Oczekiwanie i nadzieja

Rozważanie na II Niedzielę Adwentu, rok A2

tezeusz_adwent_2013.jpg

Iz 11.1-10; Ps 72; Rz 15,4-9; Mt 3,1-12

Izajasz pisze o czasach ostatecznych, które zaczną się wraz z nadejściem Sprawiedliwego Króla, potomka Dawida, syna Jessego, na którym spocznie Duch Pański. Będzie to czas pełen szczęścia i harmonijnego pokoju. W tym czasie nastąpi pogodzenie tego, co teraz przeciwne sobie i wrogie. Wilk i baranek; pantera i koźlę; cielę i lew; krowa i niedźwiedzica – drapieżnik i jego ofiara staną się przyjaciółmi. Nikt nie będzie się bał nikogo. Jak w czasie pierwszym, złotym czasie rajskim, przed grzechem – nikt nie będzie mięsożerny. (Rdz1.29-30) Dziecko włoży rączkę do gniazda żmii. Żmija bowiem straci swój niepotrzebny już jad. A nad wszystkim będzie panował Książę Pokoju, obdarzony duchem męstwa i rozumu, i duchem tym przepełni się całe stworzenie, „bo kraj się napełni znajomością Pana na kształt wód, które przepełniają morze”.

Wizja zachwycająca. Wizja-marzenie…

Oczekiwali synowie Izraela przyjścia Wybawiciela i świata pełnego harmonii setki lat… od wygnania do powrotu…, od niewoli do niewoli. Pojawienie się ascety-proroka w ubraniu z sierści, żywiącego się szarańczą i miodem, zaiskrzyło nadzieją.

Szli więc do Jana po chrzest. Chcieli obmycia, oczyszczenia, chcieli się przygotować. Któż z nich nie był gwałtowny i bezbożny? Byli nad Jordanem ludzie rożnych stanów: rolnicy, rybacy, rzemieślnicy – i żaden nie był idealny! Byli może i dworzanie, którym zdarzało się mijać z prawda, zdradzić, pochlebiać w niezgodzie z sumieniem… Byli też gwałtowni najemni żołnierze z rękami we krwi oraz bezbożni celnicy – chciwcy i oszuści…

Przyszli także, może nawet jako pierwsi, uczeni w Piśmie i pełni nadziei faryzeusze oraz strzegący skrupulatnie świątynnych przepisów i samej Świątyni mądrzy kapłani saduceusze. Dwa różne, a czasem wrogie odłamy religijne łączyła jedna troska o zachowanie Prawa, głębokie poczucie wspólnoty Narodu Wybranego i zamiłowanie do pobożności. Ci zapewne nie mieli się ani za gwałtownych, ani za bezbożnych, a jednak i oni przyszli wyspowiadać się z grzechów i się oczyścić Janowym chrztem. Pragnęli zapewne być bez skazy…

Czemu słowa Jana dla nich przeznaczone są tak raniące i groźne? „Plemię żmijowe”… Czemu?

Zapewne prorok umiał zajrzeć w głębię duszy i rozpoznawał motywy przychodzących. Rozpoznał lęk (kto wam pokazał, jak uciec przed nadchodzącym gniewem?) i jednocześnie obecne w nich silne przekonanie, że oni właśnie najbardziej zasługują na Królestwo Boże, bo są najwierniejszymi i najpobożniejszymi synami Narodu Wybranego (nie mówcie „Abrahama mamy za ojca”). Poczucie wyłączności i jedynie słusznej wyjątkowości odgradzało ich od zwykłych ludzi, autentycznie skruszonych, pełnych żalu za ewidentne i niezaprzeczalne własne grzechy.

Jan nie uśmierza niczyjego lęku. Zapowiadany przez niego Król pełen jest mocy, a jego sprawiedliwość nieunikniona. (Plewy spali w ogniu). Trudna jest ta mowa. Ale i dla tych, których nazwał żmijowym plemieniem, jest nadzieja. (Wydajcie więc godny owoc nawrócenia). Mateusz nie pisze, żeby ktoś odszedł obrażony.

Tak więc oni, którzy początkowo uważali się za lepszych i wierniejszych od reszty – stanęli w jednym szeregu z nieuczonymi prostakami, wulgarnymi żołdakami, celnikami – złodziejami i całą resztą krnąbrnego ludu, który kłamie, pożąda, kradnie, cudzołoży, oszukuje. Wstrząs, jakiego doznali dzięki słowom Jana, musiał otworzyć im oczy: zaakceptowali najwyraźniej prawdę o tym, że przestrzeganie prawa i religijna pobożność nie czynią ich lepszymi od innych. Że niekoniecznie zajmą pierwsze miejsca w Królestwie. Że powoływanie się na Abrahama nie ma sensu – bo skoro Bóg może wzbudzić potomstwo Abrahama z kamieni, tym bardziej przyciągnie i ożywi Abrahamowym duchem grzesznych ludzi…

Możemy spokojnie zamknąć Księgę – tak było. A jak jest dzisiaj?

Czy wstępując w Adwent dziś, nie jesteśmy tacy sami jak ta zbieranina nad wodami Jordanu? Wszak oczekujemy na przyjście Króla. Wszak pragniemy oczyścić się i przygotować.

