,

Odkrycie duszy i pragnienie świętości

Wydaje się, że sensem dawania świadectwa Ewangelii i istnienia Kościoła jest właśnie budzenie w sobie i innych takiego pragnienia [świętości], wprowadzania innych w ten rodzaj doświadczeń, misterium Dotknięcia i Przeniknięcia. To właśnie one przemawiają najgłębiej do naszych serc.

Święty Ignacy Loyola odkrył, że ma duszę podczas bolesnej i długotrwałej rekonwalescencji, gdy przykuty do łóżka z nudów zaczął czytać książki religijne: "Życie Chrystusa" Ludolfa Kartuza oraz "Złotą legendę" Jakuba de Voragine o żywotach świętych. Oryginalna była jednak nie sama lektura i jej intelektualne inspiracje, ale odkrycie przez Ignacego, że poprzez emocje wyraża się dusza, a dokładniej duchy dobre i złe, czy inaczej Boże i światowe.

Gdy Ignacy oddawał się marzeniom o podbijaniu serca hiszpańskiej Księżniczki i dokonywaniu dla niej chwalebnych czynów rycerskich doświadczał entuzjazmu i silnych emocji, ale gdy one opadły pozostawała dręcząca pustka i niepokój. Natomiast, gdy marzył o naśladowania Jezusa czy świętych, takich jak św. Dominik czy św. Franciszek, o cierpieniu i męczeństwie dla swego Pana, już po ustaniu marzeń, ogarniał go duchowy pokój i pocieszenie. Można powiedzieć, że Ignacy odkrył, iż Bóg dotyka nas poprzez emocje i możemy je odczytać. Później sam został mistrzem w odczytywaniu swoich i cudzych emocji w ich relacji do Boga.

Przyznam, że dla mnie odkrycie Ignacego – choć i przed nim dokonywano odkryć podobnych – jest również fundamentalne. Moje nawrócenie przed laty zawdzięczam nie tyle jakimś intelektualnym i teologicznym rozważaniom – choć te poszukiwania były intensywnie obecne w moim życiu jako agnostyka i ateisty – ile doświadczaniu w swym sercu nowych pragnień: czystości, dobroci, miłosierdzia, przebaczenia, ofiary, które nasycały moją duszę ciepłem, pokojem i światłem. Odtąd zawsze, gdy zastanawiam się, co robić, dokąd zmierzać poświęcam jakiś czas „badaniu duchów” przejawiających się w emocjach.

Z pokorą też wyznaję, że często nie mam pewności, czego dokładnie Bóg chce ode mnie i do czego mnie zaprasza, nie zawsze potrafię zinterpretować kierunek i szczegóły konkretnego zaproszenia. Natomiast chyba nigdy nie myli się moje serce, gdy próbuję odczytać, jak się czuję z takimi czy innymi pragnieniami. I tak, gdy odnawiam w sobie pragnienie świętości, bliskości Boga, radykalizmu ewangelicznego, zgody na cierpienie, przebaczenie, a nawet męczeństwo, to czuję jak narasta we mnie wolność, wszystko staje się możliwe, doświadczam głębokiego wzruszenia, pokoju i jakby mi skrzydła wyrastały. Lęk całkowicie ustępuje, godzę się łatwo na swoją i cudzą grzeszność, zło, kruchość i słabość. Pojawia się jakaś taka tkliwość w sercu, a każda myśl filozoficzna czy teologiczna, która ma w sobie blask piękna, dobra, prawdy i Boga samego staje się żywa i przemawiająca: chce się żyć i…umierać. Dziwne. To jest trochę tak, jak pisze Simone Weil: gdy pragniemy dobra, samo to pragnienie napełnia nas dobrem, i to jest jedyne takie pragnienie, które samo staje się swym przedmiotem.

Myślę, że największą pomoc dla rozbudzenia wiary w sobie i innych można odnaleźć prosząc o dar dobrych, świętych pragnień i wspierając innych, by też otwierali się na nie i uczyli się je badać w sobie. Pragnienia są różne, tak jak różne bywają dobra, ale wydaje się, że pragnienie świętości, które można zresztą nazywać różnie: pragnienie bliskości Boga, uczestniczenia w Miłości, komunii, powierzenia się Absolutowi, doświadczenia Sacrum, itp. jest pragnieniem uprzywilejowanym, bo dotyczy największego możliwego dobra, jakim jest sam Bóg. Nawet, jeśli za J.-L. Marion nazwiemy Go Bogiem bez bycia, apofatyczną Nicością, Absolutnym Daniem. [Dygresja: Ponieważ coraz bliższa staje się dla mnie wrażliwość apofatyczna, ze zrozumieniem i aprobatą przyjąłem zalecenie papieża Benedykta XVI, by nie używać imienia Boga Jahwe, ale jego zamienników: Pan, Adonai, itd. Ja do Niego podczas modlitwy zwracam się różnie, ale najintensywniej doświadczam Jego obecności, gdy w ogóle nie potrafię i nie chcę wypowiedzieć w myślach Jego imienia, nawet zamiennika. Gdy staję wobec Niewypowiedzianego.]

