Szamani narkomani

  

 
 
Rzecz o współczesnych szamanach
 
 
 
Skutkiem podważenia zasadności dogmatycznych ideologii przez upadek oświeceniowego projektu, czyli w skrócie – wielkich narracji filozoficznych, które miały dostarczyć społeczeństwu skutecznych rozwiązań ideologicznych – jest powstanie ruchów reaktywnych. Przeciwstawiając się mainstreamowi jako nurty alternatywne wobec burżuazyjnych wartości, postulowały nonkonformizm, odrzucając również "logocentryczne" metodologie, podważając zasadność racjonalnego dyskursu, negując sensowność nauk przyrodniczych jako nie dostarczających ludzkości utylitarnych rozwiązań. Alternatywa kulturowa skrystalizowała się w czasie rewolucji ’68 i narodzin dekonstruktywnej narracji, prowadzonej przez lewicowych aktywistów oraz intelektualistów, negujących racjonalistyczne metody prowadzenia dyskursu, imputujących im konserwatyzm i konformizm przedrewolucyjnego, akademickiego trybu myślenia. 

 
Były to wspaniałe czasy, które zaowocowały eksplozją wolnej miłości i intencją rozkowania społeczeństwa z postfeudalnego kapitalizmu. Proponowano wizję ludzkości otwartej na zmiany. Wraz z rozkwitem alternatywnego intelektualizmu bitników oraz najbardziej w tamtych czasach bogatej zarówno pod względem ekspresji jak i technicznej wirtuozerii muzyki rockowej niosącej młodzieży wolnościowe przesłanie, rozwijał się opozycyjny wobec zdezaktualizowanego mainstreamu, lecz równie mainstreamowy nurt popularnej interpretacji wstępnych osiągnięć rewolucji ’68. Można rzec, że począwszy od końcówki lat 60’tych XX wieku, do dziś wpisuje się on w maistream, głoszący populistyczne hasła nie tyle krytycznej kontrargumentacji, co kontestacji tradycyjnych wartości – nie na kanwie reedycji rozumu jako tygla metod namysłu wzbogaconego o doświadczenia dezideologizacji, tylko usprawiedliwienia przypadkowości intelektualnej, ufundowanej na estetycznych walorach minionej epoki dzieci kwiatów. Myślę tutaj o eksperymentach ze środkami psychoaktywnymi jako wehikułem poznawczym innej rzeczywistości.

 
Wychodząc od szerokich osiągnięć Alberta Hofmana, badającego działanie 100 razy bardziej czynnego biologicznie niż psylocybina i 4000 razy bardziej niż meskalina dietyloamidu kwasu lizergowego (LSD) i kultowej już książki Aldousa Huxleya "Drzwi percepcji", odwołującej się m.in do doświadczeń indiańskich szamanów z zawierającym meskalinę pejotlem (z rodziny kaktusowatych), współcześni szamani traktują wysiłek intelektualny – chodzi mi choćby o najprostsze reguły logiki (dyscyplinę) – jako ograniczający ich rygor (z łaciny: "stężenie pośmiertne"). Nazywają dziś klarowność rzeczy (nie chodzi o ich pewność) – wycinkową iluzją, odgradzającą od jej istoty.
 
 
Przyjrzyjmy się ich parafilozofii, która pomimo głoszenia pokojowych wartości, broni się tym agresywniej, im bardziej dobitnie naukowcy wykazują szkodliwość stosowania substancji psychodelicznych. Konstrukcja ich światopoglądu, pomimo programowej wręcz tolerancji i otwartości tym większym wykazuje się brakiem tolerancji na nonkonformistyczną dziś krytykę popularnego, narkotycznego mainstreamu, posługując się pretekstem walki z konserwatyzmem, im bardziej jego krytyka jest skuteczna od strony logicznej kontrargumentacji właśnie. Nawet jeśli racjonalny (i co się z tym jakoś wiąże, sceptyczny) umysł podważa zasadność ugruntowania rzeczy przez jakąś popadającą w dogmat zasadę racji (co racjonalnemu dyskursowi zarzucają nasi szamani), po czym pozwala na usunięcie fundamentu rzeczywistość w bezgrunt (abgrund), nie tkwi już – co szamani zarzucają rozumowi – w dualności prawdy i iluzji, przyjmując konwencję tak jak Arkezylaos z Pitane: jako rozsądne prawdopodobieństwo.
 
