Zwyczajny rok 2010

Normal
0

21

false
false
false

PL
X-NONE
X-NONE

MicrosoftInternetExplorer4

/* Style Definitions */
table.MsoNormalTable
{mso-style-name:Standardowy;
mso-tstyle-rowband-size:0;
mso-tstyle-colband-size:0;
mso-style-noshow:yes;
mso-style-priority:99;
mso-style-qformat:yes;
mso-style-parent:””;
mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt;
mso-para-margin-top:0cm;
mso-para-margin-right:0cm;
mso-para-margin-bottom:10.0pt;
mso-para-margin-left:0cm;
line-height:115%;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:11.0pt;
font-family:”Calibri”,”sans-serif”;
mso-ascii-font-family:Calibri;
mso-ascii-theme-font:minor-latin;
mso-fareast-font-family:”Times New Roman”;
mso-fareast-theme-font:minor-fareast;
mso-hansi-font-family:Calibri;
mso-hansi-theme-font:minor-latin;
mso-bidi-font-family:”Times New Roman”;
mso-bidi-theme-font:minor-bidi;}

Na wstępie chciałbym od razu powiedzieć – uważam rok 2010 za w zasadzie zwyczajny dla świata i Polski. Kiedy za 50 lat w szkołach będą uczyć o pierwszych latach wieku XXI, skoncentrują się pewnie na zamachu z 11 września oraz na przystąpieniu Polski do UE. Wypadek pod Smoleńskiem i jego konsekwencje, choć pozostaną w świadomosci wielu osób jako ważne momenty historyczne, nie będą budzić takiego zainteresowania. W końcu awaria sprzętu czy błąd ludzki nie staną się raczej dla potomnych wielką sensacją, jaką byłby np. zamach z bronią w ręku. Poważnych długofalowych konsekwencji na miarę zabójstwa arcyksięcia Franciszka Ferdynanda w 1914 r. też chyba unikniemy. Więc… w zasadzie był to całkiem zwyczajny rok.

Czy aby na pewno ? Jednak wiele rzeczy się tu zmieniło przez te 12 miesięcy. A właściwie osiem, bo powinniśmy pewnie liczyć od kwietnia. Natura tych zmian jest subtelna i psychologiczna raczej niż ekonomiczna albo militarna. Można by jej prawie nie zauważyć… gdyby nie to, że wielu z nas odczuwa ją podskórnie i myśli o niej z niepokojem. Co takiego wydarzyło się w tym całym roku 2010 ? Spróbuję teraz dołożyć swój kamyczek do Tezeuszowej refleksji podjętej w ramach Rekolekcji Adwentowych.

 

Przypominam sobie tamte dni kwietniowe. Szok, zaduma, modlitwa za zmarłych w katastrofie. A potem nieuchronne pytanie – co dalej ? Dookoła rozpoczął się wielki festiwal górnolotnych haseł i nawoływań do "jedności" w obliczu tragedii. A ja stałem i patrzyłem ze smutkiem – bo przeczuwałem już wtedy, że żadnej jedności nie będzie. Upychaliśmy wówczas – my, Polacy – nasze wzajemne animozje gdzieś do ciemnych zakamarków podświadomości, mniej lub bardziej szczerze odgrywaliśmy role wstrząśniętych i moralnie odmienionych. A jednak podziały od tego nie zniknęły, nie przestaliśmy się różnić od siebie w fundamentalnych dla nas sprawach. Sceptyków takich jak ja było zresztą więcej. Rozpoznawaliśmy się w tłumie po charakterystycznym błysku niedowierzania w oku, po wymuszonych uśmiechach zaprawionych goryczą, a nawet nutką sarkazmu. Rozmawialiśmy szeptem, starając się nie rzucać w oczy. Baliśmy się, że ludzie przyjdą i wytkną nas palcami jako zimnych cyników, którzy burzą wspaniałą narodową jedność i ośmielają się wyłamać z emocjonalnej wspólnoty całego kraju. A potem przeszło znów kilka miesięcy i stało się dla wszystkich jasne, że to my mieliśmy rację – gorzkie zwycięstwo  kompletnie pozbawione satysfakcji. Symbolicznie nasza "jedność" zaginęła doszczętnie w sierpniu, w czasie walk o krzyż. Do dzisiaj cierpnie mi skóra, kiedy przypominam sobie tamten tłum walczący z policją i sypiący piaskiem w księży… a przecież i to są moi bracia w Chrystusie. Tylko czy potrzebuję jakiejś mitycznej "jedności", aby ich kochać? Skąd ta "jedność" w ogóle się wzięła ?

