Spór o lustrację to duchowa batalia

“Tak jak za czasów Jezusa, tak i teraz, trudno ujawnić prawdę. Okazuje się, że rozważania rekolekcyjne i medytacje ignacjańskie, o prawdzie, o rozeznaniu duchowym, o oczyszczeniu, o poznaniu woli Bożej, są skierowane tylko dla grzesznego laikatu”.

Uderzył mnie komentarz p. Andrzeja Jendryczki. No właśnie. Czytając wypowiedzi niektórych współbraci jezuitów rodzi się we mnie podobne wrażenie. Paradoks polega na tym, że jako jezuici, ucząc rozeznania, sami możemy dać się zwodzić. Dotyczy to zresztą każdego duchownego czy świeckiego.

W kontekście dyskusji o lustracji olśniło mnie jeszcze coś innego. Dostajemy rozmaite maile, czytamy komentarze w blogu i na forum i co się okazuje? Ton, sposób i zawartość merytoryczna wielu nieprzychylnych czy wręcz wulgarnych wypowiedzi niczym się nie różni od wypowiedzi sprzed kilku tygodni, kiedy interweniowaliśmy w sprawie neoprotestanckiej wspólnoty “Chefsiba”. Po prostu uruchamiają się podobne mechanizmy. Diabeł nic nowego nie wymyśli. Zawsze uderza w podobne tony, chociaż sprawy się zmieniają.

Ataki, wylewanie pomyjów, niepewność nawet wśród tych, którzy zwykle są nam przychylni, poczucie zagrożenia, wrażenie niektórych, że podkopujemy autorytet przełożonych i biskupów. Przypomnę, że wtedy także zarzucano nam, że uważamy warszawskich biskupów za niekompetentnych, że podważamy ich wiarygodność, że działamy wbrew Kościołowi, że niszczymy Boże dzieło itd. Nie trzeba zbyt dużej wnikliwości, aby zauważyć te zbieżności. Nie jest sztuką ocenić czy coś jest dobre czy złe dopiero po fakcie. Wtedy wszyscy są bardzo mądrzy. Po to mamy sumienie, aby oceniać sytuacje na bieżąco, aby szukać znaków Bożej woli. A tutaj nie będzie do nas przemawiał anioł z nieba i mówił: “Wy macie rację”.

Jakie z tego wnioski?

1. Zapominamy, że zarówno wtedy jak i teraz rozgrywa się duchowa walka, w którą jesteśmy wciągnięci. Takie reakcje rodzą się często wówczas, kiedy zło zaczyna odczuwać, że traci ważne przyczółki. Zaskakujące, że poważniejsze wypowiedzi, poparte sensownymi argumentami piszą osoby, które równocześnie są w stanie podpisać się imieniem i nazwiskiem. Natomiast oponenci nie dość, że występują anonimowo, nie mają niczego do zaoferowania poza kubłem pomyj i insynuacji. Ta różnica wcale nie jest przypadkowa. To obraz duchowej walki, jaka się tutaj toczy.

2. Skąd biorą się takie reakcje? Ano z braku rozeznania. I dotyczy to zarówno duchownych jak i świeckich, nie wyłączając jezuitów. Zapominamy, że w Kościele diabeł zasadniczo miele ogonem na dwa sposoby: wzbudzając lęk o rozmaitym podłożu oraz przebierając się w pobożne maski. Wszyscy podatni jesteśmy na tego rodzaju manipulacje, duchowni i świeccy. I coś takiego, moim zdaniem, działo się wówczas z Chefsibą i teraz z lustracją. Nie widzę tutaj zasadniczej różnicy.

