Poczucie wartości i Mikołaj w nowym “opakowaniu”

Niezwykle frapujący jest w człowieku ów mechanizm, który każe mu najpierw widzieć i piętnować zaniedbania i braki innych, nieustannie je wypominać, oburzać się na to, że czegoś nie wykonali, przy równoczesnym zaniedbywaniu tego, co do niego należy, zwłaszcza jeśli dotyczy to dosłownie tych samych spraw. Krowa, która wiele ryczy, mało mleka daje. Jest to rzeczywiście jakaś forma zaślepienia. Bez wątpienia. Co rusz spada to na każdego człowieka, chociaż u jednych bardziej i innych mniej. Ten mechanizm nasila się jednak zwłaszcza u tych, którzy mają niezwykle wysokie mniemanie o sobie, chociaż w rzeczywistości zupełnie inaczej "wypadają". To mniemanie nie pozwala im, jak sądzą, tykać się niektórych zajęć czy "podrzędnych" posług, bo strąciłyby ich z tego piedastału, na którym czują się tak bardzo usprawiedliwieni. To w ogóle jest problem, jak znaleźć w sobie równowagę pomiędzy pragnieniem dokonywania wielkich rzeczy, a wiernością rzeczom małym, który nie dają satysfakcji. Tę równowagę nabywa się za cenę pokory. A pokora bierze się z właściwej oceny samego siebie albo, ujmując to jeszcze bardziej psychologicznie, ze zdrowego poczucia własnej wartości. Bo jeśli człowiek zna swoją wartość i jest o niej przekonany, to tak naprawdę nic nie jest w stanie nią zachwiać. Czy wykonywanie wielkich dzieł, czy małych. A co to znaczy znać swoją wartość? Ostatecznie jest ona wypadkową miłości ludzkiej, której doświadczyliśmy w takim lub innym stopniu i miłości Boga, która wyraża się już przez to, że w ogóle istniejemy. Gdybyśmy tak odkryli do głębi, co to znaczy istnieć i co to znaczy, że człowiek żyje, pozbylibyśmy się wielu kompleksów. Ale jest jeszcze coś innego, co bardzo utrudnia nam zdobycie właściwej oceny siebie. Chodzi o to, że nie wszyscy są tak samo obdarowani. Jesteśmy równi pod względem istnienia, powołania, ale nie pod względem wyposażenia i różnych darów, których jedni mają więcej, a inni mniej. I to bardzo boli. Tu jest korzeń wszelkiej zazdrości. Miłość miałaby być obdarzaniem wszystkich po równo. Ale gdyby tak było, to życie na ziemi w ogóle nie byłoby możliwe. Nie tylko że zatraciłoby się różnorodność, która przynależy do bogactwa życia, ale niemożliwe byłoby tworzenie czegoś nowego, rządzenie, innowacje itd. Gdyby wszyscy byli tacy sami, ludzka twórczość byłaby bardzo nudna. Dzisiaj św. Mikołaja. Właśnie, świętego. Tymczasem wokoło pełno krasnali z Laponii. Ciekawe jest to, jak kultura podporządkowana konsumpcjonizmowi i komercji łatwo przyswaja sobie te elementy chrześcijaństwa, które doskonale nadają się do zarobienia większej kasy:-) Tyle że akurat Mikołaj został przebrany w inne, mniej "rażące" opakowanie. Gdzieś głęboko w głowach pozostały dobre uczucia, które wywołuje ów symbol dobrotliwego,jowialnego staruszka. Ale dzisiaj to raczej postać z bajki, niż biskup, który autentycznie żył. Biskup może się źle kojarzyć. Lepiej więc sobie go jakoś oswoić. Kiedyś chrześcijaństwo przejmowało wiele symboli pogańskich jak np. święto słońca, choinka, kadzidła i starało się je "chrystianizować". Dzisiaj kultura laicka przejmuje wiele symboli wywodzących się już z samego chrześcijaństwo, aby je zlaicyzować. Tylko że w pierwszym przypadku chodziło o Boga i Ewangelię. A w drugim często są to reguły rynku, zysk, zwrócenie uwagi na to, co tak naprawdę jest wypaczonym symbolem.

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code