Poznają was po tym

Rozważanie na V Niedzielę wielkanocną, rok C

Dzisiejsze czytania

Ja, Jan, ujrzałem niebo nowe i ziemię nową, bo pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły i morza już nie ma.(…) ”Oto przybytek Boga z ludźmi: i zamieszka wraz z nimi, i będą oni Jego ludem, a On będzie »Bogiem z nimi«. (Z Apokalipsy Św. Jana)

”Daję wam przykazanie nowe, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali”. (Z ewangelii Św. Jana)

 

Co sprawia, że ktoś kogoś rozpoznaje? Jaki znak trzeba pokazać albo mieć na sobie, żeby zostać rozpoznanym jako konkretna osoba, konkretny członek danej społeczności? Co powoduje, że rozpoznajemy kogoś jako kobietę, mężczyznę, dziecko, starca, nieboszczyka, nienarodzonego?
Ponieważ każdy z nas ma na sobie jakieś znaki. Młodość rozpoznaje się po wyglądzie, po jej hałaśliwości i radości, odwadze, czasem brawurze. Dorosłość rozpoznaje się po dojrzałych decyzjach, opanowaniu, odpowiedzialności, jaką ludzie biorą na swoje barki. Starość rozpoznajemy nie tylko po wyglądzie twarzy pooranej zmarszczkami czy po pochylonym wiekiem grzbiecie. Starość często poznajemy też po doświadczeniu objawiającym się w mądrych radach, w spokojnych i wyważonych osądach danej sytuacji, czasem też po zmęczeniu i dystansie wobec problemów i życia.
Znaków rozpoznawczych mamy wiele wokół nas. W zasadzie cały świat, jaki nas otacza, to jedna wielka zagadka z tropami do odkrycia, które to tropy prowadzą nas do rozpoznawania różnych rzeczy, stanów, zjawisk. Całą naukę, zarówno jej kierunki matematyczno-przyrodnicze, jak i humanistyczne cechują jakieś znaki rozpoznawcze. Laboratoria pełne są eksperymentalnych znaków i zjawisk, które mają doprowadzić do rozpoznania skutku, przyczyny, reakcji, wniosku, efektu. Rozważania humanistyki czy nauk społecznych to także poszukiwanie znaków rozpoznawczych w historii, polityce, gospodarce, w filozofii i etyce.
Poznajemy po znakach. I często jesteśmy dumni z siebie, kiedy możemy je rozpoznać albo kiedy tak się nam uda wpisać w jakiś kod znaczeniowy, że od razu ktoś nas rozpoznaje, rozumie, odkrywa takich, jakimi jesteśmy (lub jakimi być chcemy w oczach innych). Używamy kodów ubraniowych, marek, zestawów kolorystycznych, aby dać znać o tym, jaki jest nasz styl, nasz sposób bycia, noszenia się. Przyjmujemy pozy i gesty, które mają na celu skłonić naszych partnerów czy też przeciwników do rozpoznania naszych intencji, do odgadnięcia naszych sposobów działania po to, abyśmy zdobyli zaufanie, uznanie, byli kimś rozpoznawalnym, sławnym w danej społeczności, konkretnym i niepowtarzalnym, aby nikt nas nie pomylił z kimś innym.
I kiedy zastanawiam się nad naszymi kulturowo-indywidualnymi kodami i symbolami służącymi do lepszej komunikacji oraz do zapewnienia sobie jakiegoś tam miejsca na mapie ludzkich relacji i powiązań między nimi, to przychodzi mi do głowy myśl następująca: czy chrześcijanie również mają takie znaki i kody? Czy istniej jakiś konkretny znak, po którym rozpoznaje się chrześcijanina?
Jezus mówi o tym do swoich uczniów nieustannie. W dzisiejszym czytaniu znajdziemy tak konkretny zapis Jego słów, że dech zapiera: „Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali”.
PO TYM.
I tu się niestety zaczynają schody. Bo ten znak, po którym chrześcijanina łatwo rozpoznać, jest taki trochę jakby niewidzialny. Paradoksalny niewidzialny znak, po którym nas poznają.
Dlaczego to takie trudne? Przecież podobno miłość jest piękna, porywająca, sprawia, że latamy, jesteśmy szczęśliwi, radośni. Czy to oznacza, że każdy chrześcijanin musi być wiecznie szczęśliwy i całą dobę wyszczerzony w uśmiechu?
Wyobraźmy sobie chrześcijańską wspólnotę, którą łączy jakiś cel np. prowadzenie szkoły, w której nauczyciele i rodzice zawiązują przymierze polegające na wychowywaniu dzieci i młodzieży według standardów chrześcijańskiej moralności. To generuje tworzenie specyficznego programu pracy na lekcjach, specjalny sposób rekrutacji pracowników szkoły (również dyrekcji), wymagania dotyczące profilu rodzin, których dzieci mogą być do takiej szkoły przyjęte. Znamy wiele takich środowisk w Polsce i na świecie. Serce rośnie, gdy się na to patrzy.
Z założenia, skoro wszyscy w chrześcijańskiej szkole zgadzają się przestrzegać pewnych zasad, to zaczyna już być wielki znak dla reszty świata. Prestiż, sława, znaczenie takiego środowiska zależy wtedy od konsekwencji pracowników i rodziców, od ich rzetelności i odpowiedzialnego podejścia do misji takiego środowiska, od zgody na pewne zasady współdziałania. Jednym słowem od tego, jak w życie zostaną wprowadzone założenia i nauka Chrystusa w bardzo praktycznym wymiarze szkolnej rzeczywistości.