 
Uciekający przed iluzją poszukiwacze ukrytych wymiarów i głębi, od zarania wznoszonych na „tafli lodu” (rzeczywistości) pod postacią skrzętnie konstruowanych ekstrapolacji, zamiast znosić ich iluzoryczność – jak sami postulują – tworzą iluzję jeszcze głębszą: Próbując zwalczyć opozycję pomiędzy „tym” wymiarem i „ukrytą rzeczywistością”, na niej właśnie budują swoją metodologię dojścia do wielobarwnej istoty rzeczy. Zamiast rozsądnego prawdopodobieństwa, mamy tutaj do czynienia z poszukiwaniami anachronicznej, substancjalnej prawdy, której prawdopodobieństwo jednak w tym przypadku rośnie wraz z jej nieprawdopodobieństwem.
 
 
 
 
Pluralizm, homogeniczność, mózg

 
 
Poszukiwacze magicznej głębi sami nieświadomie postulują istotę, a nawet więcej, jakby na przekór sobie: twardą, substancjalną prawdę. Interpretują ją jako iluzję, z którą walcząc, mogą konstruować własną opozycyjną prawdę. Próbując przedostać się za zasłonę fenomenów, wbijają się w świat noumenalny, nawet jeśli nie-rzeczywisty (bo rzeczywistość jest iluzją), to jeszcze bardziej rzeczy-wisty: Będący źródłem energetycznych emanacji, które świat fenomenów ustanawiają. Taka to pominięta wewnętrzna sprzeczność w zmierzaniu ku ukrytym wymiarom.
 
 
Poszukując tygla harmonii chaotycznego przecież świata, przyjmują odwrotny własnym założeniom ład. Twierdząc bowiem, iż jest nim nieskończona polimorficzność – harmonijna wielowątkowość – popadają w tautologię: Skoro źródłem wielorakiej iluzoryczności świata fenomenalnego jest pluralność ukrytego noumenu/ów, to różnica zostaje zniesiona sama przez się. Opozycja, którą próbują szamani transgresją/transcendencją swą przełamać, okazuje się konstrukcją samego ich sprzeciwu. Innymi słowy: Nie ma czego poszukiwać. Można najwyżej próbować wyważać otwarte już drzwi filozofii transcendentalnej – i przyjąć jednak istnienie substancjalnej istoty, uwsteczniając osiągnięcia bardziej nam współczesnej myśli.
 
 
Twierdzą nasi szamani, że ukryte źródła emanują same-z-siebie (jako transcendentne noumeny albo „wsysająjąc i wypluwając” samoodradzający się niczym Uroboros Byt, przenoszony na nieznany naszym potocznym wyobrażeniom poziom) niekończącym się bogactwem wątków, do których dostęp otworzyć może wyłącznie porzucenie homogenicznych narracji ratio. Pomijając już prościutką konstatację, że wielowątkowość snuje się niczym pajęcza sieć, lecz utkana jest z jednego włókna (albo jest po prostu niemożliwa), postulują szamani, iż epistemologiczny dostęp do niej zarezerwowany jest wyłącznie dla wtajemniczonych w magiczną tęsknotę „zniewolonego logicznym rygorem” mózgu. Należy więc stymulować mózg – najlepiej przy użyciu psychodelików.
 
 
Dochodzi tutaj do dziwnej sprzeczności: Wsłuchujący się w dziką Naturę współcześni szamani postulują słuszną skądinąd ideę szacunku do środowiska naturalnego i naturalności człowieka, czerpiąc inspiracje od wschodnich mistrzów jogi, interpretując wyrwane z kontekstu słowa chrześcijańskich mistyków na modłę ekstaz powstających przez intelektualne transgresje mózgu, alarmując społeczeństwo z powodu rozstrojenia delikatnego ekosystemu, czy przeciwstawiając się GMO. Postulując zarazem zjednoczenie z przyrodą w kosmicznej harmonii, z lubością zanieczyszczają galaktyki swoich niezbadanych mózgów substancjami, których działanie również nie jest do końca przewidywalne.
 
 
Środowisko mózgu to najprawdziwszy Kosmos, którego skład możemy oszacować na około 1,6 x 10 do potęgi 11 komórek nerwowych. Najliczniejszą populację komórek w układzie nerwowym człowieka stanowią małe neurony ziarniste móżdżku. Może ich być około 10 do potęgi 11 (stąd układ nerwowy człowieka zawiera przynajmniej 2,5 x 10 do potęgi 11 neuronów). Prawdopodobnie całkowita liczba neuronów wynosi od 300 do 500 miliardów. Każdy z neuronów ma około 10 000 połączeń neuronalnych z innymi neuronami. Ulegają one destrukcji pod wpływem substancji nie przyczyniających się do wytwarzania nowych neuroprzekaźników. Mózg co prawda ulega regeneracji, niemniej proces taki trwać może o wiele dłużej niż regularne spożywanie "rytualnych" specyfików. W psychiatrii znane są psychodeliczne tripy ludzi, którzy nigdy już nie powrócili do poprzedniego stanu świadomości. Transgresja w inny wymiar? Niewątpliwie.

