Świadectwo Eucharystii

     Eucharystia, tajemnica, prawdziwa obecność Chrystusa w kawałku kruchego i cieniutkiego pieczywa. Zajęło mi kilka miesięcy bardzo intensywnych poszukiwań odpowiedzi na pytanie – czy On rzeczywiście może tam być? Finał moich poszukiwań opisałem w poprzednim wpisie, ale to co stało się w przed dzień „zielonych świąt” zaskoczyło mnie całkowicie. Chciałbym opisać świadectwo spotkania z żywym Jezusem Eucharystycznym i okoliczności w jakich to się stało.

 

     Zaczęło się zwyczajnie, otworzyłem sobie Biblię, czasami tak robię, najczęściej otwieram w konkretnym celu (np. gdy zgłębiam jakiś temat), ale czasami otwieram wyrywkowo tylko po to by coś tam przeczytać, z czystej potrzeby "przekąszenia jakiegoś smakołyka duchowego", i przeczytałem – (Rzym. 6:19) „…19. Po ludzku mówię przez wzgląd na słabość waszego ciała. Jak bowiem oddawaliście członki wasze na służbę nieczystości i nieprawości ku popełnianiu nieprawości, tak teraz oddawajcie członki wasze na służbę sprawiedliwości ku poświęceniu…”(BW) – jakiś czas temu zaczepiły mnie dziewczyny śpiewające na Mszy Św. Czy nie chciałbym przeczytać od czasu do czasu fragmentu pisma w kościele. Wychodzenie przed ludzi zawsze sprawiało mi problem i odmówiłem, ale tego dnia te Słowo tak mnie dotknęło, – że robić głupoty to często się nie krępowałem, ale Bogu użyczyć choć głosu to wstyd, krótko po tym zadzwoniła znajoma z pytaniem ….-wiesz co organizujemy czuwanie w przeddzień zielonych świąt potrzebujemy mężczyzn do czytania…porozmawialiśmy, zgodziłem się i otrzymałem tekst, który miałem czytać.

        Zbliżała się dziewiętnasta i czas było wychodzić do kościoła, pewne zdarzenie tuż przed wyjściem (którego nie chcę wspominać ) wytrąciło nas z równowagi, ponieważ przeżyliśmy z Bogiem już kilka lat od razu zorientowałem się o co chodzi, zgarnąłem więc kartki z tekstem ze stołu i wyszedłem do kościoła. Wiedziałem że jak tego nie zrobię od razu to już nie pójdę. Lekkie zamieszanie z mikrofonami, trochę innych niespodzianek ale zaczęło się, przyszła moja kolej i zacząłem, czytaliśmy ( na zmianę z innym kolegą), dziewczyny pięknie uwielbiały Boga, ludzie w kościele angażowali się. W pewnym momencie zapragnąłem znaleźć się po tej drugiej stronie, chciałem zagłębić się w modlitwie, ale byłem zaangażowany, dziś służyłem i trzeba było się koncentrować na tekście, czytałem różne modlitwy i nagle poczułem potrzebę wyspowiadania się, przekazałem moje kartki koledze i powiedziałem że muszę tam iść, nie ma sprawy odpowiedział i poszedłem, wyznałem Bogu wszystko to co stanęło mi przed oczami,. Między czasie wystawiono Najświętszy Sakrament aby każdy z osobna mógł podejść by dotknąć się „szaty Jego”- było to odniesienie do fragmentu z (Mat. 9:20) „…20. A oto niewiasta, która od dwunastu lat cierpiała na krwotok, podeszła z tyłu i dotknęła się kraju szaty jego…”(BW) , ludzie podchodzili klękali przed sakramentem i dotykali materiału, który Go przykrywał – kiedy odmówiłem pokutę zorientowałem się że moje czytania już się skończyły, wszyscy uwielbialiśmy Boga śpiewem, i co jakiś czas ludzie zmieniali się przed Najświętszym Sakramentem. Przeżywałem wtedy niesamowite rozdarcie wewnętrzne, myślałem sobie – „ Boże, potrafię na podstawie Biblii wytłumaczyć Twoją obecność w Eucharystii, na rozum nie mam wątpliwości, ale wydaje mi się to takie bez sensu – przecież Ty możesz sam mnie dotknąć, bez przedmiotów”, zaraz potem zrozumiałem że ja wstydzę się tam iść i klęknąć na środku przy wszystkich, tak bardzo było mi przykro, że wstydzę się Jezusa przed innymi, zawsze mam z tym problem, jakiś paraliż ogarniał mnie wtedy gdy uczęszczałem do kościoła Zielonoświątkowego tak i teraz w tym Kościele, zawsze ten sam problem, krępacja. Przepraszałem Boga za moją niewiarę i w tym momencie widzę moją żonę podchodzącą do Najświętszego Sakramentu, ucieszyłem się że jej wiara jest ( zawsze byłe prosta i szczera) mój rozum zawsze stawiał bariery. Czas osobistej adoracji skończył się, znowu zawiodłem, nawet jeżeli wyglądało to głupio to dlaczego nie potrafiłem się ukorzyć, czy Jezus nie został upokorzony dla mnie?, nie było ważne że targali Go jak złoczyńcę na oczach tłumów by doprowadzić do najbardziej haniebnej śmierci ówczesnych czasów, zrobił to z miłości do mnie, byłem wtedy ważniejszy dla Niego niż ból i wstyd niż życie . Wiem że On zrobił to dla całej ludzkości, ale także dla mnie i było mi przykro, że ja nie mogłem zrobić nawet tego co wszyscy.