To oczywiście ideał. Bo są tez pułapki. Niestety często z racji tzw. „jak się nie ma, co się lubi…” do szkół tego typu przyjmuje się pracowników czy dzieci rodziców, których życie codzienne nie ma zbyt wiele wspólnego z rzetelną chrześcijańską praktyką wiary. Wiara, nadzieja i miłość są jednak silniejsze i wiele osób wierzy, że razem uda się pokonać takie drobne niedogodności. I często się faktycznie udaje. Pokonuje się tarcia wychowawcze i personalne na liniach: dyrekcja-nauczyciele, nauczyciele-rodzice, nauczyciele-dzieci (i inne kombinacje tych linii), bo wymaga tego misja chrześcijańskiej wspólnoty. Po tym np. poznaje się nadzieję i wiarę chrześcijańską. W chrześcijańskich szkołach i placówkach edukacyjnych nie brakuje problemów personalnych, ale bardzo pomaga zasada braterstwa w imię chrześcijaństwa, w imię Chrystusa. To pozwala zażegnać wiele sporów, wyciszyć lub szybciej niż gdzie indziej wyjaśnić nieporozumienia. Ludzie są jakby bardziej rzetelni, lepiej współpracują, szybciej dochodzi do konfrontacji i do oczyszczenia atmosfery. Po tym poznaje się znak miłości. Mimo, że w środku trudności nie zawsze widać ten znak, ale jest to sygnał rozpoznawczy – tam są chrześcijanie.
Tylko, jeśli nie ma tam miłości, jeśli zapomni się o tym, że chrześcijańska misja to nie tylko wymagania i zasady, ale też miłość, miłosierdzie, braterstwo, umiejętność wybaczania, praca nad sobą to niestety takie środowisko może przestać być znakiem Chrystusa.
A On przecież wyraźnie mówi, że miłość wzajemna uczniów jest znakiem, który rozpoznają inni, który pociągnie innych i który zaowocuje powstawaniem nowych wspólnot uczniów.
W Apokalipsie Św. Jana też czytamy dziś o znakach. Wizje dotyczące eschatologicznych czasów są zakorzenione w nauce Jezusa. Niebo nowe, ziemia nowa, nowe Jeruzalem – to są symboliczne (symbol to inaczej znak rozpoznawczy) stany ukazujące nową rzeczywistość, która zmienia się wokół nas i na naszych oczach.
Mnie dziś zafrapowało jedno krótkie zdanie z tego fragmentu Pisma – „i nie ma już morza”. Przejrzałam kilka interpretacji egzegetycznych i dowiedziałam się (jakoś wcześniej nie zwróciłam na to uwagi), że to symboliczny zapis stanu, w którym nie istnieje stan chaosu – czyli morze, ocean pierwotny kojarzony z Lewiatanem, Smokiem). „Morza już nie ma” to znaczy, że nie ma już tych wszystkich potwornych stanów rozpaczy, nieładu, nieporządku, braku zgody, niezrozumienia, kłamstwa – tego wszystkiego, co wnosi na świat mityczny smok, szatan zwany księciem ciemności.
Dlaczego nie ma? Bo przeminął świat, określany przez Jana jako pierwszy. A teraz jest inaczej, jest rzeczywistość, w której BÓG JEST Z NAMI. „Bóg z nami” to inaczej Emmanuel, czyli imię Boga, którego często używano w proroctwach dotyczących Mesjasza – tego, który zbawi świat, pokona śmierć i zło. Emmanuel czyli „Bóg z nami” to określenie Boga bardzo bliskiego, imię oznaczające intymny, bardzo bliski i czuły związek z ludem wybranym. Bóg, który „będzie” tak blisko, nie może nie mówić o miłości.
Czas przeszły i przyszły czy teraźniejszy przestaje istnieć. Istnieje tylko tu i teraz, czyli wieczność, której nie da się wyjaśnić słowami człowieka osadzonego w skończoności. To jest rzeczywistość, która trwa, nie kończy się i nie zaczyna, w której Bóg jest MIŁOŚCIĄ.
I znaki tego już można zobaczyć wśród chrześcijan, którzy miłują się wzajemnie. Było widać już u pierwszych chrześcijan i widać cały czas po dwóch tysiącach lat istnienia Kościoła.
Czy ja wierzę w miłość? W taką, o której mówi Bóg Jezus, której tak wiele w księgach Starego Testamentu i Nowego też? W tę, która porusza i ożywia Kościół, wspólnoty, ludzkość całą?
Nie wiem, czy mam odwagę, bo nie rozumiem czasem tej siły. Miłość jest siłą. Niewidzialną jak powietrze, którym oddychamy, bez którego nie możemy żyć. Jedyne, co mogę zrobić, to nie opierać się i nie myśleć nad tym, kiedy mnie dotyka. Nie potrafię zrozumieć takiej miłości, opisać jej i prawidłowo przeżyć. Nie umiem tak często pokazać jej jako znaku tego, że jestem chrześcijanką. Cały czas uczę się otwierać zardzewiałe bramy mojego serca, duszy, psychiki, ciała na tę miłość. Bo ona prędzej czy później ogranie mnie całą. Zawładnie mną i nie pozwoli zginąć, nie uda mi się przed nią uciec, schować.
Czy tego chcesz, czy nie, to Miłość rządzi tym światem. Nie ważne, że widzisz tyle zła i niepokoju, że świat wydaje się być złym i nieprzyjaznym miejscem. To nie jest prawda.
Prawdą jest to, że poznają nas po TYM. Bo to Miłość kieruje naszym życiem, i je kształtuje i umacnia. Pozwólmy na to. Tak chyba będzie najlepiej.

