Ordinis et pace in Benedictinarum monasterium

 

         Żarnowiec. Malutka wioska na Pomorzu. Większości wcale nie znana, a jeśli już ktoś coś kojarzy to tym czymś jest Elektrownia Atomowa, która nie została wybudowana z wielu różnych powodów. Nie o tym jednak chciałem pisać. Chce wam przedstawić Żarnowiec który nie jest opisywany w kolorowych gazetach, w przewodnikach zazwyczaj można trafić na krótką wzmiankę lub wcale. Na krańcu tej małej i malowniczej wioski znajduje się piękny duży kościół a tuż za nim klasztor benedyktynek.


Benedyktyni to jedno z najstarszych zgromadzeń zakonnych znajdujących się na terenie naszego kraju ale także Europy. W średniowieczu było ich bardzo wiele na terenie Polski. Do dziś przetrwało bardzo niewiele klasztorów. Jednym z nich jest ten w Żarnowcu. Niewielka żeńska wspólnota składa się z 19 sióstr. W tym 17 po ślubach wieczystych (czyli takich złożonych do końca życia) oraz 2 po ślubach czasowych (są to tzw. Nowicjuszki). W swoim reportażu pragnę przybliżyć jeden dzień z życia tych sióstr.

Godzina 5:00, jest ciepły lipcowy poranek. Na zewnątrz słychać jedynie cichy śpiew ptaków. Aż tu nagle rozlega się dzwonek. Dzwoni tak przez 2 minuty. To nie alarm przeciwpożarowy. To sygnał mówiący że pora wstać. Szybka poranna toaleta i opuszczam swój mały pokoik. Zaspanym krokiem udaję się do kaplicy znajdującej się na poddaszu. Wewnątrz, w części przeznaczonej dla gości jeszcze nikogo nie ma. Za kratą, tak za kratą, ale nie taką metalową jaką kojarzymy z więzień, tylko za kratą drewnianą pięknie przyozdobioną rośliną zbierają się siostry na poranną modlitwę-jutrznię. Siostry w przeciwieństwie do mnie wydają się bardziej wyspane i wypoczęte. Wyglądają tak jakby wcale nie zauważyły, że jest godzina 5:30 letniego poranka. Pewnie przez to, że już są przyzwyczajone do tak wczesnej pobudki. Chwila cichej modlitwy, kolejne siostry wchodzą do kaplicy. Punkt 6. słychać ciche stuknięcie. To Matka-najważniejsza z sióstr, przełożona daje znać że czas zacząć modlitwę. Rozpoczyna się modlitwa. Siostry są podzielone na dwa chóry. Do mych uszu dociera piękny śpiew psalmów po łacinie. Nie jest to jednak zwyczajny śpiew. Jest to modlitwa wychwalająca Boga, naszego Stwórcę. Staram się śledzić polskie tłumaczenie i nie przeszkadzać. Siostry śpiewają po łacinie i nie stanowi dla nich to żadnego problemu. Przez wszystkie lata przebywania w klasztorze muszą się uczyć tego języka. Takie przepisy. Modlitwa dobiega końca po około 30 minutach. Teraz jest czas na chwilę zadumy, spotkania z Jezusem sam na sam. Siostry powoli opuszczają kaplicę, ja po paru minutach również wychodzę. Jednak nikt z nas nie wykorzystuje tego czasu na papierosa lub poranną kawę albo jakąś inną przyjemność. Trzeba nakryć do stołu w części gościnnej. W refektarzu (miejsce gdzie spożywa się posiłki w klasztorze) spotykam zapracowaną, jak zwykle, siostrę Monikę. To Ona tutaj odpowiada za kontakt z gośćmi. Z nieukrywaną radością witamy się o poranku i zabieramy się do przygotowania naczyń. Krótka informacja i wskazówka „Piotrek na śniadanku będą 4 osoby. Kapłan, pani Ewa, pan Zbyszek oraz Ty. Wiesz gdzie są naczynia więc do pracy”. Z kilku wiekowej szafy wyciągam talerzyki, półmiski, sztućce oraz wszystko inne co przyda się do śniadania. A siostra Monika tylko pojawia się i znika. Ciągle coś nowego przynosi z kuchni. To masło, to dżem własnej roboty. Wszystko wydaje się być gotowe zatem w tym momencie rozstajemy się. Rozlega się ponownie dzwonek. Tym razem informuje o zbliżającej się Eucharystii. Msza święta przeżywana w tym miejscu, w benedyktyńskiej kaplicy jest jedną z najpiękniejszych jakie przeżywałem w Polsce. Nie tyle z racji miejsca co raczej z formy. Siostry przygotowują piękne śpiewy, czytają Słowo Boże. Zwyczajna, codzienna Eucharystia wydaje się taką jakby była sprawowana w świąteczny dzień. Oprócz tej uroczystej formy nie odbiega ona od innych sprawowanych w każdym kościele. Po skończonej Mszy Świętej udajemy się wszyscy na śniadanie. Siostry idą do swojego refektarza, a my goście do swojego. Na stole w zdecydowanej większości przeważają potrawy przygotowane przez siostry. Chyba tylko chleb jest dostarczany z zewnątrz. Smak każdej z potraw długo zapada w pamięci.