      Bardzo chciałem przyjąć w tym dniu Komunię, ale w końcu nie wiedziałem czy będzie Msza Św. czy nie. Dołączyłem do mojej żony w przed-ostatniej ławce i zaczęła się Msza Święta, w myślach ucieszyłem się, zacząłem przepraszać Boga za moją niewiarę, za to że tak wiele rozumiem a nie potrafię przełamać wstydu, być może serce trwa w niewierze, płakałem w tajemnicy przed zebranymi, żałowałem i przepraszałem, zrobiłem wszystko by uwierzyć, ale w ciąż ta wątpliwość. Czekałem jednak na moment przyjęcia Jezusa Eucharystycznego, nadszedł czas ksiądz podniósł Hostię i wypowiedział słowa – „…to jest Ciało moje, które za was będzie wydane..”, i właśnie w tym momencie poczułem jakby mrówki w głowie, zrobiło mi się dobrze, poczułem że ciało robi się słabe, przez chwilę opierałem się temu, ale to było silniejsze, nie było agresywne, ani w brew mojej woli, po prostu było silniejsze ode mnie, osunąłem się jakby nieprzytomny, zrobiła się panika w kościele, słyszałem różne głosy, ktoś trzymał mi nogi w górze, miłość, która przepływała przeze mnie była nie do opisania, miałem świadomość, ale nie mogłem i nie chciałem się ruszać, próbowałem mówić że jest mi dobrze że mają mnie zostawić, moja żona była spokojna widziała rumieńce na twarzy i mój błogi uśmiech, ale większość nie rozumiała, w końcu słyszę męski głos – zostawcie go on ma spoczynek w Duchu Świętym, spójrzcie na jego twarz, to nie jest omdlenie, jak się okazało była tam ratowniczka medyczna, która czuwała przy mnie, poczułem że mogę wstać, podniosłem się, celebracja trwała, ponownie uklękliśmy, cały drżałem nie mogłem powstrzymać łez, miłość, która płynęła przeze mnie była tak czysta i cudowna, jeszcze bardziej pragnąłem przyjąć Eucharystię, w końcu nadszedł czas, ustawiłem się w kolejce, przyjąłem Jezusa w postaci Chleba, wróciłem do ławki pomodliłem się, zacząłem analizować co się stało, wiedziałem co to było, widziałem wielokrotnie w kościele Zielonoświątkowym podobne zdarzenia, ale tam zawsze odbywało się to po nałożeniu rąk przez usługującego i nigdy ( po mimo że wychodziłem często do modlitwy) nie zdarzyło się to, nigdy wcześniej nie doświadczyłem " spoczynku w Duchu Świętym" . Trochę się wstydziłem, ludzie patrzyli na mnie, nigdy nie chciałem i nie chcę zwracać na siebie uwagi, ale co miałem poradzić, w końcu zebraliśmy się tam by czuwać na zesłanie Ducha Świętego, sam byłem zaskoczony, ale natężenie miłości, którą miałem w sobie była silniejsza od wstydu od oczu skierowanych w moją stronę, od wszystkiego. Podziękowaliśmy wszyscy zebrani Panu Bogu za ten wieczór trzymając się za ręce i rozeszliśmy się po kościele, mężczyzna, który wiedział co się stało podszedł do mnie i powiedział –„ Bóg dał ci nowe serce „ po czym poszedł i tłumaczył innym co się stało, było tam jeszcze kilka osób z  „odnowy w Duchu Świętym”  więc dyskusja trwała.

