Święci!? Są pośród nas!

Normal
0

21

false
false
false

PL
X-NONE
X-NONE

/* Style Definitions */
table.MsoNormalTable
{mso-style-name:Standardowy;
mso-tstyle-rowband-size:0;
mso-tstyle-colband-size:0;
mso-style-noshow:yes;
mso-style-priority:99;
mso-style-parent:””;
mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt;
mso-para-margin-top:0cm;
mso-para-margin-right:0cm;
mso-para-margin-bottom:10.0pt;
mso-para-margin-left:0cm;
line-height:115%;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:11.0pt;
font-family:”Calibri”,”sans-serif”;
mso-ascii-font-family:Calibri;
mso-ascii-theme-font:minor-latin;
mso-hansi-font-family:Calibri;
mso-hansi-theme-font:minor-latin;
mso-bidi-font-family:”Times New Roman”;
mso-bidi-theme-font:minor-bidi;
mso-fareast-language:EN-US;}

W dniu dzisiejszym jedni obchodzą tzw. Halloween, inni przygotowują się do spotkań modlitewnych, które nazywane są Nocami Świętych, jeszcze inni po prostu robią zakupy zniczy i kwiatów. Przyjmują przybywających gości z dalekich stron, którzy chcą przybyć na groby swoich bliskich. Faceci dostają białej gorączki na myśl o jutrzejszych ulicznych korkach, kobiety martwią się o pogodę i o to czy ta kiecka z zeszłego roku jeszcze mi pasuje itd. itd.

Gdzieś w tym wszystkim znika prawdziwe przesłanie tych dni, zwłaszcza dnia jutrzejszego albo dzisiejszego jeśli drogi bracie i droga siostro czytasz to w uroczystość Wszystkich Świętych. Po pierwsze uroczystość Wszystkich Świętych nie jest wspomnieniem wszystkich wiernych zmarłych, to jest dzień później 02.11. to nie jest rodzinne spotkanie przy grobie bliskich i okazja by poplotkować co tam w rodzinie. To nie okazja do zadumy nad tymi, którzy odeszli i nam ich brakuje! Nie! Na to czas jest dzień później. Chociaż nie, nie do końca źle to ująłem. Czym więc jest dzień, który nazywamy Wszystkich Świętych? Na czym polega? Spróbuję odpowiedzieć na to, na przykładach.

Tomasz Hanelt 1986-2010

Tomka poznałem w szpitalu w styczniu 2009 roku od razu znaleźliśmy wspólne tematy do rozmów. Okazało się, że chorujemy na to samo, dostajemy te same leki i przyjeżdżamy w tych samych terminach. Zawsze się umawialiśmy w rejestracji na konkretną godzinę i szliśmy razem na oddział. Na początku rzucali nas gdzie indziej na sale ale i tak zawsze kombinowaliśmy by się spotykać i gadać. Ja w tym szpitalu raczkowałem, dopiero co przenieśli mnie z dziecięcego, Tomek był tam od trzech lat więc już zdążył zrobić sobie pozycję „stałego klienta” jak to się u nas mówi. No i korzystał z tego wdrażając przy tym mnie do świata oddziału pulmonologii szpitala na ul. Szamarzewskiego 85 w Poznaniu. Tak więc będąc we dwójkę dość wygadanymi ludźmi i z pozycją „stałego” załatwialiśmy sobie to byśmy byli na sali zawsze razem. No i tak prawie zawsze było.

Gadaliśmy o wszystkim, mimo różnic pojmowania pewnych spraw, była jedna rzecz dzięki której staliśmy się braćmi. Była to chęć służenia Panu Bogu. Tak więc gadaliśmy o Piśmie Świętym, Panu Bogu, powołaniu. Odrzuceniu takich osób jak my. Niby to zdrowych niby chorych. Byliśmy dla siebie oparciem w naszych porażkach ale i w małych i w wielkich sukcesach. Tomek był dla mnie jak spowiednik, któremu mogłem powiedzieć o swoich słabościach. On zmagał się też ze swoimi, bardzo podobnymi do moich. I tak nawzajem się wysłuchiwaliśmy, radziliśmy co z tymi fantami zrobić. Było to coś niezwykłego. Bo jak idąc gdzieś gdzie nikogo nie znasz nagle poznajesz bratnią duszę i nagle wiesz, że nie jesteś sam, że jest ktoś kto Cię nie zostawi, kto wie czym jest Twoja choroba i tylko on tak naprawdę Cię zrozumie. Wszak chorego zrozumie tylko chory.

