Ufać i być w prawdzie

Rozważanie na XII Niedziela Zwykła, rok B1
 

Spał. Wokoło szalała burza, łódką ostro kołysało i fale wdzierały się do środka; wszyscy odchodzili od zmysłów ze strachu, a On spał. Nie zbudziła Go ani burza, ani huk fal i wicher, ani nawet woda, która chlustała potężnie i niewątpliwie chlusnęła i na Niego. Musiał być śmiertelnie zmęczony. Od rana stał w łodzi, żeby tłum na brzegu mógł lepiej Go słyszeć i nauczał cały dzień aż do wieczora. Wieczorem nieomal uciekł przed tym tłumem – nie wysiadł nawet; prosił, żeby odpłynęli na drugi brzeg, gdzie znajdzie się z dala od tłumu. I natychmiast zasnął. Sztorm zaskoczył ich na środku jeziora, w głębinie, daleko od jednego i drugiego brzegu. Śmierć zajrzała im w oczy. A On spał. Zapewne mocno musieli Go szarpać, żeby się ocknął. „Nic cię to nie obchodzi?” – pytają obudzonego. Nie bardzo wiadomo, czy oczekiwali, że pomoże przy wylewaniu wody z łódki, czy po prostu nie mogli znieść, że On jeden sobie śpi w tak dramatycznej chwili. Zaskoczyło ich, zdumiało, a nawet przeraziło, jak lekko, jednym słowem opanował żywioł…

A On, uspokoiwszy burzę, wyrzuca im brak wiary. Dlaczego? Nie mogli przecież przewidzieć cudu! Z tą wiarą to może przesadził, ale na własne oczy widzieli jak rozkazał żywiołom i słuchały go! KIM ON JEST?

Znają Pisma, wiedza, że tylko Bóg panuje nad żywiołami. Tylko On wyprowadza z otchłani i ucisza szalejące wichry. Tylko On stawia wodom granice. Nikt inny. Kim więc jest Ten, którego dopiero co nie mogli dobudzić, mimo burzy, a teraz przejawia taką MOC? Czyżby? Teraz dopiero otwarła się przed nimi niewiarygodna, przerażająca otchłań Tajemnicy tego Człowieka.

Ale koniec końców, choć byli w szoku z powodu cudu, chyba dobrze, że Go obudzili. Jezioro się uspokoiło i byli bezpieczni. I o to chodziło, czyż nie?

No waśnie. Oczywiście chodziło o ratunek; oczywiście mogliby zginąć. Oczywiście On zapobiegł tragedii. Gdzie więc brak wiary? Może w tym, że nie dostrzegli Jego Tajemnicy; że uważali Go tylko za człowieka. Że mimo znaków jakie widzieli, Słowa, którego słuchali – nie otwarli się na to, kim On jest. Bo gdyby znaki i słowa otwarły ich serce i rozum, nie musieliby Go nawet budzić, aby ufać, że ich uratuje, a gdyby obudzili, zdaliby się z ufnością na Niego, a nie sami wymyślali sposoby ratunku. Gdyby wierzyli i ufali Mu, w ogóle by się nie bali.

Były więc dwa powody bojaźni: brak wiary, że Jezus jest kimś więcej niż człowiekiem i brak wiary, że choć śpi, jest obecny.

My jesteśmy mądrzejsi o dwa tysiąclecia i wiemy, co dalej się stało: że Jezus umarł i zmartwychwstał, że JEST Bogiem. Choć oczywiście ta wiedza, pochodząca z Ewangelii, nie przekonuje nas zawsze do wiary… Bywają wątpliwości. I wtedy boimy się. Szczególnie podczas bolesnych doświadczeń, cierpienia, zagrożenia. Ale nawet jeśli wierzymy Pismu, wierzymy Bożej wszechmocy i wierzymy, że Jezus jest Bogiem, możemy w krańcowej sytuacji zadawać sobie pytanie: budzić Go czy pozwolić Mu spać? Inaczej: czy uznać, że jako Bóg nie potrzebuje aż tak bardzo snu i można Go obudzić, bo sytuacja tego wymaga, czy ulitować się nad Jego ludzkim zmęczeniem (przecież Zmartwychwstały nadal jest człowiekiem), a zarazem wierzyć, że wystarczy sama Jego obecność, choć uśpiona i wziąć na siebie trud przebrnięcia przez dramat?

