, , , , , ,

“Tezeusz” pomaga mi dojrzewać i służyć innym

 „Tezeusz” w kontekście mojego życia i powołania 

Naszą refleksję o „Tezeuszu” zaczęliśmy od pytania o jego miejsce w naszym życiu i powołaniu. Dlaczego? Bo wierzymy, że „Tezeusz” jest inicjatywą charyzmatyczną, czyli zapoczątkowaną i podtrzymywaną przez Boga, który działa w sercach i umysłach tworzących ją osób. Dlatego trzeba wyjść od wsłuchania się w swoje uczucia, głos sumienia, duchowe natchnienia: właśnie poprzez nie działa Duch Święty. Takiej metody rozeznania duchowego nauczyłem się od św. Ignacego i staram się ją na co dzień praktykować, zwłaszcza wówczas, gdy podejmuję ważne decyzje.

Najpierw dzieliliśmy się swymi myślami i odczuciami z Małgorzatą, podobnie jak czynimy to podczas Wieczorów Biblijnych, a potem na podstawie notatek każdy opracował dla Was samodzielny blog.

Zachęcam też osoby angażujące się w „Tezeusza” to podjęcia podobnej refleksji dla siebie, i jeśli to możliwe, podzielenia się nią z innym.

Pytania pomocnicze:

Co czuję, gdy myślę: „Tezeusz”?

Co jest moją największą radością, a co największym wyzwaniem, czy nawet bólem w związku z „Tezeuszem”?

Co w moje życie wnosi „Tezeusz”?

Jak nazwałbym swoją najistotniejszą relację do „Tezeusza”, a potem dalsze?

Czy moje życie bez „Tezeusza” byłoby uboższe, czy przeciwnie sensowniejsze?

***

Ciepłe skojarzenia

Samo słowo „Tezeusz” kojarzy mi się ciepło i przyjaźnie. Jest w nim coś miękkiego i tajemniczego, być może dzięki końcówce –„usz”. „Tezeusz” jest już czymś, z czym jestem jakoś organicznie związany, coś co weszło mi w krew i ciało. To pewna duchowa przestrzeń nie tylko w Sieci, ale też w świecie, historia, splot ludzkich relacji i przyjaźni, dramatów i uniesień, odkryć i zranień. Jest coś bardzo fajnego w tym, że wchodzę do Sieci i pod jednym adresem mogę znaleźć przestrzeń, która jest jakimś przedłużeniem mojego świata, dzielonego z innymi. Chwilami, jak się rozrzewnię, to czuję, że to jest jakoś cudowne i piękne. „Tezeusz” jest częścią mojego domu w świecie, ważnym sposobem zakorzeniania się w nim i oswajania go. Jest to też jakiś rodzaj duchowej wspólnoty, nieraz bardzo realnej: bo z wieloma osobami tworzącymi portal lub zaglądającymi na niego znam się, a z niektórymi przyjaźnie od lat.

Radości i zachwyty

A więc te moje radości są liczne: sama nazwa mnie cieszy, urok, również plastyczny, przestrzeni, ludzie, to co piszą, fotki, które zostawiają – niektórzy wciąż zmieniają, do czego się nieraz uśmiecham. Cieszy mnie możliwość pisania i czytania, dyskutowania, poruszania ważnych spraw, uczenia się i odkrywania czegoś innego, nowego. Lubię zaglądać na statystyki portalu: to wielka radość widzieć, że tysiące ludzi codzien nas odwiedza, znajduje w różny sposób, ma swoich ulubionych autorów i teksty. Cieszy mnie to, że jesteśmy potrzebni rosnącej liczbie ludzi i dajemy w Sieci jakieś konkretne świadectwo obecności i aktywności, wiary w Chrystusa i życia Jego Ewangelią. Bardzo mnie cieszy współpraca z ludźmi przy tworzeniu „Tezeusza”: przeżyłem wiele pięknych chwil wspólnego zaangażowania, pokonywania trudności, poczucia wspólnej misji, uczenia się od siebie nazwajem. Od sierpnia, gdy mamy swój pierwszy Dom „Tezeusza” ta współpraca, przynajmniej z Małgorzatą, a liczę, że z czasem znajdą się tu kolejni współpracownicy, nabrała jeszcze większego realizmu, codziennego dzielenia się pracą, życiem, modlitwą. To, co wirtualne przenika się z tym, co całkowicie realne. I myślę, że to jest coś bardzo zdrowego, gdy się pracuje poprzez Sieć. Cieszy mnie bardzo, jak Krzysiek stworzy oryginalną grafikę, a Adam rozwiąże jakiś informatyczny problem, cieszy mnie każdy nowy Autor i Autorka na blogach i nowy komentator, a teksty niektórych sprawiają mi ogromną radość.