Nasza przyjaźń nie kończyła się w murach szpitala lecz wychodziła na zewnątrz. Choć tak naprawdę poza szpitalem nigdzie indziej się nie spotykaliśmy to przez te cztery tygodnie prawie codziennie ze sobą gadaliśmy facebook, gadu-gadu, telefon. Możliwości było wiele.

Kiedy miałem kryzysy w powołaniu, Tomek zawsze mnie pocieszał i mówił, że dam rade, że kiedyś zostanę księdzem, znajdę swoje miejsce, gdzie będę szczęśliwy. Mówił jakby był tego pewien. Powiadał, że on nie da rady lecz ja mogę, wręcz muszę. Choć widziałem to w jego oczach jak bardzo tego pragnął – służyć Panu!

Tomasz oprócz naszej choroby czyli braku odporności cierpiał(gdyby to czytał właśnie w tym miejscu za słowo cierpiał dostałbym przez łeb) na arytmię serca. Jego stan pogarszał się z miesiąca na miesiąc.           Gdy go widziałem wydawał mi się co raz bardziej chudszy co raz bardziej mizerniejszy. Co raz mniej było w nim życia. W końcu wyrok – konieczny przeszczep! Co dalej? Pytał. Myślał czy przeżyje przeszczep czy nie. Szanse nie były wysokie. Dawano mu tylko kilkanaście procent. Z tym, że bez przeszczepu dawano mu znacznie mniej. Kiedy mnie spytał o radę, pamiętam jakby to było wczoraj, mówię mu:

„Stary i tak umrzesz, teraz czy później, z sercem czy bez serca, na stole czy na łóżku i tak umrzesz. Jak każdy. Daj sobie i Bogu szansę na cud. Twoje życie i tak należy do niego, obaj to wiemy”

Spojrzał w dół i powiedział masz rację. Przeszczep był planowany na wrzesień 2010 roku.

 Pytał czy aby na pewno pójdzie do nieba, mówił to jakby był już pogodzony z wyrokiem. Lecz w tym targaniu z samym sobą miał nadzieję. W sumie to sam sobie odpowiadał na te pytania więc po chwili wahań mówił na pewno pójdę tam gdzie jest Bóg. Ufam mu i w Jego Miłosierdzie. Był gorliwym nie wiem jak to nazwać fanem, wyznawcą Jezusa Miłosiernego – zresztą zaraził mnie tym. Ufał mocno, to on mnie nauczył odmawiać koronki do BM. Pokładał ufność w Nim. Kiedy miał wątpliwości, a miał bo grzeszył w jego mniemaniu ciężko, wtedy sam mu przypominałem o miłosierdziu Boga i o tym, że żył zawsze w Jego imię i, że grzechy nie są przeszkodzą, nie są najważniejsze bo najważniejsze jest to, że Go wybrał na swojego Zbawcę i Pana!

Ostatni raz spotkaliśmy się 28-29 maja 2010 roku. Leżał już wtedy wcześniej na jakąś infekcję w izolatce, podłączony pod aparatury. Ledwo wystawał poza pościel. W piątek tylko chwilę pogadaliśmy. W sobotę skończyłem przetaczanie więc poszedłem do niego. Rozmawialiśmy jak zwykle. Po chwili Tomek poprosił mnie bym otworzył okno – zresztą było strasznie duszno, otworzyłem wracam, on wydawał mi się jakiś taki nijaki, podszedłem do niego i tak jakoś wyciągnąłem obie ręce, on je uchwycił i patrzył się na mnie. Nagle usłyszałem charakterystyczny pisk ustania pracy serca i huk stabilizatora Tomka. Odpłynął stał się sztywny lecz uścisk jego dłoni stał się mocny i te otwarte oczy patrzące się prosto w moje. Spanikowałem, pamiętam jak dziś:

kurwa nie umieraj!!”

Tylko tyle wykrzyczałem.

