Se canta, que cante

Dejós ma fenèstra
I a un auselon
Tota la nuèch canta,
Canta sa cançon

Se canta, que cante,
Canta pas per ieu,
Canta per ma mia
Qu’es al luènh de ieu.

[Za moim oknem ptaszyna śpiewa całą noc, śpiewa swoją pieśń.

I śpiewa, niech śpiewa. Nie dla mnie ta pieśń. To dla mojej miłości, która jest daleko.]

Tak brzmi początek hymnu Oksytanii, historycznej krainy, która obejmuje południową Francję z Langwedocją i Prowansją, Monako, skrawek Włoch i Katalonii. Autorem pieśni jest Gaston III Febus (1331 – 1391), hrabia Foix i Bearn.

Jak można mieć tak niepoważny hymn – bez żadnych sztandarów, idących na wojnę bohaterów, króla, ludu, wspólnej walki lub budowania, ale za to ze skowronkiem, który śpiewa pełne tęsknoty miłosne pieśni? Lecz właśnie takim duchowym klimatem zafascynowała się Simone Weil, która w 1942 roku, w samym środku straszliwej wojny napisała szkic “Na czym polega płynące z Langwedocji natchnienie”.

Langwedocja to nie tylko kraj stęsknionych skowronków, ale także katarów i albigensów. Niektórzy historycy wysuwają hipotezę, że gdyby tego wyjątkowego ośrodka średniowiecznej kultury nie zrujnowała krucjata przeciw albigensom (1209 – 1229), renesans mógłby narodzić się znacznie wcześniej i właśnie tam. Owa zainicjowana przez Kościół katolicki krucjata zapisała się w historii wyjątkowym nawet na tamte czasy okrucieństwem.

Weil pisała: “Być może na początku XIII wieku chrześcijaństwo musiało dokonać wyboru. Wybrało źle. Wybrało zło. To zło przyniosło owoce i w tym złu tkwimy”.

Jedno z najważniejszych dla myśli Weil pojęć to siła, obejmująca “wszystko, co jest cielesne i wszystko, co jest spełeczne”. Weil była zafascynowana Grecją i Langwedocją, ponieważ obydwie te kultury wiedziały, czym jest siła i odrzucały ją.

Weil pisała: “Znać siłę to, uznając ją za prawie absolutnie wszechwładną na tym świecie, odrzucać ją z niesmakiem i pogardą. Owa pogarda to inne oblicze współczucia dla wszystkiego, co jest narażone na zranienie przez siłę”.

Weil szukała uparcie nie potęgi i siły, lecz równowagi, możliwej do osiągnięcia tylko dzięki miłości, która jako jedyna na tym świecie nie jest narażona na zetknięcie z siłą. “To nadprzyrodzona miłość w swojej prawdzie zmierza prosto ku Bogu, schodzi ponownie prosto w dół, zjednoczona z miłością, którą Bóg obdarza swoje stworzenie, bezpośrednio lub pośrednio zwraca się zawsze ku czemuś boskiemu”. O takiej miłości, a nie o pożądaniu śpiewały skowronki w pieśniach trubadurów. Zadaniem i zaletą poezji jest bowiem osiągnięcie punktu, “w którym ból i radość dzięki swojej czystości stają się jednym i tym samym”.

Tekst Weil o Langwedocji stawia kilka trudnych pytań:
Jak próbujemy odczytywać własną tradycję? Czy w ogóle poszukujemy w niej głębszych wartości? A jeżeli nawet tak czynimy, to czy nie pociąga nas w niej raczej siła, niż równowaga?
Co zostało do dzisiaj z tamtego dokonanego w XIII wieku wyboru Kościoła? Czy naprawdę nie ma już trzeciej drogi między herezją i duchowym totalitaryzmem?
Co dla nas dzisiaj znaczy równowaga, o której pisała Weil? Czy w ogóle cokolwiek znaczy?

Pozwólmy mówić Simone Weil! Se canta, que cante…

 

6 Comments

  1. leszek

    Małgorzato

    “Langwedocja to

    Małgorzato

    “Langwedocja to nie tylko kraj stęsknionych skowronków, ale także katarów i albigensów. Niektórzy historycy wysuwają hipotezę, że gdyby tego wyjątkowego ośrodka średniowiecznej kultury nie zrujnowała krucjata przeciw albigensom (1209 ? 1229), renesans mógłby narodzić się znacznie wcześniej i właśnie tam.”

