Pomagać tak, aby pomóc

W tegorocznym styczniowym numerze “Świata Nauki” znalazł się artykuł o tym, jak śmiertelnie chorzy (w Stanach Zjednoczonych) walczą o dostęp do eksperymentalnych terapii. Problem polega na tym, że wprowadzenie leku do powszechnego użytku jest poprzedzone drogimi i długotrwałymi klinicznymi badaniami. Mają one zapewnić na przyszłość większą skuteczność i bezpieczeństwo terapii, ale tylko nieliczni chorzy uzyskują szansę, aby w nich uczestniczyć. Postuluje się więc liberalizację prawa farmaceutycznego i ułatwienie dostępu do eksperymentalnych leków wszystkim nieuleczalnie chorym. Z drugiej strony jednak takie zmiany mogłyby mieć niekorzystne następstwa, gdyż ogromna większość dopiero testowanych środków okazuje się nieskuteczna, a nawet szkodliwa. Specjaliści obawiają się też całkowitej utraty kontroli nad lekami i sytuacji, gdy nie będzie już wiadomo, co pomaga, a co jest bezwartościowe lub szkodliwe.

Fragment artykułu można znaleźć w Internecie pod adresem:
http://www.swiatnauki.pl/swiat_nauki.php?id=11

Niezależnie od tego, czy nieuleczalnie chorzy walczą w Stanach Zjednoczonych z farmaceutycznymi koncernami, czy w Polsce z Narodowym Funduszem Zdrowia, u podstaw tych skądinąd często słusznych i potrzebnych zmagań tkwi przekonanie, że człowiek jest maszyną, którą da się naprawić, jeżeli tylko zostaną ulepszone rozmaite prawne i techniczne procedury, pojawią się nowe leki, odkryjemy funkcjonowanie jeszcze jednej sprężynki lub trybika…

Gdy jednak stajemy twarzą w twarz z cierpieniem chorego, pojawia się nieuchronne pytanie: czy śmierć jest dramatem, czy szczęściem? Owszem, jest dramatem, bo coś się nieodwracalnie kończy, bo ubywa spośród nas osoba, z którą byliśmy połączeni mnóstwem wspólnych spraw, bo odzywa się naturalny instynkt samozachowawczy i przypominamy sobie o własnej śmierci, bo… A może jednak śmierć jeszt szczęściem? Dla chorego – bo przestanie się męczyć, bo przejdzie do lepszego świata… Dla podatnika – bo za medyczne procedury ktoś musi przecież zapłacić… Dla personelu medycznego i opiekunów – bo cierpienie wymaga wysiłku ze strony otoczenia, a przecież ludzkie siły są ograniczone…

Te wszystkie wątki przeplatają się w kontaktach z nieuleczalnie chorymi lub umierającymi i nie ma sensu udawać, że nie istnieją. Powiem więcej: nawet z tego, co najbardziej wstydliwe warto zdawać sobie sprawę w imię dość trywialnego faktu, że stłumione odczucia przekładają się na niekontrolowane reakcje.

Najważniejsze jest jednak to, aby będąc przy chorym wierzyć, że ani ludzkie życie, ani ludzka śmierć nie zależą od nas. Nic nie pomaga lepiej przeciwstawić się własnej bezsilności, a także ewentualnej prośbie chorego, aby skrócić jego cierpienie.

 

5 Comments

  1. Anonim

    Oczywiscie poglad jest

    Oczywiscie poglad jest słuszny. Nalezy sie tylko zastanowic nad takimi faktami
    1/nie kazda choroba nieuleczalna jest smiertelna, moze tylko niesamowicie utrudniac ludzka egzystencje. Czy wtedy nie nalezy ze wszech sił starac sie jednak leczyc?

    2/ Ludzie sa ludzmi. Jezeli zaczniemy im głosic, ze i tak co sie ma stac to sie stanie i uleczenie całkowicie nie od nas zalezy – zaczna całkowicie ignorowac leczenie, całkowicie ignorowac jakakolwiek higiene i wrócimy do sredniowiecza gdzie ludzie zaczna masowo umierac na tezec, dury byzuszne i inne typowo “brudowe” choroby.

