Wreszcie jestem sobą!

Kto puka – temu otworzą, kto szuka – ten znajdzie, kto pyta – temu odpowiedzą. Tak było z odkrywaniem mojego powołania do służby Bogu i drugiemu człowiekowi. Musiałem do wielu drzwi zapukać i wiele razy pocałować klamkę, aby znaleźć odpowiednie wejście. Szukałem nieco po omacku i często odbijałem się od ścian, zanim moja droga stała się prostym tunelem, który prowadzi mnie ku Bogu. Zacząłem pytać mojego najlepszego kumpla i Boga zarazem, co mam robić. I tak po wielu trudach poszukiwań, które czasami bardzo bolały, znalazłem Prawdę. Najpierw odkryłem, że Jezus jest moim idolem, autorytetem, wzorem do naśladowania, a potem moje powołanie.

Poszukiwania własnej drogi w życiu, to dla mnie zarówno pasmo niesamowitych przygód, które będę wspominał z radością i uśmiechem, jak i pasmo porażek, urazów i ran, które wiele nauczyły mnie o mnie samym, drugim człowieku i Bogu. Były swoistym katharsis do odnalezienia Prawdy.

 

Chciałem się zabić

Od szóstego roku życia leczę się na Pierwotny Niedobór Odporności – Pospolity Zmienny Niedobór Odporności, znaczy to tyle, że mam wrodzony brak odporności i jestem podatny na wszelkiego rodzaju choroby, zwłaszcza te układu oddechowego. Dodatkowo towarzyszą temu na ogół przewlekłe zapalenie oskrzeli, rozstrzenia oskrzeli, przewlekłe zapalenie zatok i wirus Harpera w prawym oku. Z powodu choroby nie miałem normalnego dzieciństwa – nie chodziłem do przedszkola, w szkole miałem nauczanie indywidualne; nie miałem kolegów, koleżanek czy przyjaciół. Mój świat ograniczał się tylko do mojego domu, szpitala i kontaktów z rodziną i personelem medycznym. Żyłem w taki sposób przez kilkanaście lat, przez co nabawiłem się mnóstwa kompleksów i fobii. Wstydziłem się rozmów z ludźmi, miałem zaniżoną samoocenę, bardzo mało mówiłem, czego skutkiem okazał się szczękościsk i niewyraźna wymowa. Większość rzeczy robili za mnie rodzice, co nie pomagało się usamodzielnić. Dzieci w szkole wytykały mnie palcami i śmiały się ze mnie. W gimnazjum miałem już dość i chciałem się zabić…

Moje życie zaczęło się zmieniać w szkole średniej. Spostrzegłem, że moja choroba to także wartość. Przez lata bólu i cierpienia – własnego i obserwowanego w szpitalach – stałem się osobą o dużej wrażliwości na drugiego człowieka. Empatię i umiejętność słuchania zaczęli u mnie dostrzegać inni ludzie. W tym czasie zacząłem widzieć sens i postrzegać chorobę, jak dar od Boga. W klasie maturalnej poczułem, że Pan wzywa mnie do kapłaństwa. Ale nie przyjęto mnie do seminarium. Między słowami usłyszałem, że jestem bezwartościowy, że sobie nie poradzę jako ksiądz, że szkoda na mnie czasu i pieniędzy, nie ma co we mnie inwestować bo możliwe, że to się nie zwróci. Dla osiemnastolatka były to bardzo raniące słowa. Ogarnąłem się jednak i poszedłem na studia, na politologię.

