Wiara, niewiara i nawrócenia

 

W Tygodniku Powszechnym ukazała się rozmowa księdza Draguły z Marią Peszek o wierze i niewierze. (Link nie chce się wkleić-ale łatwo można tę rozmowę znaleźć w Tygodniku-Onet)

Sprowokowało mnie to do komentarza, który tak się wydłużył, że stał się niemal samodzielnym tekstem.

Pozwolę sobie zacząć od całkiem innej historii.

C.S. Lewis, który jako dziecko był bardzo religijny-(w pewien sposób)- narzucał sobie surowy rytm modlitw, których było wiele, zawsze na klęczkach, zawsze bez rozproszeń, niezależnie od zmęczenia i wszystkiego co działo się wokół. Przebywając w koszmarnej szkole z internatem, nie mając nawet do kogo się zwrócić, gdy przeżywał dramaty upokorzeń, wstydu, przymusu, słowem "fali" której podlegał w owej szkole(dopóki ojciec go stamtąd nie wydobył) codziennie wieczorem klękał w ciemnej już sypialni na zimnym linoleum przy łóżku i zmuszał się do odprawienia swoich nabożeństw, lękając się każdego odstępstwa i uważając je za grzech. Nie pozwalał sobie na sen , a nawet wejście pod kołdrę, żeby się rozgrzać, dopóki nie dokończył swego religijnego obrzędu. Szczególnie w tych warunkach(skądinąd z konieczności niewiele spał, dużo się uczył i sporo czasu musiał przeznaczyć na męczącą i upokarzającą służbę u starszych kolegów)modlitwa owa, którą uważał za warunek konieczny nierozgniewania Boga była dla niego torturą. Mając lat czternaście, gdy był już u kresu sił fizycznych i psychicznych odkrył, że nie musi się tak męczyć. Przestał się modlić – i nic się nie stało. Uznał się więc za ateistę i doznał cudownego uczucia uwolnienia. Był naprawdę szczęśliwy opuszczając sobie wiarę i daninę modlitewną dla surowego Boga. Nie oznacza to, że porzucił dotychczasowy system wartości etycznych- poza odrzuceniem męczącej modlitwy i przekonaniem, że Bóg nie istnieje i wobec tego nic mu nie grozi, zachowywał się tak, jak poprzednio. Tyle,że czuł się wolny, sam kierował własnym życiem i odczuwał niebywałą satysfakcję, że przynajmniej ten rodzaj niewolnictwa ma już za sobą.

Bóg zaskoczył go po wielu latach, jako dojrzałego mężczyznę, wykładowcę literatury, na piętrze autobusu londyńskiego. Oczywiście wiele myślał wcześniej o tym, jak to jest z tą wiarą i z tym Bogiem, ale całkowicie z wolnej stopy. I nagle doznał olśnienia. Po pierwsze było to olśnienie intelektualne- pojął w błysku światła, że bez Boga rzeczywistość jakakolwiek nie ma sensu, i że tylko Jego istnienie "ustawia" nieprzebraną wielość i różnorodność(przypadkowość) bytu w jasną i zrozumiał całość. Po drugie – doznał niezwykłej, czystej radości, uderzyło w niego szczęście jak cudowny wicher-i tak już zostało do końca, mimo wielu jeszcze trudnych prób i doświadczeń, jakie musiał przejść. To, co było dla niego najistotniejsze w tym przeżyciu nagłego nawrócenie – to owa radość. Dlatego opisując swoje doświadczenie zatytułował je "Zaskoczony radością".

Nie miałby tej radości gdyby nie poczuł się w tym momencie naprawdę wyzwolony i rzeczywiście wolny.

Przywołuję tę historię z dwóch powodów.

Po pierwsze dlatego, że sama zostałam zaskoczona TĄ radością po trzydziestce, będąc wcześniej zagorzałą ateistka, a do owego zaskoczenia doprowadził mnie(nie całkiem bezpośrednio) zachwyt filozofią egzystencjalną (!) z powodu proponowanej przez nią absolutnej wolności i odpowiedzialności człowieka i kreacji przez niego wartości które maja moc obowiązującą. Można więc powiedzieć, że zarówno w stosunku do chłopięcego doświadczenia Lewisa i obecnego Marii Peszek było to doświadczenie a rebours