 

Komentarze

  1. zibik

    Jego słowa !

    Sz.Pani !

    Kto modli się – przywołuje Ducha Świętego, oraz uważnie czyta, rozważa, medytuje i właściwie pojmuje Jego słowa, również te : "Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami  moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali".

    Chyba nie powinien mieć wątpliwości, ani rozterek, o których Pani nadmienia w swoim tekście.

    Po pierwsze – "wzajemne miłowanie" nie zawsze jest wystarczającym znakiem rozpoznawania współczesnych chrześcijan, lecz wówczas Jego uczniów, a to nie koniecznie musi być tożsame. Ponadto obecnie uczniowie, wychowankowie, podopieczni, podobnie dorośli katolicy i chrześcijanie są bardzo różni. Wcale nie rzadko trudno uznać, że ktoś naprawdę jest, bądź stara się być Jego uczniem, naśladowcą, wyznawcą….

    Po drugie – ów znak był czytelny i zrozumiały, dla "wszystkich", a nie "trochę jakby niewidzialny", czy "paradoksalny".

    Natomiast owa trudność właściwego rozpoznawania znaków może pojawiać się wówczas, kiedy nie są spełniane Jego wszystkie uwarunkowania, w tym konkretnym przypadku "uczniów wzajemne miłowanie".

    Wiemy lub możemy domyślać się, że Pan Jezus oczekuje, od swoich uczniów, naśladowców i wyznawców tj. katolików i chrześcijan autentycznej (prawdziwej, szczerej) miłości, bądź przyjaźni, także wiary, ufności bezgranicznej i bezwarunkowej.

    Wiarygodne świadectwa, stan łaski, czy dążenie do Jego prawdy, wielkości, doskonałości, świętości, tj. zawsze bycie z Nim i urzeczywistnianie indywidualne, rodzinne i wspólnotowe Jego człowieczeństwa są chyba najbardziej czytelnymi, zrozumiałymi i rozpoznawalnymi znakami (symbolami) katolicyzmu i chrześcijaństwa. Wg. mnie po tym co napisałem powyżej wszyscy i zawsze poznają, kto jest Jego wiernym, oddanym uczniem i wyznawcą.