 

Pan wyprowadził mnie na pustynię

Odmowa przyjęcia do seminarium była dla mnie równoznaczna z rozpoczęciem poszukiwań kandydatki na żonę. Nie byłem w ogóle przygotowany do tego, aby być czyimś chłopakiem a co dopiero mężem. Nieszczęśliwie zakochałem się w mężatce. Spotkałem się z kolejnym odrzuceniem. Zacząłem pić. Zostałem sam – nie miałem wsparcia przyjaciół ani znajomych kapłanów. Zostało mi tylko oddać się Bogu. Padłem na twarz we własnym pokoju i z płaczem oddałem się w Jego ojcowskie ramiona. Powiedziałem mu: „Dobra Panie, moje plany są do kitu, nie mam siły, pomóż mi!”. W jednej chwili ogarnęło mnie coś niesamowitego, niesamowita miłość dotknęła mojego serca.

Zacząłem pytać Boga, co robić, gdzie się udać. Trafiłem do jezuitów. Fundament Ćwiczeń Duchowych, Ignacjański Rachunek Sumienia, odkryłem na nowo bogactwo Słowa Bożego. Podjąłem pracę nad sobą. I w swoje 21 urodziny zdecydowałem, że chcę wstąpić do zakonu. Mimo najszczerszych chęci przyjęcia mnie do nowicjatu oraz okazanej dobroduszności ze strony ojców, nie mogłem zostać przyjęty. Stwierdzili, że ich zakon nie jest moim miejscem, jednak nie wykluczyli i nie zamknęli mi drogi do kapłaństwa. Dlatego wróciła myśli o seminarium diecezjalnym. Z tym samym, co poprzednio, rektorem ustaliłem, że przyjdę po skończeniu studiów. Pod koniec 2012 r. wpadłem w ciąg infekcji, z których nie mogłem się wykaraskać. Po raz kolejny zostawili mnie przyjaciele. Pan ponownie wyprowadził mnie na pustynię, gdzie zaczął ze mną pracować. Dotarło do mnie, że kapłaństwo nie jest moją drogą.

Jeszcze mocniej zacząłem pytać Boga co mam robić i Pan odpowiedział w swoim słowie: Iz 61, 1-3. To było coś niesamowitego. Zrozumiałem wtedy, że mam stać się świadkiem Chrystusa, Jego obecności i mocy w świecie. Mam oprzeć moje życie, powołanie, misję na tym, kim jestem, a nie na tym, kim chciałbym być. Jestem chory i mam się chorobą posługiwać, ona jest moim błogosławieństwem, narzędziem, które podarował mi Pan po to, aby na mnie objawiła się moc Boża. Wreszcie odetchnąłem z ulgą i wolnością w sercu. Wreszcie jestem sobą!

Moją drogę odnalazłem po kilku latach poszukiwań, po wielu radosnych, ale także trudnych doświadczeniach. To jest proces! Nie znajduje się tego ot tak! A wszystko to, czego doświadczyłem miało sens i było oczyszczeniem oraz przygotowaniem mnie do realizacji prawdziwego powołania. Chcę Wam powiedzieć, że realizowanie woli Bożej to nie sielanka. Owszem, sprawia mi to ogromną radość, satysfakcję i jestem naprawdę wielkim szczęściarzem, jednak podążanie za Panem niesie za sobą także konsekwencje odrzucenia, prześladowania i niezrozumienia.

Moim wielkim pragnieniem jest być ojcem i mężem. Na razie to pragnienie nie jest realizowane i wydaje mi się, że jeszcze dość długa droga przede mną zanim je zrealizuję. Po prostu jeszcze nie jestem gotowym „produktem”, więc Pan Bóg mnie ciągle przygotowuje, aż będę gotowy do podjęcia tego zadania.

Słuchaj ludzi, ale przede wszystkim słuchaj własnego serca i Boga! Bóg Cię stworzył takiego, jakim jesteś i ma dla Ciebie niesamowity plan!

