Pierwsza praca raz jeszcze

Kiedy przyleciałem do Edmonton jedno z pierwszych zdań które mnie tu przeraziło brzmiało.W tym mieście nie pracuje tylko ten kto nie chce pracować.

Z bagażem ciężkich doświadczeń w szukaniu pracy w Montrealu i w końcu zaserwowania sobie przedszkola, które wisiało nad moją głową przez 24 godziny na dobę, nie chciałem iść do jakiejkolwiek pracy. Co więcej pytanie gdzie pracujesz pada w tym mieście rzeczywiście często i gęsto. Zrozumiałem, że naprawdę nie ważne gdzie, ważne że się pracuje. Sergio powiedział, że nie powinienem się przejmować i po prostu odpowiadać, że nie pracuję bo nie chcę. Dobry żart, tylko, że ja poczułem presję.

Już po pierwszym tygodniu zmieniłem mój montrealski adres w CV na ten z naszego Bed&Breakfast, wpisałem nowy numer telefonu (każda prowincja w Kanadzie ma swoje numery telefonów) i wysłałem aplikację. Po trzech dniach dostałem odpowiedź i zaproszenie na rozmowę. Zgłosiłem się do pracy na wakacje do Urzędzie Miasta, jako animator zajęć dla dzieci. Miasto ma swoją stronę na FB i tam zamieszcza też ogłoszenia o pracę. Stąd mój wybór. Nie mam przecież pojęcia na jakich portalach szukać pracy, a miasto Edmonton śledziłem w Internecie z ciekawości od stycznia.

Jadę autobusem przez całkowicie nie znane mi miasto do jednego z jego oddziałów administracyjnych. Dzięki układowi ulic, o którym pisałem w poprzednim poście jestem przynajmniej pewien, że jadę w dobrym kierunku. Jestem zdecydowanie za wcześnie. Taki był plan, jeśli się spóźnię stres mnie zabije. Urząd po 17 jest już nieczynny. Na drzwiach w holu wisi informacja o popołudniowych rozmowach dla kandydatów i kandydatek. Zasiadam na krzesełku przed drzwiami i czekam. Jest następna kandydatka.

– Hej.

– Hej.

– Czekasz na rozmowę – pyta

– Tak – odpowiadam

– Chyba jesteśmy za wcześnie.

– Troszkę tak – czuję że nie chcę z nią rozmawiać.

– Tak w ogóle jestem Megan.

– Tom

– Hej – wita się Megan z następnym kandydatem, który pojawił się w holu – Jestem Megan a to jest Tom.

– Kriss – odpowiada chłopak

– Też na rozmowę?

– Tak – odpowiada on uśmiechając się.

– Hej – wita się Megan z następną kandydatką – Jestem Megan, a to jest Tom, … Kriss. Jak ty się nazywasz?

– Hanna – odpowiada zawstydzona lekko, ale oczywiście z uśmiechem.

W przeciągu 15 minut zjawiło się około 20 osób i Megan robiła rundkę imienną wśród wszystkich zebranych, po czym wzdychała głęboko, następnie rozglądała się po wszystkich z nauczycielskim uśmiechem i ugłaskiwała swoją prostą spódniczkę dość mocno rozpiętą na jej udach. Nie wiem co inni myśleli ale ja przypomniałem sobie dlaczego czasami nie znoszę mojej pracy społecznej. Dlaczego, zawsze musi być taka Megan?! O losie, błagam niech ona nie będzie w moim zespole jeśli dostanę tą pracę. Uświadomiłem sobie jeszcze coś innego. Jestem zdaje się jedynym migrantem aplikującym o tą pozycję w tej grupie.

Nie znoszę tych formularzy do wypełniania. Zawsze się boję, że czegoś nie zrozumiem, źle coś wpiszę albo nie będę miał pojęcia co wpisać. Nie znoszę poza tym pisać odręcznie, zwłaszcza po angielsku. Chyba się udało. Mam już prawie wszystko, oprócz dzielnic, w których chcę pracować. Przecież ja nawet nie wiem w jakiej dzielnicy będę mieszkał. Zaznaczam wszystkie. Chybił trafił myślę sobie.

