palma zbawienia, figa żywota

 1.

Rozmowach Duchownych (1764), polskim tłumaczeniu parenetyczno-duchowego dziełka Franciszka Salezego skierowanego do „zakonnic Panny Maryi Nawiedzenia, obojej płci osobom i w każdym stanie zostającym”, natknąć się można na interesującą alegorię. Kontekstem jest postać świętego Józefa, Oblubieńca Maryi, nie pierwszy już raz porównywanej do ogrodu, najchętniej zaś w stylu włoskim (jak się okaże, nie pozostaje to bez teologalnego znaczenia). Zapewne biskup Genewy, pragnąc porwać serca, zachwycić, skłonić ku medytacji, kreśli swój traktat tak, aby pobudzić wpierw zmysł estetyczny. A więc sięga po poezję, w każdym zaś razie po bogactwo mowy. Pisze on bowiem:

„…gdyby gołębica jaka (…) niosła w pyszczku swoim daktyl, to jest owoc drzewa palmowego, i upuściłaby go w jakim ogrodzie, izali by nie mówiono, że ona palma która z onego owocu urosła należy do tego czyj jest ogród? To pewna że tak jest a nie inaczej, któż tedy wątpić będzie, ażeby on Daktyl błogosławiony Chrystus Jezus, którego Duch święty w postaci gołębiczej spuścił mile w ogród, nie miał należeć do tego, czyj jest ogród? Spuścił on Niebieski owoc Duch Ś[więty] do wirydarza zamknionego Przenaświętszej Panny, do wirydarza mówię zapieczętowanego, i zewsząd potężnemi Murami ślubu niepokalanego Panieństwa i czystości opasanego, a ten zaś wirydarz należał cale do Josepha Świętego, tak jako należy Oblubienica do Oblubieńca swego, a któż tedy powątpiwać będzie, abo kto nie przyzna, że ta Niebieska Palma z owocem swoim którym się posilamy ku nieśmiertelności należy oraz z Oblubienicą swoją do Jozepha Świętego?”

W podobny sposób Franciszek Salezy tłumaczy ojcostwo patriarchy Józefa. Raz jeszcze pojawia się metafora palmy. W tymże samym duchu rozwiązywane są ponadczasowe pytania chrześcijan, wśród nich: w jakim sensie sprawiedliwy cieśla był ojcem Jezusa? W jakim sensie mężem Maryi? Pada odpowiedź:

„Między palmowemi drzewami są Palmy płodne i niepłodne, albo raczej samiec i samica. Palma niepłodna, prawda że nie wydaje z siebie owoców, jednakże jest pożyteczna, albowiem samica bez samca nie może mieć żadnego owocu, zkąd jeśli jej nie wsadzą i nie wszczepią blisko samca, niepłodną zostanie i nie będzie rodziła Daktylów, które są jej owocem; a kiedy zaś niedaleko będzie od samca swego wielki owoc przynosi, choć się z sobą nigdy nie łączą, bo lubo niejako na się pooglądają te oboje drzewa, jednakże nigdy się z sobą nie łączą, jeno że owoc swój niejako po panieńsku wydaje i rodzi”.

 

2.

Nikt jeszcze nie podjął się usystematyzowania poetyki stricte chrześcijańskiej, od piśmiennictwa Ojców do końca doby staropolskiej. Tymczasem materiału jest sporo. Z pewnością pasaże, antytezy (contrapposita) i oksymorony (opposita) Augustyna z Hippony nie miały charakteru wyłącznie estetycznego. Miały one odzwierciedlać harmonię świata, w którym dobro przeplata się ze złem, zupełnie jak w pamiętnej dziewiątej księdze Wyznań. Wbrew antyestetycznym deklaracjom wielu pisarzy wczesnochrześcijańskich, podobnym porządkiem miała wykazać się mowa, aby była wiarygodna, a nawet etyczna. Najwymowniejszymi prykładami – Jan Chryzostom, zwany Doktorem Złotoustym, oraz Piotr Chryzolog, Doktor Złotej mowy.

Bazyli Wielki wychwalał psalmy, ponieważ „Duch Święty widział, jak duch rodzaju ludzkiego gwałtownie sprzeciwia się i opiera na drodze cnoty i skłania raczej ku rozkoszom życia niż wznosi ku prawej drodze cnoty, przeplótł przeto ze słodką modulacją śpiewu moc poważnej nauki, aby, podczas gdy słodycz pieśni pieścić będzie słuch, został przez duszę wpuszczony pożytek Bożej nauki”. Augustyn, którego zamiłowania retoryczne długi czas odwodziły od studiowania Pisma, do końca swego twórczego życia dbał przecież o piękno języka. Nawet papież Grzegorz Wielki, znany z wielokrotnie deklarowanego lekceważenia praw sztuki wymowy (indignum vehementer existisimo ut verba celestis oraculi retringam sub regulis Donati), nie popadł w zupełną antypoetyckość. W Moraliach porównał on Pismo do „rzeki z jej głębiami i mieliznami, w której w jednym miejscu brodzić może jagnię, a w drugim pływać słoń” (Proemium, 4).

Dla dawnych mistrzów duchowych język nie był bynajmniej naddatkiem dla doświadczenia duchowego. Sensem barwnego opisu nie była wyłącznie poezja. Liryka miała bowiem przede wszystkim nieść wartości moralne i religijne, kształciła dobre obyczaje przy pomocy sobie właściwych środków. Podobnie w przypadku „słodkiego stylu” szesnastowiecznych pieśni bożonarodzeniowych. Jeżeli w nowożytnym piśmiennictwie duchowym metafora piętrzyła się na metaforze, a każda strona kryła cudowność, to dlatego, aby stało się zadość tomistycznej zasadzie przepuszczonej przez kontrreformacyjny filtr: oddziaływać dzięki zmysłom na niższe warstwy duszy, aby dzięki temu skierować się ku wyższym. To właśnie dlatego w XVII wieku jezuiccy mistrzowie duchowi, aby napisać cokolwiek ku zbudowaniu dusz, najpierw musieli stać się uczonymi poetami. Przypomina to słowa Jacobusa Pontanusa: „sztuka niby najpewniejsza przewodniczka wskazuje drogę: jeśli wiernie będziemy szli za nią, nigdy nie zbłądzimy”. Idea to nie nowa.

 

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code