Cieszy mnie to, że to żyje: ludzie dyskutują, piszą, kłócą się, zaczynają poznawać, przyjaźnić, itd. Jako odpowiedzialnego za inicjatywę cieszy mnie bardzo, jak na koncie znajdzie się jakiś datek: to bardzo podnosi na duchu, i cały dzień wtedy jestem jakiś lżejszy. Bardzo się cieszę, gdy różni ludzie pomagają nam, jakby z boku: choćby, gdy zapraszałem ks. Tadzia Zaleskiego, Zbyszka Nosowskiego i Tomka Terlikowskiego do Rady Fundacji – zgodzili się, choć mają mnóstwo spraw na głowie, a potem jak nieoceniony Krzysiek Pyclik, młody prawnik, poznany przeze mnie na „zsyłce” we Wrocławiu pomagał mi niestrudzenie przy pracy nad statutem, a Ewa Gotowicka pomagała w sporządzaniu dokumentów rejestrowych Fundacji i w pierwszych kontaktach z Sądem. Nikt z tych osób, strasznie zajętych, nie odmówił pomocy, pracował bezinteresownie, itd. To wielka radość, gdy ludzie widzą w czymś, co robisz szersze dobro i godzą się ci pomóc i w tym uczestniczyć.

Radość wielką sprawia mi, że tworzymy przestrzeń pluralistyczną, w której katolicy spotykają się z protestantami, buddystami, niewierzącymi i poszukującymi, i uczą się wspólnie rozmawiać, również o sprawach, które ich mocno dzielą. To wielka wartość. Cieszy mnie fakt, że mamy swój skromny wkład w tworzeniu „nowej i przyjaznej twarzy” polskiego katolicyzmu i Kościoła. Że udaje nam się zachować wolność wypowiedzi i niezależność, co w środowisku kościelnym jest prawie niemożliwe, a my jednak dopuszczamy realne życie i konflikty, dzięki czemu tworzy się energia, która ma szansę transformować ludzi i społeczności.

Tych radości jest dużo więcej: wszystkich nie zdołam wymienić. A szczerze mówiąc, aż się zdziwiłem, że jest ich aż tyle: na co dzień nie odczuwa się takiej komasacji pozytywnych odczuć związanych z portalem.

Wyzwania i bóle

Wyzwania, trudności i bóle? Jak w każdym realnym zaangażowaniu jest tego trochę. Teraz jest dość stabilny i spokojny okres dla portalu, więc łatwiej też mówić o tym, co trudniejsze. Takim wyzwaniem codziennym jest dla mnie po prostu utrzymanie „Tezeusza” w istnieniu. Mnóstwo rzeczy trzeba robić, by on w ogóle trwał, a jeszcze więcej, by rozwijał się. To jest po prostu ciężar odpowiedzialności. Każdego dnia muszę sobie stawiać pytanie: Czy warto to ciągnąć? Po co? Dla kogo? Czy nie łatwiej by mi było żyć bez tego? Bywały okresy – sprawach Chefsiby, debata o lustracji w Kościele, moje usunięcie z zakonu – kiedy na forach i blogach „Tezeusza” byłem przedmiotem dość zjadliwych czy wrogich napaści, gdy krytycy nie przebierali w słowach: niekiedy byli to też moi współbracia jezuici. Trzeba było to jakoś unieść. Pamiętam, jak mnie bolało i zaskakiwało, gdy mieszkałem w Trzebiatówce, obecne nieraz w komentarzach takie nieco lekceważące poklepywanie po plecach, dawanie rad, jakie się daje nastolatkom.  Człowiek otwiera się, piszę o ważnych sprawach, w pozytywnym duchu, ma też swój wiek, kompetencje, itd., i taka postawa może zachęcać kogoś do wyrażania pogardy, złośliwości, lekceważenia. Byłem tym bardzo zaskoczony. Nieraz się dziwiłem skąd w niektórych ludziach tyle złości, pogardy do innych, itd.  