 
Służące w psychoterapii substancje, budujące otoczkę mielinową wokół aksonów, nie wpływają w większym stopniu na zaburzenia w funkcjonowaniu pomiędzy poszczególnymi częściami mózgu, ponieważ impulsy elektryczne pomiędzy nimi przebiegają bez zakłóceń po istniejących już – i uzupełnianych – połączeniach neuronalnych, dodatkowo chronionych przez nadmiernymi wyładowaniami elektrycznymi („przepaleniami”) wewnątrz masy szarej. Natomiast działanie znanych nam substancji psychotropowych – takich jak psylocybina, LSD, meskalina i inne – stymuluje duży rozdźwięk pomiędzy aktywnością poszczególnych części mózgu.

 
Niebezpiecznym mitem jest twierdzenie, że w przeciwieństwie do niektórych substancji opioidowych (głównie heroina), pochodne ergoliny nie przyczyniają się do mechanicznego uszkodzenia mózgu. Prawdą jest, że neurony i neuroprzekaźniki ulegają odbudowie, ponieważ w przeciwieństwie do receptorów opioidowych, są wytwarzene bezpośrednio w mózgu – pośrednio "tylko" dzięki całemu organizmowi. Mózg jednak jest strukturą składającą się m.in. z setek tysięcy miliardów połączeń neuronalnych, których wymiany na nowe połączenia po uszkodzeniu przez nadmierne natężenie impulsu elektrycznego nie możemy porównać do niczego innego niż ingerencja mechaniczna – nie szkodzi, że w skali mikro.   

 
Stymulacja mózgu m.in dietyloamidem kwasu D-lizergowego (LSD) polega na zakłóceniu równowagi fal mózgowych (ładunków elektrycznych przesyłanych przez aksony po połączeniach neuronalnych z jednej partii mózgu do innej partii). Odbywa się to nie przez pobudzanie przysadki mózgowej, poprzez wtórny wychwyt serotoniny wpływającej na regulujący pracę mózgu móżdżek, tak jak dzieje się to w przypadku THC (zawiera je marihuana), co pobudza działanie poszczególnych części mózgu pierwotnie, tylko przez pobudzenie wtórne, czyli przez pierwotne wygaszenie funkcjonowania jednych obszarów mózgu i przejęcia "energii" przez inne obszary mózgu. Pośredno więc używanie LSD prowadzi do demielinizacji mózgu. Ow wiele szybkiej do ogniskowej demielinizacji mózgu dochodzi pod wpływem psylocybiny. Dzieje się tak wówczas, kiedy substancje te dokonują bezpośredniej inwazji w otoczkę mielinową aksonów, przerywając połączenia neuronalne przez ich wypalenie pod wpływem nienaturalnej inwazji w pole elektromagnetyczne mózgu. Innymi słowy szamani pozwalają, aby nagłe przerwanie niektórych aksonów spowodowało dysfunkcje mózgu.

(http://psychiatria.mp.pl/uzaleznienia/show.html?id=74298)
 
 
Słusznie nazywają szamani owe dysfunkcje, czyli innymi słowami zaburzenia recepcji, oderwaniem od „jakże mdłego i ograniczonego (stężeniem pośmiertnym), jakże przecież ubogiego i byle jakiego, znanego na wylot, codziennego mózgu”. Posiedli wszak wszechwiedzę o każdym z elementów tego wielkiego w mikroskali Kosmosu, który każdy ssak ma w głowie. Szaman mówić Kaliemu, Kali słuchać. Szaman wiedzieć o mózgu więcej niż wszyscy psychiatrzy i neurobiolodzy razem wzięci. Szaman przy ognisku dać Kaliemu babę na rowerze. Kali wziąć listek pod język, ssać i tańczyć z bogami z gałęzi drzew pod rozgwieżdżonym niebem.
 
