REFLEKSJE Z “GÓRY”

”Góra” to tytuł powieści. Autor – Steve Noding, wydawnictwo – „Kleks”,
rok wydania -1993. Książkę tę przysłał mi A.Ż. Żebym poczytał (sobie) i
może coś napisał. Dzięki.

Czytałem „jednym tchem”. Do późna w nocy. Nieekologicznie wypalałem
naftę, zakłóciłem rytm domu, doby i własnego organizmu. Literacko może
nie jest „Góra” nadzwyczajna. Ot, nieco fantastyczna opowiastka, kłująca
czasem naiwnością wizji i opisu. Ale porusza sprawy podstawowe: życie –
śmierć, jednostka – społeczeństwo, szczęście – cierpienie, przemoc –
pokój, człowiek – środowisko, ziemia – kosmos. No, może jeszcze parę
innych „drobiazgów”. “Na ten problem nie starczało życia dziesiątków
tysięcy filozofów przez dziesiątki tysięcy lat” – zauważa bohater
powieści. Ale zarówno on jak i inni muszą odpowiadać na pytania i
wybierać – w każdej chwili, krok po kroku. Jak ty, jak ja, jak wszyscy.

Życie jest nieustającą lekcją. Od odpowiedzi na podstawowe pytania o
świat i nasze w nim miejsce zależy „być albo nie być”. A może i znacznie
więcej. Dlatego cenne jest wszystko, co kieruje rozszalałe myśli ku
spokojnym źródłom. Ku Górze. Lektura „Góry” tak właśnie działa.

Fabuła? Pewien major i poborca podatków wspinają się na Górę, na której
niewielka wspólnota żyje sobie jak w raju. Mają ogrody, sady, kozy, las,
wspólne domy i narzędzia. Są starcy, dorośli, hoża młodzież i dzieci.
Sielanka trwa od kilku pokoleń, w całkowitej niemal izolacji od ludzi
”na dole”. Zdarzało się, że jakiś młodzian opuszczał Górę, ale zwykle
szybko wracał. Jedyną i najcięższą karą była zresztą banicja. Groziła za
użycie przemocy.

Poborca podatków jest służbistą. Jak twierdzi – nie stracił posady nawet
w czasie okupacji, nieprzyjaciel też potrzebował pieniędzy. Mieszkańcy
Góry płacą mu dla świętego spokoju, raz na dwa lata, pieniędzmi
uzyskanymi za królicze futra. I poborca znika. Inaczej major. Ma za
zadanie odszukać czterech żołnierzy, zaginionych podczas niedawnej
wojny. Węszy, wypytuje, szuka śladów. Mimochodem wsiąka w życie
społeczności. Tubylcy są nieufni, ale prawdomówni. Urzędowe śledztwo
prowadzi majora w sfery pradawnych tajemnic, najgłębszych ludzkich
pytań. Ociera się o śmierć i harmonijne życie, poznaje miłość i poczucie
nieskończoności. Los czterech żołnierzy zostaje wyjaśniony, choć
wieśniacy woleliby zapomnieć, że kiedyś zmuszeni byli zabić. Uważają to
za swą hańbę, klęskę, objaw strachu i bezsilności. Ci czterej przynieśli
na Górę wojnę. Gwałcili, kradli, masakrowali, jak w typowym przykładzie
stawianym często pacyfistom: „co byś zrobił, gdyby…” Cierpliwość
wieśniaków była rzeczywiście święta. – “Ale w końcu jakiś potworny,
ciemny instynkt wylał się z nas jak lawa” – opowiadał mędrzec-lekarz. –
Zatłukliśmy go na śmierć, rozszarpaliśmy”. Tak zginął ten „najgorszy”,
dowódca, „diabeł”. A właściwie tylko opętane, nieszczęsne ciało
dwudziestoparolatka, typowego „dziecka wojny”. Bo tego „złego” nie da
się zabić. „Potworny, ciemny instynkt” drzemie w każdym z nas. Tu, w
naszym, umyśle, tkwią korzenie wojny, przemocy, cierpienia. Nie da się
uciec ani na Górę, ani na inną planetę. Wszystko, co robimy, mówimy,
myślimy – dotyczy wszystkich istot. Czy na Górze, czy w dolinach –
jesteśmy razem. Jednym…

Sorry, to nie „wyznanie wiary”. Tylko parę góralskich objawień. Albo
urojeń, jeśli wolisz. Wszystko jedno.

”Góra” też nie udziela gotowych odpowiedzi. -“Wiem wszystko, a nic nie
rozumiem” – stwierdza bezradnie oficer po zakończeniu śledztwa. -“Tak
samo jak ja” – przyznaje lekarz, który tragedię przeżył.