Nieraz też mnie boli, gdy napiszę dobry, głęboki tekst, nad którym solidnie pracowałem i który ma pewne znaczenie duchowe i intelektualne, a potem czytam komentarze i widzę, że większość komentujących osób nic, albo niewiele zrozumiała, nawet nie zadała sobie trudu, by tekst porządnie przeczytać. I wówczas też się zastanawiam: Co ja tu robię? Dla kogo jak to piszę? Jaki to ma sens? I tu nie chodzi o niezgodę na poglądy, ale o to, że nieraz mam wrażenie rozmowy z ludźmi, którzy po prostu nie są w stanie zrozumieć, tego co mówię. To może frustrować. Albo, gdy śledzę jakąś dyskusję na dowolnym blogu i widzę, że ludzie po prostu kłócą się, dokuczają sobie, poniżają, i to trwa przez kilkadziesiąt wpisów. Totalna jałowość. I wówczas też ogarnia mnie smutek i po prostu ręce opadają.

Myślę też, że bardzo zmieniły się moje reakcje na różne negatywne czy przykre komentarze w „Tezeuszu”, inaczej prowadzę rozmowę niż kiedyś. Dojrzałem właśnie dzięki "Tezeuszowi". W przeszłości reagowałem nieraz za ostro, emocjonalnie, chciałem dowieść swego, czy przynajmniej okazać oburzenie, itd. Od przeszło roku jest zupełnie inaczej: zachowuję spokój, jeśli muszę zareagować to robię to starając się nie ranić drugiej osoby, odpowiadać merytorycznie choć stanowczo, na wiele zaczepek w ogóle nie reaguję. Zmienił się też ton komentarzy: od kilku miesięcy bardzo rzadko zdarza się, by ktoś pisał z pogardą, złośliwością, lekceważeniem, itd. Może ludzie zobaczyli na filmikach z YouTube poważnego faceta z brodą, który nie wygląda na kogoś, kogo można poklepywać po plecach, a może coś innego zadecydowało. W każdym razie polemiki są bardziej merytoryczne i kulturalne. Te nieprzyjemności są czymś zwyczajnym, jeśli funkcjonujesz w życiu publicznym: trzeba ten koszt zaakceptować, jeśli chce się coś robić z innymi i dla innych.

Dojrzewanie do mądrości krzyża 

Te różne doświadczenia miały też wpływ na moje dojrzewanie, które do pewnego stopnia zawdzięczam zaangażowaniu w „Tezeusza”. Najpierw to była chęć robienia jakiegoś kółka dyskusyjnego dla młodych filozofów. Zaczynałem „Tezeusza” robić w Irlandii, stęskniony za Polską i przyjaciółmi. Więc ten „Tezeusz” był jakoś bardziej dla mnie. Lubiłem coś napisać, podyskutować, pochwalić się portalem, itd. Stopniowo to się zmieniało: teraz moja praca w „Tezeuszu” jest po prostu służbą. Służbą Bogu, człowiekowi i Kościołowi. Przez lata ostatnich trudnych doświadczeń coś się we mnie pogłębiło i oczyściło. Przez rok byłem skazany przez jezuickich przełożonych na absolutne milczenie: w jakiejś mierze stało się tak za pośrednictwem „Tezeusza”: broniłem wolności słowa, innej wizji Kościoła i bycia w nim. To było potężne przemieniające doświadczenie: Kościoła, który boi się wolności, dyskusji, prawdy, odpowiedzialności, który potrafi kłamać, ukrywać prawdę, stosować nieetyczne metody wobec swoich duchownych i świeckich, wspólnoty, która nie potrafi i nie chce się nawracać i żyć Ewangelią. Jakiś koszmar. To doświadczenie było i pewnie pozostanie największym dramatem mojego życia. Po przejściu czegoś takiego w takim Kościele nie można pozostać, a tym bardziej mu służyć dla jakiejś osobistej satysfakcji. Służba Kościołowi staje się krzyżem, który trzeba podjąć, wierząc, że prawdziwa radość rodzi się jakby z przemienionego bólu. Jeśli „Tezeusz” przetrwał, zachował swoją tożsamość i się rozwija, to w sensie osobistym w tym właśnie przemieniającym doświadczeniu leży sekret.

