Turystyczne pocztówki z Polski – cz.2

Sergio wyczulił mnie na rusofobię, szczególnie w Polsce. Jednakże po ostatnich wydarzeniach na Ukrainie, jednej z moich ojczyzn, muszę szczególnie uważać na emocje ze wszystkim co związane z rosyjskimi elementami. Coraz częściej przez moje gardło przelatują słowa: ruskie, ruski, ruska itd. Kilka miesięcy temu totalnie zabronione w moim domostwie.

– Chyba, niestety Wasz kraj nie ma zbyt najlepszej opinii ostatnim czasem – mój rozmówca był ze swoim znajomym również z Rosji.

Uśmiechnęli się z grymasem oboje.

– Podoba Wam się w Polsce? – pytam – Jaki to jest kraj z Waszej perspektywy?

– Tu jest pięknie. Wszystko jest takie nowoczesne. Polska to bardzo rozwinięty kraj, taki europejski.

– A co z naszą homofobią? Domyślam się, że u Was jest jeszcze gorzej. No ale Polska też nie jest krajem przyjaznym gejom.

– My nie widzimy w Polsce, żadnej homofobii. Wy macie tu swoje kluby, możecie się spotykać, wynająć hotel, mieszkać razem. Wszystko jest bez problemów.

– Nigdy nie spotkaliście się z homofobią na ulicy? – dopytuję

– W sumie nie. Nie pamiętamy takiej sytuacji. Dla nas to inny świat. Tu jest całkowicie inaczej. Polacy o wszystko dbają. Są tacy uprzejmi. Wy macie tak silne relacje rodzinne.

– To u was jest inaczej, przecież podejście do rodziny, to chyba jest coś co łączy nasz wszystkich Słowian? – jestem bardzo zdziwiony.

– Wy macie własne tradycje, wasze związki rodzinne widać bezpośrednio na ulicy. Widać, że się wspieracie i dbacie o własne relacje. Zawsze kiedy z kimś rozmawiamy to wszyscy wspominają o rodzinie.

– No, a jak jest w obwodzie Kaliningradzkim, odróżnia się on jakoś od reszty Rosji, w końcu jesteście geograficznie dość daleko od całego kraju – dopytuję.

– Jest identycznie jak wszędzie w Rosji.

– To znaczy jak?

– Brudno, ponuro i depresyjnie.

– U nas w Montrealu jest wiele lokalnych sklepów, które strasznie śmierdzą – dodaję, chcąc zaznaczyć, że nawet w Kandzie może być ponuro.

– To u nas właśnie są tylko takie sklepy.

– A polska rusofobia?

– Nie wydaje mi się, że to problem tego regionu. Tutaj jest masa Rosjan, ciągle przyjeżdżają do Polski na zakupy i na wypoczynek.

– To nie macie problemu z tym, aby poderwać polskiego chłopaka? – pytam zaciekawiony.

– Raczej nie.

– Czyli polscy geje nie mają problemu z tym, aby pójść do łóżka z rosyjskim – uśmiecham się.

– Nie – odpowiada uśmiechnięty.

Dyskusja trwała jeszcze dość długo, bo w sumie przesiedzieliśmy z nimi pół nocy. Sylwester maglował jednego, a ja drugiego. Kiedy wróciłem do baru napotkałem dryblasa. Uśmiechnął się do mnie. Odpowiedziałem lekkim uśmiechem, w sumie wbrew sobie. On głupawo zaczepił moje okulary. Odwzajemniłem się grymasem twarzy, który miał znaczyć, z takimi zalotami to wracaj do przedszkola. Zrozumiał.

***

Tym razem autobus do Olsztynka. W końcu po latach migracji znów zjemy najlepszą wędzoną rybę w Polsce. Szwaderki to letni raj na ziemi. Tam słońce, trawa, woda, jedzenie i powietrze smakują inaczej. Nie wiem dlaczego, ale znów lądujemy na tyle autobusu. Zmyliły nas pewnie, cztery uśpione młode dziewczyny. Przystanek w Ostródzie budzi rozespane panny. Widzę przez autobusowe okno jak przedzierają się przez okoliczne chaszcze. Zdejmują spodnie i sikają razem, w oddalonych o jakieś sto metrów ogródkach.