Nie mogę się tu powstrzymać od zacytowania św. Teresy od Dzieciątka Jezus: „Dusza moja wydała mi się podobna do słabego czółna, które z powodu braku sternika zdane jest na łaskę burzliwych fal… Wiedziałam, że w mojej łódeczce śpi Jezus, ale noc była tak ciemna, że niemożliwością wydawało mi się, aby Go dostrzec; znikąd nie miałam światła, nawet żadna błyskawica nie rozrywała ponurych chmur… Zapewne, niewesoły byłby ów promień światła pochodzący z błyskawicy, ale w nim, choć podczas burzy, mogłabym na chwilę zobaczyć Jezusa… ale to była noc, głęboka, noc duszy…”

i dalej

„…oschłość zupełna, prawie opuszczenie, były moim udziałem. Jezus — jak zwykle — spał w swojej małej łódeczce. Ach! wiem doskonale, jak rzadko dusze dopuszczają do tego, by mógł w nich zasnąć spokojnie. Jezus jest tak zmęczony nieustannym dawaniem i pogonią za duszami, że chętnie korzysta ze spoczynku, jaki Mu ofiarowuję. Przebudzi się zapewne dopiero podczas mych wielkich rekolekcji w wieczności, ale to, zamiast mnie smucić, sprawia mi najwyższą radość…” (św. Teresa od Dzieciątka Jezus, „Dzieje duszy”, Kraków 1996; s. 123 i 172) .

To tylko niektóre z częstych porównań stanu duszy do łódki ze śpiącym podczas burzy Jezusem, ale wystarczy. Widać jasno, że przemawia przez tę młodziutką dziewczynę u progu zakonnego życia wielka świętość: heroiczna miłość i bezgraniczna ufność.

Ale przecież nie każdego z nas, a właściwie niewielu z nas stać na taką miłość i ufność. Czasami deklarujemy w modlitwie, żeśmy tacy pełni miłości i oddania, ale w głębi duszy boimy się, mamy do Niego żal, jesteśmy źli na Niego, że śpi, mamy ochotę krzyczeć – tylko uważamy, że nie wpada…

Ale spokojnie. W najpiękniejszych modlitwach, jakimi są Psalmy, znajdujemy i takie słowa:

„Ocknij się! Dlaczego śpisz, Panie?

Przebudź się! Nie odrzucaj na zawsze!

Dlaczego ukrywasz Twoje oblicze?

Zapominasz o nędzy i ucisku naszym?” (Ps 44)

Jakby tego było mało, psalmista wypomina Bogu, że jest niewierny swemu ludowi, zostawił go na pastwę prześladowań i śmierci, podczas gdy ludzie byli Mu wierni! „Powstań! Przyjdź nam na pomoc!”

Czy to wołanie nie przypomina wołania uczniów w łodzi targanej sztormem? Jest prawie identyczne. Lecz Psalmista wierzy, że Pan ma moc i pomoże, jeśli zechce. Przypomina Mu, co dobrego uczynił dla swojego ludu, jakby chciał Go zmotywować! A ponieważ stoi przed Bogiem w prawdzie, nie udaje, że jest wszystko w porządku. Ma do Niego żal i krzyczy o tym. Szarpie Go słowami, za którymi jednak jest bezgraniczna ufność…

Jeśli ktoś czuje się na siłach, żeby przetrwać burzę, nie budząc Jezusa – niech Go oszczędzi. Jeśli jednak ktoś w głębi duszy czuje się słaby, zalękniony i zawiedziony przez Jego sen, niech krzyczy, niech Go szarpie, niech wypomina. Nie udawajmy kogoś innego, bądźmy sobą. Zawsze w prawdzie przed Nim, jednakże z ufnością, że On też zawsze – w sobie tylko właściwy i w sobie znany sposób – może przyjść nam z pomocą.

Ew__Mk_4.jpg

Rozważania Niedzielne

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code