Jedną z tych pobożnych masek jest przesadne uwypuklanie elementu boskiego w Kościele, który nota bene jest niezaprzeczalny. Wszystko wówczas można usprawiedliwić wolą Bożą, a niewygodne głosy neutralizować lub uważać za wrogie Bogu i Kościołowi. Bóg przemawia tylko “odgórnie”, głosy z dołu są marginalizowane. Druga maska to jednostronne rozumienie autorytetu w Kościele. Próbuje się go budować z ominięciem ludzkiego elementu i zakrywaniem słabości, a co za tym idzie zupełnym utożsamianiem osoby z funkcją, co w przypadku księdza może być na dłuższą metę bardzo zgubne. Nie widzę różnicy pomiędzy sztucznym autorytetem budowanym przez ewangelicznych uczonych w Piśmie i faryzeuszy, co Jezus wyraźnie piętnował, a taką wizją autorytetu w Kościele, wedle której należy tuszować słabości, grzechy i niedociągnięcia, bo rzekomo autorytet wtedy podupadnie. A on i tak podupada, bo autorytetowi szkodzi nie tylko to, co widać, i czego ludzie są świadomi. Szkodzi mu także zło niewidoczne dla ludzkich oczu. Upieranie się przy tym, że skoro część księży została współpracownikami SB, to lepiej o tym zapomnieć, jest próbą sprowadzania problemu zła do czysto ludzkiego wymiaru. Jeśli o czymś nie wiemy, to nie odnosimy żadnej szkody, tak często brzmi argumentacja przeciwników lustracji.

Zło ma także wymiar metafizyczny. Nie wszystko da się od razu wymierzyć. Czy Kościół nie uczy, że każdy grzech, czy go inni widzą, czy nie, oddziałuje na całość i osłabia całe Ciało Chrystusa? Czy nie uczy, że nie ma grzechów prywatnych? Jeśli tak, to czy ta nauka dotyczy tylko osoby świeckie, a duchownych już nie? Zło zawsze wydaje opłakane owoce. Ukrywane prędzej czy później ujawni się z jeszcze bardziej destrukcyjnymi konsekwencjami.

Trzecia maska jest też bardzo subtelna. Mówi się, że diabeł siedzi w szczegółach. To prawda. Ale diabeł siedzi także w ogółach. Przyjemnie słucha się o ogólnych pojęciach teologicznych, o miłości Boga, o zbawieniu dopóty, dopóki nie próbuje się ich ukonkretnić. Więcej, dopóki nie będą one skierowane do nas bezpośrednio.
Wszyscy się zgadzamy, że musimy żyć w prawdzie, że z lustracją trzeba coś zrobić. To są piękne słowa. Ale często na tym poprzestajemy. A jak próbuje się dotknąć problemu, to od razu pojawia się cała lawina oskarżeń i zakazów. Przypomina mi się w tym momencie wizyta Jezusa w rodzinnnym Nazarecie. Jak pięknie Mu przytakiwano, dopóki mówił, że Bóg chce uwolnić więźniów, leczyć chorych, uzdrawiać, pocieszać. Wszystko grało do momentu, kiedy Jezus zwrócił słuchaczom uwagę, że to dokonuje się dzisiaj, że to wy potrzebujecie takie uzdrowienia. Jak nagle zmieniła się reakcja słuchaczy z zachwytu w nienawiść.

Niektórzy nawołują, że zamiast zajmować się lustracją, Kościół powinien głosić Ewangelii. Niewątpliwie. Bardzo pobożny ogólnik. Ale jak głosić Ewangelię, pomijając bolesne, grzeszne i trudne sprawy? Co to będzie za Ewangelia?

Negatywne reakcje biorą się także stąd, że wielu ludzi po prostu nie ma zdania na temat lustracji czy na inne podobne tematy. Nazwanie czegoś po imieniu, ukazanie w świetle, po prostu drażni, budzi zazdrość i nienawiść. Poza tym, niektórym nie mieści się w głowie, że kilku ludzi może mieć więcej słuszności niż całe rzesze. Kryterium ilości nie pochodzi z Ewangelii. Jeśli człowiek ma wyrobione zdanie, to nawet jeśli się z czymś nie zgadza, potrafi sensownie przedstawić swoje argumenty. A jeśli ktoś nie ma zdania, to po prostu się nie liczy w żadnej debacie. Ale chce jakoś zaistnieć, więc odwołuje się do swoich odczuć i emocji, często negatywnych. W związku z czym takiego głosu nie bierze się pod uwagę.