– Kurwa, ale wczoraj bibka była. Ja pierdole, ale się najebałam. Kurwa, nic nie pamiętam. Normalnie, tak się zalałam, łabędzie kurwa karmiłam. Chyba ze trzy razy. Ale kurwa, bo wiecie, no zobaczcie kogo poznałam. No kurwa, odjechałam. Dokładnie. Ja pierdole. I właśnie on leci dziś do Paryża. Bo on tam, kurwa pracuje.  

– No niezły towarek.

– E tam, dla mnie to pinpong taki.

– Głupia jesteś. Naciągnij sobie tą szmatę na te majty z uzdą, bo ci dupę widać.

– Ja ze starą siedziałam. Kasy jebana nie chciała mi dać. Mówiła, że nie ma. To kurwa o suchym pysku siedziałam. To se myśle, uderzę do Maca.

– Co dropsa mu ciurlałaś i cie na piwo zabrał, ha, ha, ha.

– Głupia jesteś dojaro. Z niego to taki przygas.

– Przygas? To pedał jebany, ciota pierdolona!

– Z tą suką mnie skurwiel zdradził.

– Z Kaśką! Pierdolisz? Ale beka.

– A co kurwa nie wiedziałaś? Jak ja wtedy schizowałam. Trzodę taką przed jego starymi odjebałam. Przez pół roku genów nie miałam.

– Która jest kurwa godzina? Ile się jeszcze będziemy się tłuc?

– A ty jeszcze masz taki telefon na korbkę? Kurwa jak ty się nie wstydzisz z czymś takim po ulicy chodzić.

– Podgłoś muzę, przecież i tak wszyscy naokoło słyszą.

***

Spaceruję Placem Trzech Krzyży. Jest słonecznie. W plecaku podskakuje świeżo nabyta biografia Anny Grodzkiej. Rozglądam się po ludziach. Jest mi tak miło i wakacyjnie. Idę uśmiechnięty. Z oddali widzę zgrabnego rowerzystę. Dryluje między pieszymi. Zawieszam wzrok na jego wielkich barkach opiętych w czarną, polśniewającą w słońcu koszulkę na ramiączkach. Mija mnie tuż obok.

– Pedał – słyszę.

Zaśmiewam się pod nosem i kroczę dalej. Skręcam w Wiejską. Tym razem wypatrzyłem dość wysokiego Pana w zgrabnym garniturze i modnie zaczesanym włosem. Z każdym krokiem jestem coraz pewniejszy, że to Palikot. Na żywo wygląda znacznie lepiej. Wpatruję się w niego.

– Dzień dobry – wita się ze mną.

– Dzień dobry – odpowiadam wesoło.

W barze Czytelnika opowiadam Poli o tym krótkim powitaniu.

– Tutaj kilka metrów za Tobą jest ktoś z kim raczej nie chciałbyś się przywitać .

– Polityk?

Pola mi przytakuje.

– Beata Kempa? – pytam

– Obawiam się, że gorzej.

– Gorzej? Któż to może być. Próbuje zgadnąć zanim się obejrzę.

– Pani Profesor – podpowiada Pola.

– Pawłowicz?

Pola przytakuje.

– Rzeczywiście. Dobrze, że Sergio nie jest z nami, bo on na pewno by się z nią przywitał. – dodaję z uśmiechem.

***

– Ja nie pakowałem, żadnej przelotki do rzutnika – tłumaczę zaniepokojony.

– Jak to się mogło stać? – pyta sam siebie Sergio drepcząc z przedpokoju do pokoju i z powrotem.

– Chcesz mi powiedzieć, że za godzinę masz wykład, a przelotka do rzutnika leży w naszej Montrealskiej sypialni?

– Kupimy nową.

– Czyli Twój wykład w Warszawie będzie nas kosztował 100 złotych? – patrzę zdenerwowany.

Sergio stoi z rozłożonymi rękoma i wzrokiem zbitego psa.

– Wychodzimy! – zarządzam w progu.

– Zapomniałem telefonu – rzuca Sergio już prawie na parterze.

– Poczekam w bramie.

Stoję ze skwaszoną miną. W drugiej części bramy widzę dwóch policjantów. Zerkają na mnie, wymieniają się spojrzeniami i kierują w moją stronę.

