Święta Ziemia.

Normal
0
21

false
false
false

MicrosoftInternetExplorer4

/* Style Definitions */
table.MsoNormalTable
{mso-style-name:Standardowy;
mso-tstyle-rowband-size:0;
mso-tstyle-colband-size:0;
mso-style-noshow:yes;
mso-style-parent:””;
mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt;
mso-para-margin:0cm;
mso-para-margin-bottom:.0001pt;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:10.0pt;
font-family:”Times New Roman”;
mso-ansi-language:#0400;
mso-fareast-language:#0400;
mso-bidi-language:#0400;}

Normal
0
21

false
false
false

MicrosoftInternetExplorer4

/* Style Definitions */
table.MsoNormalTable
{mso-style-name:Standardowy;
mso-tstyle-rowband-size:0;
mso-tstyle-colband-size:0;
mso-style-noshow:yes;
mso-style-parent:””;
mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt;
mso-para-margin:0cm;
mso-para-margin-bottom:.0001pt;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:10.0pt;
font-family:”Times New Roman”;
mso-ansi-language:#0400;
mso-fareast-language:#0400;
mso-bidi-language:#0400;}

Święta Ziemia, święte ciało.

Ziemia przypomina tabernakulum – przypominał słowa mistrza U. Eco w powieści Baudolino. Materia, z której składa się człowiek, pochodzi z gwiazd: Układ geocentryczny jest układem antropocentrycznym. Biorąc rzecz „energetycznie”: tylko ignorant nie odczuje łączności każdego atomu swojego ciała z jądrem Ziemi – i z kosmiczną Otchłanią. Tabernakulum jest punktem – portalem, miejscem uświęcenia ciała – intencjonalnego „prześwietlenia” go przez – immanentne bądź transcendentne człowiekowi – sacrum. Płynąca przez Kosmos – tożsama z nim – Moc przypomina o utraconym raju zawieszonego czasu: O „bezczasach”, zanim czas ów wraz z wielkim wybuchem powstał. Z Jedni (A może z wielości? – Cóż za różnica, skoro nieznana wielość dla człowieka w swojej nieuchwytności będzie nieuchwytnym Jednym?) przed-czasu spowiła się pluralna egzystencja; dlatego istnienie jest rozbite, wielowątkowe, dysharmoniczne, a we wszelkiej maści moralitetach – grzeszne, tzn. pozbawione harmonijnej spójności. Tęsknota człowieka za nieprzemijalnością jest więc tęsknotą rozproszonej materii za uniwersalnym, kosmicznym, energeicznym Aktem, za causa prima, poszukiwaną przez filozofów zasadą racji, a przez teologów – Bogiem. Materialny świat jest jak Lucyfer zbuntowany przeciwko wieczności – aczasowości. Przed-czas, zanim jeszcze narodziła się czasoprzestrzeń przypomina rajską matnię: Materia ściśnięta do rozmiarów niewiele większych niż piłeczka pingpongowa jest właściwie czystą esencją: Energią poprzedzającą wszelkie materialne istnienie (esse). Czyż nie byłaby to najwspanialsza bulla w dłoni władcy świata? Poruszyciel podarował ją najinteligentniejszemu, najpiękniejszemu ze swych aniołów: Buntownik ów odrzucił jednak jej gładką jedność – i niczym artysta w ekspresyjnym szale – strącił w przepaść i rozbił na kawałki. Tak oto Energia uległa rozproszeniu. Powstała materia. A z niej – stęskniona za powrotem do Jedni egzystencja: Wszystkie atomy drżą, ponieważ energia pragnie wydostać się ku temu, co pewne formy jej organizacji nazwały Bogiem – swoim Ojcem. Czas jest tęsknotą za bez-czasem (wiecznością): Jakże wspaniałą jego miarą jest drżący w moim zegarku zespół atomów kwarcu! 

Ziemia przypomina tabernakulum. Psychosomatyczna egzystencja człowieka na Ziemi jest winą – wobec Ziemi, a przez nią – wobec Kosmosu. A przez Kosmos? – Zwał jak zwał, wszak nawet postmoderna ultrapluralność kończy ostatecznie w wielkiej niewiadomej swej własnej zasady: Ta niewiadoma jest wystarczającym powodem, aby uchwycić ją w zagadkową Jednię. Wina: przede wszystkim wina, choć w chrześcijańskich parabolach ujęta jako przewina – jako grzech. Materia winna jest sobie samej – pojętej jako własna Inność od tego, czym jest właśnie jako materia – samo przezwyciężenia, uwolnienia, powrotu w kosmiczną energię wielkiego Aktu. Brak dodatnich skutków samo pokonywania – parafrazując Augustyna – jest grzechem. Dochodzi do pozornego paradoksu: Grzechem jest brak poczucia winy. Grzechem jest brak winy. Przewina (przewinienie) polega na braku winy (winności sobie zbawienia, tzn. samo przezwyciężenia). Ładny paradoks, ciekawa gra słów, prawda? Wina polega na tym, że człowiek jest sobie winny światła: Przesycenia swojego żywota energią. W świetlistych pośród ciemności i wspaniałych czasach średniowiecza błogosławiono światło: Witraże w strzelistych katedrach uchwyciły magiczną symbolikę fotonów, korpuskuł najbardziej wówczas energetycznych, najbardziej podczas małego zlodowacenia nieuchwytnych: Każdy witraż jest zatem jak ikona – portal uchwytujący Tajemnicę. Z brakiem światła skojarzono moralne zło: Brak energicznej odnowy życia przez światło. Cóż za fascynujące przenikanie się etyki i estetyki, cóż za symbioza społecznego współegzystowania ze sztuką!