Jakoś się uwolniłem z tego uścisku i zadzwoniłem dzwonkiem po pomoc. Uff tym razem udało się. Uratowany.
Dobra – zbieram się do domu, tyle wrażeń starczy. Przed wyjściem jeszcze zaglądnąłem do jego izolatki i mówię „na razie! Tylko więcej takich rzeczy przy mnie nie odpieprzaj!!  Do następnego!" Krzyknąłem! On odpowiedział radośniej niż zwykle. „No na razie. Do następnego!”
Z tym, że następnego już nie było. Tomasz Hanelt zmarł 30 maja 2010 roku. Miał 24 lata.

Czy był święty, o którego czynach mówiono, pisano i będzie się mówić nie! Nie był, lecz ja znając jego grzechy, znając jego cierpienie(znów mam schizę, że zaraz coś mnie pacnie) i oddanie Panu i ufność Słowu, Miłosierdziu wiem, że wśród świętych jest.
Nie podejmował czynów, które kipiały oddaniem i świętością, nie zakładał zakonów itd.
Podjął jedno co jest heroizmem i świętością dla mnie, podjął rękawicę, podjął własne życie choć krótkie na pewno intensywne. Bo miał mało możliwości ale zawsze szukał i chciał czegoś więcej. Normalny człowiek rzucił by wszystko w cholerę. Tomek studiował, myślał o kapłaństwie. I ta prawie nigdy nie zachwiana ufność w Boże Miłosierdzie. Miał osobisty kontakt z Bogiem Ojcem, modlitwa jak rozmowa z przyjacielem. To jest świętość i on jest tego przykładem! Ja chcę być takim świętym! Takim, który bierze swoje życie za bary, cierpi i ufa, szuka czegoś więcej, kocha Boga i bliźniego. Grzeszy ale pokłada ufność w miłosierdziu Pana. Grzeszy ale wybiera na swojego zbawcę Jezusa Chrystusa i żyje w pełni Jego Ewangelią! Nic więcej Nic mniej! Ot świętość!

Wiesz Tomku nie wiem czy zostanę księdzem, nie mam pojęcia gdzie mnie Pan wzywa, ale znalazłem swoje miejsce i jestem szczęśliwy. Służę Panu i bliźnim. Na razie w tym miejscu w którym jestem. Może to była moja zachcianka, teraz mam różne myśli odnośnie mojego powołania, przyszłości i życia ale wiem jedno kiedyś Pan zażąda ode mnie czegoś innego, czegoś więcej oddam mu to co mam i pójdę tam gdzie On wskaże. To Ci obiecuję. Nie ważne co to będzie. Grunt to Jego Wola, nie nasza.

Święty Tomku módl się za nami! I oręduj. Grzej mi miejsce. I wstawiaj się proszę za mną i za każdym kto to czyta byśmy pełnili Wolę Ojca!

Tak to spóźniona mowa pogrzebowa ale kiedyś to powiedzieć trzeba!


Jakub Korbal 1990-2012

Kubę poznałem jeszcze w szpitalu dziecięcym, jakieś trzynaście lat temu. Może więcej, może mniej. Ciężko określić, byliśmy jeszcze małymi dzieciakami. Spotykaliśmy się dość rzadko, najczęściej się mijaliśmy. A jeśli się spotykaliśmy to również gadaliśmy niemal o wszystkim. Sensie życia, samochodach, dziewczynach i o tym co nam w sercu grało, no i o Bogu. Pamiętam go jako człowieka z dużym dystansem do siebie i do rzeczywistości. Lubił podrywać pielęgniarki na nocnej zmianie. Był bratnią duszą. Wnosił wiele uśmiechu i radości. Gdy go tylko zobaczyłem  to już mi się gęba sama śmiała. Chorował na mukowiscydozę więc jak my bywał często na oddziale no i też miał pozycję „stałego”.
Z Kubą nie miałem tak zażyłej relacji jak z Tomkiem lecz też był mi bliski. Zwłaszcza w ostatnim okresie jego życia. Często poruszaliśmy tematy wiary i sensu życia. Kuba w wyniku choroby czekał na przeszczep wątroby. Wyglądał strasznie, nawet spochmurniał, był innym człowiekiem niż zawsze, mniej uśmiechnięty mniej radosny, mniej żartował.
Na pytanie jak tam? Odpowiadał jak to miał w zwyczaju nie przebierać w środkach: „przejebanie!” Ale gdzieś tam biła wiara, biła nadzieja, że się zmieni, że będzie lepiej. A jeśli umrze to pójdzie do nieba. Był tego pewien. On również ufał Bogu mocno. Nigdy nie słyszałem z jego ust jakiegoś narzekania na Boga. Był wierny. Nosił szkaplerz karmelitański, nigdy go nie zdjął.