    Często myślę o tym zdarzeniu, analizuje, szukam sensu, taki już jestem, Bóg wie że zrobiłem wszystko ze swojej strony by uwierzyć w przeistoczenie, wspomógł mnie tym wydarzeniem, przyszedł w tym jedynym momencie, właśnie w tedy – „…to jest Ciało moje…”-, On tam po prostu jest naprawdę, zostałem uwolniony od wstydów, każde słowo we Mszy Św. Przeszywa moje serce, przyjmowałem dziś Komunię i nie mogę się doczekać następnej Niedzieli, tak bardzo chciałbym mieć czas w tygodniu by uczestniczyć w Eucharystii, by karmić się moim Panem – Jezusem Chrystusem.

 

Komentarze

  1. stanislawleja

    piękne

    , ach, ale piękne świadectwo, sam Jezus dotknął się Ciebie. Miałem podobnie (chociaż bez spoczynku), czyli te "mrówki w głowie", lecz było to w czasie adoracji najświętszego sakramentu. Nawet ciężko jest to opisać, bo mrówki przechodzą w słodycz a ta "słodycz" później trwa długo :).

       No tak jest, przyjmowanie Pan Jezusa w komunii świętej daje pokrzepienie, wlewa miłość, jednak nie zawsze tak się dzieje. To złożona sprawa, ale przecież musimy żyć na tym świecie a nie chodzić po nim "jak oszołomieni, lub pijani" , dlatego też, no właśnie "Pan Jezus często nie jest nagrodą w komunii św." (to słowa mojego spowiednika), no i dlatego pewnego razu, zamiast wysłać mnie przed Niego abym go adorował, to wysłał mnie na spacer do parku . Byłem posłuszny, a co to miało oznaczać ?, to tylko domyślam się :). Ok. napiszę jeszcze na ten temat jutro, bo dziś już prawie 2 w nocy :), jednak będa też pewne uwagi krytyczne, bo również spotkałem się u nas w parafii z tym "welonem". Sprawa jest skomplikowana, bo welon na monstrancji jest stosowany tylko w czasie triiduum paschalnego od w. piątku, do w. soboty. No więc welon symbolizuje Jezusa przebywającego w grobie, a więc nieżywego. No  i właśnie, można zacząć tu rozmyślać – w sensie "jakiego Jezusa chcemy dziś dotykać przez ten welon" ? Ok. pozostawiam do refleksji, pozdrawiam serdecznie "S.J". 

     

     
    Odpowiedz
  2. stanislawleja

    “On tam naprawdę jest”.

      

     

           "Ostatni" – mówisz, jak św J.M. Vianej – "ON tam naprawdę jest" !!, no prawie, jak Vianey,  bo św. wskazywał na tabernakulum.  Ja w to głęboko wierzę, co nie znaczy, że nie mogę od czasu przeżywać kryzysyów i mieć pod tym wzlgędem pewne wątpliwości. No ale jeżeli niezwykle mocno tęsknię za spotkanie z Jezusem eucharystycznym, no to moje uczucia są prawdziwe, a więc dlatego właściwie nie wątpię :-), ale mam pewność, że "ON tam jest". 

      Ok. ale teraz o czymś innym, tak więc o tym "spoczynku w Duchu Świętym". W/ g św. Ignacego z Loyoli istnięją poruszenia ducha:

    – z przyczyną uprzednią

    – bez uprzedniej przyczyny.

    Jest to bardzo ważne rozróżnienie bo Ignacy mówi dalej w swoich regułach, że:

     

     

    "Reguła 2. Sam tylko Bóg, Pan nasz, daje duszy pocieszenie bez [jakiejkolwiek] poprzedzającej przyczyny; bo tylko Bogu właściwą jest rzeczą wchodzić do duszy, wychodzić z niej, sprawiać w niej poruszenia, pociągając ją całą do miłości swego Boskiego Majestatu.

    Mówię "bez przyczyny" – bez żadnego odczuwania czy poznania uprzedniego jakiegoś przedmiotu, dzięki któremu przyszłoby takie pocieszenie za pośrednictwem aktów własnych rozumu i woli."

