Staroroczne zmory nocne

Normal
0

21

false
false
false

PL
X-NONE
X-NONE

MicrosoftInternetExplorer4

Ociągałem się z noworocznym wpisem. Zbierałem troszeczkę myśli. Pamiętam, że jako nastolatek w czasie gdy zamęczałem się niską samooceną postanowiłem spisywać na początku roku wszelkiego rodzaju roczne osiągnięcia. Taka autoterapia przyniosła po kilku latach wydaje się efekt. Z roku na rok umiałem dostrzec własny trud i docenić pracę, jaką włożyłem we własne sukcesy. Z perspektywy kilku lat mogę też powiedzieć, że ta technika powodowała, że z roku na rok osiągnięcia były wyższe i wyższe. Dawało mi to poczucie samozadowolenia i wyjątkowości. Tylko czy moja samoocena skorzystała na tym? Czy nie było to raczej dowartościowywanie siebie i przy okazji tworzenie presji osiągania następnych celów?

Dziś następny nowy rok. Postanowiłem zastosować technikę z czasow nastoletnich do jego podsumowania. Z tą różnicą, że zwyczajnie wybrałem trzy najważniejsze wydarzenia towarzyszace mi w roku 2010. Klucz był prosty – myśl przerywająca sen. 

Zmora 1

Z perspektywy już prawie roku wyjazd do Kanady wydaje się szalonym. To szaleństwo kumulowało się z każdym dniem pobytu tutaj, przy okazji odkrywania każdego z nich. Do tego dochodziła migracyjna pozycja, życie w językach obcych, z czego jednego z nich wcale się nie rozumiało. Wyjazd był minimalnie zaplanowany. Mieliśmy, żyć w kraju, który formalnie rozpoznaje mnie i Sergia, jako parę. Ta podstawa była, jak się okazało niezbędna. Szybko nawykliśmy do tego nowego statusu. Nasze – skrywane nawet wcześniej przed sobą – poczucie rodzinności spotkało się po raz pierwszy z całym zewnętrznym otoczeniem. Myślę, że głównie to dało nam siłę i chęć wspólnego działania. Wspólnego budowania własnego miejsca. Ostatecznie wciąż żyjemy z jednej wypłaty, niby skromnie, choć w pięknym domu. Co miesiąc udaje nam się odłożyć niewielką, choć miłą sumkę pieniędzy na wspólne konto. Nasz związek stał się pełnym. Wspieranym teraz oprócz rodziny i przyjaciół w Polsce przez nowych znajomych, a nawet obcych nam ludzi. Na co dzień chronionym przeze mnie, Sergia i nasze prawa. Wciąż codziennie stawiamy sobie pytanie – co my do cholery robimy na tym końcu świata? Czy był to dobry wybór? Rok to za mało, aby jednoznacznie powiedzieć tak lub nie. Zwłaszcza, że dla mnie to naprawdę rok bardzo emocjonujący. Z wieloma nieprzespanymi nocami, w których dźwięczy pytanie o przyszłość. Kiedy odważę się w końcu na poszukiwanie pracy? Gdzie będę pracował? Jak sobie będę radził w tym opartym na totalnie innych zasadach społeczeństwie? Czy podołam amerykańskiemu pozytywnemu wydźwiękowi życia?

Zmora 2

Smoleńsk to ocean bez dna. Przeraża mnie on swoim rozpaczliwym tragizmem tak głęboko, że wplótł się on również w moje nieprzespane noce. Jest on kwintesencją najgorszego wydania polskości. To temat dla mnie wręcz obłudny. Ta historia po pierwsze karmi polskie dusze wygłodniałe dramatyzmu. Każdy  upozoruje sobie prawo poczucia ofiary, poszkodowanego i pokrzywdzonego tą tragedią. Beznadziejny splot decyzji, braku standardów, egoizm, brak wyobraźni doprowadził do wydarzenia, które do dziś jest dla mnie nie do pojęcia. Kojarzy mi się ono z potwornym HUUUURAAAAAA!, towarzyszącemu jakiemuś wybrykowi, który kończy się w tragicznie głupi sposób. Pogrzeb w Krakowie, pomniki, tablice pamiątkowe, dyskusje wokół krzyża są jak społeczne tsunami. Porywcze, niszczące, bez możliwości zastopowania, wyzbyte racjonalnych działań. Bezgraniczna fraszka, z której morału nic nie wynika. Smoleńsk pragnie być przez nas samych wpisany w historię, jako wydarzenie wybitnie patriotyczne. Ten pomysł mnie poraża. Tylko jak inaczej zakolorować tą obrzydliwie czarną kartę?

Zmora 3

Tezeusz początkowo służył mi, jako emocjonalny podjudzacz. Z początkowych opisów kanadyjskiej przyrody stał się dla mnie polem walki w obronie słusznego postrzegania mojej seksualności. Przeciwnik okazał się trudnym i nie do pokonania. Ta słowna wojna, przy której moje emocje potrafiły wybić mnie z rytmu dnia i nocy zakończyła się z trzech powodów. Dziś nazwałem je trzema zmorami roku 2010. Kanada dała mi otoczenie, w którym mój związek zaczął się dobrze zakorzeniać. Nabrałem poczucia, że nie każdy musi się ze mną zgadzać, czy uznawać moje życie za słuszne. Koszmar publicznej polskiej dyskusji podpowiadał mi, że zmiany warto zacząć od siebie. Zaciśnięcie lejców własnej pychy wyszło mi na dobre. Zacząłem się mniej przejmować i częściej cieszyć z mojego życia na Tezeuszowym portalu. Ostre dyskusje ostatecznie ucichły, a ja zacząłem zauważać, że na Tezeuszu jest sporo osób, które są mi przychylne. Tezeusz nadal nie jest dla mnie miejscem łatwym. Jest za to na pewno miejscem, którego czuję się częścią. Mam tutaj wsparcie autorytetów, które nie raz broniły mojego stanowiska. Początkowe pisanie na Tezeuszu mogło być walką o własną samoocenę. Podobnie jak technika wypisywania sukcesów z czasów nastoletnich okazało się dowartościowywaniem siebie. Od jakiegoś czasu staram się, aby pisanie moje było zwyczajnym dzieleniem się. Również myślami, które przerywają sen.

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code