    “Najważniejsze jest jednak to, aby będąc przy chorym wierzyć, że ani ludzkie życie, ani ludzka śmierć nie zależą od nas.”

    Oczywiscie – chce jednak tutaj przeciwstawic dosc kontrowersyjny cytat z “Dzumy” Camusa

    “Skoro śmierc ustanawia porządek świata, może lepiej jest dla Boga, że nie wierzy się w Niego i walczy ze wszystkich sił ze śmiercią – nie wznosząc oczu ku temu niebu, gdzie On milczy” [A. Camus “Dzuma”]

     
    Odpowiedz
  2. Andrzej

    Małgorzato,

    dziękuję

    Małgorzato,

    dziękuję bardzo za ten mądry wpis. W ostatnich dniach myślałem o czymś podobnym: o tym naszym wielkim współczesnym lęku przed chorobą, starością i śmiercią, o tych wszystkich ciągłych zabezpieczaniach się przed każdym, zwłaszcza zdrowotnym, niebezpieczeństwem i ryzykiem. To jakaś współczesna obsesja: nasze ciało i siebie samych zaczynamy traktować jak maszynę, która ma być sprawna, naprawiana i funkcjonować, a choćby trwać, jak najdłużej.

    Ciekawe w tym jest to, że tej obsesji ulegają również ludzie wierzący, chrześcijanie, choć jest to obsesja z gruntu ?pogańska?, zdehumanizowana, i a-teistyczna. Nie mówię tu o zwykłych terapiach, leczeniu, zdroworozsądkowej profilaktyce ? to są działania naturalne i z gruntu dobre, do jakich człowiek ma moralne prawo tak wobec siebie, jak wobec swych bliskich. Natomiast przejście od naturalnej ochrony zdrowia i życia do obsesji na tym punkcie, jest konsumerycznym i alienacyjnym lękiem, pragnieniem zastąpienia Boga, niezgody na własną skończoność i stworzoność.

    Ten lęk, jeśli staje się nieustannym wymiarem życia i działań, zamyka nas na dobre i pełne wiary przeżywania cierpienia, starzenia się i umierania, własne i cudze człowieczeństwo i Pana Boga. Przestajemy być ludźmi, stajemy się produktem kulturowej obsesji sprawności i długowieczności. Warto więc w samych sobie i otaczającej nas kulturze demaskować tę obsesję i udzielać cierpieniu, chorobie, starzeniu się i umieraniu chrześcijańskiej odpowiedzi wiary, tak w namyśle jak i osobistej praktyce.

    Pozdrawiam Cię serdecznie

     
    Odpowiedz
  3. Anonim

    Andrzej nr 2

    “Natomiast

    Andrzej nr 2

    “Natomiast przejście od naturalnej ochrony zdrowia i życia do obsesji na tym punkcie, jest konsumerycznym i alienacyjnym lękiem, pragnieniem zastąpienia Boga, niezgody na własną skończoność i stworzoność.”(…)
    “Przestajemy być ludźmi, stajemy się produktem kulturowej obsesji sprawności i długowieczności. Warto więc w samych sobie i otaczającej nas kulturze demaskować tę obsesję ”

    To nie tak całkiem Andrzeju. Po prostu dawniej kiedy w rodzinie było kikanascioro dzieci i przezywały te najsilniejsze, a matka – rodzac prawie rok po roku nie miała czasu sie zajac dziecmi i przekazac im swojego leku o ich zdrowie – no bo rodziło sie nastepne – ludzie czuli inaczej – brak było własnie tego nerwicowego podejscia do zdrowia – przekazanego przez rodzicielke.

