Świadectwo poranka wielkanocnego

 
Rozważanie na Niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego, rok B1

Rekolekcje2015_black.jpg

Dzisiejsza Ewangelia przedstawia nam świadków zmartwychwstania Pana. Każdy z nich na swój sposób przeżywał spotkania z Jezusem, Jego nauki, cuda, mękę i śmierć. Każdy z nich, kierując się swoimi doświadczeniami, inaczej reaguje na brak Jezusa w grobie.

Pierwszym świadkiem jest kobieta – Maria Magdalena. Nie ma w tym nic dziwnego. To kobiety chodziły za Jezusem, słuchały Go i towarzyszyły Mu aż do końca – na Kalwarii, aż do chwili zdjęcia z krzyża. Zatem Maria Magdalena, kierując się miłością do Jezusa, wczesnym rankiem, kiedy jest jeszcze ciemno, idzie do grobu, aby być blisko Niego. Zapewne czuje smutek i ból. Kiedy tam dochodzi, widzi odsunięty kamień. Nie ma czasu, żeby zastanowić się choć przez chwilkę, co mogło się stać. Jest zaskoczona i zdenerwowana: zabrano Pana z grobu! Nie wiadomo, gdzie On teraz jest! Pogłębił się w Marii Magdalenie ból niedawnych wydarzeń. Jest rozczarowana. Nie zważa więc na nic i biegnie do apostołów.

Kolejnymi świadkami są dwaj uczniowie: Szymon Piotr i Jan. Zaalarmowani przez Marię Magdalenę szybko wchodzą do grobu. Śpieszą się, biegną. Jan wyprzedza swojego współtowarzysza, ale nie wchodzi do środka. Nachyla się tylko i widzi leżące płótna, którymi Jezus został owinięty przed złożeniem w grobie. Lęka się? Może daje pierwszeństwo starszemu? A może potrzebuje chwili czasu, aby przypomnieć sobie ze spokojem słowa Jezusa? Przychodzi do grobu Szymon Piotr, który został w tyle. On odważnie wchodzi do grobu. Jego oczom ukazują się leżące płótna oraz chusta, którą Jezus miał na głowie. Wszystko jest w zaskakującym porządku – pozwijane, poskładane. Nie ma tylko Jezusa. Niedowierzanie? Zadziwienie? Zaskoczenie? Zdezorientowanie? Wręcz odrętwienie.

Wreszcie wchodzi do grobu także Jan. On widzi dokładnie to samo, co widział Szymon Piotr: ławę, na której spoczywał ciało Jezusa, płótna i chustę. Niby to samo, a jednak więcej. Ewangelista pisze: "Ujrzał i uwierzył". Zatem ta chwila refleksji w pokoju przyniosła swoje owoce: Jan uwierzył, "dotąd bowiem nie rozumieli jeszcze Pisma, które mówi, że On ma powstać z martwych". Jan przeżywa wszystko w pokoju, nie panikuje.

Uwierzył również Piotr, o czym daje świadectwo w domu centuriona w Cezarei. Opowiada o życiu, śmierci i zmartwychwstaniu Pana Jezusa. Opowiada, jak to Jezus ukazuje się później osobom wybranym przez Boga na świadków, które z Nim jadły i piły po zmartwychwstaniu. Świadkowie mają ogłosić, "że Bóg ustanowił Jezusa sędzią żywych i umarłych" i przypomnieć o Jego miłosierdziu – "każdy kto w Niego wierzy, w Jego imię otrzymuje odpuszczenie grzechów".

A jakim ja jestem świadkiem zmartwychwstania Jezusa? Czy miałam/miałem czas zastanowić się podczas tych rekolekcji albo całego Wielkiego Postu, do jakiego zadania powołuje mnie Bóg? Czy chcę na to powołanie odpowiedzieć? A może przed nim uciekam? Czy spotykałam/łem się z Jezusem w Jego Słowie, w modlitwie, w nauczaniu? Czy uczestniczyłam/łem w Drodze Krzyżowej? Jakie są moje doświadczenia?

