O czuwaniu i łasce

Zaczął się Adwent. Zastanawiałem się więc dzisiaj przed mszą u dominikanów na Freta, na czym miałby on polegać w mojej zwykłej codzienności. Najpierw przyszła mi jednak do głowy myśl, że skończył się kolejny rok liturgiczny. Może to i oczywiste, ale kiedy sięgnąłem wstecz, ile w tym czasie było udzielone mi rozmaitej łaski, i to wszystko za darmo, za nic. Każda Eucharystia, spowiedź, Słowo Boże, porada duchowa, Tradycja i mądrość Kościoła, wspólnota. Cały rok dzień w dzień Bóg ogarnia swoją dobrocią i to bardzo konkretnie. Przyznam, że trochę oniemiałem. Przecież w naszym świecie za tyle rzeczy trzeba płacić, trzeba o wiele zabiegać, trudzić się, nieraz ciężko harować, a tutaj Bóg daje za darmo, za to, że się jest. I to nie byle co. Sam przychodzi, aby przemieniać od wewnątrz, aby uczyć, uwalniać, czasem zakwestionować, a przez to wyzwalać. I dzisiaj zaczyna się kolejny rok duchowej "obróbki", niestrudzonego "wysiłku" Boga, aby z tego marnieńkiego serca ukształtować nowe serce, nowego człowieka. Bóg ma tutaj wiele cierpliwości i wyrozumiałości. A ile tej łaski poszło na próżno? Ile mechanicznego przyjmowania, bezrefleksyjnego, małego, małodusznego, rutynowego. I to także wliczone jest w ryzyko i hojność Bożej miłości. A podczas spaceru brzmiała we mnie zachęta do czuwania. Hmm. Tylko jak Chrystus sobie je wyobraża? Dzisiejsza Ewangelia dotknęła mnie bardzo, przynajmniej w tym, co dotyczy czuwania. Bo Jezusowi wcale nie chodzi o natężanie uwagi, wyczekiwanie z napięciem, wyglądanie z niecierpliwością. A tak się jakoś kojarzy czuwanie. On mówi o panu domu, który wyjechał i przekazał swoim sługom zajęcie do czasu aż wróci. Ciekawe, wyczekiwanie na Pana polega na robieniu tego, co do mnie należy. Pytanie tylko co do mnie należy. O to się wszystko rozbija. I rzeczywiście czekanie z napięciem dotyczy tego, kto nie wywiązuje się ze swoich zadań, kto kręci i leniuchuje. Jeśli robię swoje, przyjście Pana nie będzie dla mnie ani zaskoczeniem, ani nie będę się lękał, jak ów Pan zareaguje. Paradoksalnie więc czuwanie oznacza wzmożenie wysiłków i uwagi do tego, aby lepiej wykonywać zadania i obowiązki swojego powołania czy zawodu, a nie odwracanie od nich uwagi i wypatrywania przychodzącego Pana. Raczej jest dokładnie na odwrót, im bardziej jestem przekonany, że Pan kiedyś przyjdzie, tym bardziej będę się przykładał do tego, co zostało mi powierzone. W codzienności oznacza to dla mnie nie jakąś nadzwyczajną rewolucję. Dalej będę robił to co zwykle, tyle, że będę starał się robić to lepiej, może nastąpi jakieś przesunięcie akcentów. Zresztą trudno byłoby sobie inaczej wyobrazić to czuwanie. To tak jak zachęta św. Pawła do nieustannej modlitwy. Bardziej chodzi tutaj o nastawienie, o ogólne ukierunkowanie niż o dosłowne potraktowanie tego wezwania. Czuwać to realizować własne powołanie. Owszem, to rozpoznawać także jego wymagania. Czuwanie to wierność. Jeśli staję się niewierny, oznacza to, że z tym, na kogo czekam już niewiele mnie łączy. Zapomniałem o nim. Czuwanie to kontynuowanie pracy Boga w świecie. Dwa skojarzenia właśnie mi się przypomniały. Pierwsze z życia chyba św. Jana Berchmansa. Podczas zakonnej rekreacji, grając w szachy, zapytał go jeden ze współbraci, co zrobiłby, gdyby nagle nastąpił koniec świata. Św. Jan odpowiedział: "Dalej będę grał w szachy". A drugie nieco inne, ale też zastanawiające. Otóż, ciekawe, że Pan Jezus po swoim zmarwtwychstaniu objawił się tylko tym osobom, z którymi był w bliskiej relacji, lub przynajmniej w przyjaznej. Ale te objawienia łączył jeszcze inny szczegół. Wszyscy mieli jakiś problem z uwierzeniem w to, że On rzeczywiście żyje. Oprócz jednej osoby – Maryi. I o spotkaniu Maryi z Jezusem po zmartwychstaniu żaden Ewangelista nic nie mówi. I właśnie chyba dlatego, że ona tych wątpliwości nie miała. Nie było więc potrzeby, aby o tym pisać. Ale św. Ignacy z Loyoli w swoich Ćwiczeniach Duchownych, pisze, że zdrowy rozum podpowiada, że Jezus objawił się także swojej Matce i to raczej jako pierwszej. Dlatego też każdy jezuita podczas rekolekcji rozważa tę scenę i stara się ją sobie wyobrazić. Otóż, spotkałem w lato współbrata (Brytyjczyka), który opowiedział mi, jak on sobie to spotkanie wyobraża. Maryja siedzi zamyślona w kuchni, coś tam podgrzewa, krząta się po domu, jakby na kogoś czekała. Nagle Jezus staje przed nią. A ona pyta: "Zrobić Ci filiżankę herbaty czy kawy"? Z pewnością nie oznacza to, że zmartwychwstanie było dla Maryi oczywistością. Niemniej ta anegdota pokazuje, że Maryja robiła właśnie to, co do Niej należy, a zarazem wierzyła, że Syn żyje.

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code