3. Dochodzę do wniosku, że jeśli w Kościele w Polsce nie można otwarcie dyskutować na różne trudne tematy (lustracja jest tylko jednym z wielu), to jaki sens ma w ogóle tworzenie mediów katolickich? Bo po lustracji przyjdzie coś innego. Kiedy Kościół wypracowywał naukę dogmatyczną, toczyło się to w nieraz zaciętych sporach, debatach, różnorodności głosów biskupów i świeckich. I dopiero z tego rodziły się rzetelne i miarodajne dogmaty. O tym chyba także zapominamy. A Jezus, czy miał coś do ukrycia? Owszem, ze względu na niewłaściwe nastawienie Izraela ukrywał prawdę o swoim mesjaństwie, ale nie tuszował, był w pełni wolny.

Lustracja to zaledwie wytrych do głębszych problemów. Powoli przekonuję się, że batalia toczy się , o rozumienie roli autorytetu i władzy w Kościele, rozumienie posłuszeństwa, o formację chrześcijańskiego sumienia, relacji między sumieniem a posłuszeństwem hierarchii, wolności i twórczej wierności Kościołowi.

Dotychczasowa historia Kościoła i wcześniejsze dzieje Izraela pokazują, że nieraz Kościół musi doznać wstrząsu, żeby się czymś zająć. Nie wiem, dlaczego tak jest. Ale skoro Opatrzność to dopuszcza, to widocznie inaczej się nie da. Podobnie będzie z lustracją duchownych. Już niebawem.

 

11 Comments

  1. Anonim

    Drogi Darku.
    Chcesz być

    Drogi Darku.
    Chcesz być mądry, piszesz długi tekst i wydaje Ci się że wszystko najlepiej wiesz. To nie jest takie proste jak Ci się wydaje. Myślę że to nawet za trudne dla Ciebie, a wynika to z tekstu który piszesz. Gdyby to było takie praste to nie było by z tym problemu, skoro jednak jest to znaczy ze to jest bardziej skomplikowane niż Ci się wydaje. Piszesz że nie można dyskutować, przeczytaj sobie Dz.17,21. Jeżeli uważałeś na wykładach powinieneś wiedzieć że w tamtym czasie “światli”ludzie w Atenach nie robili nic innego – i co im to dało ?. Piszesz także o innych sprawach o których masz nie bardzo pojęcie. Coś tam wiesz, ale … Masz kłopot z wiarą a więc także z zaufaniem … – Bogu. Pewien Franciszkanin powiedział mi swego czasu – jeżeli pokazujesz palcem (wskazującym) na kogoś,to popatrz na dłoń – trzema pokazujasz na siebie. trzy razy popatrz na siebie zanim raz pokarzesz na kogoś.Nota bene w innych ludziach najlepiej widzimy swoje wady. Problem jest gdzie indziej. Powiedz czy Bóg powołał Cię do tropienia czy osądzania innych ? Czy powołał Cię do głoszenia i rozpowszechniania złych spraw i rzeczy ? Dlaczego nie robisz tego do czego zoowiązał Cię Jezus ? Dlaczego nie głosisz dobrej nowiny, aby było więcej dobra a trudzisz się i rozpowszechniasz złą nowinę i wiadomości o których nie masz pojęcia ? Dlaczego nie napełniasz siebie a następnie innych miłością, dobrem, pokojem a siejesz zamęt ? Bóg jest miłością. Bóg wie co robi w przeciwieństwie do nas, jeżeli powołał Cię na kapłana i zakonnika to napewno się nie pomylił. Dlatego rób to do czego cię powołał. Głoś dobrą nowinę o królestwie niebieskim, czyń uczniów i bądź uczniem Jezusa. Dobro rodzi dobro, zło rodzi zło. Przeczytaj sobie Mt.28,16-n w czwartym wydaniu rozkaz w piątym nakaz, w każdym razie nie zadna prośba tylko nasz obowiązek. Niektórzy wątpili – wtedy Jezus przyszedł do nich. Jeżeli wątpisz Jezus przychodzi do Ciebie ! Nie zawiedź Go. Nie zajmuj się plugastwem – szkoda czasu. Ci którzy robili te akta celowo gmatwali wszystko, i tylko oni potrafią je właściwie odczytać, ale tego nie zrobią bo zależy im na sianiu zamętu. Niech dobry Bóg Cię błogosławi.

