóż z tego? Dziś nie ma już żadnej zasługi ani łaski w byciu pelagiańskim. Pelagianizm był szansą przed wiekami, dziś to już żadna zasługa. Temat na dłuższą dyskusję, ale to nie dotyczy tolerancji już.

     
    Odpowiedz
  5. neosceptycyzm

    Jeszcze trochę nie na temat 🙂

     

    Pytanie o pelagianizm zadałem z dwóch powodów. Kiedyś czytałem książkę Kołakowskiego więc zainteresowało mnie, czy w tym aspekcie, doszedł Pan do tych samych wniosków. Zadając je bynajmniej nie zamierzałem wytyczać pola do jakiejś wnikliwszej dyskusji. Po drugie chciałem niejako dopełnić pański tekst uwagą, że wedle niektórych interpretacji również współczesny katolicyzm czerpie z herezji. Czy ma to być „zasługa” kościoła? Szczerze powiedziawszy pisząc to, nie brałem tego kontekstu pod uwagę. W ogóle przecież te uwagi Kołakowskiego wygłoszone po tym, gdy stał się „pochlebcą” chrześcijan, mogłyby zrazić niejednego upartego ortodoksa, ale jeśli mnie pamięć nie myli, na forum Racjonalisty, temat tego filozofa wywoływał nostalgię za wczesną twórczością zabarwione bezkrytycznym przystaniem na aurę „apologety”.

    Niestety nie najszczęśliwiej trafił Pan z tym używaniem językó narodowych. Prawosławie też go wykorzystuje a jest podobno (czytałem o tym tekst bodaj również na Racjonaliście) najbardziej konserwatywnym i zachowawczym odłamem chrześcijaństwa.

    Rozumiem, że dla Pana kościół nawet „pełny herezji” jest przestarzały. Ale nie specjalnie interesuje, bo pachnie mi to jakąś naiwną licytacją. Chodzi o to, żeby za wszelką możliwą cenę nie być podobnym? 🙂 Mogę powiedzieć, że jestem dalej niż Pan, ponieważ bardzo silnie oddziałała na mnie tradycja m.in. wczesnego S. Ossowskiego. Chociaż, nie można zarzucić jej braku racjonalizmu, jej stosunek do nauki jest zgoła inny. Jej zwolennicy uznają słuszność pomocniczej zasady odróżniającej naukę od nie nauki. Brzmi ona następująco: „jeśli dwie dowolnie wybrane, sprzeczne ze sobą ideologie nie mogą odpowiednio (we własnym obrębie) zinterpretować, „zawłaszczyć” danej teorii, odkrycia, wynalazku to nie jest on naukowy”. Oczywiście zwolennicy przeciwnych sobie ideologii nie będą wiarygodni w owych interpretacjach i „zawłaszczeniach”. Jednakże zwolenników owej tradycji nie specjalnie to martwi, ich żywiołem są różnorakie historyczne źródła porównawcze i z nich wzięli swe poglądy. Dostrzegli oni, jak często nauka miała ostatecznie rozstrzygnąć różne, drażliwe kwestie ideologiczne, lecz ich nie nie rozstrzygnęła a jedynie niepostrzeżenie dla samych zainteresowanych, przekształciła różne kompleksy idei. W badaniach nad historią nauki bardziej doceniają kontekst odkrycia niż kontekst uzasadnienia i wiecznie spierają się z tymi, co kładą akcent na kontekst uzasadnienia. Skoro naukowiec może a nawet powinien czerpać inspirację spoza nauki (rozumianej za Popperem jako nieprzewidywalny żywioł), z większym dystansem patrzą na konsekwencje rozwoju nauki dla światopoglądu… Cóż, szczególnie interesuje ich jej zmienność, nie zaś stałość. Nie skorzy do polemiki z Panem, czy też przeszkadzania, patrzą na Pana z pobłażliwą życzliwością, wiedząc, że jeśli odniesiecie względny sukces, to staniecie się ich „ofiarą”. Czym są dla nich np. owe nie pierwsze i nie ostatnie wizje przyszłości? Swoistą ucieczką do przodu przed nieprzewidywalnością nauki, która może „przezwyciężyć”, czy też „zdezaktualizować” nasze przekonania światopoglądowe. Pan użył terminu „nie adekwatne” o tyle niebezpiecznie, że mogło komuś niebacznemu, zasugerować, iż mity Greków były kiedyś adekwatne a dzisiaj są nieadekwatne. Cały zaś wywód oparto na tym, że światopoglądy (pod wpływem zmiennej nauki- wiem obraz retorycznie mętnieje, ale staje się prawdziwszy) zmieniały się. Jeśli wolno oprzeć się tu na indukcji, to pańskie poglądy nie staną się nieadekwatne, ale zostaną przezwyciężone. Uff, pewnie Pana i czytelników zanudziłem, za co przepraszam. 🙂 Cóż…, ostatnio miałem w ręce jeden z nowszych płodów owej tradycji. Ofiarą padł nie szanowny M.A, lecz Stanisław Lem. Sążnista monografia twórczości, której jeszcze nie przebrnąłem w całości, przedstawia w podsumowaniu jego ewolucję mniej więcej tak. Na początku był naiwnym idealistą chwalącym marksizm. Potem nabawił się sceptycyzmu,tworzył antyutopie. W końcu zaczął śmiało tworzyć optymistyczną a zarazem dojrzalszą wizję świata. Przeżył apogeum popularności i uznania pod koniec PRL. A potem w latach dziewięćdziesiątych znów stoczył się w pesymizm, świat go przerósł. Różni specjaliści, którzy wcześniej uznawali go za ciekawego i oryginalnego amatora, zmienili o nim zdanie. Uznali go za dyletanta, czy ignoranta.

