Umowa

 Był rok 1982. Jechaliśmy pierwszy raz w Tatry. Kiedy pociąg zbliżał się do Poronina położyliśmy się w przedziale na podłodze, żeby nie zobaczyć pomnika Lenina. Po co nam taki widok? Obowiązywało wtedy prawo stanu wojennego i nie można było iść od razu na schroniska. Trzeba było otrzymać zezwolenie na taki pobyt w komendzie MO. Na dokument musieliśmy poczekać do następnego dnia. Pierwszą noc spędziliśmy w domku na kempingu „Pod Krokwią”. Jeszcze tego wieczoru poszliśmy Ścieżką Nad Reglami między Doliną Strążyską a Doliną Białego. Na Sarnią Skałę zabrakło nam czasu. Chociaż byliśmy młodzi, to już było widać, że z naszym zdrowiem było różnie. Kiedy wspinaliśmy się pod górkę, w środku szedł najmłodszy z nas i do tego niepalący. Ja słyszałem, jak oddycha ciężko idący pierwszy, on słyszał mnie. Idącego w środku nie było słychać. Sapaliśmy, jak na kolejarzy przystało, niczym parowozy. Pot z nas spływał, nie tłusta oliwa. Tuwim może by z tego zrobił niezłą satyrę. Tak minął nam dzień pierwszy.

Najpierw spaliśmy w Ornaku. W Dolinie Kościeliskiej usłyszeliśmy pierwszy raz burzę w Tatrach. To one uniemożliwiły nam dwukrotnie wejście na Świnicę. Raz szliśmy przez Dolinę Tomanową i Czerwone Wierchy, drugi raz podchodziliśmy od Kuźnic przez Przełęcz Świnicką. W drodze między Halą Gąsienicowa a przełęczą szykowała się burza między nami, bo mieliśmy zasadę, że pierwszy idzie ten, który niesie wspólny plecak. Złamał ją jeden z nas. Widać zależało mu najbardziej na wejściu. Byłem w tym towarzystwie najniższy, a to podejście jest bardzo strome. Chciałem go zrugać (eufemizm), ale postanowiłem to zrobić, kiedy przekażę plecak. Chodziliśmy wtedy szybko, ale i tak nie zdążyliśmy, może na nasze szczęście, znaleźć się na szczycie. Kiedy schodziliśmy, kolega przyznał, że czekał na moją reakcję i był zdziwiony, że nie doszło do sporu. Wszak znał mnie jeszcze z liceum i wiedział, że mam nie łatwy charakter. Kazimierz Przerwa-Tetmajer wiersz „Widok ze Świnicy do Doliny Wierchickiej” tak zakończył: Patrzę ze szczytu w dół: pode mną / przepaść rozwarta paszczę ciemną – / patrzę w dolinę, w dal: // I jakaś dziwna mię pochwyca / bez brzegu i bez dna tęsknica, / niewysłowiony żal… Nie było nam dane sprawdzenie podczas tej wyprawy słów poety. W Dolinie Kościeliskiej było oczywiście spotkanie z jaskiniami. Przy Jaskini Mylnej pokręciliśmy się tylko w Oknach Pawlikowskiego, a wejścia nie znaleźliśmy. Stamtąd przez doliny i Giewont przenieśliśmy się do schroniska na Hali Kondratowej. Wieczorem Nasz Zawsze Spieszący Się w Górach wyszedł do ubikacji i wrócił po około godzinie, pytając, czy zgadniemy, gdzie był. Domyśliliśmy się. Przebiegł się na Giewont. Ot, tak go natchnęło. Można powiedzieć, że niezłą miał biegunkę. Schodząc z gór do Zakopanego po drodze poznaliśmy brata Alberta, wtedy jeszcze sługę Bożego. Pierwszy raz uklęknęliśmy w kaplicy przy pustelni. Pierwszy raz przeczytałem modlitwę: Królu niebios, cierniem ukoronowany, ubiczowany, w purpurę odziany, Królu znieważony, oplwany, bądź Królem i Panem naszym tu na wieki. Amen. Wziąłem ją razem z zdjęciem jego obrazu Ecce Homo. Dla ludzi z północy Polski był postacią nie znaną. Adam Chmielowski, teraz święty brat Albert, stał się naszym patronem. Taki dar od Tatr na pożegnanie. W Zakopanem nocowaliśmy u pani Makowskiej.

Dnia siódmego, w dniu wyjazdu, poszliśmy do restauracji „Kmicic”. Pewnie było piwo na stoliku. Popielniczka. I serwetki. Na nich spisaliśmy dwie umowy. Jedna była indywidualna. Kolega powiedział, że nie ożeni się, dopóki nie wejdzie na Świnicę. Następnego roku, ale to już inna historia. Druga umowa była wspólna. Podpisaliśmy, że wejdziemy na Kopę Kondracką w 2012 roku. W 1982 roku miałem 25 lat, tak jak kolego ze szkoły, najmłodszy z nas miał 20 lat. Wtedy wydawało się nam to odległy czas. Pod koniec maja spotkaliśmy się przy kawie. Popielniczka nie była potrzebna. Zadzwoniliśmy na schronisko, żeby zarezerwować

 

Komentarze

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code