Biurokracja potrafi pomóc

Potem przyszedł prozaiczny sprawdzian mojej odpowiedzialności za „Tezeusza” – blisko 7- miesięczny proces rejestracji Fundacji. Rejestracja odbywała się w klimacie „Procesu” Kafki. Trzeba było przez to przejść, wykonując setki telefonów, korespondencji, zaspokajając najbardziej kuriozalne żądania Sądu – np. dostarczenie notarialnie potwierdzonej kserokopii dowodu osobistego ks. Tadeusza –  w poczuciu niemal kompletnej bezradności wobec inercji i zwykłego braku kompetencji sądowej biurokracji, i wydając 3 razy więcej pieniędzy, niż przewidywaliśmy. Musiałem też koordynować oświadczenia członków Rady Fundacji, mieszkających w różnych punktach Polski: na zwykłą Pocztę Polską nie można liczyć, trzeba było zatrudniać specjalnych gońców, itd. Ten aspekt procesu osobistego dojrzewania i instytucjonalizacji zahartował mnie i był jakby sprawdzianem tego, czy będę miał dość cierpliwości i duchowej równowagi, by radzić sobie z biurokracją na kolejnych etapach rozwoju Fundacji. Oczywiście bez pomocy różnych osób, zwłaszcza Małgorzaty, nie poradziłbym sobie, albo po prostu machnął w końcu na to ręką.

Zmaganie między osobistą twórczością a tworzeniem przestrzeni dla innych

Dużym wyzwaniem jest też dla mnie godzenie mojej pracy filozoficznej i pisarskiej z prowadzeniem „Tezeusza”. Choć te dwie aktywności jakoś się przenikają, to jednak napięcie między nimi jest obecne. Osobiście czuję, że moim pierwszoplanowym powołaniem twórczym jest filozoficzno-teologiczne pisarstwo, a w dalszej kolejności tworzenie inicjatyw religijnych i kulturalnych. Jakoś zawsze szczęśliwie się składało, że w „Tezeuszu” byli i są ludzie, którzy lubią typowo redakcyjną robotę, dzięki czemu możemy uzupełniać się. Ja skupiam się na trzymaniu całości spraw „Tezeusza”, wyznaczaniu głównych kierunków rozwoju, staram się regularnie w nim pisać. Do redagowania bardziej autorskiego i z nerwem powrócę  jak będą większe możliwości finansowe i będzie można zamawiać nowe wartościowe teksty dobrych autorów.

Od służby do miłości

Kluczową relacją jaka łączy mnie z „Tezeuszem” nazwałbym służbą i odpowiedzialnością. Chciałbym, by ta odpowiedzialność płynęła w coraz większym stopniu z dojrzałej i bezinteresownej miłości wobec tych, którym staram się służyć. Wiem, jak jestem jeszcze daleki od tego. Po ludzku biorąc radości i satysfakcje płynące z zaangażowania w „Tezeusza” daleko przekraczają troski i kłopoty, co pozwala zachować pogodę ducha i nie dać się zwariować. Moje życie byłoby chyba uboższe bez "Tezeusza", a świat mniej sensowny i przyjazny. Myślę też, że praca w „Tezeuszu” przez te lata stała się dla mnie nie tylko ważną częścią mojego życia, ale też i powołania jako człowieka i duchownego. Głęboko wierzę, że to, co najlepsze w „Tezeuszu” jest inicjowane i chciane przez dobrego Boga.

Małgorzata Frankiewicz, Czym jest dla mnie "Tezeusz"?

