, , ,

Z życia Rambo

Mój szczeniak Rambo nie spełni chyba pokładanych w nim nadziei, że zostanie groźnym i potężnym psem obronnym. To już prawie pewne. Gdy jednak przed paroma miesiącami tak zafascynował się artykułem z „Tygodnika Powszechnego” o poezji religijnej, że aż pochłonął od razu dwie strony tego czasopisma, jego wybitne literackie zainteresowania nie budziły już wątpliwości. Dlatego właśnie został mianowany gospodarzem firmowego bloga Antykwariatu i Księgarni Tezeusza.  Ponieważ sama od pewnego czasu nie pisuję w „Tezeuszu” zbyt wiele, postanowiłam przynajmniej przedstawić Czytelnikom najciekawsze fragmenty twórczości Rambo.

 

18 grudnia 2011

Nikt na nic nie ma czasu. Niby tyle osób wokoło, a nawet nie można się z nikim pobawić, bo wszyscy gapią się tylko w ekrany komputerów i jeszcze straszą, że jak będę przeszkadzał, to nie zarobią na nowy worek suchej karmy dla mnie. A z pierwszego sklepowego klienta i pierwszego zakupu musiałem cieszyć się przed tygodniem o czwartej rano, bo właśnie o takiej porze Pan obudził wszystkich domowników, żeby nas powiadomić o tym radosnym dziejowym przełomie.

26 grudnia 2011

W piątek przed Wigilią w naszej firmie odbyło się spotkanie opłatkowe, na którym zebrali się prawie wszyscy pracownicy. My z kotem również zostaliśmy zaproszeni, ale on wolał na łóżku Pani przespać całą uroczystość. Ja natomiast nie mogłem sobie odmówić takiej towarzyskiej atrakcji.

Z pewną satysfakcją muszę się nawet przyznać, że stałem się w pewnym momencie centralnym punktem zainteresowania. Mój Pan, który z racji swojego stanowiska miał obowiązek podtrzymywania konwersacji, zapytał mianowicie zebranych: „Powiedzcie tak szczerze: gdybyście mieli wybierać, to czy wolelibyście firmę z Rambem, czy bez Ramba?”

I tutaj należałoby się spodziewać radosnego „Hau! Hau!” w różnych odcieniach i tonacjach (czyli po ludzku „Ach! Och! Oczywiście tylko z Rambem! Rambo jest wspaniały!” Tymczasem zapanowało głuche milczenie… Dopiero po chwili jedna z pracownic zdobyła się na odwagę i stwierdziła, że wszędzie mnie pełno, a druga uprzejmie doniosła, że próbowałem kiedyś obgryzać grzbiety książek, ale już mi chyba przeszło.

Pan skomentował filozoficznie: „Cóż, za sprawą Ramba konfrontujecie się z ambiwalencją swoich uczuć. Mnie też Rambo denerwuje, gdy w ciągu dnia potykam się na nim czternaście razy. Ale gdy wieczorem siada mi na kolanach i zaczyna się bawić moją brodą, to nadchodzi czas całkowitej absolucji dla kochanego pieska”.

1 stycznia 2012

To pierwsza sylwestrowa noc w moim krótkim życiu. Nie jestem zachwycony. Błyski i huki wystrzałów były tak straszne, że nie pomogło nawet schowanie się pod kołdrę. Kot opowiadał, ze miał jeszcze gorzej, bo wieczorem wybrał się jak zwykle na spacer i to całe zamieszanie spotkało go gdzieś na otwartej przestrzeni. Nie dość, że hałaśliwie, to jeszcze zimno.

Prawdę mówiąc, nie rozumiem, o co tym ludziom chodzi. Najpierw przez tydzień przygotowują się do sylwestrowych szaleństw, wymieniają się niezawodnymi ponoć sposobami na kaca, a potem nie śpią prawie całą noc, budzą tych, którzy jak ja chcieliby spokojnie spać i jeszcze w noworoczny poranek wstają późno z bólem głowy i/albo innymi nieprzyjemnymi dolegliwościami.

Nawet mój rozsądny skądinąd Pan kazał mi napisać dzisiaj coś na temat kaca. A co ja mogę napisać? Nie mam doświadczeń pewnego jamnika, który w każdego Sylwestra wsadza nos do kieliszków z szampanem, a potem zasypia w kącie pokoju i budzi się dopiero w noworoczne popołudnie. Nie będę też reklamował książki Przepisy na kaca, bo po pierwsze, zrobili to wcześniej inni pracownicy naszego antykwariatu, po drugie, teraz byłaby to już musztarda po obiedzie, a po trzecie, znam jedyny niezawodny sposób na kaca – zachować jak ja całkowitą abstynencję.

Tak, tak, należy brać ze mnie przykład. Nie skosztowałem wczoraj ani grama alkoholu i dziś wstałem o siódmej rano zdrowiusieńki, rześki, gotowy do obszczekiwania sylwestrowych gości z sąsiednich domków letniskowych albo ze schroniska na Lubogoszczy. I jeszcze obejrzałem sobie wyjątkowo piękny wschód słońca nad lekko zaśnieżonymi górami.