PO drugie, bo wydaje mi się, ze Maria Peszek jest obecnie wewnątrz tego samego doświadczenia ulgi, wyzwolenia się z KONIECZNOŚCI bycia zależną i posłuszną wobec Boga, jakie przeżył Lewis mając lat 14. To pierwszy krok do spotkania Go naprawdę. Na jej miejscu ostrożniej podchodziłabym do ekspresji swojego doświadczenia- nie wulgaryzowałabym słów jednego z najpiękniejszych psalmów i nie korzystałabym z dwuznaczności słowa "wisi" wobec Krzyża ( nawet dla całkiem niewierzącego- obrazu czyjegoś cierpienia). A nie robiłabym tego dlatego, że gdy zostanie "zaskoczona radością"- może bardzo żałować, że zniszczyła dla siebie samej słowa, najpiękniejsze i najtrafniejsze słowa, jakie przetrwały wieki, aby tę radość wyrazić. Przedpole- by radość mogła ja zaskoczyć ma już oczyszczone- nie jest zniewolona, (odrzuciła boga, który odbiera człowiekowi wolność) co za tym idzie poczuła odpowiedzialność za siebie, wartość siebie samej,

swobodę decyzji- a wiec doświadczyła właściwie Bożego daru. Uwolniła się też- mimo sentymentu wynikającego z dziecinnych wspomnień- od wiary magicznej. Jest spokojna. I rzeczywiście niewiele wie o chrześcijaństwie. Ja jednak nie traciłabym czasu, rozmawiając z poetką na gadanie o księżach i kościele instytucjonalnym,- w ogóle. Ona niewiele o tym wie, nie o tym jest jej niewiara i to-jak powiedział ks. Andrzej- naprawdę jest mniej ważne. Zważywszy na jej wrażliwość, rozmawiałabym z nią o słowach psalmów, czemu tak ich użyła, co wyraża przez to? A usłyszawszy pytanie: Po co rozmawiasz z Bogiem?- podskoczyłabym z radości. Bo mogłybyśmy się bardzo dobrze porozumieć w tym miejscu-przekazując sobie nawzajem doświadczenie własne. Ona pytała o doświadczenie relacji z Bogiem kogoś, kto je ma -niejako z urzędu(przepraszam, wiem, że tak nie można- ale ksiądz występując jako ksiądz uzasadnia takie podejście)! Zabrakło mi bardzo rozwinięcia tego tematu i zabrakło mi w wypowiedzi ks. Andrzeja- nadziei. Nie chodzi o nawracanie. Chodzi o świadectwo. Rozmowa zakończyła się smutno. Dopiero teraz można by ją pociągnąć dalej. I nie mieszać polityki, instytucji, funkcjonowania społecznego kościoła, jego problemów w dzisiejszy,m świecie- do TAKIEJ rozmowy.

Bóg sam wystarczy.

 

 

5 Comments

  1. Malgorzata

    Maria Peszek i nadzieja

     I znowu chciałoby się powiedzieć (jak to uczyniłam przy poprzednim Pani tekście): więcej delikatności, proszę. Pani mentorski i protekcjonalny ton wobec dorosłej osoby, a ponadto artystki o sporym i uznawanym dorobku wydaje się co najmniej chybiony.

    A co do nadziei, to w rozmowie ks. Draguły z Marią Peszek odnalazłam ją, choć może trochę à rebours. Ta rozmowa przypomniała mi, że każdy może stracić wiarę, ja także – i to było nie tylko smutne, ale w pierwszej chwili przerażające. Bo przecież uważając się za wierzących, swoją wiarę traktujemy na ogół jako coś, co już mamy i za co nawet Bogu nie musimy dziękować. Natychmiast pomyślałam sobie jednak, że dobry Pan Bóg posyła takich ludzi jak Maria Peszek z jej znakomitą muzyką i wyrazistym osobistym świadectwem, aby nam, zadufanym w sobie przypomnieć od czasu do czasu o mankamentach tego, co uważamy za swoją niezachwianą wiarę. Kilkakrotnie więc zapewne przesłucham płytę „Jezus Maria Peszek” zastanawiając się, czy w mojej relacji z Bogiem nie ma już albo jeszcze rysów podobnych do tych, które spowodowały, że artystka odrzuciła Boga. Lepiej przecież zawczasu dostrzec niepokojące sygnały i powierzyć je Bogu w modlitwie…