Odszedł w wakacje 2012 roku. Święty bo ufał do końca! Wziął swój krzyż i niósł go!
               Święty Jakubie módl się za nami!

Marcinek ____ – 2011

Marcinek to trochę skomplikowana historia, nigdy go nie poznałem, nigdy z nim nie rozmawiałem. Znam go tylko z opowieści jego mamy. Zresztą historia jego mamy to opowieść na osobny tekst. On znał też mnie tylko z tego co powiedziała mu jego matka.

Przez jakiś czas korespondowałem z jego mamą na tematy duchowe (tak duchowe bo już wyczuwam jakby uniesienie, że tu niby taki człowiek Boży, a się z dzieciatymi zadaje, a jak  dzieciate to pewnie mężatki- powiem wam akurat nie w tym przypadku :P) mówiłem jej o miłości Pana Boga, i o tym wszystkim co się z tym wiąże, o Kościele, księżach o tym, że myślałem by być księdzem itd. Próbowałem jej pomóc. Pomogłem. Jakoś ten jej synek to przeczytał no i się pod jarał mną – choć nie wiem czy we mnie coś jest co można naśladować i czym się pod jarać. On to robił, podobno zaczął się wyrażać w takim tonie i w tych teściach co pisałem. Stwierdził, że zostanie tak jak ja księdzem – nie wiem skąd to wyczytał no ale tak sobie to ułożył. Nawet jego matka mnie ochrzaniła, że przeze mnie syna straci. Rozeszło się to jakoś po kościach. Namówiłem ją, że jest jeszcze młody i pewnie się to zmieni jeśli jest to młodzieńcza fascynacja, no i by się nie martwiła. Przyjęła to. Ta kobieta nie była wierząca dopiero co ją „nawracałem”, choć może nie nawracałem ale mówiłem/pisałem jej o Bogu. Problem był z jej byłym mężem. Ten to w ogóle był anty podobno wściekł się na syna, na jego matkę i pewnie na mnie, że mu pranie z mózgu robimy. Więc wziął go na „odwyk”. Chciał mu „tego całego Boga” wybić z głowy, no i jeszcze ta chęć bycia księdzem. Mały nie chciał ojca słuchać więc mu uciekł i wpadł pod samochód po kilku tygodniach zmarł w szpitalu.

Święty bo umarł za to, że chciał być wierny samemu sobie i Bogu. Temu, któremu poczuł, że daje mu siły i po prostu lepszy świat i więcej miłości, zrozumienia niż dali mu jego rodzice.

Święty Marcinie módl się za nami!

Świat o Was zapomni lecz ja nie! Módlcie się za mną!

Tak widzę uroczystość Wszystkich Świętych! Jako faktycznie spojrzenie na bliskich zmarłych ale takie  spojrzenie by znaleźć w nich świętość! Święci są pośród nas!! Wcale nie muszą robić wielkich dzieł, nie muszą dokonywać cudów, nie muszą spektakularnie oddawać życie za Jezusa. wszystWystarczy, że są wierni swojemu powołaniu i heroicznie je realizują. Rezygnują z samych siebie byś Ty miał co jeść na obiad, byś Ty miała zabezpieczony byt. Są dla Ciebie. Choć fizycznie to nie możliwe oni gdzieś znajdują siły i szukają wciąż czegoś więcej, czegoś lepszego bo zawsze może być lepiej. Biorą swój krzyż i niosą go na swoją golgotę. Pełnią Wolę Ojca! Do końca. Choć cena jest wysoka. Naprawdę warto! Kochają Ciebie, bliźniego w Imię Jezusa!! Studiują Słowo i wprowadzają je w czyn!! To jest świętość! Nie szukaj jej w dawnych życiorysach, nie szukaj jej na kartach ksiąg. Nie myśl, że świętość to coś spektakularnego bo zazwyczaj to zwykła zwykłość. Nie znajdziesz jej w Internecie i w TV czy w innych mediach. Po prostu zobacz na swoich bliskich i na siebie… Bo święci są pośród nas!!! Nigdzie indziej.