 

Wydaje mi się, że większość Polaków ma w sobie taką, na szczęście coraz słabszą, skłonność do kolektywizmu, do zwracania się w trudnych i niepewnych czasach ku obecnym w każdym człowieku tęsknotom plemiennym. Chcielibyśmy – a przynajmniej wielu z nas by chciało – żyć w mniejszym świecie, w którym każdy by każdego znał i w którym każdy, mimo swoich wad, byłby człowiekiem w gruncie rzeczy przyzwoitym. Coś w rodzaju wielkiej polskiej rodziny, którą z uwagi na rozmiary nazywamy zamiast tego narodem. Tęsknota taka jest oczywiście sama w sobie niegroźna, ale prowadzi nas często właśnie do poszukiwania "jedności" – do sytuacji, w której różnice i podziały stają się dla nas zbyt niewygodne, zbyt trudne do uniesienia. Wtedy zachowujemy się jak pacjent, który chcąc pozbyć się gorączki tłucze termometr – zaczynamy udawać, że różnic nie ma. A jeśli są, to są małe, nieistotne i w ogóle nie warto o nich wspominać. Nasza odmienność może nam wówczas służyć co najwyżej jako środek stylistyczny podkreślający nasze poczucie wspólnoty, ale broń Boże nie jako powód do dialogu czy refleksji nad złożonością świata.

 

Czy właśnie takie przesłanie przygotował dla nas Bóg w mijającym roku ? Chciał nas wszystkich roztopić w anonimowym oceanie polskości, zamienić miliony umysłów i serc – w jeden umysł i jedno serce, bijące wspólnym rytmem ? Ależ koszmarna wizja. Na szczęście chyba zupełnie chybiona. Niezależnie bowiem od natłoku katastrof i przerażających wydarzeń z tego okropnego świata dla Boga każdy z nas jest przede wszystkim sobą. Dopiero potem katolikiem, Polakiem-katolikiem czy kimś tam innym. I naprawdę nie musimy kłaniać się bożkowi "jedności", żeby wypełniać Chrystusowe wezwanie do miłosierdzia. Nie musimy udawać, że nie ma pomiędzy nami podziałów i różnic, nawet tych poważnych. Musimy jedynie szanować się nawzajem. Podejmować dialog, podejmować wysiłek tolerancji – oklaski dla Tezeusza za inicjatywę Debat – wobec tych nielubianych. Nie możemy żądać, aby wszyscy byli tacy jak my – musimy się pokochać wzajemnie już teraz, przy całym naszym społecznym rozbiciu i odmiennościach.

 

5 Comments

  1. Andrzej

    O różnicach między świeckim i religijnym spojrzeniem na historie

     Quqzar

    Cieszę się, że autorsko podjąłeś rekolekcyjny temat Tezeusza. Pozwól, że w dwóch sprawach nie zgodzę się z Tobą i przeanalizuję te istotne różnice.

    Katolickie rozważanie „znaków czasu” nie jest tym samym, co historyczna, politologiczna czy filozoficzna refleksja nad historią i jej wydarzeniami. Ty się zastanawiasz, jakie wydarzenia z  roku 2010 „zostaną w pamięci historycznej”, w domyśle historii świata. I to ma swój sens, ale jest to zupełnie świecki namysł, nie religijny czy teologiczny, czy rekolekcyjny. Mój namysł – nie roszczący sobie zresztą prawa do obiektywizmu, ani kompletności – nad znakami czasu dla Polski i Polaków, jest pytaniem o to, jakie wyzwania duchowe i etyczne zostały ujawnione w różnorakich wydarzeniach ostatniego roku.

    To namysł nad „prawdami zbawienia” ukrytymi w wydarzeniach, które są wezwaniem dla naszego nawrócenia. Dzięki odkryciu tych wyzwań i podjęciu decyzji osobistego i wspólnotowego nawrócenia, wchodzimy w dynamikę zbawczą Jezusa i staje się On kimś dla nas bliskim czy bliższym. Nie rozważam tego, czy akurat wydarzenie „katastrofy smoleńskiej” stanie się ważną datą historii świata – raczej nie – bo nie ma to żadnego znaczenia: znaki czasu nie muszą dotyczyć, choć mogą, wydarzeń, które przejdą do "wielkiej historii" świeckiej. Natomiast – moja opinia na marginesie – w historii III Rzeczpospolitej katastrofa smoleńska będzie jednym z ważnych wydarzeń.

    Twoje, czy czyjekolwiek, czysto świeckie ujęcie historii, choć może być interesujące, ale nie niesie żadnego zbawczego sensu i jest wizją ludzkiej historii „bez Boga”. Jeśli to czysto świeckie ujęcie historii jest czyimś jedynym możliwym spojrzeniem na nią, oznacza to, że ktoś przeżywa wydarzenia w sposób a-teistyczny i nie dostrzega w nich Boga, jako Pana historii. Historia świecka o tyle ma sens, o ile jest częścią wielkiej historii zbawienia.