Moje blogi na video w YouTube  


 

 

Komentarze

  1. jadwiga

    Każdego dnia muszę sobie

    Każdego dnia muszę sobie stawiać pytanie: Czy warto to ciągnąć? Po co? Dla kogo? Czy nie łatwiej by mi było żyć bez tego? Bywały okresy – sprawach Chefsiby, debata o lustracji w Kościele, moje usunięcie z zakonu – kiedy na forach i blogach „Tezeusza” byłem przedmiotem dość zjadliwych czy wrogich napaści, gdy krytycy nie przebierali w słowach: niekiedy byli to też moi współbracia jezuici. Trzeba było to jakoś unieść. Pamiętam, jak mnie bolało i zaskakiwało, gdy mieszkałem w Trzebiatówce, obecne nieraz w komentarzach takie nieco lekceważące poklepywanie po plecach, dawanie rad, jakie się daje nastolatkom (…)

    Nieraz też mnie boli, gdy napiszę dobry, głęboki tekst, nad którym solidnie pracowałem i który ma pewne znaczenie duchowe i intelektualne, a potem czytam komentarze i widzę, że większość komentujących osób nic, albo niewiele zrozumiała, nawet nie zadała sobie trudu, by tekst porządnie przeczytać.

     

    Ludzie sa ludzmi. Za bardzo przezywasz  to co mowia, pisza i nad czym dyskutuja.Cokolwiek sie zrobi czy zle czy dobrze,- ludzie zawsze cos powiedza. Zawsze skomentuja. Najczesciej skrytykuja. Nakwazniejsze ze Ty masz poczucie ze robisz cos z celem i dobrze.

    "…jedyną rzeczą gorszą od tego, że o nas mówią, jest to, że o nas nie mówią." [ O.Wilde "Portret Doriana Graya"]

    Komentarzy jednal warto sluchac. Nawet ne najzgryzliwsze moga jednak cos wniesc i o czyms mowic.

    Pamietam jak kiedys dostałam maila z mojej galerii internetowej ze moje obrazy sa koczowate. Zastanowiłam sie i stwierdziłam ze moze faktycznie niektore kolorystycznie takie rzeczywiscie sa.

    ( cos zle działa wcale nie chcialam trgo wytłuscic a "B" nie da sie zlokwidowac)

    Druga sprawa – piszesz ze z niektorych komentarzy wnioskujesz ze komentujacy nie zrozumieli tekstu albo nie przeczytali do konca. A dlaczego?

    Tezeusz jest jak mniemam dla kazdego. Jezyk filozoficzny jest trudny i przyznaje ze pomimo ze mam wyzsze wykształcenie (techniczne, nie filozoficzne) czesto jest dla mnie niezrozumiały. Po prostu nie znam niektorych pojec.A co ma powiedziec ktos bez wykształcenia?

    Wiec trzeba zastanowic sie czy jest to portal dla przecietnego człowieka czy filozoficznej elity.

    Miałam kolezanke, ktora zreszta skonczyła medycyne i była z rodziny lekarzy. Opowiadała mi ze jako przedszkolak i w młodszych klasach szkoły podstawowej prawie nie miała kolezanek, dzieci nie specjalnie do niej lgneły.Niektore odrzucały ja i wysmiewały. Potem "odkryła" dlaczego. Jej jezyk, jej wypowiedzi , słowa i zwroty-  a wychowywała sie w kregu wykształconych dorosłych – znacznie odbiegał od słownictwa tychze dzieci. Dzieci z jej otoczenia  po prostu nie rozumiały co ona mowi.

    Długie teksty tez sie gorzej czyta. Juz napisalam na Forum "aharonowi", ze pomimo jego pieknych tekstów nie doczytuja do konca bo sa za długie. Wiec nie miej pretensji do przecietnego zjadacza chleba ze trudny tekst i jeszcze długi – po prostu skomentuje jak skomentuje.Inaczej czyta sie papierowy tekst a inaczej na monitorze, ktory meczy wzrok, mam LCD ale sa  przeciez tacy co maja zwykłe monitory.

     

    Zmienił się też ton komentarzy: od kilku miesięcy bardzo rzadko zdarza się, by ktoś pisał z pogardą, złośliwością, lekceważeniem, itd. Może ludzie zobaczyli na filmikach z YouTube poważnego faceta z brodą, który nie wygląda na kogoś, kogo można poklepywać po plecach, a może coś innego zadecydowało.