 

Świadectwo pochodzi ze styczniowego wydania miesięcznika eSPe.

http://www.e-espe.pl/swiadectwo/wreszcie-jestem-soba/32

Styczniowy numer można za darmo pobrać ze strony czasopisma:

www.e-espe.pl

Jest nadzieja, więc warto żyć!

www.jestnadzieja.org.pl
www.facebook.com/JestNadziejaWiecWartoZyc

 

10 Comments

  1. jantadeusz

    dobrze jest być sobą

    Niekiedy bywa tak, że dosyć wcześnie się słyszy tą radę; "Bądź sobą", ale przez długie, długie lata się do tego dochodzi. Niekiedy to bywa trudne. Ale jak już się stanie, przynosi ulgę. Pozwala być "tu i teraz". Cieszyć się chwilą. A ja się cieszę, że tego doznałeś.

    Zawsze marzyłem o tym żeby w życiu robić to co mnie interesuje, co jest moją pasją , ale przecież nie wiem, jak by to było … gdyby tak już się stało. Lecz  niezależnie od tego co się robi i co się lubi – ważne jest być sobą. 

     
    Odpowiedz
  2. modem1990

    I tego Ci, życzę byś

    I tego Ci, życzę byś żył pasją i z pasji! Początki są trudne ale później jesteś po prostu szczęśliwy!
    Niekoniecznie jest błogo, cudownie i słitaśnie ale jest pokój w sercu!

    Pozdrawiam

    Wojtas

    P.S Być sobą jest najtrudniej!

     
    Odpowiedz
  3. elik

    Chrześcijańska egzystencja

    Panie Wojtku i inni współtwórcy, bądź czytelnicy Tezeusza – uwzględniając b. różne publikacje, czy wypowiedzi na niezwykle frapujący temat i po uważnym przeczytaniu tekstu, oraz rozważeniu treści Pana osobistego świadectwa.

    Może wypada na tym forum wspólnie zastanowić się i ewentualnie ustalić – co w przypadku chrześcijanina może znaczyć lub naprawdę znaczy być sobą?…….

    Proponuję przyjąć podczas tej medytacji wstępnie nakreślony zasadniczy schemat chrześcijańskiej egzystencji tj. droga do brata prowadzi do autentycznego człowieczeństwa i jednocześnie do Boga. Mam przeświadczenie, że w ten sposób z głębi naszych serc możemy wszyscy dać upust tęsknocie za tym, co boskie i święte, oraz prawdziwe i wiarygodne.

    Szczęść Boże!

     
    Odpowiedz
  4. Jadzia

    Elik – być sobą

    Może wypada na tym forum wspólnie zastanowić się i ewentualnie ustalić – co w przypadku chrześcijanina może znaczyć lub naprawdę znaczy być sobą?……. 

    Bardzo trudne pytanie., Jestesmy tym czym stworzyło nas środowisko, rodzice, szkoła, katecheci, media, system polityczny. Bardzo trudno jest ustalic jak duży był czegoś wpływ. I jacy rzeczywiście jesteśmy.

    Przykład? Miałam znajomego, który panicznie bał sie kościołów, po prostu omijał z daleka. Zupełnie z innej przyczyny trafił na terapie. Psychoterapię. I co się okazało? Ze gdy był maleńkim dzieckiem – matka czy babka, czy opiekunka – nie pamiętam nawet nie znam szczegółów, za kazde drobne przewinienie ciągala dziecko do koscioła, straszyła karą boża i kazała klęczec pod Krzyzem. Nic dziwnego, ze za każdym razem dziecko, małe dziecko, które niewiele jeszcze rozumiało – przeżywało szok i panicznie bało sie kościołów.

    Jako dorosły pewnie zrozumiał. Ale czy to zmieniło lęki? Nie wiem.Fakt z zycia wzięty. Kim więc jestesmy? Tak naprawdę? 

     
    Odpowiedz
  5. elik

    Kim mamy stawać sie i być?……

    Jadziu fakt z życia wzięty – przykład, który podajesz wydaje się mało prawdopodobny w dzisiejszych czasach, choć podobne, a nawet zdecydowanie inne znaczące i brzemienne w skutkach zagrożenia, oraz błędy (zaniedbania) wychowawcze rodziców, czy innych osób dorosłych wobec dzieci i młodzieży nadal występują.