Moja kolej na rozmowę. Przystojny pan i mniej przystojna pani witają mnie przyjaźnie. Zdaję sobie sprawę, że w tym aplikacyjnym kotle (przed naszą turą salę opuściła inna 20 osobowa grupa) nie będzie wiele czasu na kurtuazyjne rozmowy. Miałem rację. Kilka konkretnych pytań: dlaczego lubisz pracę z dziećmi, dlaczego wybrałeś naszą propozycję, jak według Ciebie utrzymać dyscyplinę w grupie, co zrobisz jak dziecko po raz pierwszy w Twojej obecności użyje niewłaściwych słów, co zrobisz jeśli autobus dla grupy dzieci się spóźnia, a obok awanturuje się jeden z rodziców w innej sprawie, jak zadbasz o potrzeby dziecka z niepełnsoprawnością, czy planujesz wyjazd w czasie wakacji, czy kiedykolwiek zostałeś zwolniony z pracy, czy masz kurs pierwszej pomocy, czy zgodzisz się przedstawić zaświadczenie o niekaralności. Wszystkie moje odpowiedzi zostały zapisane w arkuszu pytań. To będzie dobry test dla moich przedszkolnych zasad pomyślałem, bo większość moich odpowiedzi bazowała na tym doświadczeniu. Przystojny Pan odprowadził mnie do sali z formularzami dopytując.

– Tom, skoro przyjechałeś z Montrealu to pewnie znasz język francuski?

– Noo…, tak rozumiem francuski.

– Zapisz to koniecznie w swoim formularzu, ok? Właściwie wpisz wszystkie języki, którymi się komunikujesz – jeszcze jeden uśmiech i uścisk dłoni.

– Ok. – odpowiedziałem i zrozumiałem, że jestem po pierwszym przesiewie.

Zanim jednak poszedłem do domu miałem jeszcze jedno zadanie do wykonania. Próba zajęć do przeprowadzenia w gronie moich kontrkandydatów i kontrkandydatek. Któż by zakładał, że bawiąc się na werandzie ośrodka szkoleniowego podczas przerwy w organizacji warsztatów w 2005 roku, powtórzę po Katarzynie tą cudowną grę w Urzędzie miasta w Edmonton.

– Ej, to wspaniała zabawa – powiedział jeden z moich (może) współpracowników – nigdy jej nie widziałem, skąd ona jest.

– No cóż, Polska wyobraźnia – odpowiedziałem nieskoromnie i wywołałem salwę śmiechu i zadowolenie na twarzach naszego zabawowego jury.

Minęło 12 z 14 dni wyczekiwania na odpowiedź. No cóż, trudno. Troszkę przykro, ale chyba nic z tego. I w końcu telefon.

– Tu Krystal z Urzędu Miasta Edmonton, rozmawiam z Tomem?

– Tak.

– Mam dla Ciebie dobrą wiadomość …

W Pasłęku często pracowałem z dziećmi, jeszcze jako uczeń w technikum. To wtedy zdecydowałem, że ochrona środowiska to wcale nie to co ja mam robić. Idąc na studia zawsze miałem takie marzenie, że to właśnie pracuję z gromadą dzieciaków, podparty dyplomem z UW. Potem wszystko potoczyło się troszkę inaczej i moja praca skupiła się na pracy z dorosłymi. Montreal zmusił mnie do powrotu do korzeni. Teraz zapowiada się ciekawa wakacyjna przygoda z dzieciakami z Edmonton. Już w tą niedzielę pierwsze szkolenie. W poniedziałek pierwsze spotkanie promocyjne w lokalnych szkołach. Ze stresu podśmiewam się pod nosem. Jak ja sobie dam radę z publicznymi wystąpieniami po angielsku? Wierzcie lub nie ale ja mam wciąż sporo do nadrobienia. Prawda jest też taka, że ja jestem stworzony do tej pracy. Co będzie to będzie. Na emigracji często jest tak jak z pierwszymi wyjazdami na autostradę. Dociskasz gazu i jedziesz, przecież teraz już nie można się zatrzymać.

Zdjęcia i nowinki na facebookowej stronie bloga – Koszula na lewę stronę

 

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code