     

    Sadze ze zadecydowała koniecznosc logowania sie. Łatwiej cos "głupiego palnąc" gdy nie trzeba sie logowac.

    Poza tym kwestia najbardziej goraca – lustracja chyba juz sie nieciekawie bo nieciekawie ale zakonczyła.

    Nie przywiazuj tez wagi do wygladu "powaznego faceta z broda". Kiedys na Politechnice była fantastyczna i genialna pani profesor. Nie wiem jak sie nazywała.Była juz niemłoda ubierała sie w stary fartuch i wygladała bardzo nieciekawie. Znana jest historia ze kiedys gdy przechodziła korytarzem jeden ze studentow zwrocił sie do niej by wreszcie oprozniła popielniczki pełne niedopałkow – bo sadził ze jest sprzataczka.

    Człowiek otwiera się, piszę o ważnych sprawach, w pozytywnym duchu, ma też swój wiek, kompetencje, itd., i taka postawa może zachęcać kogoś do wyrażania pogardy, złośliwości, lekceważenia. Byłem tym bardzo zaskoczony. Nieraz się dziwiłem skąd w niektórych ludziach tyle złości, pogardy do innych, itd.

     

    Wybacz ale mi to grzechem pychy pachnie:) Moze własnie dlatego – ludzie komentowali własnie w taki sposob? Ze jest w tekscie cos z chwalenia sie?

    Taki tekst był rzeczywiscie o Domu Tezeusza, o weglu pólkach remoncie  itp i komentarze kto za to płaci?

    Ten tekst po prostu prowokował do tego zwykłego człowieka.

    Podobnie jak napisales o samochodzie i prawie jazdy a ja to wrednie zreszta skomentowałam poprzedzajac wczesniejsza Twoim wpisam, ze nigdy nie bedziesz miał samochodu.

    Do takich wypowiedzi czesto prowokuje sam tekst. To tak dla zastanowienia sie.

     

    Pragne tez napisac ze moze do wiosny rozwiaza sie moje problemy i mogłabym Wam jakos pomoc i Was nawiedzic jak zreszta planowałam. Jak narazie wszystko sie komplikuje a po burzy nie wychodzi słonce tylko jeszcze wieksza burza wiec narazie nie moge.

     
    Odpowiedz
  2. ahasver

    Każdemu coś dobrego.

    Tezeusz jest dla każdego. Zatem również dla filozofów. Niektóre teksty są dla "nie – filozofów", inne dla filozofów; rozróżnienie częstokroć sztuczne. Najśmieszniejsze jest to, że częstokroć filozofowie nie uważają siebie za filozofów. Najwyżej za nauczycieli – zarazem uczniów, miłośników filozofii albo pracowników naukowych, artystów, poetów… Może wynika to z podziwu, szacunku dla filozofii, własnej skromności. Nie wiem. Dla mnie osobiście najlepszymi filozofami są ludzie po pięćdziesiątce oraz… młodzież. "Filozof" – To przylepka ze strony "nie – filozofów", których "filozofowie" często uważają za lepszych filozofów od siebie. 

    I tak powinno chyba być. Dialog nie uznaje barier 🙂 Osobiście nie miałbym niczego przeciwko umieszczaniu na Tezeuszu tekstów pisanych przez profesjonalistów z zakresu innych dziedzin. Jeśli komuś zależy na zrozumieniu, to cóż – są przecież odpowiednie słowniki.

    Z drugiej strony, Jadwigo, masz rację: – Jeśli komuś zależy na tym, aby jego idee i pomysły dotarły do największej liczby osób, ponieważ wyrażone są w szczerej i dobrej "wierze", powinien pisać bardziej dostępnym językiem. Postaram się nad tym popracować, o czym pisałem już Andrzejowi.

    Myślę jednak, że na Tezeuszu będą pojawiały się przeróżne teksty. I tak chyba powinno zostać. No nie wiem… Najważniejsze jest, aby popularyzatorstwo – pod żadnym pozorem!!! – nie upadło w populizm. To bardzo, bardzo ważne!!!

    Pozdrawiam.

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code