W pułapce polityki

Uwagi na temat Zjazdu Klubów „Tygodnika Powszechnego” w Łagiewnikach

Łagiewnickie spotkanie na temat kościoła otwartego skłoniło mnie do kilku refleksji. Jedne stanowią uzupełnienia i dopowiedzenia do tego, co w minioną sobotę usłyszałam, inne wyrażają mój niepokój i są pewnego rodzaju próbą polemiki. Wszystkie będą dla mnie ważnymi wskazówkami w mojej dalszej pracy redakcyjnej, a może ogólniej – w moim chrześcijańskim życiu. Nawet bowiem wątpliwości i niedosyt mogą okazać się bodźcem do działania.

1. Czy chcemy rewolucji?  Niektórzy uczestnicy dyskusji panelowej dzielili się swoim spostrzeżeniem, że w katolicyzmie wyczuwają jakiś rewolucyjny powiew. Mam podobne odczucia i nie wynikają one chyba tylko z natłoku ważnych wydarzeń w polskim oraz powszechnym Kościele. Chodzi raczej o pewne społeczne nastroje wśród polskich katolików, którzy są po prostu bardzo zmęczeni – swoim Kościołem, niestety. Zwłaszcza jego rozpolitykowaniem. Jeżeli rzeczywiście istnieje milcząca mniejszość, która pragnie innego Kościoła, to jestem przekonana, że mówiąc najkrócej, chciałaby ona Ewangelii zamiast polityki. Z jednej strony zatem mamy bardzo podatny grunt dla nowej ewangelizacji. Z drugiej strony jednak nawet katolikom uważającym się za otwartych bardzo łatwo wpaść w pułapkę polityczności i niemal bezwiednie ustawić się po drugiej stronie barykady, w opozycji do tych, którzy otwarci nie są. Bądźmy czujni – nie zamykajmy się w swojej otwartości!   

2. Otwartość a Ewangelia. Moim zdaniem sobotnie spotkanie w Łagiewnikach miało w dużej mierze właśnie polityczny charakter. Cóż, wszyscy – obojętnie, na jakiej pozycji chcemy się ustawiać w Kościele, maszerujący na ulicach czy podejmujący intelektualną refleksję  – jesteśmy ukształtowani podobnie i ponosimy skutki duszpastersko-katechetycznych błędów z przeszłości. Tym, którzy swoje dorosłe życie rozpoczynali w czasach PRL-u, trudno wyobrazić sobie, a tym bardziej zaproponować innym model Kościoła trzymającego się z daleka od wszelkiej polityki. Wiemy, że ogólnie rzecz biorąc, tak być powinno, ale diabeł, jak wiadomo, tkwi w szczegółach. 

To Kościół uczył całe pokolenia walki o słuszne obywatelskie prawa, ale zabrakło jakby czasu na skupienie wokół Ewangelii, na wsłuchiwanie się w Słowo i naukę modlitwy. Pozwolę sobie przytoczyć doświadczenie z portalu „Tezeusz, w którym co niedzielę zamieszczamy rozważania odnoszące się do bieżących czytań z Ewangelii, a pisane głównie przez świeckich. Nie ma w tym niby nic nadzwyczajnego, lecz sporo czasu zabrało przekonanie paru świeckich osób, że mają prawo wypowiadać się na temat Pisma św. A było to prawie 50 lat po II Soborze Watykańskim, który w swoich dokumentach uznaje głoszenie Dobrej Nowiny nie tylko za prawo, ale nawet za obowiązek świeckich.