Ale przecież to już się stało. Wiemy, bośmy mądrzejsi od tamtych o 2000 lat. Pan narodził się wtedy właśnie, już był między nimi nad tym Jordanem, a potem umarł i zmartwychwstał; a nawet zesłał Ducha Świętego. Skoro to wszystko wydarzyło się w przeszłości, czemu oczekujemy? Czego oczekujemy?

Codziennie uczymy się i codziennie próbujemy otwierać serca na Jego Obecność. I codziennie idzie nam to dość słabo, ciągle pozamykane jakieś korytarze duszy, ciągle lęk przed całkowitym oddaniem siebie, ciągle zastrzeżenia i warunki… Tyle lat! Tyle lat Jezus żyje jako Bóg i Człowiek Zmartwychwstały pośród nas i ciągle nie potrafimy przyjąć go jak trzeba.

Czas Adwentu to nasz czas przyjścia nad rzekę Jordan jeszcze raz, od początku, znów, by przygotować się lepiej, oczekiwać mocniej, ufać radośniej… i otworzyć się, oczyścić, by On mógł narodzić się w nas.

W nas? Czy to znaczy, że dwa tysiąclecia obecności Chrystusa oczyściły ludzi, ulepszyły i sprawiły, że jesteśmy bardziej gotowi niż tamci? My, ochrzczeni, my, członkowie Kościoła z jego bogatą historią i całymi zastępami świętych?

Jesteśmy ciągle jak ta zbieranina znad Jordanu.

Są wśród nas zapewne i ludzie święci, żarliwie pragnący zjednoczenia z Bogiem, i wielcy grzesznicy, którzy chcą pozbyć się ciężaru win, wyczekują z nadzieją i tęsknotą Dotknięcia Chrystusa. Czy jednak nie najwięcej jest nas – faryzeuszy i saduceuszy? Pobożnie odmawiających setki pacierzy i koronek, regularnie uczęszczających na nabożeństwa i msze, a brzydzących się bezdomnych, zamykających swoje klatki schodowe i osiedla na elektroniczne zamki, żeby żaden śmierdzący włóczęga nie znalazł w ich domach schronienia? Uczonych w Piśmie, znających każde zdanie Ewangelii, tysiące prac teologicznych, a nie widzących (lub udających, ze nie widzą) żebraka pod kościołem? Kapłanów: wikarych, proboszczów i biskupów, którzy poza swoim kościołem, w którym posługują wiernie, żarliwie nie widzą nic innego? Którzy liczą przybyłe owieczki i umieszczają w statystykach, a nigdy nie zaglądają na peryferia? Zapracowanych sióstr zakonnych, które nienawidzą dzieci, a uczą religii w szkole? Szanowanych i regularnie uczęszczających na mszę obywateli, którzy oburzają się na hałaśliwe, brudne dzieci biegające przed kościołem (albo, nie daj Boże, biegające po kościele?)

Ile razy zatykaliśmy uszy na prośby potrzebujących? Ile razy czuliśmy się lepsi od zniewolonego chorobą alkoholika, prostytuującej się z rożnych powodów kobiety, kłamliwego polityka czy nadętego pychą człowieka na stanowisku? Od bezdomnego, który cuchnie i od bajecznie bogatego, znudzonego życiem celebryty, który pachnie najlepszymi perfumami? Od księdza, który głupio gada i opędza się od wiernych, i od cynicznego, kpiącego z wiary ateusza? Ile razy, rzucając z wysokości swojego pełnego godności posiadania złotóweczkę żebrakowi, czuliśmy się lepsi i od żebraka, i od tych, którzy pieniążka nie dali?

Czy mimo to nam, pobożnym katolikom, nie zdarza się często myśleć, że na mocy chrztu, jakim obdarowano nas w dzieciństwie w tym Kościele, to my właśnie jesteśmy mądrzejsi i bardziej uprzywilejowani wobec naszych braci chrześcijan z innych niż katolicki Kościołów (nie mówiąc już o wyznawcach niechrześcijańskich religii czy – o zgrozo! – ateistach)?

Plemię żmijowe… Ale jest dla nas nadzieja.

W głębi duszy wszyscy pragniemy idealnego świata z wizji Izajasza.

Lecz początkiem drogi dla każdego jest spojrzenie w głąb siebie i dostrzeżenie, że to w nas, w naszym wnętrzu mieszkają pospołu słodkie cielątko i drapieżny lew, spokojna krówka i żarłoczny niedźwiedź, szybka, lękliwa kozica i jeszcze szybszy groźny lampart, niewinne dziecko i podstępna kobra. I dzięki Księciu Pokoju, Emmanuelowi, Bogu z Nami najpierw to właśnie w nas przeciwieństwa mają osiągnąć harmonię i pokój. A wówczas On zamieszka w nas.

Wtedy, patrząc Jego oczami, bez trudu rozpoznamy siostrę i brata w każdym człowieku, nawet w tym najbardziej się od nas różniącym. Nie tylko stanem i płcią, nie tylko wyznawaną wiarą czy niewiarą. Nie tylko kolorem skóry czy przynależnością polityczną. Nawet w tym, który jak drapieżnik lub podstępny gad czyha na nasza sławę, majątek, a nawet życie.

Każdy z nas jest równy w grzeszności wobec Tego, który nadchodzi. I każdy może z pomocą Ducha Świętego przygotować stajnię swojego serca tak, by zrobić miejsce dla Świętej Rodziny. Aby On mógł się w nas narodzić.

Rekolekcje Adwentowe Tezeusza 2013

Niepokalane_poczecie.jpg

Rozważania Niedzielne

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code