    Druga sprawa: świecki i a-teistyczny sposób odczytania ostatnich wydarzeń  uniemożliwił Ci precyzyjne dostrzeżenie w nich osobistego i wspólnotowego grzechu i zła, a w sensie pozytywnym ważnego obszaru nawrócenia. Pojednanie narodowe czy społeczne nie jest tworzeniem metafizycznej czy plemiennej jedności i anihilacją różnorodności oraz związanych z nimi napięć i konfliktów. Moja diagnoza, że w „znakach czasu” wydarzeń ostatniego roku w Polsce ujawniło się, że wielkim złem i zranieniem nas, jako ludzi, chrześcijan i Polaków, jest niemożność wzajemnego przebaczenia i pojednania, „uznania” siebie w różnorodności, wzajemnego szacunku dla siebie, schowania uraz z przeszłości, rezygnacji nawet z pewnych słusznych roszczeń w imię pojednania i pokoju społecznego, ta diagnoza oznacza, że jest to uprzywilejowany obszar naszego koniecznego nawrócenia.

    Ponadto, dla chrześcijanina postulowany przez Ciebie szacunek dla osób innych niż my, to za mało, zwłaszcza w sytuacji – słusznie czy niesłusznie – artykułowanych krzywd i zranień różnych grup społecznych. Twoje spojrzenie – przynajmniej wyrażone w dyskutowanym wpisie – jest spojrzeniem świeckiego humanisty, pomija ono zupełnie kluczową dla chrześcijańskiego życia jednostek i wspólnot kwestię przebaczenia i pojednania oraz – szerzej – kluczowe znaczenie miłości nadprzyrodzonej bliźniego „caritas”, której szczególnymi formami „miłości trudnej” jest miłosierdzie i miłość nieprzyjaciół. W moim ujęciu kluczowego wyzwania dla Polaków, wyzwania wyłaniającego się z wydarzeń kończącego się roku, zawarta jest pośrednio teza, że w deficycie zdolności przebaczenia i pojednania – nawet, gdy tragedia smoleńska niosła ze sobą wielką dodatkową łaskę Boża wspierającą – w skali społecznej ujawnia się deficyt miłości  nadprzyrodzonej bliźniego, a tym samym brak jest rzeczywistego zakorzenia w Bogu, jako źródła i gwaranta tej miłości. Ten obszar okazuje się być szczególnie zaniedbany etycznie i nieuświadamiany dla wielu Polaków, osłabiając nas etycznie w wielu innych dziedzinach życia.

    Dalej: z takiej diagnozy, dla świadomych wierzących, którzy uznają jej prawdziwość i wielką wagę, płynie niezwykle istotny wniosek odnośnie kierunku działań ewangelizacyjnych, duszpasterskich i dialogicznych w obecnym czasie w Polsce. Inne wyzwania nie tracą przez to na ważności, ale te stają się częścią priorytetów.

    Pomimo tych różnic, ale i dla nich, cieszę się, że zacząłeś blogować w Tezeuszu:)

    Pozdrawiam Cię serdecznie

    Andrzej

     
    Odpowiedz
  2. quqzar

    Bóg ukryty głęboko

    Panie Andrzeju

    Jestem raczej  sceptyczny wobec przytaczanej przez Pana koncepcji "znaków czasu". Wydaje mi się, że odczytywanie historii jako dramatu zaplanowanego bezpośrednio przez Boga stało się, przynajmniej od czasu upadku Jerozolimy, zajęciem trudnym i narażonym na koszmarne błędy zależne od prywatnych nawyków intelektualnych interpretującego. Nie czyni to jeszcze mojego spojrzenia a-teistycznym – po prostu bliższa jest mi wizja Boga, który nie wtrąca się już teraz zbytnio do naszej historii, zostawiając jej wykonanie (oraz zaplanowanie !) nam samym. Oczywiście, takie pozostawienie inicjatywy człowiekowi i jego wolności również można rozpatrywać w kontekście jakiegoś planu Bożego. Ale już odczytywanie "ukrytych sensów" dziejów traci w tym ujęciu swój powab – tu ukrytych sensów zazwyczaj bowiem nie ma, wydarzenia są po prostu efektami socjologicznych i historycznych procesów. Co nie znaczy, że trzeba je koniecznie ograniczać do wymiaru świeckiego – w końcu historia sama w sobie też jest w jakiś sposób dziełem Bożym.