        Ja mam swoich trzech orędowników Ty także tylko pomyśl, a na pewno ich znajdziesz! Znałeś ich, kochałeś żyłeś z nimi jak oni. Ty też bądź świętym. By o Tobie też pisano i mówiono to święty pośród nas!!!

 

 

6 Comments

  1. beszad

     Poruszające wyznanie –

     Poruszające wyznanie – takie chwile, z pogranicza życia i śmierci, pozwalają nam wejść w szczególnie autentyczny rodzaj relacyjności z drugim łowiekiem i samym Bogiem. Czy wspominany tutaj Tomek był świętym? Tego nikt nie wie, masz jednak prawo tak o nim myśleć. Wokół nas żyje wiele cichych świętych, którzy dają świadectwo w tak naturalny sposób, że stają się …przezroczyści, tzn. nie zatrzymują naszego wzroku na sobie, lecz odsyłają bezpośrebio do Boga. A osobiście muszę powiedzieć, że taka naturalna świętość, bez egzaltacji i nadmiernej celebracji, tj. przy pozostaniu sobą (a każdy może być sobą na swój sposób) – właśnie taka świętość najbardziej mnie pociąga… Dziękuję za piękne świadectwo z życia wzięte.

     
    Odpowiedz
  2. Malgorzata

    Wojtku, dziękuję za tekst

     Wojtku, ja również dziękuję za tekst, który pomógł mi dzisiaj w myśleniu o "moich" świętych. O tych, którzy dla mnie nie umrą nigdy. Czy jakakolwiek istniejąca religia uznałaby ich oficjalnie za świętych? Wątpię… No, może w jednym przypadku –  ksiądz mówił nawet na kazaniu pogrzebowym, że żegnamy prawdziwego świętego. Ci, których kochaliśmy i którzy nas kochali są jednak dla nas święci.

     
    Odpowiedz
  3. modem1990

    Tak ma Pan rację! Ja też

    Tak ma Pan rację! Ja też tak widzę świetość! Inna, która nie zakłada tego, że będę sobą mnie nie interesuje zresztą chyba takiej nie ma.
    Dziękuję Wam wszystkim, że ten tekst dał Wam do myślenia. Szczerze mówiąc bałem się reakcji… Bałem się posądzenia o to, że "promuję" się zmarłymi kolegami. Na szczęście prawda o tym by dostrzegać świetych wokół siebie jest silniejsza.
    Owszem Tomek czy Kuba, a Marcinek to już w ogóle nie będą nigdy rozpatrywani jako kandydaci na ołtarze… Ale w sumie to nawet lepiej bo ja wiem, że oni tam są, cisi i modlą się za mnie i szukują mi miejsce co by to nam raźniej potem było. Sam też chcę być takim świętym – nie muszą mnie gdzieś tam wynosić na ołtarze grunt to, że zyłem dla innych i dla innych czyniłem ten świat choćby trochę lepszym. Jak zawsze chodzi o miłość dnia codziennego, a nie heroiczne czyny choć dla mnie to chłopaki są herosami! Zawsze nimi byli i będą.

    Pozdrawiam

     
    Odpowiedz
  4. elik

    Przeświadczenie i zwątpienie

    Pani Małgosiu skąd to przeświadczenie i zwątpienie?……przecież to nie jakakolwiek istniejąca religia ma uznawać – kto drogą błogosławieństw dąży(ł), do świętości, lecz przede wszystkim osoby wybrane, błogosławione i natchnione Duchem Świętym m.in. powszechnie uznawane i niekwestionowane autorytety Jego Kościoła, a szanować i afirmować ich świętość chyba winni wszyscy Jego wyznawcy – chrześcijanie. 

    Zupełnie inną kwestią są nasze subiektywne myśli i odczucia dotyczące prawości, a tym bardziej świętości osób bliskich i kochanych, także oficjalnie uznawanych, beatyfikowanych i kanonizowanych, przez Kościół, a tym bardziej nasze wyobrażenia, a nawet uprzedzenia, spekulacje i domysły wobec osób mniej znanych, czy zupełnie obcych.

    Szczęść Boże!

    Ps. Wśród nas są nie tylko święci, ale również i tacy, którzy nie uznają świętości, ani prawości, a usilnie domagają się, aby ich traktować, jak święte krowy. 

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code