I chwała Bogu za to, że czasem wszelkie prawa i teorie nie przydają się
do niczego. W takich momentach stajemy sam na sam ze sobą. Znika granica
między dobrem i złem, nie ma się czym podeprzeć. A wybrać musimy. Nic
nie robić – to też wybór, nie zawsze najfajniejszy.

Trudna sprawa. Bez szans. Absolutna samotność. Tak źle, tak niedobrze.
Lęk szarpiący trzewia. W głowie pustka. Nie ma nic, tylko chaos. Taki
moment jest jak dzień stworzenia.

Oczywiście, można wciąż biec, pędzić za czymś, udawać, że nie ma
śmierci, uciekać, nie przyjmować odpowiedzialności. Któż z nas nie śnił
takiego koszmaru? Uciekam przed psami, potworami, mordercami – a koszmar
trwa, obłęd nabiera mocy i rozpędu. Oko za oko! Ząb za ząb! Zabić tę
kurwę, i tych, i tamtych! Zabić ich wszystkich! Demony się kłębią, w
miejsce uciętej głowy wyrastają następne… Męka bez końca. Piekło,
które sami sobie stwarzamy.

Można inaczej. Żyć, śnić, wszystko jedno. Gdzieś tam, poza chaosem,
rozpaczą, wątpliwościami, za siedmioma górami, lasami, rzekami – jest
jeszcze Coś. Spokój i przestrzeń. Czyste Źródło Wszechrzeczy. Jeśli nie
utracimy z Nim kontaktu, jeśli nauczymy się utrzymywać przytomność i
uwagę, jeśli zachowamy jasny umysł, współczucie, dobre intencje – wtedy
nawet najciemniejszy instynkt i największa wściekłość będą jak wiosenna
burza. Oczyszczająca, wspaniała, życiodajna. Boska.

A „diabeł”? Stary towarzysz. „Nie widziałeś diabła? Spójrz na swoje
ego!” – poradził ktoś słusznie. Ego. Złudzenie, że jestem czymś
odrębnym. Że mogę być szczęśliwy czyimś kosztem. Że to nie ja zawiniłem,
to ona. Że to tamci niszczą i trują. Że jak zabiję Abla, to będę miał
wszystko. Że ja, Abel, jestem lepszy od Kaina. Że ich cierpienie to nie
moja sprawa. Że mam rację, a inni się mylą. Ja, moje, dla mnie – a
reszta nieważna. Ego. Urojenie, pułapka – i szansa na powrót. Do Źródła.
Do Naszego Prawdziwego Domu.

“Człowiek jest wiecznym wędrowcem. Idąc, myśli przed każdym zakrętem, że
za chwile znajdzie dom, który stanie się jego gniazdem”… To jeszcze
jeden cytat z „Góry”. Prawda, o której warto pamiętać, jeśli na
jakimkolwiek etapie chcielibyśmy zakończyć: hura, jestem na mecie! Tak
czy owak – idziemy. Nawet najwyższa góra nie odetnie nas od nizin.
Idziemy, dopóki „ostatni skurwiel” i najmniejsze źdźbło trawy nie znajdą
się we Wspólnym Domu. Dopóki nie skończy się cierpienie ostatniej
istoty. Niemożliwe? Nie ma innego wyjścia. To wszystko i tak się dzieje.
Jest. Tak mi się przynajmniej wydaje. Czasami. I niezupełnie serio.

“Od myśli, że stoi na pyłku w przerażającej czarnej nicości, zrobiło mu
się dziwnie”. To major, bohater powieści, uświadomił sobie nagle, że
stoi na Ziemi, mikroskopijnej cząsteczce Kosmosu. A schodząc w dolinę
odnalazł swoje miejsce: … “opiszę historię Góry, wszystko, co tam
widziałem i przeżyłem. Może dzięki temu świat choć trochę się odmieni”.
No tak. Objawienia, gdy o nich mówić, często brzmią ciut żenująco. I
dobrze. Kolejny dzwoneczek, żeby nie łapać się na czyjeś słowa, ale
patrzeć, słuchać, uważać. Doświadczać – i iść. Spokojnie, przytomnie, na
własnych nogach. Naprzeciw pytaniom, problemom, tajemnicom. Tu, teraz,
chwila po chwili. Cudowną drogą życia i śmierci.

“Cień i światło, cień i światło. Mimo potknięć muszę z uporem iść
naprzód. Tędy się wznoszę, nawet jeśli droga prowadzi w dół”. To już
naprawdę ostatnie słowa z „Góry”. Bon voyage!

Miała być recenzja, a coś sporo gadania wyszło. Dało się przeczytać?
Uważasz, że to bzdury? A może przyznajesz rację? Pieprzenie.

“Odetnij słowa i zbyteczne myśli,
a cały wszechświat będzie twoim domem”

– radzi Seng Ts’an, Trzeci Patriarcha chan. Ale to fragment zupełnie
innej książeczki.

…pada śnieg…

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code