Śniadanie nie może jednak trwać całą wieczność. Po jakimś czasie znów przybywa siostra Monika. Prosi abyśmy posprzątali ze stołu oraz przydziela konkretne prace na dzisiejszy dzień. Może to kogoś bardzo zaskoczyć, że jak to, goście do pracy? Właśnie tak.  Siostry tutaj realizują jedno z haseł kojarzonych z zakonem benedyktyńskim. Ora et labora czyli módl się i pracuj. Żarnowiecki klasztor to nie dom wypoczynkowy, w którym jest służba robiąca wszystko. Siostry mają duże gospodarstwo i muszą wszystko same robić z pomocą gości. Zadania powierzane gościom są oczywiście indywidualnie przydzielane według zdolności i możliwości. I tak pan Zbyszek pomagał przy malowaniu, pani Ewa prasowała a mi przypadła praca z inną siostrą w ogródku przy pieleniu chwastów. Natomiast ksiądz Jarek dostał za zadanie umyć podłogi w pokojach gościnnych oraz na korytarzu. Każdy przyjął zadania i rozeszliśmy się do swoich pokojów. Po paru minutach udałem się na ogród. Nie jest to jednak zwykły malutki przydomowy ogródek. Jest on bardzo duży. Rośnie w nim wiele starych drzew zasadzonych jeszcze kilkadziesiąt lat temu. W tym miejscu nie każdy może się pojawić. Ogród znajduje się już w miejscu objętym ścisłą klauzurą. Co to takiego klauzura? To taka część klasztoru do którego można wejść tylko za zgodą przełożonego zakonu. Jest ona uzyskiwana tylko w sytuacjach do tego koniecznych. Nie można sobie tam wejść i po prostu pospacerować. Tak mogą zrobić jedynie siostry. Ponieważ dostałem pracę w tym miejscu, uzyskałem również pozwolenie aby się tam pojawić. W ogrodzie spotykam pracującą już siostrę Kolumbę. Udajemy się do szopy po potrzebne narzędzia i zabieramy się do pracy. Ponieważ kilka dni temu trochę popadało urosło sporo chwastów. Na kolanach pielimy grządki. W Żarnowcu bywałem już wiele razy ale jeszcze nie miałem okazji dłużej porozmawiać z siostrą Kolumbą dlatego postanowiłem wymienić kilka zdań przy pracy. Od innych sióstr wiedziałem tylko tyle, że kocha pracę w ogrodzie i jest lekarzem. Zawsze zastanawiało mnie to dziwne połączenie. Wykorzystałem okazję aby oto zapytać.

– Siostro jak to jest, że jest siostra lekarzem a jest siostra w klasztorze i do tego pracuje w ogrodzie?-spytałem

-Wiele osób mnie już oto pytało. Jak pracuje w ogrodzie to mam czas odpocząć oraz poprzebywać zazwyczaj sam na sam z Bogiem. Wykorzystuję ten czas na modlitwę i rozważanie Słowa Bożego. Jeśli chodzi o moje bycie lekarzem. Cóż teraz jestem klasztorną lekarką ale nie czuję się z tym źle. – odpowiada mi siostra Kolumba

-Rozumiem, nadal jest to jednak dla mnie dziwne, że lekarza w klasztorze. Czyżby siostrze coś nie poszło ze studiami albo nie dostała siostra pracy w tym zawodzie?

-Studia skończyłam dobrze. Zdałam nawet na piątkę (śmiech) Pracę pewnie dostałabym bez problemu ale czułam, że nie to nie to. Nie będę szczęśliwa będąc lekarką w szpitalu lub przychodni. Już w czasie studiów przyjeżdżałam tutaj i w pewnym momencie poczułam, że to tutaj będzie mój nowy dom.

Zrobiło to na mnie wrażenie, takie świadectwo. Siostra opowiedziała mi jeszcze wiele ciekawych historii ze swojego życia. Nie wszystkie nadają się do publikacji. Tym oto sposobem poznałem historię życia kolejnej siostry mieszkającej w żarnowieckim klasztorze. Chwastów ubywało a więc oznaczało to, że pracujemy bardzo intensywnie. W pewnej chwili zabrzmiał kościelny dzwon. To godzina 12, przerwaliśmy pracę i wspólnie odmówiliśmy Anioł Pański. Po modlitwie wyrwaliśmy jeszcze kilka chwastów i razem z siostrą ruszyliśmy w stronę klasztoru. Nadszedł czas na modlitwę południową. Kaplica znów zaczęła wypełniać się siostrami a także gośćmi. Podobnie jak na jutrzni ciche stukanie oznajmiło, że należy rozpocząć modlitwę. Tym razem jednak modlitwa odbywała się w języku polskim. Dla mnie, nie znającego łaciny, było to spore ułatwienie. Mogłem wspólnie z siostrami aktywnie uczestniczyć w modlitwie. Po wspólnym odśpiewaniu psalmów udajemy się na obiad. Zastaliśmy stół wypełniony chyba po same brzegi różnymi potrawami. Po raz kolejny nie znalazło się nic kupnego. Wszystko pochodziło z klasztornego gospodarstwa. Każdy  z gości próbował każdą potrawę ponieważ każda wyglądała bardzo smakowicie.