Wniosek pierwszy: w Kościele nas, świeckich nauczono przede wszystkim słuchać duchownych, a nie mówić własnym głosem i dlatego w przeważającej większości milczymy (cokolwiek za tym milczeniem może się kryć). Wniosek drugi: wciąż brakuje dobrego duszpasterstwa, katechizacji, kaznodziejstwa skupionego na Piśmie św., wychodzącego od Ewangelii, by pokazywać, czego Bóg oczekuje od nas w codzienności i co konkretnie chce nam powiedzieć poprzez swoje Słowo. Przyznam, że podczas łagiewnickiego spotkania zabrakło mi tego bezpośredniego zakorzenienia w Ewangelii, Otwarci czy nieotwarci – korzystajmy z tego nieocenionego skarbu, jakim jest Pismo św., a to, jeżeli nawet nie od razu wskaże właściwą drogę, uspokoi przynajmniej serca i umysły.        

3. Dialogowanie i tożsamość. Ważnym i trudnym problemem, o którym mówiono w Łagiewnikach, było dramatyczne napięcie między prowadzeniem dialogu a zachowaniem katolickiej tożsamości. Do wszystkich mądrych i ważnych rzeczy, które zostały powiedziane, chciałabym dodać, że nasza katolicka tożsamość kształtuje się nie tylko poprzez religijną formację, modlitwę, refleksję itp., ale w dialogu i poprzez dialog. W Łagiewnikach mieliśmy na pewno okazję do przyjaznego, budującego i wspierającego dialogu, za co organizatorom spotkania należy się ogromna wdzięczność.

Przedmiotem refleksji był jednak dialog z usposobionymi wrogo i myślącymi inaczej. I tutaj muszę przyznać się do dużego poczucia niedosytu. Dyskutanci skupili się głównie na dialogu wewnątrzkatolickim. Owszem, z własnego doświadczenia wiem, że niejednokrotnie trudniej mi porozumieć się z człowiekiem, który uważa się za lepszego katolika ode mnie, niż z ateistą, buddystą, muzułmaninem itp. Jednakże nawet w kraju do niedawna tak jednolitym kulturowo i religijnie jak Polska sposobności do dialogu z niekatolikami przybywa, a w czasie, gdy zorganizowane ateistyczne kampanie nasilają się, wypracowanie dobrej metodologii otwartego dialogu z ateistami staje się palącym problem. O tym trzeba mówić. A jeżeli już chcemy rywalizować z innymi katolikami, to rywalizujmy w skutecznym głoszeniu Dobrej Nowiny i w sprowadzaniu do Kościoła zagubionych owiec.   

4. Otwartość jest nierynkowa. Niezależnie od tego, czy zgadzamy się z opinią Tomasza Terlikowskiego na temat przyczyn zamknięcia kanału Religia.tv, trudno kwestionować fakt, że na los tej stacji wpłynęły brutalne prawa rynku. Nie od dziś wiadomo, że im bardziej skrajne, jednoznaczne i przewidywalne poglądy prezentują katolickie media w Polsce, tym lepsza jest ich sytuacja finansowa. Nie tylko redaktorzy „Tygodnika Powszechnego” marzą, aby katolicką otwartość udało się urynkowić i aby za stawianie trudnych pytań otrzymywać lepsze wynagrodzenie niż za gotowe odpowiedzi. Niestety, wydaje się to raczej niemożliwe. Spojrzenie na historię pokazuje, że takie wartości jak dialogiczność, umiar, zdrowy rozsądek czy intelektualny niepokój nigdy nie zyskiwały wysokiej ceny.

W Łagiewnikach wyjątkowo mocno dotarła do mnie okrutna prawda o nierynkowości otwartego katolicyzmu. Każe ona zadać sobie pytanie, w jaki sposób ambitne katolickie media mogą przetrwać w bezlitosnych rynkowych realiach. Może ci, którzy takie media popierają, powinni czuć się za nie bardziej odpowiedzialni także finansowo. Może powinniśmy jako katolicy okazać się bardziej gospodarni i organizacyjnie sprawni, aby utrzymać to, co dla nas cenne. Może, w niektórych przynajmniej przypadkach, zrezygnować z medialnego wyścigu szczurów, z walki o czytelnika, lepsze miejsce w rankingach cytowań i reklamowych ofert, a zwrócić się ku środkom ubogim, ku większemu osobistemu zaangażowaniu…         