     
    Odpowiedz
  2. Anonim

    Darku drogi!
    Choć nie

    Darku drogi!
    Choć nie biorę udziału wprost w Waszych dywagacjach (z powodów, kórych tu nie będę upubliczniał), to jednak krótko odniosę się do Twego tekstu.
    Po pierwsze wyciągasz tu duża armatę: walka duchów. Łatwo się zasłonić takim ‘hasłem’. Wiesz dobrze, że tu nie idzie o tylko te dwie sprawy! Sprawa jest szersza. Dotyczy konkretnej Osoby. Łatwo powiedzieć ‘diabełatakuje dobre dzieło’, wtedy każdego, kto z Tobą i Andrzejem się nie zgadza, ma inne zdanie, punkt widzenia problemu wrzucamy do worka pt. WROGOWIE. To jest zbyt duże uproszczenie!
    Dlaczego kiedy przełożeni każa milczeć zaczyna się snuć wielkie epopeje o działaniu w rozeznaniu i wolności sumienia? Dlaczego w tak mądry i duchowy sposób chce się powiedzieć – “ja mam rację, a wy się mylicie”?
    Wiesz dobrze, że nie chodzi w TJ o to by powiedzieć, że problem lustracji nie istnieje, ale chodzi o to by zrobić to dobrze, nie agresywnie i nie na “modę” dzisiejszego świata: po trupach i szybko, w imię tzw prawdy.
    Wiesz dobrze – patrząc nawet, albo przede wszystkim – na Ignacego, że posłuszeństwo (konkretne działanie podejmowane w jego imię) nie zawsze po ludzku wydaje się logiczne i mądre. Bo nie o to w nim idzie!
    Pozdrawiam.

     
    Odpowiedz
  3. Anonim

    Panie Jerzy,

    Tylko krótko

    Panie Jerzy,

    Tylko krótko ad vocem. Z mojego tekstu nie wynika jakobym kogoś osądzał. Po drugie, dla mnie głoszenie Ewangelii ma różne wymiary. Dobra Nowina, jak pan pewnie wie, nie oznacza zawsze przyjemna. W różny sposób głoszę Ewangelię. Dam przykład: akurat teraz jestem z młodzieżą na obozie, mieszkam z nią, chodzę po górach, gotuję obiad, powiem jakieś kazanie, porozmawiam o tym, co ich interesuje. Oprócz tego dużo piszę nie tylko na Tezeuszu na różne tematy, chociażby o filmach. Niebawem będę miał katechezy o Credo. A temat lustracji jest jednym z wielu. Mam wrażenie, że mnie Pan nie zrozumiał. Tutaj nie chodzi o lustrację, ale w ogóle o dyskusję i debatę w Kościele. Dla mnie słabość i grzech też jest częścią Ewangelii. Nie omijam tego tematu.

     
    Odpowiedz
  4. Anonim

    Grzesiu,

    cieszę się, że

    Grzesiu,

    cieszę się, że nareszcie masz odwagę stanąć do rozmowy z otwartą przyłbicą. Wiesz, ja nie mam wątpliwości, że w sprawie lustracji i nie tylko toczy się duchowa batalia. Pisałem, że lustracja to tylko wierzchołek góry lodowej. Stąd taki opór. Nie zasłaniam się wielkim hasłem, bo walka duchowa zawsze trwa, raz z większym natężeniem, raz z mniejszym. Raz jesteśmy jej bardziej świadomi, a raz mniej. Poza tym, nigdzie nie twierdzę, że ja mam rację, a inni się mylą. Przedstawiłem pewne mechanizmy, które, moim zdaniem, tutaj działają, A wzięło się to głównie z porównania z tym, co działo się kilka miesięcy temu.