Złem jest inercja człowieka względem zewu sumienia przyzywającego ku egzystencji właściwej – to znaczy pełnej, obfitej, działającej i walczącej z bezwładem rzuconego w gnuśność – trochę jak w Dantejską opieszałość – ciała. Egzystencja polega na harmonii pomiędzy energią i upadłością w materię. Właściwa egzystencja jest egzystencją drżących fotonów, lecących w Ultimo, bo tylko na mocy swego odległego kresu mogących w ogóle świecić. Modusem egzystencji, którą Heidegger nazwał egzystencją niewłaściwą jest upadłość: Oto energia, która zbłądziła w kosmicznym akcie, upadła, aby przyjrzeć się samej sobie. Esse est percipi – rzekł Berkeley: Bycie do postrzeganie – ale i bycie postrzeganym. Tym, co odróżnia człowieka od pozostałych zwierząt jest właśnie postrzeganie, tzn. patrzenie, słuchanie świadome. Świadomość jest intencjonalna: Spiętrzona w protencji ku odległej przyszłości, jak to ująć można parafrazując Husserla. Postrzeganie jest więc na-słuchiwaniem, wy-patrywaniem, tak więc wyczekiwaniem, ujętym oczywiście jako oczekiwanie na zbawienie: Głębsza analiza czasowości takiego oczekiwania pozwala nam stwierdzić, że nie ma na co czekać – zbawienie jest Tu i Teraz, musimy tylko nauczyć się ujmować każdą najdrobniejszą chwilę swojego życia traktować jako tabernakulum – portal do wieczności, przed-czasowości. Niemniej energia, która zbłądziła w czasie i mogła dzięki temu przyjrzeć się sobie, potrzebuje tego zbłądzenia: Grzech ma jednak swoją znaczącą rolę w zbawieniu. Przypomnijmy sobie płynącego od niedawna po przestworzach Leszka Kołakowskiego, który wierzył, że nawet z Diabłem da się rozmawiać. Któż to wie?

Tak to nauczona swojego pochodzenia po przyjrzeniu się sobie Materia, która zapomniała po rozbiciu Boskiej bulli przez Diabła, że jest sobą, pokonuje w sobie – jak pisał Nietzsche – wielbłąda: Sługę Pana, sługę Aktu, przed którym korzy się tym bardziej, im większy nosi garb ziemskiego upadku. Materia pura – niczym rzecz-sama-w-sobie: Czymże jest? Niczym. Urobosem, Wężem zjadającym własny ogon. Śmiercią. Dzięki niej energia może zostać uwolniona. Dokonując dalszego oczyszczenia (katharsis), staje się Lwem, który z tęsknotą i kosmicznym głodem rozszarpuje w sobie wielbłądzie mięso. Syty król, stary i znudzony wiecznym ucztowaniem dandys, na powrót staje się Dzieckiem. Oto wieczny – w materialnym sensie wieczności jako infinitywnego drżenia atomów kwarcu – powrót w Ogrom, z którego pochodzi; katarchiczne przypomnienie sobie materii o swoim pochodzeniu po to tylko, aby – jeśli przypomnienie okaże się nie dość skuteczne – powrócić do buddyjskiej sansary: Nirwana jest tym samym, co zbawienie, przerwanie ciągłego powrotu energii do uwięzienia w materii, bo nawet jeśli  w buddyzmie nie ma boga, to jest w nim tyleż samo Boga co w bogu chrześcijan, mahometan, artystów i filozofów. Przypomnienie sobie Materii o swej Inności wobec siebie świetnie ujął P. Ricoeur, twierdząc za E. Levinasem, że tożsamość bez Inności nie jest możliwa, ale o owej Inności przekonać się możemy tylko dzięki tożsamości. Przypomnienie: Odnalezienie: Zbawienie. Rację miał Platon, i racja tkwi w każdej kulturze błogosławiącej Dziecko i do niewinności dziecka pragnącej powrócić, niemniej anamneza wcale nie odrywa ciała od materialnego tabernakulum. I tutaj piękne i bardzo arystotelesowskie było przekształcenie koncepcji mistrza filozofów przez chrześcijańskich interpretatorów, zgodnie z metaforą zmartwychpowstającego ciała Chrystusa; przypomnijmy, że Arystoteles, odrzucając platoński Świat Idei, wcale nie zaprzeczył nieśmiertelności jako takiej, wiążąc duszę z ciałem. Duch, uświęcając ciało, podnosi je wraz z sobą: Tak oto Chrystus pokonał śmierć wraz ze swym przemijającym ciałem. Był jednym z najwybitniejszych filozofów i pod tym względem przypomina mi Nietzschego – filozofa niewczesnego, którego słowa tak na dobrą metę zaczynają docierać do ludzkości dopiero teraz – i być może Nietzsche, uważający go za nadczłowieka, mu w tym pomógł. Czyż nie wspaniała okazja urealnienia powrotu? My, Dzieci Gwiazd – pozostajemy wierne Ziemi…