    Przejdę do tekstu. Podzielam Pańskie zdaniem, że Internet nie specjalnie służy wzajemnemu prezentowaniu i poznawaniu swych światopoglądów. Kusi mnie jednak dowiedzenie się, czy pochodzi ona z ciemnych, czy jasnych źródełek. Ot, pozwolę sobie przypomnieć kilka fragmentów z pańskich polemik i je niezobowiązująco skomentować…., poczekam na reakcję. 🙂

    http://www.neutrum.racjonalista.pl/kk.php/s,2915

    Wskazywałem powyżej, że mój krytyk nie bardzo rozumie istotę ewolucji. Tutaj można zauważyć, że twierdzenie o „wyższości" przystosowania karaluchów nad ludźmi jest bardzo niepoważnym twierdzeniem.” (…)

    Zasadniczo prawda (o ile pamiętam, polemista Jan Lewandowski jedynie twierdził, że „równie dobrze można by…)”, ale przyjmijmy życzliwie, że Autor trafnie odczytał polemistę.

    Człowiek jest najbardziej epidemicznym, wszędobylskim, niepowstrzymanym i autorytarnym wytworem ewolucji jaki dotąd powstał. O to właśnie chodzi w „logice" ewolucji: zajmowanie kolejnych nisz ekologicznych, rozstrzestrzenianie się (owo ewolucyjne sprzeżenie zwrotne dodatnie. „Korona stworzenia" jest tak niepohamowana, że wyrywa się już poza własne środowisko, leci w kosmos (a może Jan Lewandowski wie coś o planowanej rywalizacji kosmicznej między ludźmi i karaluchami?).„ (…)

    Mi ewidentnie w tym fragmencie brakuje cudzysłowu nad „o to chodzi” – sugeruje ono celowość ewolucji… Jednakże powód cytowania jest inny, nie chcę ujść za kogoś, kto się nadmiernie czepia szczegółów. Otóż, zarzuty pod adresem J.L kojarzą mi się z pewnymi fragmentami zamieszczonymi w „Próbach” Montaigne’ a. Ponieważ traktuję go tutaj, jako niekoniecznie realny byt, widzę ewidentną zamianę ról. To właśnie w „Próbach” człowiek zostaje zrównany ze zwierzęciem a jednym z argumentów jest to, że nie poleciał na księżyc. Wiem, potem następuje ów fragment, gdzie szanowny Autor przyjmuje perspektywę odrębną, my ze swoim światem, możemy być jak karaluchy w domku. Ale akurat na to, jest świetna „riposta” ateisty Lema, który opisywał uczonego, który konstruował światy, gdzie toczyły się spory o istnienie stwórcy…

    Brak nam wspominanego przez autora „wzorca" poznania, ale właśnie dlatego odkrywanie tajemnic natury jest tak fascynujące, gdyż jest wyprawą w nieznane. Gdyby było dopasowywaniem obserwacji do całkowicie pewnego wzorca (zawartego np. w jakiejś kosmologii religijnej), byłoby daleko mniej intrygującym wyzwaniem i znacznie mniejszym powodem do ludzkiej dumy.„

    Jaka jest tu różnica, co do „funkcji” a nie „genezy”, czy też „treści” między ową wizją religijnej kosmologii, lepiej eschatologii a futurystką? Nie widzę jej specjalnie. Obie będą nieprecyzyjne lub okażą się w części błędne, dostatecznie poprawne, jeśli będziemy im życzliwi. Dlaczego jesteśmy tacy lub nie jesteśmy? Myślę, że da się to wytłumaczyć, ale nie uzasadnić.