    Szczęść Boże !

    Pozdrawiam Panią serdecznie – Zbigniew

     
    Odpowiedz
  2. Kazimierz

    Jolu

    Z zaciekawieniem czytam twoje wpisy, a ten ukazał się wczoraj, ale nie czytałem go, zostawiłem sobie na miłe sniadanie niedzielne – nie zawiodłem się!

    Jestem bardzo zaciekawiony, czy pracujesz własnie w takiej szkole, w której większość kadry jest wierząca, odrodzona?

    Ja z żoną prowadzimy firmę edukacyjną i na 10 osób stałych pracowników, 6 jest zielonoświątkowcami odrodzonymi, 1 odrodzoną katoliczką (ruch Światło życie, oazy, neokatehumenat) i 1 katoliczka ale nominalna, i dwójka w drodze – poszukujących, póki co wątpiących. Przyznam, że naprawdę świetnie nam się pracuje, oddziaływanie odrodzonych osób na nieodrodzone jest wręcz namacalne, wysokie wartości moralne, etyka zawodowa, prawdomówność, brak przekleństw, uczciwośc – o tym nawet się nie mówi, to jest oczywiste. Szacunek wobec naszych klientów, troska o ich potrzeby, dobre relacje z partnerami biznesowymi, zleceniodawcami, powodują, że zdaje się jesteśmy znakiem dla innych tego, że kochamy Pana i wykonujemy swoją pracę jak dla Niego. Mamy bardzo dużo zleceń, właściwie póki co na lokalnym rynku jesteśmy firmą, której zlecają prawie wszystkie ośrodki pomocy społecznej zadania – szkolenia, programy aktywizacji społecznej. Równiez i szkoła językowa, ma duży popyt, niemalejący od 13 lat. W szkole językowej, lektorzy to zwykle katolicy, ale staramy się dobierać takich, dla których Pan Jezus ma znaczenie.

    Pracowałem w swoim życiu już w kilku firmach, na różnych stanowiskach, ale nigdy nie było tam takiej atmosfery jak u nas, od wielu lat. Tego najbardziej brakuje tym, którzy zmienili pracę i sa gdzieś indziej teraz, dziwne jak czasami dzwonię do naszych byłych pracowników z jakąś prośbą i słyszę od np. pracownika wyższej uczelni, urzędnika w US, policjantki – szefie 🙂 Śmieszne to, mówię wówczas, już dawno nie jestem twoim szefem, no ale takim pierwszym, prawdziwym – to bardzo miłe.

    Drugą kwestię , którą poruszyłaś to wieczność  w konteście miłości wzajemnej – wiecznośc dla odrodzonego chrześcijanina zaczyna się tu na ziemii, kiedy dzieki odrodzeniu w Chrystusie prawda stają się słowa "przesziscie ze śmierci do życia" – por. J.5,24. Ta perspektywa wieczności zaczynająca się tu i teraz, jest niesłychanie ważna, nie jest ona oczywiście jedynie przypuszczeniem, jest pewnością tego czego się spodziewamy. Ona daje radośc, ale jeszcze większą i "z góry" daje ten, który uczynił w nas dla siebie mieszkanie, który uczynił nas swoją Świątynią – oto Duch Święty – daje niewysłowiona miłość , którą możemy się dzielić z innymi!

    Ta miłośc czysta, nieskażona z góry, powoduje, że uczymy się kochać, że chcemy kochać, że możemy być mili i sympatyczni, że pragniemy, aby w nas i przez nas objawiała się radość Boża, miłość Odwiecznego, która to spowoduje, że ludzie z tego świata zapragną posiadać, zatopić się, doświadczyc Miłości – Chrystusa Pana. On to jest Miłością odwieczną, On , a my w Nim możemy być właśnie tymi, którzy kontynuują Jego dzieło. Kedy jesteśmy blisko Niego, kiedy odrzucimy gorycz, ciasne gorsety własnych lub narzuconych wyobrażeń o Nim, o nas samych – wówczas możemy tę Miłość konteplować, rozpływać się w Niej, karmic się Nią i nieść Ją innym, którzy ją bardzo potrzebują, bez niej nie potrafią normalnie żyć.

    Wąska jest droga i trudno ją znaleźć, ową Miłość, ale od tego jesteś i ty i ja abyśmy mogli wskazać, oraz ci którzy już jej doświadczyli, mogą się nią dzielić. Czyż nie jest to wspaniałe?

