Pierwszy list do Ciebie

29 września 2010
Drogi Ojcze.
 
 
 
Nie wiem od czego zacząć. Trochę to krępujące pisać do kogoś, kto wie o tobie wszystko. Zna cię najlepiej. Jednak czuję taką potrzebę. Wiesz… Lepiej rozmawia mi się z kimś pisząc niż rozmawiając twarzą – w – twarz. Nie wiem jeszcze skąd to się u mnie wzięło. Może Ty mi powiesz?
 
Dużo dzieje się w moim życiu. Złego i dobrego. Dużo zmian nastąpiło odkąd ostatni raz tak prawdziwie z Tobą rozmawiałam. Zapominam o Tobie. Już nawet nie pamiętam kiedy otworzyłam ostatni raz przed Tobą swoje serce. Myślę, że ciągle odwlekam Spowiedź. To bolesne tak się do tego po prostu przyznać. Ciężko o takich rzeczach mówić. Odkryłam, że jestem okropna. Ciągle przyjmuję Komunię Świętą, a przecież mam grzechy (i to ciężkie) na sumieniu… Płakać się chce. Wstydzę się pójść do Spowiedzi i wygarnąć to wszystko. Wstydzę się być szczera. Mam takie okropności poupychane w zakamarkach mojego serca, że sama nie chcę tego wywlekać. Sama przed sobą brzydzę się otworzyć te szufladki. A co dopiero przed Tobą. Wstydzę się siebie. Nie jestem pewna, czy Ty chcesz tego słuchać. Poza tym wstydzę się księdza. Chociaż to oczywiste, że zastępuje on tam Ciebie. Jest we mnie jednak jakaś ogromna blokada, mur którego nie potrafię obejść.
Muszę zdobyć się na odwagę i przemóc swoje lęki. Proszę tylko: bądź cierpliwy.
 
Wiesz, że już długo jestem związana z parafialną grupą oazową. Wiele włożyłeś wysiłku, aby mnie tam utrzymać. Teraz nadszedł czas, abym oddała Tobie co tylko mogę, abym poświęciła się w ramach wdzięczności. Problem w tym, że nie potrafię. Nie umiem się tam odnaleźć. Nie czuję się jak ryba w wodzie. A myślałam, że tak będzie. Myślałam, że jestem do tego przygotowana. Tyle lat wzrastałam, że w końcu muszę rozkwitnąć.
 
Z drugiej strony o czym mam mówić i o czym świadczyć, skoro w sercu mam wielką pustkę? Mojego serca nic nie jest w stanie wypełnić. Wiem to z mojej winy…
 
Od jakiegoś czasu, który może tylko wydaje mi się taki długi, doświadczasz mnie samotnością. Wiem, że powinno się to nazwać łaską, ale ja dostrzegam w tym tylko doświadczanie, próbę. Nie potrafię widzieć w osamotnieniu Twojej miłości do mnie. Z drugiej strony, kiedy obdarzyłeś mnie ludźmi, którzy mogliby mnie zrozumieć, ja dalej brnę w swoje kłamstwa, małe oszustwa. Gram przed nimi człowieka, którym wcale nie jestem. Boję się ściągnąć maskę, żeby nie odeszli. Chcę być na czasie i na poziomie. Boję się, że to wszystko co w sobie noszę może ich ode mnie odciągnąć. Ten strach paraliżuje nasze relacje, ale ja wolę takie, niż żadne. Boję się pozostania ze sobą, sam na sam. Boję się tego chłamu, którym się tyle lat karmiłam, dotknąć żeby mnie nie przygniótł.
 
Postanowienie na dziś??? Może rachunek sumienia. Myślę, że człowiek w całości nie może odmienić się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki w bajce o Kopciuszku. To długi, często bolesny proces odnajdywania siebie na nowo, ale chyba poczułam chęć rozpoczęcia tego procesu.
 
Wiesz jest jeszcze Pan D. … Nie jest mi obojętny. Przeciwnie coś do niego czuję. Tylko on chyba tego nie odwzajemnia (tak! Już bardzo dobrze poznałam to uczucie). Chcę schudnąć. Tak to takie czysto ludzkie. Ale mężczyźni to wzrokowcy, a ja do atrakcyjnych nie należę… Chcę żeby zwrócił na mnie uwagę. Jest katolikiem, ma pracę, studiuje – jednym słowem: marzenie! Problem leży po mojej stronie. Ja nie jestem materiałem na wspaniałą żonę, bo a) nie jestem atrakcyjna, b) boję się mu powiedzieć co czuję, c) nie czuję się dobrze w swojej skórze, d) nie wiem czy jestem zdolna do miłości.
 
 
Twoja Ola

 

Komentarze

  1. lucja

    Olu, może warto pójść na

    Olu, może warto pójść na rozmowę z psychologiem i zacząć porządkować w sobie trudne sfery? Może jednak odważysz się, by pójść do konfesjonału… Kiedyś była taka śliczna piosenka: "Najtrudniejszy pierwszy krok, potem łatwo mija rok…"

    Życzę Ci Anioła Odwagi.

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code