To pragnienie jest bardzo proste i tym głębsze i intensywniejsze, im bardziej wolne i nieuwarunkowane, czyli gdy godzimy się na wszystko, co może nas spotkać, zwłaszcza to, co złe i nieprzyjemne. Pragnienie świętości, choć jego wzbudzenie w nas zawsze jest darem i łaską, tym, co Rahner nazywa samoudzielaniem się Boga, jakoś zależy od naszej otwartości. Pragnienie to często budzi się na dnie grzechu, rozpaczy, jakiejś beznadziei, gdy widzimy, że nic sami z siebie nie możemy, i chcemy powrotu do Bliskości. Ale też takie pragnienie może budzić się w nas, gdy jesteśmy syci, jakoś spokojni, gotowi do drogi, ale coś nas niepokoi, nie daje spokoju, nie wystarcza. Pragnienie świętości wyraża też głęboką potrzebę nawrócenia, duchowej gorliwości i czystości. I w tym pragnieniu właśnie to jest piękne, że jakby w jednej chwili szary, jesienny duchowy koloryt codzienności przemienić się może w kojącą jasność, żar i nadzieję, poczucie wyzwolenia i jakby pankosmicznej zgody i jedności ze Wszystkim.

Wydaje się, że sensem dawania świadectwa Ewangelii i istnienia Kościoła jest właśnie budzenie w sobie i innych takiego pragnienia, wprowadzania innych w ten rodzaj doświadczeń, misterium Dotknięcia i Przeniknięcia. To właśnie one przemawiają najgłębiej do naszych serc. Różne wymiary wiary i ewangelizacji: intelektualny, społeczny, kulturowy, liturgiczny, sakramentalny, hierarchiczny, etyczny, choć są niezwykle ważne, pełnią służebną rolę wobec osobistego doświadczenia Absolutu w przestrzeni wspólnoty wiary, nadziei i miłości, czyli tego, czym w swej istocie ma być Kościół. Jeśli Kościół bywa lub jawi się inaczej, to można powiedzieć, że choć jest to wciąż realny Kościół, to zamiast odkrywać Boga, przesłania Go i jakby oddala. I wtedy wielu zaczyna szukać Go gdzie indziej. I w tym ruchu również jest obecny Bóg, bo On jest wszędzie, gdzie jest człowiek, w nim ma swoją pierwszą świątynię, choć woli, by tworzył on ją w komunii z innymi na gruncie Apostołów.

Wideo blog Andrzej Miszk – Pozostałe blogi i teksty Blogi na wideo w YouTube

 

Komentarze

  1. Anonim

    Nie da się wykluczyć, że

    Nie da się wykluczyć, że gdyby Ignacy Loyola miast marzyć jałowo o dalekich księżniczkach, podbił serce którejś z nich, żyłby z nią długo, szczęśliwie i owocnie, a ludzkość uniknęłaby wielu nieszczęść. Coraz bardziej zastanawia mnie ostatnio zupełna nieobecność na kartachach Ewangelii mistyków i myślicieli (poza faryzeuszami, których Jezus nie znosił). Bóg powiedział prosto i wyraźnie “Bądźcie płodni i rozmnażajcie się i czyńcie sobie ziemię poddaną”. A nie: siedźcie i rozmyślajcie o nieziemskich rzeczach. Bóg, tak samo i Jezus, miał jakieś dziwne zamiłowanie do prostaczków. Dopiero intelektualista Święty Paweł zadając się z filozofami zaczął rzecz całą komplikować, a po nim 100 tysięcy innych.

    Nie przystoi mężczyźnie tak babrać się w sobie i to w dodatku publicznie.

     
    Odpowiedz
  2. Anonim

    Krzysztofie oczywiscie ze

    Krzysztofie oczywiscie ze Bog i Jezus kochał prostaczkow i prozaiczna prace ( o ile mi wiadomo Jezus imał sie ciesielka i nie pisał rozpraw filozoficznych)
    Ale jeseli Andrzej to lubi? Dobrze sie w tym czuje?
    To nie uszczesliwiajmy go na siłe w inny sposob. Tacy ludzie tez sa potrzebni.Gdyby swiat składał sie jedynie z ludzi podobnych do Jezusa samych kopii- nie wiem czy byłoby to takie szczescie.Szczesciem jest raczej to ze mozemy Go w taki czy inny sposob nasladowac.

     
    Odpowiedz
  3. ddn

    Emocje to tylko emocje.

    Emocje to tylko emocje. Można nieświadomie, ale i świadomie, jeśli się zna sposoby, nimi operować, manipulować. Lepiej spróbować dociec ” kim/czym jest ten/to co odkrywa duszę i pragnie świętości”.

    Jezus nie odkrywał duszy i nie pragnął świętości.

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code