 
Działanie LSD, grzybów halucynogennych czy wychwalanej przez Aldousa Huxleya meskaliny zawartej w Lophophora williamsii rzeczywiście przynosi całą gamę ciekawych i wielorakich doznań percepcyjnych i receptywnych. Wizualizacje relacji pomiędzy bytami, estetyzacja (konkretyzacja) słusznie zresztą domniemanej (doxa) energii jestestw przyrody, są wynikiem zaburzeń w funkcjonowaniu m.in. ciała migdałowatego (łac. corpus amygdaloideum), wskutek czego naturalne relacje obronne (mechanizmy agresji etc.) przyczyniające się na co dzień, niejako „w uśpieniu”, do naturalnego wyróżnienia tożsamości własnej (ipse) bytu spośród innych bytów jako autonomicznej jednostki, ulegają niemal całkowitemu wyłączeniu. Celem zażycia takich środków jest modulacja mózgu pod kątem nienaturalnie zwiększonej empatii. Brak autonomicznego odgrodzenia daje szamanom poczucie „zlania się” z przyrodą na tyle intensywne, że granica między recepcją i projekcją mózgu ulega zatraceniu. Ich celem jest zatem osiągnięcie stanu tożsamości-z-innym (z innymi bytami, z bytem otaczającym), czyli tożsamości idem.

 
 

Rozmycie tożsamości, nirvana 

 
 
Rzeczywiście tak to działa. Czy jednak jest autentycznym wejściem w nieuwolniony przez mózg, inny wymiar świadomości? Po pierwsze: Jest to wymiar nieświadomości. „Uświadomieniu” ulegają dopiero interpretacje, które wysnuć można – w oderwaniu od ich rzeczywistej treści – z doznań. Po drugie: Granica pomiędzy wymiarem świadomości i nieświadomości jest tylko różnicą. Granica oznacza oddzielność, różnica – przepływ informacji (podobnie jak np. strumień spływa z kaskady na niższy poziom). Próbując zniszczyć granicę, znoszą nasi szamani różnicę, przez co naturalna dyferencja przestaje funkcjonować, a mózg nie jest w stanie odróżnić fikcji od rzeczywistego stanu rzeczy. Po trzecie: Próbując transcendować poza jednostkę, współcześni szamani nieświadomie zakładają, że autonomiczność oznacza autoteliczność, czyli znowu: Że różnica oznacza granicę, którą przekraczają.

Rozmycie tożsamości, pokonanie granic. Wątki mistyki post-chrześcijańskiej, splecione z buddyjską nirvaną. Wszystko to ujęte jako rozmycie tożsamości w zjednoczeniu z Naturą. Czy słusznie? Bezgraniczność – niczym Apeiron (bezkres) Anaksymandra, późniejsza Jednia neoplatoników, Bóg chrześcijański, porównywany przez Paula Tillicha do Me-on (buddyjskiej pustki, która wszak nie jest nicością [ouk-on]) – to jedno. Bóg osobowy jest nieredukowalny do kategorii ludzkiego intelektu, ponieważ już sama struktura osoby (zarówno Boga jak i każdego innego jestestwa) jako swoiste augenblick (Nietzsche, Heidegger) Bycia (porównywalnego przez niektórych do Całości – np. Bogdan Baran, Cezary Woźniak) jest otwarta, czyli niejako „stoi w prześwicie”. 
 
(Np. Paul Tillich, Teologia systematyczna, I – III
 
Indywiduum nie jest więc zamkniętą monadą. Rozumiem to tutaj jako „in [w] – dywiduum [świat]”; in-dywiduum jest przebłyskiem Całości. W metaforyce biblijnej zmartwychwstanie ciała nie polega na „powstaniu z grobu” niczym jakieś zombie; ciało ziemskie jest porównywalne do „nasiona” (podobnie już u Anaksagorasa występowała pluralność „nasion bytu”), które – tak jak nasiono każdej rośliny – wpierw musi obumrzeć, aby „wyrosło” z niego „ciało duchowe” [zob. 1 Kor 15, 35-49]. Jako ciało duchowe, indywiduum stanowić będzie „to, co powróciło” do Jedni (Boga, buddyjskiej pustki), uzupełniając ją. „Rozmycie” można więc interpretować również jako „uzupełnienie”. W mistyce Eckharta każdy poszczególny Byt jest Bogiem, który za jego pośrednictwem poznaje samego siebie. Kiedy „optyka” tego bytu „wypełni się” , jako myśl – powraca do Boga.
 