5. Katolik otwarty na wojnie. W łagiewnickiej debacie padło również pytanie, czy mamy już w Polsce wojnę religijną. Chodziło oczywiście o wojnę wewnątrzkatolicką. Co do tego, że konflikty w polskim katolicyzmie narastają, nie ma wątpliwości. Według mnie jednak poważne i rzetelne pytanie katolika kierującego się Ewangelią powinno brzmieć następująco: Jak postępować, aby znaleźć się w gronie tych błogosławionych, którzy wprowadzają pokój? Tutaj dobrze rozumiana katolicka otwartość ma ogromne pole do popisu w znajdowaniu płaszczyzn porozumienia, budowaniu mostów, a w najgorszym razie – w ocalaniu tego, czego najbardziej brutalne bratobójcze walki nie powinny zniszczyć.

Spotkanie w Łagiewnikach – pełny zapis

 

Komentarze

  1. elik

    Jak postępować i być powinno?….

    Jak postępować, aby znaleźć się w gronie tych błogosławionych, którzy wprowadzają pokój?

    Odpowiedź wydaje się prosta tj. zaufać Bogu i naśladować (urzeczywistniać) człowieczeństwo Jezusa Chrystusa albo tych, co już są, czy będą błogosławieni i święci w Kościele, oraz rzeczywiście pragną i  wprowadzają pokój. W przypadku ateistów, czy neopogan tj. braku dostatecznej wiary, także miłości w prawdzie i dobrej woli wszystko staje się trudne, skomplikowane, problematyczne, a nawet wręcz niemożliwe. 

    Tym, którzy swoje dorosłe życie rozpoczynali w czasach PRL-u, trudno wyobrazić sobie, a tym bardziej zaproponować innym model Kościoła trzymającego się z daleka od wszelkiej polityki.

    Wiemy, że ogólnie rzecz biorąc, tak być powinno, ale diabeł, jak wiadomo, tkwi w szczegółach.

    "Po pierwsze, będę powtarzał do znudzenia: Kościół to nie księża, ale ogół wiernych. Jeśli ktoś mówiąc, że Kościół nie powinien zajmować się polityką, ma na myśli cały Kościół, to zabrania działalności politycznej ponad 90 proc. Polaków. Tylu przynajmniej deklaruje przynależność do Kościoła katolickiego. Postuluje więc, aby większość podporządkowała się mniejszości. A to jakiś absurd. ..………………………………………………………………I wreszcie po piąte, jeżeli Kościół nie będzie się wypowiadał w sprawach politycznych, narazi się na kolejny zarzut, że nie angażuje się na rzecz wspólnego dobra. I tu koło się zamyka." – Wojciech Nowicki   Całość – "Kościół a polityka" TU:

    http://www.przewodnik-katolicki.pl/?page=nr&nr=374&cat=85&art=20044

    ————————————————————————————————————————————————

    Czy chcemy rewolucji?…..coraz więcej Polaków, a tym bardziej katolików wg. mnie domagać się, a nawet żądać będzie – nie wojny bratobójczej, czy konfrontacji, lecz kontrrewolucji, bo jest ona doktryną, która chce zachować w społeczeństwie, narodzie prawo Boże. Ponadto odbudowuje to, co Rewolucja zburzyła, zniszczyła, czyli ład naturalny i nadnaturalny. Konceptem analogicznym do pojęcia Kontrrewolucji jest więc Królestwo Społeczne Jezusa Chrystusa, co oznacza imperatyw odbudowania cywilizacji chrześcijańskiej.

    Ps. W pułapce nie polityki, lecz osób powszechnie nieznanych i politykierów. 

    Szczęść Boże !

     

     
    Odpowiedz
  2. Malgorzata

    “miłość w prawdzie” – co to takiego?

    Panie Zbigniewie!