     

    Sprawa jest dosyć złożona, ale wnioskując, że to nakładanie rąk jest właśnie taką przyczyną to należałoby się się mocno zastanowić, kto daje te spoczynki u "odnowowoców i zielnoświątkowców" ? Może to być Duch Święty, jednak jest warunek:  "życie, lub nie w łasce uświęcającej".  Ludzie, którzy żyją w grzechu ciężkim też mogą być "poruszani przez duchy". Jednak jest różnica, bo u ludzi w łasce – (mówi wcześniej Ignacy), Duch Święty dotyka łagodnie:

    Reguła 1. "Właściwością Boga i aniołów jego jest to, że w poruszeniach swoich [w duszy] dają prawdziwą radość i wesele duchowe, usuwają zaś wszelki smutek i zakłócenie, które wprowadza [do duszy] nieprzyjaciel. Jego bowiem właściwością jest zwalczać tę radość i to pocieszenie duchowe, a to przez podsuwanie pozornych racji, fałszywych subtelności i ciągłych podstępów".

    Jest jeszcze jeden warunek, który zauważyłem właśnie u Ciebie "Ostatni", bo prawdziwa pociech duchowa "TRWA". 

    Reguła 5. Powinniśmy bardzo zwracać uwagę na przebieg myśli. Jeżeli ich początek, środek i koniec jest całkowicie dobry, zmierzający do tego, co jest w pełni dobre, jest to znak dobrego anioła. Ale jeśli przebieg myśli, które nam poddaje, prowadzi ostatecznie do jakiejś rzeczy złej, lub rozpraszającej nas, albo mniej dobrej niż ta, którą przedtem dusza zamierzała, albo jeśli osłabia, niepokoi i zakłóca duszę, odbierając jej pokój, ciszę i odpocznienie, które przedtem miała, to jest wyraźny znak, że [myśl taka] pochodzi od złego ducha, nieprzyjaciela naszego postępu i zbawienia wiecznego.

    Reguła 6. Gdy nieprzyjaciel natury ludzkiej da się odczuć i rozpoznać po swoim ogonie wężowym, i po złym celu, który podsuwa, wtedy ten, co był kuszony, odniesie duży pożytek, jeśli zaraz potem rozważy przebieg dobrych myśli, które on mu poddawał, i początek ich, i jak powoli starał się odciągnąć go od owej słodyczy i radości duchownej, w, której się znajdował, aby go doprowadzić do swego przewrotnego zamiaru; i tak dzięki temu doświadczeniu, przeżytemu i zachowanemu w pamięci, niech się w przyszłości strzeże przed jego podstępami, które zwykł podsuwać.

    Reguła 7. U tych, co postępują od dobrego do lepszego, anioł dobry dotyka takiej duszy słodko, lekko i łagodnie, jakby kropla wody wnikała w gąbkę; duch zaś zły dotyka takiej duszy ostro, z odgłosem i niepokojem, jak kiedy kropla wody spada na kamień. U tych zaś, co postępują od złego do gorszego, te same duchy dotykają duszy w sposób odwrotny. Powodem tego jest usposobienie duszy aniołom tym przeciwne lub podobne. Kiedy jest im przeciwne, wchodzą do duszy z hałasem, dając się odczuć wyraźnie; kiedy znów jest im podobne, wchodzą w milczeniu, jak do własnego domu przez drzwi otwarte.
     

    Reguła 8. Kiedy pocieszenie jest bez przyczyny uprzedniej, to choć nie ma w nim podstępu, bo jak się rzekło, pochodzi od samego Boga [330], niemniej człowiek duchowny, któremu Bóg daje takie pocieszenie, powinien z wielką czujnością i uwagą rozważyć i rozróżnić właściwy czas takiego, aktualnie trwającego, pocieszenia od czasu, który po nim następuje, gdy dusza jest jeszcze rozpalona i odczuwa dobroć [Boga] i jakby resztki minionego pocieszenia. Często bowiem w tym drugim czasie przez swoje własne rozważania płynące ze związków i wniosków między pojęciami i sądami, albo pod wpływem dobrego lub złego ducha, czyni dusza postanowienia i urabia sobie różne opinie, które nie są bezpośrednio dane od Boga, Pana naszego. I dlatego trzeba je bardzo starannie badać, zanim się im da pełną wiarę i zanim się je wprowadzi w czyn.

     

       No i tak to jest troszkę skomplikowanie :-), ale dla mnie jest niepodważalnym, że w stanie łaski uświęcającej Duch Święty po przyjęciu Jezusa daje prawdziwą pociechę duchową. Jest to słodkie doświadczenie, które może również wyrażać się łzami. Dar łez jest to szczególna łaska, która ROZPALA. Jest to piękne doświadczenie, chociaż nie bardzo trwałe (przecież nie możemy wciąż płakać , jednak takie słodkie łzy prowadzą do radości. Św. Franciszek, jak i Ignacy lali łzy litrami a pomimo tego byli bardzo radośni . No właśnie Jezus przyszedł na świat, aby "RADOŚĆ nasza była pełna". 

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code