    Mamy tutaj przykłady wzajemnego uwikłania się wiary i niewiary, i przykłady uwikłania niewiary w niewierze. Cóż…, gdybym się zbyt wcześniej z nimi nie zetknął, wcześniej poszedł na uniwersytet, gdzie skromnie poszerzyłem swe horyzonty, pewnie może jeszcze uwierzyłbym w niewiarę. Ale dziś nie jetem w stanie, choć przyznaję, że wielu może nawet absolutna większość uczonych to niewierzących. Doprawdy po lekturze niektórych autorów „Racjonalisty” można mieć wątpliwość, jakim cudem radzą sobie w morzu odmieńców? Odpowiedź jest prosta, ich niewiara nie przeszkadza im pisać masy książek, które są mniej lub bardziej życzliwe religii i nie potrzeba do tego żadnych „podstępnych” fundacji.

    Po tych luźnych impresjach, pozwolę sobie wskazać krótko na dwie kwestie.

    • Dlaczego w tekście nie pojawia się kwestia instytucji naukowych, jasne jest przecież, że nie mogą one być dla tego i owego tolerancyjne, niezależnie od tego, czy filozofowie potrafią przeprowadzić dostateczne linie demarkacyjne. Można nawet powiedzieć, że znacznie ważniejsze od tego, czy powiedzmy na KUL u nie była naruszana metodologia naukowa niż to, czy będzie on finansowany z państwowej kiesy. (Jeśli myślicie, że przekonali mnie do tego jacyś racjonaliści, to jesteście w błędzie, uczynił to pewien wykładowca katolik). Zbyt drażliwe? 🙂

    • Nie bardzo trafia do mnie argument z rozdzielenia sfery prywatnej, publicznej i państwowej, ze względu na przekształcenia jakim one podlegają. Zwłaszcza jeśli idzie o symbolikę, jak klarowałem to Norbertowi, uzasadnienie postulatu świeckości mnie nie przekonuje. 

      Pozdrawiam

      Ps: Tekst w cytatach dałem bez korekt.

     

     
    Odpowiedz
  6. smok.eustachy

    Jeśli prawda jest

    Jeśli prawda jest dowodliwa, to dla fałszu nie może być tolerancji.
    To hasło Mariusza Agnosiewicza spełnia wszelakie warunki stawiane przez współczesny dyskurs społeczny. Czyli brzmi uroczo a sensu zbyt wielkiego nie ma. Jak wskazuje praktyka jednego przekonuje tamto, drugiego siamto. Jeśli zaś nie ma żadnych represji to ludzie udowadniają różne dziwne rzeczy.
    Jak już pisałem w komentarzu do mojego textu:
    Masz 2 ludzi: A i B
    A wygłasza opinie a1, a2, a3
    B wygłasza opinie b1, b2, b3

    Żeby można było mówić o społeczeństwie pluralistycznym i tolerancyjnym to nie może być mechanizmu oceniania, które są słuszne, np. przez jakiegoś C.
    A ma swoje argumenty, które go przekonują.  B ma swoje, które go przekonują.

    Czyli: Żeby tytułowa teza miała sens musi istnieć uniwersalny, obiektywny sposób dowodzenia. Ponieważ go nie ma, więc albo tolerujemy albo nie. Jak ktoś chce/nie chce tolerować to najlepiej, żeby się tu prawdziwie określił. Mariusz Agnosiewicz co do zasady nieprecyzyjnie się deklaruje, że raz toleruje a raz nie. Czyli musi się liczyć z podobną postawą kogoś innego. Mam nadzieję, że wyraziłem się jasno.

    Oczywistym jest natomiast, że znaczenie terminu "orientacja seksualna" jest ciasne i nieadekwatne. Nie można skupiać się na jednej a pomijać innych. Kto ma decydować co jest mniejszością a co nie jest?

    2. Natomiast – jak już pisałem – doświadczenia wskazują, ze zamordystyczno-represyjne tendencje są bardzo silne u ateistów.
     

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code