 
W myśli buddyjskiej, czy raczej pre-buddyjskiej, mniej więcej 100 lat przez Gautamą, Jadżniawalkja uważał, że wyzwolenie z bytu to zniwelowanie rozszczepienia pomiędzy podmiotem poznawczym a przedmiotem poznania. Otóż skoro wszystko przenika Brahman, to bezpośredni rdzeń ludzkiej istoty, Atman, jest z nim w głębi swej istoty tożsamy. Poznanie przezwycięża więc samo siebie, przez co przekracza subiektywną świadomość. Późniejsze intuicje buddyjskie w dużej mierze opierają się na pre-buddyjskiech antropologiach.
 
 
Zauważmy jedno: Rolą indywiduum zarówno w Chrześcijaństwie jak i w Buddyzmie jest przekraczanie-siebie. Warunkiem takiego „przekroczenia” (transcendere) jest jednak nie negacja samego -siebie, tylko zrozumienie roli „nasiona”, „aparatu poznawczego”, „in-dywiduum”, „atmana”. Ostatecznym wyzwoleniem jest śmierć. Do śmierci należy dbać o swoją indywidualność jako augenblick Bycia, Boga, Brahmana etc… Tak więc również dla mnie to, co nazywają „rozmyciem”, oznaczać może tyle, co „uzupełnienie”, „powrotem”, to Sacrum. W większości przypadków myśli buddyjskiej cykliczność Sansary ulega przerwaniu w momencie, kiedy jednostka zrozumie swoją rolę na drodze do wyzwolenia. W innym przypadku czeka ją kolejna reinkarnacja. Stan Nirvany jest osiągany dopiero w chwili, kiedy pojmie, że jako indywiduum / jednostka nawróci się (parawrytti) ku własnej tożsamościowej podstawie, ku czystemu umysłowi. Nie jest to umysł rozumiany jako obiektywna siła, w której to, co jednostkowe (interpretacja) ulega rozmyciu, nie jest to żadna „substancjalność”, „transcendentny noumen”, czyli nie jest to Prawda rozumiana jako jakiś „trybunał”, przed którym indywiduum ma wyrzec się własnej tożsamości, tylko prawda-bycia, zatem jego indywidualny sposób na bycie tathaghata-garbha, czyli bycie "zalążkiem Buddy". 
 
 
Przedmiotem mądrości w myśli buddyjskiej jest takość (tathata), rozumiana również jako esencja, istota. Budda jest personifikacją takości. Buddyzm stosuje tutaj negację negacji; nie wolno mówić o osobowości Buddy, ale z perspektywy doświadczającego nauczania i wyzwolenia niesłuszne jest twierdzenie o jego nie-osobowości. „Paradoksem” Buddy jest, że uosabia on przezwyciężenie osobowości. Nie jest to jednak paradoks stricte, tylko środek, a środków jest mnóstwo i podobnie jak ilość szkół – wszystkie są słuszne. Jest jeden wóz (Ekajana), który dostosowuje się do wielu mentalności; Budda posiada dar zręcznych środków (upaja kauśalja). Ilość Buddów jest wielka, ponieważ Buddą jest potencjalnie każdy. Oznacza to ni mniej, ni więcej, niż zrozumienie, że skoro cel ziszcza się w przemierzaniu drogi, to indywiduum jako przemierzające drogę, bądź też samo będące-drogą, tylko wskutek zgłębiania tejże indywidualności i jej doskonalenia jest w stanie dostąpić wyzwolenia. „Przebudzenie staje się otwartym procesem, który trwa tak długo jak długo istnieje cierpiący” /Gautama/.    
 
(Volker Zotz, Historia filozofii buddyjskiej)
 
 
Likwidując jednak dyferencję pomiędzy tożsamością ipse i tożsamością idem, myślą czarownicy i czarownice, że czynią indyferentnym coś, co dzięki tej dyferencji może w ogóle egzystować. Co prawda chodzi im o porównywalne do nirwany lub przynajmnie do ontycznej tożsamości rozmycie w świecie przyrody, niemniej nie są za bardzo odkrywczy w stosunku do trzeźwo myślących jednostek, którym tak wyklęte przez szamanów ratio podpowiada, że autonomiczna jednostka nie jest autoteliczną monadą, tylko bytem posiadającym tożsamość ipse i współkształtowanym przez koegzystencyjną tożsamość idem. Innymi słowy: Każdy normalny i przynajmniej trochę inteligentny człowiek wie, że stanowi z przyrodą jedność. 
 