    Ten karygodny incydent może być tylko przestrogą, lecz wg. mnie nie zasługuje na dalsze wspólne rozważanie, bo nie wyjaśnia, ani nie precyzuje, jak należy postępować z dzieckiem, żeby mogło stawać się i coraz bardziej być sobą. Ponadto jest wyrazem wyjątkowo nagannej, wręcz prostackiej, fanatycznej i absurdalnej postawy osoby dorosłej wobec dziecka.

    Aby był dostatecznie pouczający i ubogacający wymaga m.in. chrześcijańskiej perspektywy, oraz odwrócenia całej sytuacji, bo ukazuje jedynie warunki, okoliczności itp., które nie tylko utrudniają, lecz ograniczają, a nawet uniemożliwiają pożądane i właściwe stawanie się, prawidłowy rozwój, doskonalenie i bycie sobą dziecka – młodej, a ostatecznie osoby w pełni świadomej, wolnej, odpowiedzialnej i dorosłej.

    Kim mamy stawać się i być – sobą, czy człowiekiem?…..

    Szczęść Boże!

     
    Odpowiedz
  6. Jadzia

    Elik

     Jadziu fakt z życia wzięty – przykład, który podajesz wydaje się mało prawdopodobny w dzisiejszych czasach, choć podobne, a nawet zdecydowanie inne znaczące i brzemienne w skutkach zagrożenia, oraz błędy (zaniedbania) wychowawcze rodziców, czy innych osób dorosłych wobec dzieci i młodzieży nadal występują.

    Ten karygodny incydent może być tylko przestrogą, lecz wg. mnie nie zasługuje na dalsze wspólne rozważanie, bo nie wyjaśnia, ani nie precyzuje, jak należy postępować z dzieckiem, żeby mogło stawać się i coraz bardziej być sobą. Ponadto jest wyrazem wyjątkowo nagannej, wręcz prostackiej, fanatycznej i absurdalnej postawy osoby dorosłej wobec dziecka.

     

    W dzisiejszych czasach mało prawdopodobny. Zważ jednak, że człowiek ten o którym pisałam ma dzis ok 60 lat.

    Natomiast zachowanie krzywdzonego w dzieciństwie człowieka przenosi sie na jego dzieci, wnuki. Bo taki człowiek krzywdzi nie zdajac sobie z tegoi sprawy. Czytalam ostatnio raporty dzieci krzywdzone co prawda w Irlandii przez duchowieństwo, dzieci przebywajace w domach dziecka.

    ruchofiarksiezy.org/tvnfakty/irlandia.html

    wiadomosci.wp.pl/kat,8771,title,Naduzycia-w-domach-dziecka-w-Wielkiej-Brytanii-rusza-dochodzenie-w-glosnej-sprawie,wid,16324341,wiadomosc.html

     

    Zapytasz czemu piszę o Irlandii?

    Dlatego, ze zachowanie i wspomnienia skrzywdzonych doroslych przez zakonnice czy księży w tych raportach NIESTETY przypominaja mi wspomnienia i zachowanie mojej WŁASNEJ BABCI, która była sierotą wychowywana właśnie przez zakonnice. Tu w Polsce.Z mojej historii mogę tylko to napisać, ze babcia krzywdziła swoje dzieci w tym moja mame i to się niestety tragicznie przełożylo na MOJE DZIECIŃSTWO. 

    Jasniej. To co doznałam w moim dzieciństwie spowodowało zachowanie zakonnic w stosunku do mojej babci. Bardzo podobne jak to w Irlandii.Tyle, ze w Polsce. Moja Babcia nie żyje juz od 1970 roku. 

    A wiec kim jestem? Jaka jestem? Czy jestem sobą? Jestem taka, – choc bardzo chce to zmienić i może mi sie uda – jestem taka jak ukształtowało mnie dzieciństwo, jak ukształtowała mnie moja Matka i Babka,  która ukształtowały brutalne zakonnice z sierocińca podobnie jak te nieszczęsliwe sieroty z Irlandii. Czy odzyskam kiedys siebie? Moze. 