    Mnie i Andrzejowi chodzi o coś więcej. To nie jest sprawa osoby Andrzeja, chociaż ma on specyficzny charyzmat. My po prostu próbujemy. Powtarzam: próbujemy tworzyć portal, w którym ludzie Kościoła i nie tylko będą potrafili dyskutować na poziomie o wszystkich sprawach, także tych drażliwych. Nie wiem, czy ta próba się powiedzie. Ale to dla mnie jest kluczowe. Jeśli się nie powiedzie, to znaczy, że w Polsce my jako jezuici nie dojrzeliśmy jeszcze do tego typu inicjatywy, co tylko przynosi szkodę. Ja inaczej odczytuję charyzmat o. Ignacego. Dostosuję się do woli przełożonego, ale też będzie mi równocześnie wstyd przed Ignacym, że w XXI wieku nie wykorzystujemy w pełni tego, do czego wzywa nas ignacjański charyzmat

     
    Odpowiedz
  5. Anonim

    (Ciekaw jestem co znaczy:

    (Ciekaw jestem co znaczy: “nareszcie masz odwagę stanąć do rozmowy z otwartą przyłbicą”? W tej rozmowie (w tym wątku tak rozmawiam), do tamtego tu na FORUM nie wracam, bo to co o sobie usłyszałem, jest nie do rozwinięcia).
    Nie wiem dlaczego Ty i Andrzej z uporem maniaka stawiacie znak równości: jesli nam nie wyjdzie Tezeusz, to MY JEZUICI nie dojżeliśmy… To nie jest tak.
    A co do ‘charyzmatu’ Andrzeja…, nic już nie mówię.

     
    Odpowiedz
  6. Anonim

    Wydaje się, że artykuł

    Wydaje się, że artykuł porusza wiele istotnych spraw.

    Po pierwsze, wychodzi na jaw bardzo “rozmyta” semantyka terminu Dobra Nowina, a w szczególności zwrotu “głoszenie Dobrej Nowiny”. Przeciwnicy ks. Darka zdają się uważać, że Dobra Nowina, to same rodzynki w cieście, ale z wykluczeniem samego ciasta. Będzimy głosić wiernym stek komunałów, jakieś “bajki na dobranoc”, ale na konkretne sytuacje życiowe nie mamy nic dobrego do obwieszczenia.

    Tymczasem Dobra Nowina polega m.in. włśnie na tym, że Bóg okazuje nam swoją miłość pomimo naszego grzechu. Tak więc nawet tak dramatyczna sytuacja zdrady jak współpraca z SB może być punktem wyjścia do głoszenia przaebaczenia i pojednania.
    Niemniej najpierw trzeba uznać siebie grzesznikiem i nie głosić mitu własnej doskonałości. Kościół hierarchiczny musi raz jeszcze uświadomić sobie, że jego autorytet nie płynie z bezgrzesznej doskonałości, ale z przebaczającej Miłości, która “wszystkiemu ufa, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko znosi”. Wystarczy tylko na nowo przmysleć casus św. Piotra.

    Po drugie, zamknięcie ust katolikom, którzy chcą dyskutować o drażliwych sytuacjach w Kościele tylko odwleka wybuch sytuacji kryzysowej. W końcu i tak to, co się szepce po kątach bedzie kiedyś rozgłaszane po dachach. Ale jeśli będą to robić wrogowie Kościoła, wtedy będzie znacznie gorzej.

    Rzecz jednak w tym, że nie możemy dyskutować o tych problemach w taki sam sposób jak wielkonakładowa prasa czy też politycy załatwiający swoje porachunki osobiste. Trzeba to robić inaczej, przestrzegając ewangelicznych norm, które trzeba jakoś skonkretyzować. Jeśli tych norm nie będzie – wtedy rzeczywiście media katolickie albo przekształcą się albo w jakieś kościelne “Newsweeki”, albo też ziać będą taką nudą jak obecnie. Żadne z tych rozwiązań nie jest dobre.

    Dodam tylko, że w wielu przypadkach sposób w jaki ks. Andrzej prowadzi wątek lustracyjny niezupełnie mi odpowiada, ponieważ nie za bardzo tu widzę jakie dobro może wyniknąć z całej tej sprawy. Doktoranci IPN i tak to wszystko w najbliższym czasie wykryją i opublikują [czy tego chcemy czy nie]. Można jedynie ostrzec odpowiedzialnych hierarchów, że “teraz żarty się skończyły” i zaproponować jakieś konkretne działania, mające na celu przygotowanie wiernych na ujawnienie trudnej prawdy. Natomiast spekulowanie kto, co, kiedy, w jakich okolicznościach itd. itp. to jednak trochę mało po chrześcijańsku…