 
Na podstawie doznań pod wpływem zatarcia różnicy pomiędzy empatyczną projekcją i agresywną recepcją/percepcją, wnioskują szamani o bogactwie możliwości samej rzeczywistości. Zgadza się – rzeczywistość jest nieskończonym potencjałem doznań i smaków. Nasi szamani jednak nie interpretują tej pluralności jako przejawu względnie tożsamej i zharmonizowanej realności. Wręcz przeciwnie: Wielorakość stanowi tutaj samą esencję, ukryty wymiar i prawdziwą rzeczywistość, w którą należy uciec, aby odkryć tajemnice bytu. W jakim celu należy więc uciekać w narkomańskich rytuałach od chaotycznej iluzoryczności? Otóż w takim, aby uniknąć iluzorycznej wielorakości smaków iluzji i zaznać wielorakości smaków przeciwieństwa tej iluzji. Paradoks czy po prostu brak różnicy?
 
 
Aldous Huxley pisał o zaburzonej czujności mózgu, który w narkotycznej dekoncentracji i rozmyciu przejawia inne aspekty swojej aktywności. Słusznie. Powołuje się zresztą na antropologiczne badania rytuałów indiańskich, podczas których szaman doznaje przeróżnych utożsamień z innymi istotami i duchami. Współcześni psychodeliczni szamani wyrwali te rdzenne doświadczenia z ich historyczno-symbolicznego kontekstu kulturowego i językowo-kognitywnych realiów, po czym zazwyczaj na podstawie arbitralnie dobranych elementów estetyki, dokonali ich introdukcji na gruncie ich konfrontacji z pozorną według nich wielowątkowością ratio współczesnej kultury. Powstał eklektyczny miraż, przypominający okultystyczne rojenia modernistycznych poetów pod wpływem absyntu.

(Aldous Huxley, Drzwi percepcji)  
 
 
 
 
Zjednoczenie z dziką przyrodą

 
 
Przyjrzyjmy się teraz – trochę na uboczu – ukształtowaniu się tej formy pojęcia "dzikiej przyrody", którą stawiają czarownicy nasi w – zbędnej moim zdaniem – opozycje względem jej racjonalnego ujęcia. Dzikość oznacza tyle, co „pierwotność”; jest pojęciem, które powstało wskutek wprowadzenia granicy pomiędzy emancypującą się, coraz bardziej sztuczną kulturą, opresywną zwłaszcza w epoce rozwijającego się industrializmu, przechodzącą od zniewolenia feudalistycznego przez zniewolenie pierwotnym kapitalizmem, upadkiem oświeceniowych projektów, a wizją wyzwolenia ludzkości z jej karbów. Jedną z wizji jeszcze przed -industrialnych, lecz wprowadzonych jako alternatywa dla kulturowej sztampy, była wizja powrotu do stanu przed-cywilizowanego. Utożsamiono go z niezurbanizowanymi obszarami, ogrodami urządzonymi „bez urządzania”, ideałem swobodnego wychowania i wtórną konstrukcją antropologiczną człowieka dzikiego, żyjącego wedle cynickich ideałów ascezy i wyzwolenia z konwencji politycznych, czy epikurejsko-bionowskiego pomysłu na czerpanie przyjemności z drobnych, naturalnych przyjemności.
 
 
Taki pomysł miał Jean Jacques Rousseau. Mniej więcej od jego czasów narastał sprzeciw wobec chylącego się ku upadkowi schematyzmowi zinstytucjonalizowanej teologii i służebnej wobec niej filozofii, które podpierały feudalną konstrukcję. Dogmatyzm zniszczył dopiero Kant, uwalniając transcendencję od teologii. Uczynił to przy pomocy rozumu, a nie wiary (której wszak wcale nie negował, wręcz przeciwnie: nigdy nie stawiał w opozycji fides i ratio). Filozofia transcendentalna stała się potem pretekstem do równie transcendentalnych poszukiwań „tego, co inne”, wpierw wobec dogmatom i feudalizmowi, następnie wobec industrialnemu racjonalizmowi, następnie wobec kulturze i rozumowi w ogóle. Mówię tutaj oczywiście o wzburzonych czasach (od niemieckiej literatury storm und drang, po koniec Romantyzmu), w których rewolucyjnym kontekście odebrano Naturze jej rousseauowską sielankowość i utożsamiono z majestatyczną grozą i transcendentną wzniosłością. Takie emocjonalne wyobrażenia istoty przyrody i ekstrapolacje dzikości jako zapomnianego eliksiru wyzwolenia nakłoniły wielu poetów, artystów, filozofów i ludzi kultury do poszukiwań wśród tradycji przedchrześcijańskich. Wpierw były to groteskowe zlepki; co prawda przyczyniły się do późniejszych odkryć na wielką skalę, ale przede wszystkim wprowadziły kolejne rozgraniczenie, które przesłoniło późniejsze syntezy.
 