    A mnie najbardziej zaciekawiali Waldensi pośród tamtych “innych” prereformatorów.

    http://portalwiedzy.onet.pl/76069,,,,waldensi,haslo.html

    Cokolwiek by powiedzieć o skowronkach, kwiatkach św. Franciszka itp. to jednak Biblia miała i ma moc. Jezusa słowa także zawierały moc. Do czego? Ano do świętego życia. Ludzie posiadający biblię jako skarb, mieli się z czego cieszyć. Choć wśród nich są różnice, jednak to nie pomniejsza jej wartości.
    Pozdrawiam

     
    Odpowiedz
  2. leszek

    Tu jeszcze wychodząc

    Tu jeszcze wychodząc pośród żebraków i ubogich znajdziemy poświęcenie i sprzeciw wobec pasterzy którzy pasą się kosztem owiec

    http://portalwiedzy.onet.pl/70767,,,,ruch_ubogich,haslo.html

    albo zwiastuny przejętego zapewne z Biblii postępu

    http://portalwiedzy.onet.pl/52549,,,,komensk_jan_mos,haslo.html

    i jakoś bliskie mi okolice nawiedzanego reformacjami Śląska Czeskiego potem austriackiego i pruskiego.
    Jakoś ta mieszanka ludnościowa, języków, kultur, zmieniających się książąt i władców pośrednio świadczy o tym o czym pisze Weil, o sile, a jeszcze bardziej o mocy. O sile takich jak inkwizytorzy, cesarze, Hitler, o mocy takich jak Jezus, Waldo, Hus, Luter, Wesley. Bliżej mi do tych ostatnich.
    Więc jednak można przetrwać pomimo grożących śmiercią siłom albo pomimo ich skuteczności. Ojcowie duchowi są może mniej widoczni i giną szybko, ale bardziej wpływ owi.

     
    Odpowiedz
  3. Halina

    Piszesz Małgorzato pięknie

    Piszesz Małgorzato pięknie o równowadze jaką możemy osiągnąć tylko poprzez miłość. Pominę już te wszystkie wydarzenia historyczne, ponieważ zwróciłam uwagę właśnie na rolę miłości w życiu każdego chrześcijanina, każdego człowieka. Zapewne żadna z nauk Jezusa nie była tak trudna do naśladowania jak przykazanie, aby
    ” kochać swoich wrogów”. Nitzche twierdził nawet, że tego typu namowy Jezusa, aby kochać wrogów są świadectwem faktu, że etyka chrześcijańska jest przeznaczona dla słabych i tchórzliwych, nie zaś dla silnych i odważnych. To przykazanie Jezusa rzuca nam ciągle nowe, pilne wyzwania. Współczesny człowiek porusza się po drodze zwanej nienawiścią, a taka podróż przynosi zniszczenie i potępienie. Przykazanie, aby kochać swoich wrogów, to klucz do rozwiązania naszego świata. Jezus nie jest niepraktykujacym idealistą, on jest praktycznym realistą. Jezus zapewne rozumiał trudność zawartą w akcie kochania naszego wroga. Zdawał sobie sprawę, że każde prawdziwe okazanie miłości wyrasta ze stałego i całkowitego poddania się Bogu. My chrześcijanie jesteśmy odpowiedzialni za odnalezienie sensu tego przykazania i żarliwe przeżywanie go w naszym codziennym życiu. Jak więc kochać wrogów? Trzeba rozwinąć w sobie przede wszystkim zdolność do przebaczania. Złoczyńca może tylko prosić o przebaczenie, może się otrząsnąć i niczym syn marnotrawny iść jakąś zakurzoną drogą z sercem bijącym pragnieniem uzyskania przebaczenia. Przebaczenie nie oznacza zlekceważenia tego co się stało, ani też opatrzenia złego czynu fałszywą etykietką. Przebaczenie, to katalizator, tworzący atmosferę do ponownego startu i nowego początku. To jak dalece jesteśmy w stanie przebaczyć determinuje stopień, w jakim możemy kochać swoich wrogów. Nawet w naszym najgorszym wrogu, można znaleźć odrobinę dobra. W każdym z nas jest coś takiego, co każe nam wylewać łzy wraz z poetą Owidiuszem, że “widzę i pochwalam rzeczy lepsze, ale za przykład biorę rzeczy gorsze” lub też za ap. Pawłem:
    ” Dobra, które chciałbym nie czynię, zaś zło, którego nienawidzę, czynię”.

    Po takim odkryciu mniej jesteśmy skłonni nienawidzieć naszych wrogów. Czasem zło wynika ze strachu, nieraz pychy i dumy, niewiedzy, uprzedzenia. Jednak nawet taki człowiek nie jest poza zasięgiem Boskiej miłości. Sensu takiej miłości nie należy mylić z sentymentalnym potokiem uczuć. Miłosć agape, której wymaga od nas Bóg, to twórcza życzliwosć do wszystkich ludzi. Agape jest miłością Boską, dokonującą się w ludzkim sercu. Na tym szczeblu kochamy ludzi, nie dlatego, że ich lubimy lub podzielamy ich drogę życiową. Kochamy każdego człowieka, bo Bóg go kocha. Na tym szczeblu można kochać i przebaczać nawet tym, którzy dopuścili się złych czynów, jakkolwiek samych czynów nienawidzimy.