    Po trzecie problem lustracji w Kościele jest jednak jakościowo nieco inny od sprawy Chefsiby. Tu mamy do czynienia kwestią pojednania w samym Kościele po ranach pozostawionych przez aparat przemocy z poprzedniego ustroju. Tam zaś mamy do czynienia z podstępnym “rozmiękczaniem doktrynalnym” młodych katolików.
    Represje SB to kwestia przeszłości [choć mocno rzutująca na teraźniejszość], zaś penetracja doktryny neoprotestanckiej w katolickie środowiska młodzieżowe – to kwestia realnego zagrożenia, które w przyszłości może się nasilić.

    To co łączy obie sprawy, to – moim skromnym zdaniem – grzech zaniedbania tych, którzy mogli [a nawet musieli z racji pełnionych obowiązków] zająć się całą sprawa, ale się nie zajęli – i w rezultacie doprowadzili do stanu zapalno-ropnego.

     
    Odpowiedz
  7. Darek

    Jacku,

    dzięki za Twoje

    Jacku,

    dzięki za Twoje uwagi. Owszem, nie powinniśmy dyskutować nad lustracją, czy innnymi drażliwymi i trudnymi problemami w Kościele jak w prasie bulwarowej. To nie ulega wątpliwości. Zasady ewangeliczne też są różne. Inaczej Jezus postępuje z celnikami i jawnogrzesznicami, inaczej w sporach, inaczej przed swoimi sędziami czy na krzyżu. Nie zawsze wszystko da się załatwić bezboleśnie.

    Po drugie, nie bardzo potrafię sobie wyobrazić, jak uporać się z lustracją i zarazem uniknąć bólu, rozczarowania, cierpienia. Tego się nie da zrobić.

    Podnoszony argument przez wielu, że najpierw powinni odpowiadać ci, którzy byli esbekami, którzy byli sługusami aparatu, jest niewątpliwie bardzo ważny. Tylko że nie może on być usprawiedliwieniem dla bierności ludzi Kościoła. Jeśli spojrzeć na krzyż, to na nim też powinni wisieć ci, którzy zawinili, czyli najpierw my, a nie Bóg wcielony. Tak przynajmniej nam się wydaje. Tymczasem nie cierpieli tam kaci i złoczyńcy, ale sam Bóg. Dlaczego? Bo konsekwencji zła nie da się odkupić samą sprawiedliwością. To zło da się naprawić, paradoksalnie, przez cierpienie tych, którzy byli ofiarami. I to z jednej strony jest konsekwencja zła, a z drugiej ewangeliczny sposób na przezwyciężenie jego skutków. Po prostu to, że teraz cierpią ci, którzy byli szantażowani, a nie ci, którzy szantażowali, jest całkiem zgodne z Ewangelią.

    Jeśli chodzi o porównanie z Chefsibą, to jasne jest, że to są dwie odrębne sprawy, także jakościowo. Natomiast nie widzę zasadniczej różnicy między mechanizmami zła, które w obu sprawach nie chce być odsłonięte. Te mechanizmy są zwykle podobne. Wskazują na to, jak pisałem, reakcje ludzi, którzy wtedy i teraz odwoływali się do tych samych argumentów. U jednych niepewność, u drugich wrogość, u trzecich poparcie.

     
    Odpowiedz
  8. Anonim

    “[…]konsekwencji zła nie

    “[…]konsekwencji zła nie da się odkupić samą sprawiedliwością. To zło da się naprawić, paradoksalnie, przez cierpienie tych, którzy byli ofiarami. I to z jednej strony jest konsekwencja zła, a z drugiej ewangeliczny sposób na przezwyciężenie jego skutków. Po prostu to, że teraz cierpią ci, którzy byli szantażowani, a nie ci, którzy szantażowali, jest całkiem zgodne z Ewangelią.”