     
    Odpowiedz
  7. modem1990

    Postaram się odnieść do

    Postaram się odnieść do komentarzy.

    Panie Zbigniewie dla mnie chrześcijanin, który jest sobą to człowiek, który zna swoje ograniczenia ale także zna swoją wartość. Dla mnie oznacza to, że akceptuję moją chorobę i robię z niej użytek bo wiem, że umiem i mogę to robić choćby przez pisanie bądź gadanie! Bycie sobą, to odkrycie własnego powołania i realizowanie jego. Chrześcijanin – człowiek, który jest sobą, nie zakłada masek, nie zasłania się tytułami. Jest w pierwszej kolejności człowiekiem dla innych, chce służyć, być jak Jezus.
    Chrześcijanin wie, że jest grzesznikiem takim samym jak poganie dlatego wybrał Jezusa i wie, że Jezus go zbawi za darmo, za friko dlatego nie ocenia, nie sądzi a stara się przybliżyć świaru Zbawiciela! Chrześcijanin – człowiek, który wie, że jest sobą wie, że należy być pokornym tylko wobec Boga i, że przed Bogiem nic się nie zakryje. A jeśli przed Bogiem nic nie można zakryć to po co to zakrywać przed innymi?

    Po prostu to człowiek, który nie udaje kogoś kim nie jest… To człowiek, który dostrzega to co ma i żyje tym, cieszy się z tego. To człowiek, który jest szczęśliwy i radosny gdyż droga, którą kroczy prowadzi go do spotkania i życia wiecznego z Jezusem!

     
    Odpowiedz
  8. modem1990

    Pani Jadziu, rozumiem

    Pani Jadziu, rozumiem panią! Sam nie zostałem wychowywany idealnie, moi rodzice popełnili błędy przez które długo nie mogłem normalnie żyć.

    Nie miałem idealnego dzieciństwa. Księża też mnie w jakiś sposób skrzywdzili ale wybaczyłem im i choć owszem to boli to jednak staram sie dostrzegać w tym pozytywy! Bo gdyby nie odrzucenie, choroba i inne rzeczy które były dla mnie traumą uczyniły mnie jako twardego, dojrzałego, empatycznego człowieka i mężczyznę.

    Owszem ludzie, rzeczy mają na nas wpływ ale ja uważam, że wszystko jest gdzieś darem od Boga i ma sens. Trzeba to tylko odkryć. Niestety każdy musi to sam odkryć, bardzo indywidualnie, nie można niczego narzucić…

    Pozdrawiam

    Wojciech

     
    Odpowiedz
  9. eskulap

    @Jadzia

    >>A wiec kim jestem? Jaka jestem? Czy jestem sobą? Jestem taka, – choc bardzo chce to zmienić i może mi sie uda – jestem taka jak ukształtowało mnie dzieciństwo, jak ukształtowała mnie moja Matka i Babka, która ukształtowały brutalne zakonnice z sierocińca podobnie jak te nieszczęsliwe sieroty z Irlandii. Czy odzyskam kiedys siebie? Moze.

    Pani Jadziu,

    to bardzo ciężki bagaż, a własciwie rana … na plecach (plecy są w snach symbolem nieświadomości, zaś wyrastając w środowisku rodzinnym traktuje się jego normy jako naturalne i przez nie potem interpretuje świat. Dlatego tak trudno to dostrzec ). A Pani sobie tę ranę uświadamia i rozpoznaje, takiemu rozpoznaniu prawie zawsze towarzyszy ból i poczucie straty oraz zdrady.  Życzę Pani tego o czym pisze Pani na końcu czyli "odzyskania siebie". Nie zgorzknienia ale przemiany, tej cierpkiej wody w dobre wino. I nadziei na tej drodze.

    Eskulap

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code