    Odwzajemniając nienawiść nienawiścią, pomnażamy nienawiść, gwałt pomnaża gwałt. Jezus mówiąc kochaj swych wrogów przedłożył nam głęboką i nieuniknioną zachętę. W przeciwnym razie dojdziemy do takiego impasu we współczesnym świecie, że nastąpi łańcuchowa reakcja zła; brutalność pomnoży brutalność, wojny spowodują nowe wojny. Ta reakcja musi zostać przełamana, a dokonać może tego tylko Miłość. Poszukiwania Simone Weil szły moim zdaniem w bardzo dobrym kierunku.

    pozdrawiam

     
    Odpowiedz
  4. Anonim

    Halino
    “Jak więc kochać

    Halino
    “Jak więc kochać wrogów? Trzeba rozwinąć w sobie przede wszystkim zdolność do przebaczania. Złoczyńca może tylko prosić o przebaczenie, może się otrząsnąć i niczym syn marnotrawny iść jakąś zakurzoną drogą z sercem bijącym pragnieniem uzyskania przebaczenia. Przebaczenie nie oznacza zlekceważenia tego co się stało, ani też opatrzenia złego czynu fałszywą etykietką. Przebaczenie, to katalizator, tworzący atmosferę do ponownego startu i nowego początku.”

    To wszystko piekne tylko jak skutkuje w realu?
    Złoczynca na ogół wcale nie prosi o przebaczenie, naogół mu na tym nie zalezy i wcale nie “otrzasa sie”. A atmosfera “ponownego startu i nowego poczatku” jest niczym innym jak poczatkiem nastepnego zła, zaproszeniem do niego.
    Co nie znaczy ze nie nalezy wybaczac. Nalezy jak najbardziej – ale nie zaczynac wszystkiego od poczatku – na zasadzie powtornej ofiary.

    I tak szczerze mówiac, łatwiej jest nauczyc sie przebaczac niz nauczyc sie nie byc powtórna ofiarą.

     
    Odpowiedz
  5. Halina

    Jadwigo

    Zapewne jest wiele

    Jadwigo

    Zapewne jest wiele płaszczyzn dla tego tematu i wielu złoczyńców. Oczywiste jest, że nie po drodze nam z kimś, kto nie uznaje swoich błędów, mało tego- dalej je pielęgnuje. ” Startować od nowa” można tylko z człowiekiem, czy kościołem, który uznaje swoje błędy, okazuje skruchę , wyraża chęć naprawy krzywd i podejmie osobistą reformę.

    Bóg nam chętnie wybacza winy i grzechy, pod warunkiem, że je wyznamy i dokonamy naprawy swojego postępowania. Tak samo jest ze ” złoczyńcą”-musi widzieć swoje winy, okazać skruchę i wykazać chęć reformy.

    Jednak przebaczać należy dla naszego własnego dobra, nawet tym , którzy nas o to nie proszą. Jakże Bóg będzie wybaczał mi moje winy, jeżeli ja tego nie nauczę się wobec innych. Kochać człowieka miłością agape jest bardzo trudno, ale jest to możliwe, to z kolei wymaga pracy nad sobą i utrzymywaniu bliskiego kontaktu z Bogiem. Na pewno łatwiej się o tym wszystkim pisze, a trudniej zastosować to w życiu, ale warto próbować. Miłością można ” pokonać” nawet najgorszego wroga, to jest też idealna ” broń” w walce ze złem. Nie mam na myśli tu jakiegoś zła ekstremalnego, które wymaga napiętnowania, bo i tak nieraz trzeba.

    A co do bycia ofiarą, to jest takie porzekadło:
    Jest ofiara, musi być kat-nie wolno wchodzić w role ofiary. To od nas zależy czy pozwolimy sobie na złe traktowanie, czy powiemy stop. Są pewne granice, które sami ustalamy i nikt nie ma prawa ich naruszyć. Jeżeli tak się stanie, sami musimy walczyć o swoją godność na ile to tylko możliwe.

     
    Odpowiedz
  6. Jacob

    Się, Małgorzato,

    Się, Małgorzato, wzruszyłem. Twój tekst i bijące zeń ciepło – są kolejnym dowodem na to, że żadne mordy, wojny, krucjaty nie są w stanie zniszczyć Istoty rzeczy. Miłości. Równowagi. TO nigdy nie ginie, nie może nawet zostać zranione. Nieszczęśni mordercy. W sensie duchowym Langwedocja wciąż rozkwita, Montsegur jest niezdobyte. I nie może być zdobyte. Jaśnieje spokojnie w naszych sercach, nawet tych najbardziej zatwardziałych. Trafiłem w necie na ciekawą recenzję ciekawej książki:
    Bardzo Ci Małgorzato dziękuję. Moc pozdrowień.

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code