– Dzień dobry Panu, poprosimy o dokumenty.

– Dzień dobry – odpowiadam – czy zrobiłem coś niestosownego?

– Sporo samochodów kradną w tej okolicy. Sprawdzamy wszystkie osoby z dużymi plecakami.

– Ja jestem tu na wakacjach u znajomych – wyjaśniam podając dokument – mój dowód jest nieważny, mieszkam za granicą – dodaję

– Co tu się dzieje? – włącza się wychodzący z klatki Sergio.

– Legitymujemy osoby z dużymi plecakami, bo kradną tu sporo samochodów – wyjaśnia policjant.

– To ciekawe – odpowiada stanowczo Sergio – nie widziałem jeszcze takiego samochodu, który mieściłby się w plecaku.

– Chodzi nam o narzędzia.

– Nie wydaje mi się, że można legitymować osoby ze względu na rodzaj plecaka – brnie dalej Sergio.

– Mamy prawo legitymować, każdą osobę, która wydaje nam się podejrzana.

– To niedobrze. Takie prawo może powodować łamanie prawa. I to się chyba teraz dzieje. Po za tym my nie mamy czasu. Ja mam zaraz wykład i spieszy się nam.

– To zajmie tylko 5 minut – wyjaśnia policjant.

– Serż – włączam się do rozmowy – to może Ty jedź na wykład. I tak po drodze musisz kupić przelotkę, a ja dołączę do Ciebie już w Instytucie.

– No dobrze – odrzuca Sergio.

– Ten Pan jest wykładowcą? – pyta uspokojony policjant.

– Tak – odpowiadam nie wchodząc w szczegóły.

– A o czym będzie jego dzisiejszy wykład?

– O raku piersi.

– Aaaa, to mnie nie dotyczy. Ha, ha, ha.

Uśmiecham się lekko i myślę sobie – idiota.

– Czy ja mam się czegoś obawiać, skoro policja w Warszawie legitymuje tak przypadkowe osoby. Czy tu jest tak niebezpiecznie?

– No niby nie. Ale wie Pan, stolica. Ściągamy posiłki z całego kraju. Ja na przykład jestem z Gdańska. Co chwila jakieś uroczystości, protesty. Obama ma przyjechać w maju. No i jeszcze ta tęcza. Musimy pilnować tęczy.

A jednak, dobrze przypuszczałem, myślę sobie, ale nie wdaję się w dyskusję. Mój brak reakcji prowokuje policjanta do dalszych opowiadań.

– Wie Pan, ja nie mam nic przeciwko. Ludzie mają różne poglądy. Jedni myślą tak, inni inaczej. Mamy pilnować to pilnujemy. W końcu każdy może wypowiadać to co mu się podoba. No i jest grupa osób, którym się to nie podoba. Taki jest dzisiejszy świat.

Ale się filozoficznie zrobiło, myślę sobie. Ale nadal milczę. Masz chłopie problem z moim milczeniem to sobie z nim radź – myślę sobie. Dodatkowo jest problem z połączeniem z centralą i wszystko się wydłuża.

– A Pan gdzie mieszka? – policjant znów stara się wypędzić ciszę.

– W Montrealu.

– To Pan kawała świata już objechał.

– No tak – odpowiadam krótko.

– To fajnie Pan ma … tyle sobie podróżować. A co Pan tam robi?

– Dzieci uczę.

– W szkole?

– Nie w przedszkolu.

W tym momencie policjant, podpytuje drugiego, który wciąż męczy się z połączeniem, jak mają się sprawy. Ustalają jak najszybciej zakończyć sprawę. Gadają coś o białej karcie i jak to zrobić aby obejść pouczenie, które w tym przypadku nie ma żadnego sensu. No tak, źle Panowie dziś trafiliście ze swoimi obliczeniami – podśmiewam się w duchu.

– W Kanadzie pewnie lepiej się żyje niż w Polsce – kontynuuje policjant.

– To zależy, wszystko ma swoje plusy i minusy – odpowiadam.

– No ale pieniążki są lepsze? – dodaje policjant przekazując wreszcie mój dowód.

– Tak pieniążki są lepsze i nikt tęczy nie pali. Dowidzenia Panom.

***

Ciekawostki montrelakie oraz zdjęcia –tutaj.

 

 

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code