     
    Odpowiedz
  2. beszad

     To niezwykle budujące, co

     To niezwykle budujące, co przeczytałem! W zasadzie nie powienienem być zaskoczony, skoro już wcześniej wiedziałem, że jesteś – podobnie jak ja – entuzjastką ks. Halika 🙂 Niemniej aż sobie w duchu podskoczyłem na te słowa! Tak, wiara zaczyna się tam, gdzie następuje uwolnienie od sentymentalizmu i podejścia magicznego. Kiedyś za takie słowa dostało mi się na pewnym katolickim portalu (bo jak można dopatrywać się w katolicyzmie takiego podejścia!). Niemniej właśnie tak to widzę – uwolnienie to musi być połączone z wejściem w przestrzeń nadziei. Nie taniego optymizmu, nie jakichkolwiek wyobrażeń (choćby te były najbardziej pobożne i teologicznie ortodoksyjne) – ale właśnie nadziei zwróconej ku nieznanym horyzontom! Bo Bóg jest w OBŁOKU, czyli nie da się go zamknąć w jakichś ramkach (to nie aluzja do obrazów, bo te nauczyłem się odczytywać w odpowiedni sposób, chcąc jednocześnie szanować każde indywidualne ich odczytywanie) – chodzi o ramki własnej wyobraźni, o sztywne mechanizmy "coś za coś". To oczywiście nie znaczy, że modlitwa czy zapalony znicz nie ma sensu – wręcz przeciwnie, właśnie po tym uwolnieniu nabiera sensu każda modliwta i każdy gest woli, bo przestaje być mechaniczną żertwą, a staje się WEJŚCIEM w przestrzeń ducha… Dziękuję bardzo za ten tekst! Dziękuję za powiew wiatru nadziei! 🙂

     
    Odpowiedz
  3. wykeljol

    W niczym nie ujmuję Pani

    W niczym nie ujmuję Pani Marii ani artyzmu, ani dojrzałości artystycznej. Przeciwnie.Poza tym szacunek mój budzi jej ogromny spokój i spoób w jaki poradziła sobie z cierpieniem.

    Nie zdawa kam sobie sprawy, że mój ton moze być odczytany jako mentorski i protekcjonalny. To mnie szokuje, ale przyjrzę się uważnie temu co piszę- moze i tak jest(całkiem nieswiadomie). Przede wszystkim kiedy przeczytałam teksty piosenek pani Marii poczułam ból. I nie chodzi o to,że MNIE to uraziło. Poczułam ból z powodu krzywdy jaka sama artystka robi sobie na bardzo głebokim poziomie(to jest protekcjonalnośc? Prosze mnie ostrzec) . Artystycznie wszystko jest bez zarzutu, wszystko jest bardzo autentyczne i nieskłamane – ale mój ból z powodu -dla przykładu- uzycia tkanki psalnu(mojego ukochanego, który uwazam za jeden z najpieknieszych) w przewrotny sposób, zeby opowiedziec swoja aktualną prawde wynika stąd , że taki zabieg naprawde tę tkanke niszczy. Nie dla mnie, choc zawsze jest mi przykro i boli, gdy ktos z przyjemnością odrzuca Boga(po mojemu krzywdzi siebie) i chcę go zrozumieć, dlatego przywołałam doświadczenie Lewisa- – ale przede wszystkim  dla spiewającej to osoby. To jest  jej częściowa prawda. Ponieważ jest to osoba autentyczna i wolna wewnatrznie, zawsze może się jej przydarzyć, że zaskoczy ja radosny Bóg. I mówie to nie, zeby kogos pouczac, tylko z własnego  doswiadczenia zderzenia własnych zachowań, słów, m.in. przerabiania słów Pisma i pieśni np. wielkopostnych przed nawróceniem i bólem z powodu tych zachowan, gdy po nawróceniu zobaczyłam piekno i prawde tych tekstów i używając ich ciągle miałam w uszach tamte przeróbki- to było koszmarne. Duzo czasu musiało upłynac,  żeby z Boża pomocą odbudować w sobie to, co teksty te mogły mi dać. Będąc ateistką nie musiałam tego robic. Co prawda radośc spotkania Boga dała mi dynamiczną siłe,zeby to odkręcić i cały czas z Bożą pomocą coś musze odkręcać, co zalega w moim starym ja i wymaga oszyczszczenia.