    Oczywiście, dla wielu osób wydarzenia roku 2010 stały się impulsem do duchowej przemiany. Jest to rzecz jasna bardzo dobra wiadomość, niezależnie od – małej czy dużej – doniosłości historycznej tych wydarzeń. Zgadzam się również z Pańską tezą, że dzięki tamtym miesiącom wiemy teraz więcej o sobie i o naszych wzajemnych brakach w miłości. Ale co powiedzieć wtedy, gdy brakuje nam już nie tylko miłości – ale i zwykłego świeckiego szacunku połączonego z tolerancją ? Czy można mówić o prawdziwej "caritas" tam, gdzie nie ma nawet zwykłego dialogu ? Parafrazując słowa Jezusa z Mt 5,20 mógłbym powiedzieć: Jeśli nasza sprawiedliwość nie będzie większa od sprawiedliwości świeckich humanistów, to nie mamy co myśleć o głoszeniu Królestwa Niebieskiego…

    Cieszę się również, że zacząłem blogować w Tezeuszu. Dla tych różnic, o których Pan pisał.

    Pozdrawiam serdecznie

     
    Odpowiedz
  3. elik

    Intencjonalna i przedwczesna ocena roku 2010 !

    Czy nie dostrzegacie Państwo, a tym bardziej dotychczasowi uważni czytelnicy i komentatorzy  owego  tekstu już w tytule jawnej, prostackiej i ordynarnej prowokacji?………., czy pewnej swoistej absurdalności tzw. falstartu w celowej, lecz intencjonalnej i przedewczesnej ocenie roku 2010?……., który przecież jeszcze trwa !

    Zastanawiającym jest to, kto lub co autora inspiruje i przymusza, do takiej intencjonalnej i przedwczesnej oceny roku 2010?…..

    Z woli Boga Wszechmocnego, Sprawiedliwego i Miłosiernego, a  nawet bytujących ludzi – istot mniej lub bardziej rozumnych, lecz stanowiących najwyższe struktury władzy w świecie i obdarzonych wolną wolą.  Mogą wydarzyć się jeszcze w roku 2010 różne rzeczy i zdarzenia.  Nawet tak doniosłe, szczególne i nadzwyczajne, które zniweczą rangę i znaczenie już zaistaniałych, tych dodtychczasowych.

    Daj nam Boże znaki czasu o charakterze dobroczynnym, pozytwnym, bądź koniecznym i pożądanym, a nie kolejne zdarzenia wyjątkowo bolesne, czytelne, lecz bardzo tragiczne i dramatyczne. Choćby jak to zdarzenie pod Smoleńskiem, a nie wypadek, czy katastrofa  – dotychczas przecież badane, lecz okryte zdumiewającą, a nawet wielu irytyjuącą mgłą tajemnicy.

    Szczęść Boże !

     

     
    Odpowiedz
  4. quqzar

    Temat Rekolekcji

    Eliku

    To bardzo proste – pokusiłem się na nieco przedwczesną analizę wydarzeń roku 2010, bo taki temat zaproponowała redakcja Tezeusza w ramach Rekolekcji Adwentowych. W artykule wstępnym padło pytanie: "Co Bóg chce nam powiedzieć przez różne wydarzenia minionego roku ?". Spróbowałem więc odnieść się do tamtych wydarzeń, w miarę możliwości nie ordynarnie i nie prostacko. I nie było moją intencją prowokowanie – chyba, że do myślenia. Pozdrawiam

     
    Odpowiedz
  5. elik

    Zaistaniałe już wydarzenia !

    Twoja szczerość i dalsze krętactwo są zniewalające :  "To bardzo proste – pokusiłem się na nieco przedwczesną analizę wydarzeń roku 2010….."

    Jakie nieco?…… i od kiedy akurat taka ocena jest tożsama z analizą…?…..

    A to pytanie : "Co Bóg chce nam powiedzieć przez różne wydarzenia minionego roku ?" – jakie jest  to chyba już wiesz. 

    No tak zwykłe prowokowanie, do pobożnego (poprawnego) myślenia, że : wydarzenie pod Smoleńskiem, oraz inne wskutek karygodnych zaniedbań tj. postawy i zachowania wybranych przedstawicieli najwyższych władz w RP, także ich kamratów w Rosji – nie jest czymś potwornym, szokującym, skandalicznym,  gorszącym, zdumiewającym, irytującym etc. , ani tym bardziej szczególnym, czy wyjątkowym. 

    Zaistniałe w naszej Ojczyźnie już w roku 2010  fakty, zdarzenia i wydarzenia, w tym największe afery, układy, zdrady, zadłużenia, korupcje, defraudacje, sprzeniewierzenia etc. , choć nie wszystkie już znane opinii publicznej. Zapewne będą sukcesywnie ujawniane i przejdą, do najgorszych kart historii Narodu polskiego. Absolutnie nie jako zwykłe, lecz na czele z bezprecedensowym i nadzwyczajnym wydarzeniem pod Smoleńskiem, jako conajmniej podejrzane, bezczelne, haniebne, także karygodne, bo długofalowo brzemienne w skutkach, oraz  dziś potworne, traumatyczne,  bolesne, tragiczne i dramatyczne.

    Szczęść Boże !

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code