    Nie ukrywam, że Pańskie wypowiedzi sprawiają mi sporo kłopotu już na poziomie samego ich zrozumienia. Terminy, których Pan używa, nie tylko nie trafiają do mojej wyobraźni, ale nie potrafię ich w żaden sposób zdefiniować czy też przełożyć na język, jakim zazwyczaj porozumiewam się z rodziną i znajomymi. 

    Wielokrotnie używa Pan w swoich wypowiedziach terminu "miłość w prawdzie". Miłość w Nowym Jorku, miłość w czasach zarazy, miłość w dzieciństwie albo we wspomnieniach, nawet miłość w kapeluszu – to jakoś do mnie przemawia. Ale co to jest ta miłość w prawdzie? Myślę, że podobny problem ma spora grupa naszych Czytelników. Mam więc prośbę, aby przynajmniej ten kluczowy termin postarał się Pan wyjaśnić krótko własnymi słowami.

    Co do cytowanego artykułu, to chciałabym Pana przestrzec, że zawiera on parę niebezpiecznych, choć dość często popełnianych logicznych błędów. Wystarczy zacytować tylko pierwsze dwa zdania:

    "Po pierwsze, będę powtarzał do znudzenia: Kościół to nie księża, ale ogół wiernych. Jeśli ktoś mówiąc, że Kościół nie powinien zajmować się polityką, ma na myśli cały Kościół, to zabrania działalności politycznej ponad 90 proc. Polaków".

    O tym, że Kościół to ogół wiernych, również w Tezeuszu piszemy do znudzenia. Kościół nie jest jednak prostym zbiorem wiernych. Jako całość stanowi coś więcej niż sumę poszczególnych skladników. Zatem to, co odnosi się do Kościoła jako całości, w żadnym wypadku nie odnosi się do wchodzących w jego skład osób. I tak na przykład Kościół jest święty, a wierni – wiadomo… Podobnie mówiąc o apolityczności Kościoła (cokolwiek by się przez nią rozumiało), nie przesądza się wcale o apolityczności wiernych…  

    Dalej, niestety, jest w tym artykule podobnie…

     
    Odpowiedz
  3. elik

    Cariras in veritate lub Veritate in caritas

    Pani pytanie wydaje się prowokacją, przecież  Caritas in veritate lub Veritate in caritas to skojarzenie słów, czy pojęć jest chyba jednoznaczne, oczywiste i zrozumiałe. Ponadto jest dość powszechnie używane, przez osoby, czy środowiska, które uznają, odwzajemniają i najbardziej cenią Jego Miłość, także pragną i pożądają tylko miłości, bądź przyjaźni osób doświadczanej i przeżywanej autentycznie.  

    "Tylko w prawdzie miłość nabiera blasku i może być przeżywana autentycznie. Prawda jest światłem nadającym miłości sens i wartość. Jest to światło zarówno rozumu jak i wiary, dzięki któremu umysł dociera do przyrodzonej i nadprzyrodzonej prawdy miłości: odkrywa jej sens oddania się, otwarcia i komunii. Bez prawdy miłość staje się sentymentalizmem."

    Całość TU: http://www.vatican.va/holy_father/benedict_xvi/encyclicals/documents/hf_ben-xvi_enc_20090629_caritas-in-veritate_pl.html

    Pani trudności i kłopot w rozumieniu treści moich wpisów, czy kwestia logiczności formułowanych stwierdzeń, postulatów, bądź poprawności artykułowanych myśli – chyba nie wymaga wyjaśniania, ani komentarza.

    Natomiast  przeświadczenie, że czytelnicy mogą mieć podobne problemy – to wg. mnie conajmniej nieuprawnione mniemanie. A w dyskusji, czy polemice na forum nt. Kościoła i polityki – znajomość i umiejętność rozróżniania takich słów, czy pojęć, jak polityk i polityka, czy politykier i politykierstwo to konieczność.

    Szczęść Boże!

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code