Najedzeni odchodzimy od stołu. Przyszedł teraz czas na odpoczynek. Postanowiłem wykorzystać ten czas na poobiednią drzemkę zwłaszcza, że o 5 była pobudka a do wieczora jeszcze sporo czasu. Sen przerwał mi dzwonek, który informował o tym, że teraz czas na Godzinę czytań. Kolejna brewiarzowa modlitwa. Po Godzinie czytań miałem niezwykłe spotkanie. Można by powiedzieć, że spotkanie na szczycie. Przyszła do mnie Matka, czyli najważniejsza z wszystkich sióstr w tym klasztorze. Znamy się już od kilku lat więc zawsze bardzo cieszymy się oboje z tego spotkania. Rozmowa nie stanowiła dla Niej i dla mnie żadnego problemu. Siostra jest zawsze uśmiechnięta i bardzo życzliwa. Na samym wstępnie nie omieszkała zauważyć, że dawno mnie tutaj nie było. Fakt. Od dwóch lat jakoś tak mało czasu było. Siostra opowiedziała mi o wielu wydarzeniach z życia wspólnoty a także o przeprowadzonych remontach. Dowiedziałem się między innymi, że domek dla gości został wyremontowany dzięki życzliwości pewnej osoby. Niestety bycie Matką nie jest łatwym zadaniem jakby się komuś wydawać mogło. Trzeba dbać o zaplecze techniczne klasztoru najogólniej mówiąc a także o stan duchowy pozostałych sióstr zakonnych. W związku z wieloma obowiązkami nasza rozmowa musiała po pewnym czasie dobiec końca. Pożegnała się ze mną i obiecała, że jeszcze na pewno będziemy mieli okazję porozmawiać podczas mojego pobytu. Siostra wróciła do swoich obowiązków ja natomiast do moich. Siostra Monika poprosiła mnie abym nakrył stół do kolacji a także żebym przygotował jeden z pokojów gościnnych ponieważ kolejnego dnia miała pojawić się nowa osoba.

Zegar wskazuje 17:50. W tle słychać dzwonek. Co on oznacza tym razem? U benedyktynek w Żarnowcu informuje o zbliżających się nieszporach. Kolejna modlitwa i kolejne piękne przeżycia. Nieszpory to druga modlitwa po jutrzni po łacinie. Zgodnie z planem dnia po wspólnej modlitwie zasiadamy do kolacji. W trakcie kolacji jeden z gości proponuje wspólny wyjazd na plaże aby podziwiać zachód słońca nad morzem. Około 5 kilometrów i już jest szum morskich fal. Na tę propozycję zgodziłem się bez wahania. Była to bardzo dobra decyzja. Dzięki temu piękny dzień zakończyłem pięknym widokiem.

Po powrocie z nad morza czas na wieczorną toaletę i do łóżka. Jutro kolejny dzień i kolejna pobudka o 5 rano. Znów będzie trzeba wstać na modlitwę a potem do pracy. Wszystko zgodnie z programem dnia zaproponowanym przez siostry i w zgodzie z regułą benedyktyńską.

***

Swoim reportażem nie próbowałem nikogo przekonać do spędzenia w ten sposób wakacji lub też kilku dni wolnego. Pragnąłem jedynie ukazać, że możemy nawet dziś, w XXI wieku, w czasach gdy panuje nieustanny chaos oraz hałas odnaleźć takie miejsca gdzie panuje ład i spokój. Jednym z takich miejsc jest niewątpliwie Żarnowiec. Malutka wioska nad polskim morzem. Miejsce przepełnione ciszą. Opisałem zaledwie jeden dzień z życia tej wspólnoty. Każdy dzień jest inny i wyjątkowy. Podczas mojego kilkutygodniowego pobytu było wiele różnych mniej lub bardziej ciekawych wydarzeń. Jednego dnia pylisz grządki a innego dnia pomagasz w oborze przy zwierzętach. Jeśli ktoś zapytałby mnie czy warto tam pojechać, bez żadnych wątpliwości odpowiadam: tak warto! Posiadam pełne dane teleadresowe do sióstr więc jeśli chciałbyś w ten sposób  spędzić kilka dni swojego życia mogę udostępnić. 

 

 

Komentarz

  1. modem1990

    mnie przekonał 🙂 Może

    mnie przekonał 🙂 Może się wybiorę.

    Tylko nie musisz podkreślać aż tak, że to reportaż :))

    I oby podobał się komu trzeba! U mnie ma 5!

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code