    Darku, zaskoczyłeś mnie tym komentarzem. Być może masz rację, z tym, że ja nigdy nie patrzyłem na takie problemy w podobnych kategoriach.
    Jeśli Cię dobrze rozumiem, proponujesz duchownym współpracującym z SB nie tyle ekspiację poprzez poniesienie kary proporcjonalnej do popełnionych czynów, co raczej ekspiację polegającą na dźwiganiu krzyża społecznej niechęci, nawet jeśli popełniona wina nie była, obiektywnie biorąc, aż tak wielka.

    No cóz, to już jest jakaś propozycja, jakieś wezswanie do rozwiązania problemu w łonie Kościoła. Wydaje się, że brak jest w niej jednak perspektywy zmartwychwstania. W jaki sposób duchowny w taki sposób “ukrzyżowany” społecznym napiętnowaniem mógłby potem stać się fermentem jakiejś pozytywnej zmiany w Kościele? I w jaki sposób miałby dalej pełnić swoje obowiązki?
    Tu mam największe wątpliwości.

    Wiadomo już, że bez bólu się nie obedzie, bo doktoranci IPN wyciągną za rok czy dwa wszystko, lub prawie wszystko. Teraz trzeba raczej skoncentrować się na tym, jak na to wszystko przygotować Kościół, aby uniknąć sytuacji irlandzkiej, tak barwnie opisywanej na łamach “Tezeusza”.

     
    Odpowiedz
  9. Darek

    Jacku,

    nie chodzi mi o

    Jacku,

    nie chodzi mi o napiętnowanie duchownych współpracowników SB. W poprzednim komentarzu próbowałem odpowiedzieć na często podnoszony głos, iż najpierw trzeba sądzić i lustrować tych, którzy byli funkcjonariuszami systemu, a nie tych, którzy byli szantażowani.

    Teologicznie rzecz ujmując jest to zbyt wąskie postrzeganie tego problemu. Na lustrację patrzę w kategoriach dobra całego Kościoła. Ja sam przecież nie miałem z tym nic do czynienia, ale bardzo mnie interesuje,ponieważ czuję się odpowiedzialny za Kościół, w którym teraz jestem i pracuję. Od tego, jak się uporamy z lustracją zależy owocność misji Kościoła teraz i w przyszłości.

    Nie wiem, jaki rodzaj ekspiacji mieliby ponieść byli współpracownicy. Chciałem tylko zaznaczyć, że nawet jeśli ten proces po ludzku wydaje się iść w niewłaściwym kierunku (bo najpierw powinni odpowiadać esbecy), to jednak w głębszym spojrzeniu, przez pryzmat krzyża Chrystusa ma to sens. Ofiary systemu w pewnym sensie wynagradzają za tych, którzy w ogóle nie widzą problemu.

    A o zmartwychstaniu nie ma mowy wprost, bo na razie jesteśmy na etapie Wielkiego Piątku. To zmartwychwstanie nastąpi później, kiedy zostaną nazwane i wyznane winy w tej materii. Wzrośnie wiarygodność Kościoła, on sam dozna oczyszczenia, wiara wielu jego członków będzie musiała się pogłębić, zniknie atmosfera podejrzliwości. Ekspiacja w ogóle ma sens, ponieważ mamy nadzieję na zmartwychwstanie i odnowę.

    Nie wiem też czy duchowny, który dokonałby takiej ekspiacji mógłby pełnić później ważne funkcje i być fermentem Kościoła. W pewnych wypadkach pewnie tak. Ale sami biskupi w Memoriale zaznaczyli, że ci, którzy byli współpracownikami powinni przyznać się do tego i zrezygnować z pełnionych funkcji. To też jest jeden ze skutków współpracy. Poza tym, tych duchownych wcale nie ma tak wiele. Część z nich już nie żyje, bądź jest na emeryturze.

    Tak działo się również w innych “aferach” kościelnych, chociażby związanych z pedofilią. Natomiast z pewnością, taki duchowny nie będzie pozbawiony wykonywania posługi kapłańskiej.

