Wiatr od morza

  Przez cztery dni, od soboty do wtorku, żadnych wiadomości. Z mediów korzystaliśmy jedynie, żeby oglądać zmagania polskich siatkarzy w lidze światowej. A i te podglądaliśmy jednym okiem. Najważniejsze, że byliśmy razem. Niedawno w „Tygodniku Powszechnym” czytałem wywiad z Ludwiką Włodek, prawnuczką Jarosława Iwaszkiewicza, autorką książki „Pra. O rodzinie Iwaszkiewiczów”. Jej wypowiedź kończy konotacja: Ja do tej pory utrzymuje kontakty z moimi kuzynami i kuzynkami, choć często ludzie, którzy są tak daleko spokrewnieni, mijają się na ulicy, nie wiedząc nawet, ze są członkami tego samego rodu. Opisuje ona i moje, może nie dosłownie, doświadczenia.

Przed siedmiu, może ośmiu laty usłyszeliśmy dzwonek. Był to niedzielny poranek. Szykowaliśmy się chyba do wyjścia na mszę świętą. Młodsza córka otworzyła drzwi, wpuściła do przedpokoju dwoje jej nieznanych ludzi. Kiedy podszedłem do przedpokoju, usłyszałem pytanie: Poznajesz mnie? Tak, poznałem, tylko nie mogłem sobie przypomnieć, jak na nią wołałem. Poprzednio widzieliśmy się w 1977 roku. Kilka lat temu, gdy nasze dzieci były na rekolekcjach, przed moim wyjściem do pracy zastanawialiśmy się z żoną, czy zrobić jeszcze jakieś zakupy. Doszliśmy do wniosku, że nie są potrzebne, bo przecież dla nas to, co mamy, wystarczy. Byliśmy w błędzie. Jeszcze wieczorem zadzwoniła do mnie żona z pytaniem: Zgadnij, kto do nas przyjechał? Następnego dnia dowiedziałem się sporo o moich korzeniach.

Do Gdańska wybieraliśmy od paru lat, ale zależało nam, żeby pojechać całą rodziną. Trójmiasto było mi bliskie od dzieciństwa. Na początku była Gdynia. Tam mieszkała moja matka chrzestna. Kamienna Góra, Skwer Kościuszki, plaża, Dar Pomorza, Burza, Muzeum Marynarki Wojennej. Kuzyni, kuzynka. Dzieciństwo jest jak zatarte oblicze / na złotej monecie która dźwięczy / czysto – czytam u Różewicza. Znajduję te same książki, które przeglądałem u cioci w gdyńskim mieszkaniu. Wszystkie tomy Norwida, serię miniatur Poeci polscy, tylko Rafała Wojaczka już chyba nie było. Teraz mieszkają w jednym domu cztery pokolenia. Niedaleko od centrum Gdańska, a jakby na końcu miasta. Przed wojną dzielnica Rudniki tętniła życiem. Obecnie zakłady, blisko rafineria. Kiedy dojeżdżaliśmy do celu, starsza córka zastanawiała się, czy ktoś tam mieszka.

Trzy letni Kamil spoglądając na kalendarz ze zdjęciami Jana Pawła II powiedział: Wujek. Wszyscy się uśmiechnęliśmy. Skąd wiedział, że tak do Karola Wojtyły zwracali się jego przyjaciele i ich dzieci? Przeczytałem słowa Papieża na tej karcie kalendarza: O Bogu winno się świadczyć słowem i czynem, wszędzie w każdym środowisku: w rodzinie, w zakładach pracy, w urzędach, w biurach. W miejscach, gdzie człowiek się trudzi i gdzie odpoczywa. Chyba takie chwile miała na myśli Ludwika Włodek mówiąc: Wydaje mi się, że cała sztuka to przechowywać takie opowieści i historyjki, które z pozoru są bez znaczenia, a jednak tworzą świat, w którym człowiek się porusza. Żeby takie anegdotki się nie zagubiły, trzeba je opowiadać, a najlepiej zapisać. Kuzynka z mężem mieli bogaty plan miejsc, które chcieli nam pokazać, ale na większość zabrakło czasu. W niedzielę byliśmy w na mszy świętej w kościele . W tej maryjnej świątyni w jednej kaplicy aż sześć wizerunków Matki Boga: Ostrobramska, Nieustającej Pomocy, Częstochowska, rzeźba piety oraz witrażu. Te widziałem z ławki. Po Eucharystii z ciekawości podszedłem, żeby sprawdzić, czy nie zobaczę jeszcze jednej i się nie pomyliłem. Na Długim Targu był taki tłok, że nie można było się nacieszyć jego urokiem. Syn oglądając obrazy powiedział, że większość z nich ma bardzo drogie ramy. Obok Neptuna przeszliśmy niemal obojętnie. Następnego dnia byliśmy na Westerplatte. Hasło: Nigdy więcej wojny, czy realistyczne? Dzikie róże na wzgórzu z pomnikiem. Schody. Widok na Gdańsk. Później była kąpiel w morzu. Woda w nim nawet ciepła. Jestem łasy na pływanie. Morze mi się podoba. Wyraża tęsknotę. Horyzont daleki. Na nim statki jak łupiny. Widać Półwysep Helski. Fale rozbijające się o brzeg. Nad nim chmury, słońce. Wspomnienia. Ile lat miałem, gdy się zgubiłem na plaży? Nie mogłem znaleźć naszego koca, ani nikogo z rodziny. W kapielówkach poszedłem do domu cioci i czekałem siedząc na oknie na korytarzu, aż ktoś wróci. Tymczasem szukano mnie wszędzie. Ratownik ogłaszał moje zaginięcie prze megafon.

Ostatniego dnia gościny wieczorem odwlekaliśmy wyjazd. Jeszcze jedna kawa, jeszcze jedna herbata. Jeszcze kilka słów. Nocą ciemną w drodze powrotnej pytały mnie dzieci o moją rodzinę. Tak mało potrafiłem im powiedzieć. Spieszmy się rozmawiać z bliskimi, bo mogą nie zdążyć nam wszystko powiedzieć. Ciocia wielu zdarzeń nie potrafiła sobie przypomnieć, ma 82 lata, ale dowiedziałem się od niej w jakim kościele moi rodzice mieli ślub.  

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code