    Dzisiaj, kiedy w rodzinie jest czesto jedno jedyne dziecko i to czesto z zagrozonej ciazy – wczesniak lub uratowane dzieki aparaturze, czesto niestety chore od urodzenia ( zagrozone podtrzymywane siaze, zatrucie srodowiska itd) – matka od noworodka przekazuje nowemu człowiekowi swoj własny, nerwicowy lęk o jego zdrowie i zycie. I takie dziecko juz jako dorosły własnie reaguje obsesyjnie na własne zdrowie i zycie.
    Po prostu przejmuje te emocje od matki.

    Nie jest to wiec “kulturowa obsesja sprawnosci i długowiecznosci” i te obsesje bardzo trudno jak piszesz demaskowac jako ze została wpojona od narodzin.

     
    Odpowiedz
  4. Halina

    Podobno kardynał Veuillot,

    Podobno kardynał Veuillot, arcybiskup Paryża, dotknięty ostrymi bólami w terminalnej fazie raka powiedział: Potrafimy wygłaszać piękne frazy o cierpieniu. JA sam z przejęciem nieraz się o tym wypowiadałem. Powiedzcie księżom, aby nic na ten temat nie mówili; my nie mamy pojęcia o czym mówimy, sam tego doświadczyłem.

    Słowa i cierpienie nie idą w parze. Cierpienie jest nagłym pojawieniem sie nieoczekiwanego; i zawsze rózni się ono od tego, co sobie wyobrażamy. Do naszej osobowości wdziera się inna rzeczywistość, tak odmienna, że nie znajdujemy słów aby ją wyrazić. Kardynał miał rację pokazując nam kruchośc słów i uwrażliwiając na trudność opowiedzenia tak osobistego doznania. Ból, choroba , to fakty osobiste, a zarazem zdarzenia kosmiczne: i właśnie to połączenie jednostkowości z uniwersalnością w przeżywaniu choroby, pozwala temu doświadczeniu na wyrażenie się. Choroba jest często “miejscem ” samotności, ale równocześnie wyzwaniem do współuczestniczenia, z którego nikt nie powinien się wycofać. Do tego popycha nas miłość, którą Bóg nas obdarował i która w nas mieszka. Nie wolno nam jest ” przechodzić” ponad z obojętnoscią, lecz musimy “zatrzymać się” obok cierpiącego, jak samarytanin z Ewangelii. Być zaangażowanym w leczenie współuczestniczące z cierpiącym oznacza zaakceptowac ryzyko wejscia na palącą ziemię, ale oznacza również praktykowanie ” współ-czucia”, które stopniowo daje godnośc drugiemu, inicjatywę w walce z chorobą. I dzieki naszej postawie pełnej zrozumienia, cierpiący może zrozumieć i zaakceptować własny los, odkryc jego nowe znaczenie, przekroczyc strach własnej smiertelności i oczekiwać nadzieją.

     
    Odpowiedz
  5. Kazimierz

    Życie, śmierć, choroba,

    Życie, śmierć, choroba, zdrowie są to elementy naszego jestestwa i istnienia. W tym wszystkim ciągłe starzenie się i dolegliwości z tym związane. Dziesiejsza kultura promuje młodość, zdrowie, pomyślność np. za mentosa czy pepsi. Trywialne stało się to i niedorzeczne. Niestety dzisiejszy człowiek jest bardzo podatny na reklamę, sygestię, masówkę.
    Ok, jest bacie, która w wieklu 80 lat chodzi w dżinsach, po kilku operacjach plastycznych i jeszcze może niedawno zmieniłą partnera życiowego.

    Ale my nie tak nauczyliśmy się Chrystusa, On uczy nas szacunku, miłości, życia tak w szczęściu i zdrowiu, jak i chorobie w zaufaniu Jemu. Czy On dotknie się naszej choroby i uzdrowi nas, czy pobudzi lekarzy, czy też normalnie wychorujemy się.

    Zawsze i wszędzie czynienie, za wszystko wiedząc, że każda sprawa w naszym życiu nie jest przypadkowa, że że On wielki nauczyciel przygotowuje nas do wieczności.

    Chwała Jemu! Jezusowi Chrystusowi.

    Pzdr KJ

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code