 
Chodzi mi o granicę pomiędzy chrześcijaństwem, które obciążono hierarchicznym feudalizmem i „patriarchatem” instytucji kościelnej i „wyzwolonym” rzekomo nie-chrześcijaństwem (pomijając jakby fakt, że hierarchia w starożytności była czymś bardziej restrykcyjnie przestrzeganym). Myśl kształtująca się na takiej właśnie romantycznej recepcji kultury, stworzyła osobną gałąź, wyizolowaną od zdarzeń intelektualnych, które wstrząsnęły światem „tradycyjnej” (określenie używane przez nie-tradycjonalistów) myśli i nauki. Współczesne recepcje chrześcijaństwa i racjonalności przez wyzwoleńcze „-izmy” są anachroniczne i właściwie stanowią próby wyważenia dawno otwartych drzwi. 
 
 
Wracając do „dzikości”; jako konstrukcja intelektualna, będąca wynikiem wprowadzenia wyraźnej granicy pomiędzy człowiekiem i jego środowiskiem naturalnym a sztuczną wizją reszty „pierwotnego” świata, tak pojęta „dzikość” jest z punktu widzenia współczesnej metodologii czymś nie do przyjęcia, a to dlatego, że jest ekstrapolacją i dualistycznym wyodrębnieniem; zabrzmi to jak paradoks, ale „dzikość” może być w tym przypadku po prostu sztuczna. Zamiast niej, możemy przecież interpretować tradycyjne pojęcie Natury. Znamy tradycyjny podział na Naturę naturans i naturę naturata. Wiadomo również, że w jakimś „dialektycznym sprzężeniu” są one współtwórcze. Zaznaczę: W „dialektycznym sprzężeniu”, które w drodze prostej prowadzi do tautologii. Karmiczna cykliczność, będąca w Buddyzmie wynikiem reinkarnacji duszy wciąż nieoczyszczonej, starożytny Uroboros, w końcu heraklitejskie przechodzenie „od fałszu do fałszu”, euklidesowe i cynickie sprowadzenie wszelkiej myśli do tautologii i poprzez dzieje myśli – aż do bataille’owskiej, „błotnej magmy” transgresji, to właśnie wynik takiego zmieszania Natury tworzącej i natury stworzonej.  

 
 

Dyskursy, wątki

 
 
Poruszmy teraz temat homogeniczności dyskursu, którą szamani przeciwstawiają wielowątkowości proponowanych przez siebie rozwiązań. Twierdzą szamani, że prawdziwą wielowątkowość odkryć może tylko mózg uwolniony z „kajdan rozumu”. To bezpodstawne zawłaszczenie: wielorakość, palimsest, skrzyżowanie tropów i przeniknięcie się sensów eksplorowanych przez różne kultury symboliczne możliwe jest wyłącznie jako pluralny objaw modusu tej samej ciągłości myślowej – choćby symbolicznej, lecz na pewno nie pozbawionej logiki spójnej z własnym kontekstem kulturowym. Pojednanie się z siłami Natury w kręgu Stonehenge nie jest możliwa w oderwaniu od logiki sposobów myślenia i ujmowania rzeczywistości z czasów neolitu i brązu. W zderzeniu ze współczesną logiką być może będziemy mieli do czynienia z mocnymi, ocierającymi się o mistyczną ekstazę doznaniami estetycznymi, poczuciem pierwotnej więzi człowieka i kosmosu, niemniej prócz nostalgicznej tęsknoty za jakimś arche, nie osiągniemy nic prócz naturalnych pobudzeń organizmu.

 
Pod wpływem substancji psychodelicznych nie złączymy się z bóstwami. Wątpię, aby w tamtych czasach takie substancje znano. Jeśli więc nasi szamani mówią o wielowątkowości, uwzględnić muszą tej nieodłączny atrybut wątku w ogóle, którym jest jego logiczne podłoże. Nie jest istotny teraz rodzaj logiki, to, czy jest zero-jedynkowa, czy może parakonsystentna. Istotna jest konstatacja, że nawet bez elementarnej logiki żadna narracja nie będzie możliwa. A tym bardziej dla mózgu rojącego coś sobie po wyłączeniu czujności.
 