7 stycznia 2012

Mój Pan, który nie przepada za kotem Tezeuszem (wobec mnie na szczęście żywi zupełnie inne uczucia, które określa jako „miłość przez łzy”), poinformował Panią z pewną nutką satysfakcji i nieukrywaną denuncjatorską żarliwością: „Widziałem, jak kocur zjadał ptaka”. Pani, nie zatrzymując się ani na moment i nie odstawiając miski, w której niosła właśnie na strych wypraną bieliznę, odpowiedziała beznamiętnie: „Przecież to normalne”. 

Wtedy zrodziło się we mnie nieprzyzwoicie wręcz śmiałe podejrzenie, że mój Pan, który jest naprawdę ogromnie mądry, nie zna uroczego i dość popularnego wierszyka: 

Idylla maleńka taka:

Wróbel połyka robaka,

Wróbla kot dusi niecnota,

Pies chętnie rozdziera kota,

Psa wilk z lubością pożera,

Wilka zadławia pantera.

Panterę lew rwie na ćwierci,

Lwa – człowiek; a sam, po śmierci

Staje się łupem robaka.

Idylla maleńka taka. 

I to jest głęboka prawda o rzeczywistości. Ja wprawdzie nie rozdzieram kota Tezeusza i nawet wylizuję mu uszy w dowód przyjaźni. Najwyżej od czasu do czasu dla zabawy froteruję nim podłogę albo muszę na niego poszczekać, gdy wyjada za dużo ze wspólnej miski. Ale my jesteśmy chyba wyjątkiem, który potwierdza regułę. A o tym, że psa wilk z lubością pożera, wiem z historii naszego domu. Heksia, moja słynna i zasłużona poprzedniczka na stanowisku naczelnego psa Domu Tezeusza, zginęła, niestety, pewnej letniej nocy, rozszarpana przez grasujące w pobliżu wilki. Wskutek tego jednak moja Pani zmobilizowała się, znalazła sponsora i mamy teraz wspaniałe ogrodzenie, o którym mój Pan mówi: „Najdroższa psia buda, jaką widziałem w życiu”. 

Dodam jeszcze, że w przeciwieństwie do żarłocznego kocura Tezeusza nie jadam ptaków. Mam po prostu bardziej wyrafinowane potrzeby smakowe. I niech mi nikt nie imputuje, że zaniechałem daremnych podskoków jak pewien lis z bajki La Fontaine’a. Myliłby się bardzo, kto by tak pomyślał. Na dowód przytoczę słowa mojej Pani: „Rambo skacze tak wysoko, ze już niedługo zacznie fruwać”. 

14 stycznia 2012

Dziwicie się pewnie, dlaczego od jakiegoś czasu nic nie pisałem. Myślicie, że to z powodu wrodzonego lenistwa? Otóż nie! Powiedziałbym nawet, że wręcz przeciwnie. Nie wyobrażacie sobie nawet, ile miałem ostatnio interesujących przeżyć. 

Wszystko przez pana Wiesia, który w połowie grudnia zaczął współpracować z naszym antykwariatem i od razu wprowadził ważne zmiany. Zaczęło się od tego, że w pudłach na strychu zaczął wynajdywać cenne książki, które inni wcześniej odłożyli już prawie na makulaturę. Ja zresztą też zapoznałem się wcześniej z tymi książkami i przyznaję ze wstydem, że mimo mojego znakomitego węchu nie wyczułem w nich nic wartościowego. 

Prawdziwa rewolucja zaczęła się jednak, gdy pan Wiesiu przywiózł pełny bagażnik książek naprawdę starych, bo niektóre pochodzą nawet sprzed 150 lat. Potem przekonał nas, że w porządnym antykwariacie powinno się sprzedawać nie tylko książki używane sprzed kilku czy kilkunastu lat, ale też cudeńka o wartości muzealnej, choćby nawet zawierały nieprzydatne dziś informacje, były obrzydliwie zakurzone albo drukowane gotykiem nieczytelnym dla większości współczesnych. 

Odpędzano mnie trochę od tych skarbów, ale moja miłość do książek zwyciężyła. Okazałem się nawet sprytniejszy od mojego wybitnie sprytnego Pana, który zabronił mnie wpuszczać do domu przez firmowe drzwi. Wpatrzeni w ekrany komputerów pracownicy przestrzegali posłusznie tego zakazu i przez parę dni dziwili się, że mimo zamkniętych drzwi widzą mnie nagle wśród półek z książkami. Dopiero Pani domyśliła się, że skaczę na klamkę, wchodzę podtrzymując drzwi łapką, a potem one zamykają się już samoczynnie. No i dzięki temu mogłem zapoznać się z najstarszymi zasobami naszego antykwariatu… 

Więcej na stronie Psie (i kocie) życie w antykwariacie

 

Komentarze

  1. Malgorzata

    @Jadwiga

    Jadwigo!

    Kot Tezeusz jest leniwym śpiochem i na intelektualny wysiłek, a zwłaszcza na dzielenie się owocami tego wysiłku trudno go namówić. Tak przynajmniej brzmi oficjalna wersja tej historii…

    Pozdrawiamy Cię serdecznie Rambo i Małgorzata F. (no i kot Tezeusz, śpiący obecnie na fotelu)

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code