    A więc patrząc na wieczność, którą rospostarł przed nami Bóg w Chrystusie nie bądźmy bezczynni w miłości, ale dzielmy się nią z tymi, którzy jej poszukują – pozdrawiam serdecznie Kazik J.

     
    Odpowiedz
  3. jorlanda

    Miłość przynosi również zwątpienia

    Bardzo Wam dziękuję za słowa utwierdzające mnie w przekonaniu, że chrześcijanie nadal dają znak. Ostatnio zastanawiam się nad tym, co widzę w otchłaniach zwątpienia i lęku, jakie często mam pod moimi stopami. I takie słowa jak Wasze pomagają i umacniają. W końcu jestesmy członkami tej samej wspólnoty.

    Cieszę się, że macie pewność, nie wątpicie. Może mężczyznom to łatwiej przychodzi, nie kombinować i nie zastanawiać się nad tym, co i tak pewne

    Miłość o jakiej mówi Chrystus to ideał, rodzaj drogowskazu i opis rzeczywistości, której poszukiwanie jest treścią wiary chrześcijańskiej, treścią praktyki życia każdego wierzącego ucznia Chrystusa. Jednak człowiek, jak to pięknie określił Kazimierz, często nie jest do końca narodzony, nie wie jeszcze wszystkiego i stąd chyba biorą się zwątpienia.

    Kiedyś też sądziłam, że jak wejdę na drogę wiary to już nie będę wątpić. Spodobała mi się myśl, jaką kiedyś gdzieś przeczytałam: WIARA TO PEWNOŚĆ BEZ DOWODU. Ale im dalej idę, im dłużej jestem na tej drodze, tym więcej widzę pułepek, zagrożeń, jakby poszerzał mi się krąg widzenia. Może to dar, a może wręcz przeciwnie, może to oznaka, że trzeba modlić się wiecej, bardziej zaufać Bogu, nie myśleć tak dużo. Miłość niesie też zwątpienia, bo ludzie nie są doskonali i czasem zawodzą, albo my ich zawodzimy.

    Dlatego piszę o tych zwątpieniach i nie ignoruję ich, nie mogę przecież ich nie zauważać. Traktuję je jak znaki ostrzegawcze na drodze do Boga, jak stały punkt programu p.t. UWAGA BĘDZIE SIĘ DZIAŁO NIEFAJNIE. Bo chrześcijaństwo to nie tylko radość i zaufanie, waiara, nadzieja, ale też krzyż – ból, cierpienie, zwątpienie, strach przed nieznaną przyszłością, w której Bóg pisze nasze imiona. I chyba to jest normalna sprawa, że o tym myślę i na to uważam, tak mi się wydaje.

    A co do Twego pytania o to, gdzie pracuję. Faktycznie od lat jestem związana ze środowiskami chrześcijańskimi. Albo z grupami wewnątrz organizacji świeckich, które starają się "uświęcić teren chrześcijańskim działaniem", jak ja to mówię. Teraz zdecydowałam się na bardzo katolickie miejsca pracy, mimo że mam wybór innych miejsc. Chyba dojrzewa we mnie decyzja, aby na stałe najmować się w tego typu środowiskach, bo tak mi chyba pisane. Tam też lepiej i wyraźniej widać trasę, po której trzeba iść. Oczywiście ktoś mi może zarzucić (i już nie raz to słyszałam od kolegów z pracy, z której odeszłam), że to pójście na łatwiznę. Ale ja wtedy odpowiadam, że Pan Jezus też nie chodził wszędzie, mimo że mógł. Bo był powołany do Żydów i głównie do nich, czyli do ludzi wiary, do ludzi którzy już trochę znali Boga. Incydentalne spotkania z poganami miały przygotować apostołów do tego, by kontynuowali misję chrześcijańską także wśród ludów, kóre miały dopiero poznać imię Chrystusa. Święty Paweł też nie pojechał wszędzie, tylko do niektórych krajów, tam gdzie go Duch prowadził. Resztę zrobili jego koledzy po fachu, jego uczniowie i pomocnicy.

    I może dlatego uznaję, że teraz czas na pracę w grupach chrześcijańśkich. Po latach walki na bocznych trasach Kościoła, z kórych nadal gdzieś tam mnie coś wzywa i niepokoi. Trudno, musi poczekać. Może Bóg znów kiedyś mnie tam wezwie. Teraz mam inne zadania.

    Pozdrawiam wszystkich z rodziny uczniów Chrystusa i tych, którzy jeszcze wątpią, czy się "zapisać do klubu"

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code