     
    Odpowiedz
  10. ajendryczko

    Dlaczego modlę się o

    Dlaczego modlę się o dzieło ojców Miszka, Piórkowskiego i Mądela? Dlatego że:
    1. Ojcowie widzą byłych współpracowników jako osoby zranione grzechem. Wyznanie winy jest jednym z warunków uzdrowienia. Bóg ma moc uzdrowić, ale tego musi chcieć człowiek i musi wyznać i przyznać się.
    2. Ich wiek pozwala przypuszczać że nie sa skażeni współpracą ze służbami.
    3. W żadnym z tektów nie znalazłem słowa potępienia dla byłych współpracowników, wiele jest wyrazów współczucia.
    4. Są wychowani w samym jądrze Kościoła (tak o jezuitach mówi o. Teichard de Chardin), dlatego mogę przypuszczać że dobrze rozeznali wolę Bożą.
    5. Dyskusje, zwłaszcza negatywne, tylko podkreślają właściwy kierunek prac Ojców. Im większe opory, tym większe dzieło.

    Dlatego uważam, że praca ojców Miszka, Piórkowskiego i Mądela może być wzorcową w Kościele polskim. A jeżeli w duchu prawdy i miłości nie rozwiążemy problemu, to rozwiążą go inni, będą sensacje na pierwsze strony gazet, a niektóre nazwiska będą symbolem współpracy.
    Dotychczas tylko Jezuici mieli odwagę podjąć ten problem. Widzę w tym działanie Ducha Świętego. Wypowiedź moja zakończę cytatem z ojca Augustyna:
    Kiedy Jezus zbliża się do tego, co jest w nas chore, wówczas zły duch ? posługując się naszym zranieniem i słabością ? jakby zdwaja swoje działanie. Chce przekonać człowieka, że interwencja Jezusa może jedynie pogorszyć istniejącą już sytuację. Pragnie powiedzieć człowiekowi: Nie ufaj Jezusowi. Jego działanie może ci jedynie zaszkodzić.
    Wielu ludzi temu wierzy. Aby uniknąć chwilowego odczucia bólu zamykają się w swoich ranach i urazach. Bronią się przed jakąkolwiek pomocą z zewnątrz. Swoje obronne zachowania racjonalizują retorycznym pytaniem: Po co jeszcze grzebać w przeszłości? Czy to coś pomoże? Przyjmując taką lękową i obronną postawę, utrwalają w sobie zranienia. Działają one wówczas głębiej i skuteczniej; działają bowiem poza ich świadomością i wolnością.
    Człowiek, który pragnie uzdrowić swoją przeszłość musi przebić się przez paniczny lęk przed chwilowo odczuwanym bólem. Otwieranie starych, zaschniętych ran zawsze sprawia ból. Ale jest to ból przejściowy, ból czasowy.

    I jeszcze jedno, anonimowych wypowiedzi nie będę czytał.

     
    Odpowiedz
  11. Anonim

    dla mnie cala ta sprawa

    dla mnie cala ta sprawa koscielnej lustracji to jedna wielka parodia!!! Nie widze zadnego powodu. dla ktorego jakies sprawy z odleglej przeszlosci (przeciez to sie dzialo ponad 20 lat temu!!!) mialyby miec wplyw na obecna sytuacje w kosciele… Czy ewentualne wyciagniecie brudow na wierzch spowoduje ze ludzie beda mieli wieksza wiare albo sie nawroca i beda chodzic do kosciola??? Wrecz odwrotnie!!! Jesli beda wiedzieli co duchowni robili w czasach komunizmu to tym bardziej sie odwroca od kosciola!!! Inna sprawa jest czy te wszystkie “brudy” sa autentyczne… A jesli nawet ktorys z duchownych wspolpracowal z SB to jest to jego sprawa i niech jego sumienie sie z tym meczy, dla mnie nie ma to zadnego znaczenia: wierze w BOGA a nie w poszczegolnych duchownych!!! Zreszta czy ktorys z tych niby-agentow koscielnych jest obecnie jakims nadzwyczaj zlym czlowiekiem??? Wazne jest to czym teraz sie zajmuje a nie co robil wczesniej… niejeden nawet swiety w czasach mlodosci byl bardzo grzesznym czlowiekiem a mimo to sie nawrocil!!! Wiec niech duchowienstwo zajmie sie tym do czego zostalo powolane a nie ocenianiem innych!!! Od takich spraw jest tylko NAJWYZSZY

     
    Odpowiedz

Skomentuj Anonim Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code