    Nasze doświadczenia róznią sie po prostu. Co innego słyszymy w tych samych tekstach. Oczywiscie i ja moge stracic wiarę – nic mnie przed tym nie chroni we mnie -liczę tylko na Boza miłośc. Zas w doświadczeniu Pani Marii zobaczyłam jak w lustrze własną postawe sprzed lat- oczywiscie nie chodzi o dorobek artystyczny, którego nie mam, ani o uznanie w swiecie sztuki,którego też nie mam. Chodzi o sedno doświadczenia, które mozna streścić; jestem nareszcie sobą i jestem wolna bo pozbyłam sie straszaka, jakim był Bóg. (w moim przypadku- bo na szczęście nie musze się przejmowac straszakiem, jakim jest Bóg.). Byłam wtedy gotowa atakowac tą Sarte,owską wolnoscia i odpowiedizalnoscią zawieszoną w Nicosci każdego wierzącego, a szczególnie ksiedza. Byłam gorsza o wiele od Pani Marii i o wiele mniej dojrzała.

    A w rozmowie zabrakło mi wątku wiary i świadectwa osobistego wierzącego, które mogłoby zrównowazyc siłę i autentycznosc swiadectwa niewiary Pani Peszek. PO prostu oczekiwałam dalszego ciągu ze strony ks. Andrzeja- i nie zawiodłam się, gdyz napisał komentarz do tej rozmowy na swoim blogu, który wiele wyjasniał i odpowiedział na moje niepokoje. Tekst napisałam niestety przed przeczytaniem tego komentarza.

    To tytułem wyjasnienia.

    Natomiast postaram się zastanowic co w moim pisaniu sprawia, ze odczytuje je Pani, jako protekcyjne, niedelikatne i mentorskie. To kolejne zadanie, żeby prosic Jezusa o przywrócenie wzroku, bo rzeczywiscie w tej spawie najwyraxniej jestem zupełnie ślepa.

    Pozdrwiam serdecznie i dziekuję za zwrócenie mi uwagi na taką mozliwośc interpretacji moich tekstów. 

     
    Odpowiedz
  4. wykeljol

    @ Adam

    Zapomniałam napisac, że tamten komentarz jest odpowiedza na uwag pani Małgorzaty.

    Bardzo dodaje mi sił, Adamie, ze Ty rozumiesz moje intencje. Potrzeba mi tego po zaskoczeniu, jakim byly zarzuty pani Małgosi-choć moze są słuszne, moze nieswiadomie coś takiego mówię…dobrze, że w Domu Ojca jest mieszkan wiele.

    A z drugiej strony- własnie przeczytałam u Halika,ze każda ocena i uwaga dotycząca "mnie" (czy kogokolwiek) zawiera w sobie ziarno prawdy i trzeba przyjrzec się jej uwaznie. Ale  i Twoje uwagi zawierają  ziarno innej prawdy o tym samym tekście- kazdy patrzy inaczej…

    dobranoc.

    j

     
    Odpowiedz
  5. modem1990

    Ja tekstu nie będę

    Ja tekstu nie będę oceniał raz, że nie znam tego wywiadu ale Pani tekst bardziej mnie zachęcił niż odstraszył do tego wywiadu. Św Ignacy miał taką zasadę, że "nawet jeśliby sie rozmawiało o rzeczach Bożych z ludźmi najmniej Bożymi to pożytek jest zawsze wielki z tych rozmów" i staram się tego w życiu trzymać.

    Ustosunkuję się do Lewis’a. Sam swój największy kryzys wiary i gdy nie omal straciłem wszelką nadzieję i wiarę o miłości nie wspominając zaczął się tym, że ze strachu bo bałem się, że się zgubię w zyciu to zamiast do Boga zwróciłem się do tradycji. Zacząłem się interesować mszą trydencką itd itd, mnóstwo się naczytałem o zwyczajach, rytuałach, nabożeństwach, nawet łaciny się zacząłem uczyć ale wszystko to w połączeniu z zawodem miłosnym(ja to zawsze uważam, że jak Bóg chce faceta nawrócić to kobiete pośle by mu kosza dała) doprowadziło mnie do stanu acedii. Wszystko było zmarnowane na nic rytuały, modlitwy, msze święte na klęcząco.
    Na szczęście odpowiedni ludzie mocno mnie uderzyli i zrozumiałem, że nie tędy droga postawiłem na relację z Bogiem i bliźnim i znalazłem życie! Odstawiłem tradycję(w sensie ideologicznym).
    Teraz chociaż przynajmniej umiem co nie co czytać po łacine hehe

    Pozdrawiam
     

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code