 
Kultura naszych narkotycznych wieszczy to zlepek – bo nie mamy podstaw twierdzić, że hybryda – wątków fragmentarycznych i nie wskazujących potencjału na bycie wątkami dokończonymi. Każda narracja jest niedokończona, niemniej ciągłość (sensowność) narracji polega na jej odesłaniu w trochę odmienny kontekst bez utraty sensu, za to z możliwością interpretacji, a nie nadinterpretacji. Z tą ostatnią mamy do czynienia wtedy, kiedy łącząc dwa wątki, tworzymy nowy wątek, nie wynikający z poprzednich. Możemy więc pod wpływem LSD zjednoczyć się w Stonehenge z Perunem przelatującym nad Himalajami ku Islandii, możemy w Madrycie rozmawiać z Odynem, którego twarz pojawiła się w księżycu. Możemy też widzieć świecące macki, łączące nas w ciemnościach z krzewami, możemy spostrzec świecącą grzybnię i emanujące fluorescencyjnie drzewa. Innymi słowy: Mózg obnaży przed nami całe spektrum naszych możliwości. A my stworzymy do tych wrażeń filozofię sensu zjednoczenia człowieka z przyrodą. I będzie to nadinterpretacja. Z interpretacją mamy do czynienia tylko wtedy, kiedy nawet niedokończony wątek, połączony z innym wątkiem, tworzą trop ku innemu wątkowi. Ciągły trop – lecz nie arbitralny przeskok ugruntowany przypadkiem.
 
 
Psychodeliczni szamani kolorują świat, przesłaniając jego autentyczne kolory. Mozaikowość rozbitych i przeglądających się sobie w lustrze okruchów kalejdoskopu – i nie wiadomo już, czy są to okruchy tożsamości idem czy ich rozbitego ipse – nazywają rzeczywistością. Jest to jednak optyka oka uciekającego przed jej światłem – i przed jej cieniem. Narkotyk staje się tutaj pretekstem, a cała dorobiona ideologia rodzajem wytłumaczenia przed zadającym przecież ból rozumem, formą ucieczki od wymagającej wysiłku, surowej koncentracji do świata błogiej ekstazy. Jako rzekome pogłębienie percepcji "otwierają jej wrota", eksperymenty z mózgiem traktując jako epistemologię, skutki działania szałwi wieszczej czy pejotlu na ekstatyczność szamana wyrywając z ich historycznego kontekstu i twierdząc, że pod wpływem nowomodnych używek podobnie wskrzeszają dawne bóstwa. Nic bardziej kłamliwego, nic bardziej przepojonego jakąś apollińsko-narcystyczną pychą pijanego w sztok Prometeusza.
 
 
Bogowie i boginie przekręcają się w grobie Antyku, kiedy ci fanatycy niedyscypliny za nic mają ich dawne pouczenia o cnocie. Przyroda wzdryga się na myśl o szaleńcach, którzy z chemią wyniszczającą ich mózgi drą się na polanach i straszą wilki, w ekstazie błogiego rozmycia przeżywając swoje preteksty zjednoczenia z Kosmosem i z drzewami. Myślą szamani, że po zmierzchu trzeźwej recepcji świata wylatuje ku nim nowa Sowa Minerwy. Nic nie wylatuje: gdzie rozum śpi, tam budzą się demony. Nowoczesne, psychodeliczne neopogaństwo. Bełkotliwe "modły", wznoszone do własnych wizji intelektów z zapuszczoną, zapadającą się i zmęczoną już tożsamością, stęsknioną tak naprawdę za zwartością, a nie za rozmyciem.
 
 
W porzuceniu jakiejkolwiek klarowności, bezczelnie, z pychą i brakiem pokory wobec którejkolwiek z religii, roszczą sobie współcześni szamani pretensje do porównywania ich dążeń choćby jako ścieżki ku Nirwanie. Nie mają jednak już jednak innej możliwości niż żerować na naiwnych i niedojrzałych młodzieńcach, poszukujących własnej tożsamości, a w charakterystycznym dla dzisiejszych czasów jej rozbiciu tym bardziej podatnych na zwykłą głupotę „starszych i bardziej wtajemniczonych”, może do tego jeszcze malowniczych, eklektycznie emanujących orientalno-celtyckim blichtrem słowiańskiego Wikinga z Tybetu, wyluzowanego po dżojncie do stanu opuszczenia cyklu karmicznego. Tym bardziej jest pochód szamanów przez las czymś złowróżbnym, a dla ludzkości – złowrogim. 
 
 
 

 

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code