            Nieśmiertelność – przypomniał C. Wodziński – nie oznacza unieśmiertelnienia. Zwycięstwo nad śmiercią zbiega się z uznaniem nicości jako niezbędnej temu, co jest; Coś jest tylko dlatego, że niczego nie ma – ileż próżni w atomie i kosmicznej przestrzeni! Zbawienie ciała od śmierci oznacza jego intencjonalne uświęcenie, a więc zgodę na przypisanie go – jako „narzędzia duszy” – przemijającej czasowości; nieśmiertelność to przezwyciężenie śmierci, w sensie uwolnienia od jej reperkusji ludzkiej egzystencji. Paradoks zwycięstwa nad śmiercią polega na przyjęciu jej jako ostatecznej możliwości. Dlatego też w wielkich religiach śmierć jest święta, stanowi swoiste błogosławieństwo, nawet jeśli rodzi wśród żywych ogromną tęsknotę za umarłym, oczywiste poczucie braku i wielki smutek. Nieśmiertelność oznacza nieskończoność i NIE polega na negacji substancji cielesnej – a więc i czasowej przemijalności. Przykład dla poszukiwaczy boskości niech stanowi sztuka – któraż z dziedzin ludzkiej praktyki, tak subtelna i duchowa, pozostaje zarazem tak pogodzona z materią? Wielopłaszczyznowość doznań, wielowątkowość narracji egzystencji artysty (którym jest każdy człowiek, a zwłaszcza dziecko) wynikają z jednej strony z intelektualnej nieprzejrzystości umysłu niezdolnego do samopoznania – co wynika logicznie z niemożliwości poznania procesu poznawczego przez sam ten proces, a z drugiej – właśnie z transparentności człowieka próbującego uzmysłowić sobie samego siebie. Te wielkie niewiadome stawiają go wobec własnej nieuchwytności, nieosiągalności; życie każdego człowieka to właśnie takie dzieło sztuki, będące – jak pisała w jednym z komentarzy do swojej twórczości polska artystka Elżbieta Kuraj – zdarzeniem, w którym to ucieleśnieniu ulega – zawsze jednak niespełnione – marzenie. Ludzka egzystencja jest więc najwspanialszym marzeniem. Można tutaj parafrazować słowa znanego filozofa, według którego żyjemy w najlepszym z możliwych światów. Nienasycenie egzystencji stawia człowieka w Otwartości, przez klasycznych filozofów odsyłanej w dychotomię pomiędzy transcendencją i immanencją, którą Heidegger – tak „na oko” – nazwał prześwitem Bycia, a wcześniej, oświecony pod skałą Sulej w kurorcie Sils-Maria Nietzsche – Ogromem. Dziś, kiedy opozycja powierzchni i głębi życia została niejako odesłana do lamusa sporu pomiędzy idealizmem i naturalizmem, zawieszeniu ulega również dychotomia zewnętrzności i wnętrza, a w skutek tego – cielesności i duchowości, choć oczywiście nie należy ordynarnie ich do siebie redukować. Możemy jednak z całą bezczelną śmiałością wobec Kosmosu pocieszyć się, że maluczkość człowieka wobec przestrzeni potwierdza tylko Ogrom, który wszak ustanowiony jest jako miara tylko dzięki temu, że coś tak dziwnego i jak trzcina na wietrze łamliwego jak człowiek mogło w ogóle powstać. Dlatego Ziemia Obiecana jest właśnie Tu i Teraz, a my – Ziemianie zamieszkujący być może jedyne tabernakulum – jesteśmy Zjawiskiem Wybranym pośród – samego w sobie pozbawionego sensu – kuriozum wielkiej, kosmicznej Otchłani. Cóż znaczy Wybranym? Otóż tylko i aż tyle, że chyba jako jedynym zdolnym do dziwienia się sobą.  

 

 

Paul Serusier, Zbiór Jabłek.

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code