Może jestem rozczarowana tak jak Maria Magdalena, że "grób jest pusty". Przecież tyle się natrudziłam, sprzątając cały dom, robiąc zakupy, przygotowując przeróżne dania… No i jeszcze do tego praca zawodowa. Nikt mnie przecież nie może zastąpić. Ja zrobię to najlepiej. Ech… A oni sobie poszli na Drogę Krzyżową, na adorację, a tu jeszcze tyle roboty. Czy nie wiedzą, że powinni pomóc? Znów czuję się oszukana. Znów ktoś mnie zranił. Nie ma wokół mnie ludzi, z którymi mogłabym się spotkać, porozmawiać, zaufać im. Złość, gniew, ból samotności; cierpienie i smutek, rozczarowanie. O wiele łatwiej przychodzi mi koncentrowanie się na tym, co przykre, bolesne, trudne i raniące. Aby kontemplować to, co daje radość, pobudza do życia, pozwala cieszyć się życiem i Bogiem, potrzeba wysiłku. Pozostaję więc przy cierpieniu i bólu. Trwam przy krzyżu. Krzyż jest moim celem. Zapominam, że krzyż jest tylko drogą do zbawienia. Zapominam albo wcale nie przyjmuję, że Jezus zmartwychwstał, że pokonał ból i cierpienie, pokonał samotność i śmierć. Nie mam czasu zastanawiać się nad tym. Ważniejsze jest to, co ja przeżywam, to, że nikt mnie nie rozumie. A powinni, powinni coś zrobić, abym tak się nie czuła. Adoruję swój ból, swoją krzywdę. Nie widzę możliwości wyjścia z tej sytuacji.

Może tak jak Piotr odważnie wkraczam do środka. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. To wszystko mogę wytłumaczyć. Wszystko dzieje się zgodnie z ustalonymi wcześniej przeze mnie zasadami. Jest zaplanowane i przemyślane, dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Tak, jest Bóg. Jest Jezus, który żył i nauczał, uzdrawiał, zmarł. Ale co Mu do mojego życia? Sam sobie ze wszystkim poradzę. Wierzą, że zmartwychwstał? Może to i dobrze, że zmartwychwstał. Trochę wolnego się przyda. Odpocząć można, gdzieś pojechać, rodzinę odwiedzić, nawet do Kościoła pójdę. W końcu to raz do roku takie święto się zdarza. Coś smacznego przygotuję. Będzie radośnie. Będzie świątecznie. No tak.

Chodziłam w szkole na religię; rodzice też coś tam ciągle mówili o Bogu, ciągali mnie na każde rekolekcje; pilnowali, abym w niedzielę chodziła na Mszę. Teraz więc też pójdę, bo tradycja, bo inni tak robią, ze względu na szacunek do rodziców. Nawet koszyk wielkanocny poświęciłam. Jednak "grób jest pusty". Święta się skończą, a ja wrócę do swojego uporządkowanego świata. Tu wiadomo zawsze, co się zdarzy: praca, dom, pilot od telewizora, spanie i znów praca. Może czasem jakieś spotkanie się zorganizuje, no i koniecznie wyjazd na wakacje. W moim życiu wszystko można ogarnąć rozumem, nie potrzeba wiary, nie potrzeba zmartwychwstania, nie potrzeba nawrócenia. Wszystko jest ok.

Albo jestem jak Jan. Powoli i na spokojnie podchodzę do wszystkiego, do mojego życia i tego, co się w nim dzieje. To nie moja wola ma się spełnić, ale Jego. To Bóg stworzył ten świat i mnie. To On zawarł ze mną przymierze, któremu jest wierny do końca. To Ojciec wysyła swojego Syna na ziemię, aby nauczał, aby uzdrawiał, aby dokonał cudu zmartwychwstania, aby mnie zbawił. Tak było ponad dwa tysiące lat temu i tak jest dziś. Tak ogromna jest Jego Miłość. On czeka na mnie każdego dnia. Dziś też. Ja chcę odpowiedzieć na tę Miłość swoją miłością taką, jaką mam, jakiej się nauczyłam od moich rodziców, od moich bliskich. Chcę uczestniczyć w życiu Jezusa, chcę słuchać Jego nauki, codziennie się nawracać.

Zwróciłam szczególną uwagę na to nawrócenie w okresie Wielkiego Postu, gdy poprzez swoje Słowo Bóg przemawiał do mnie i wzywał do refleksji nad moim życiem. Tak jak Jezus starałam się przebywać przez czterdzieści dni na pustyni mojego życia. Podobno niemożliwe jest, aby człowiek tyle czasu nie jadł i nie pił, ale ja wierzę, że Jezus tego dokonał. Tak jak Jezus spotykałam codziennie różne osoby. Jednych obdarzałam uśmiechem, innych dobrym słowem, dobrą radą, a jeszcze innym niosłam pomoc. Tak jak On nie byłam obojętna wobec nich. Byłam z Jezusem w Wieczerniku, gdzie prosił mnie, aby spożywać Jego ciało i krew; gdzie ustanowił sakrament kapłaństwa. Jestem Mu za to wdzięczna. Dziś mogę przyjmować do swojego serca Komunię świętą z rąk kapłanów. Byłam też przy Nim, gdy zdradził Go Judasz, gdy przyszli Go pojmać. Słyszałam wydany na Niego wyrok. Kroczyłam z Nim Drogą Krzyżową, cierpiałam z Nim przy biczowaniu i cierniem ukoronowaniu. Stałam pod krzyżem, gdy oddawał swoje życie. Przeżywałam ból i cierpienie Jezusa, ofiarowałam ból i cierpienie mojego życia Jemu. U Pana dziś zostawiam troski swe, oddaje Mu, On chętnie ciężar mój chce nieść, składam go u Jego stóp i ulgę czuję znów. Moje zwątpienie, strach u Pana składam dziś.

Tak, dziś jestem gotowa przyjąć Jego zmartwychwstanie. Dziś może On królować w moim życiu. Dziś Jego grób jest pusty, a On jest zawsze przy mnie. W znaku pustego grobu widzę nadzieję i życie, widzę radość, bo mogę przebywać z moim Panem. Miłość Boga do mnie, człowieka musiała osiągnąć najwyższą cenę – ceną tej miłości mógł być tylko Boży Syn. W ten sposób dokonuje się moje odkupienie. Człowiek sam nie może „przebłagać” Boga. Moje grzechy nie są do „odpracowania” przeze mnie samą. Moje grzechy może odkupić tylko „Baranek bez skazy”. On zmartwychwstał nad moimi słabościami, nad moimi grzechami. On jest moim "narzędziem przebłagania", jak pisze św. Paweł w Liście do Rzymian (Rz 3,25). To przez Niego dokonuje się moje pojednanie z Bogiem, dzięki Niemu rodzi się moja nadzieja na życie wieczne.

Ja wierzę. Wierzę, że On synem Boga jest. On zmarł i powstał, aby żyć. Za cenę śmierci życie dał. Wierzę, że jest tu teraz. Dziś mogę i chcę tak jak święty Piotr świadczyć o Nim, o zmartwychwstałym Chrystusie obecnym w moim życiu. On działa w moim życiu. Jest obecny: naucza i uzdrawia, karmi mnie swoim ciałem. Opiekuje się mną, wspomaga w każdej chwili. On jest miłosiernym sędzią żywych i umarłych, odpuszcza moje grzechy, wspomaga w słabościach. Zgodziłam się, aby zmartwychwstały Chrystus wszedł w moje życie i przyjmuję Go jak przyjaciela, z ufnością. On jest moim życiem! Nie lękam się, powierzam się Jemu. Ufam, że Jezus jest blisko i przyjmuje mnie z otwartymi ramionami, obdarza mnie pokojem i radością; dodaje sił, by żyć tak jak On chce. Szczególnie w tych chwilach, kiedy mi się wydaje, że trudno iść za Nim.

Na przeżywanie Świąt Zmartwychwstania Pańskiego życzę nam wszystkim, abyśmy mieli odwagę tak jak Jan uwierzyć i przyjąć Jezusa zmartwychwstałego do swojego życia, cieszyć się przebywaniem w Jego obecności, z Nim wzrastać w naszej wierze, nadziei i miłości. Tak przygotowani nieśmy świadectwo zmartwychwstania Chrystusa naszym bliskim, jak też wszystkim innym. Dzielmy z nimi radość wielkanocnego poranka: Jezus zmartwychwstał, prawdziwie zmartwychwstał! Alleluja!

0504Agata.jpg

Rekolekcje Wielkopostne 2014

Rozważania Rekolekcyjne

Rozważania Niedzielne

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code