O błądzeniu i cyberprzestrzeni

Drogi Dziadku, Coraz bardziej się przekonuję, że błądzenie, to nie jest wcale taka zła rzecz. To znaczy dobrze jest wiedzieć, dokąd chciałoby się ostatecznie dojść i jaka droga tam prowadzi, ale jeszcze lepiej przyjąć, że tak naprawdę to i tę drogę i ten cel możemy sobie jedynie trochę wyobrażać. Wszystko dookoła po prostu dzieje się i jeżeli na siłę nie będziemy biegów rozmaitych rzek zawracać, jeżeli świata całego nie będziemy usilnie upychać w swój mały rozumek, to okazuje się, że i ta droga nieustannie będzie się stawać i ten cel, może to i nie zabrzmi zbyt poprawnie gramatycznie, będzie się nieustannie dziać… Ty już wiesz. Przedreptałeś całe swoje życie z tą twoją zniszczoną teczką księgowego pod pachą. Podliczyłeś wszystko, co miałeś do podliczenia. Zostawiłeś po sobie przedwojennego orzełka, dzięki któremu wiedziałem, kiedy byłem mały, że mieliśmy przez czas jakiś wybrakowane godło. Zostawiłeś też niezliczoną ilość kuponów toto lotka, w którego zresztą nigdy nie wygrałeś. Trochę zdjęć, które dzisiaj są już tylko jak pożółkłe chwile wyrwane z kontekstu. Czasami ktoś na takie zdjęcie rzuci okiem, coś mu się przypomni i wtedy ten pożółkły papier nagle farbuje się Twoim dobrem… Jeśli przyglądasz się czasem mojemu światu, to ciekaw jestem, jak to robisz. Z góry? Z boku? Jeśli z daleka, to może zamiast przez lornetkę, patrzysz przez pryzmat uśmiechu Dobrego Boga… Nie wiem, jak to technicznie tam rozwiązujecie. No, ale widzisz na pewno, że mój świat różni się od świata, przez jaki Tobie przyszło dreptać. Inne labirynty zupełnie mam do pokonania. Świat, w dużej mierze dzięki coraz bardziej wyrafinowanej technice, przybiera formy dla Twojego pokolenia, Dziadku, zupełnie niesłychane. Z drugiej strony, może i ten mój labirynt jest nafaszerowany większą ilością kabli, może i pojawiły się w nim światłowody, procesory i cyberprzestrzeń, ale jednak człowiek w tym wszystkim jest ten sam. Lęki ostatecznie ma te same, i w istocie swoich marzeń oraz dążeń nie odbiega pewnie od tego wszystkiego, co na przestrzeni dziejów spędzało wszystkim pokoleniom sen z powiek. Jak to śpiewa w „Korowodzie” Marek Grechuta: ”Kto pierwszy szedł przed siebie, kto pierwszy cel wyznaczył? Kto pierwszy w nas rozpoznał, kto wrogów, kto przyjaciół? Kto pierwszy sławę wszelką i włości swe miał za nic, a kto nie umiał zasnąć nim nie wymyślił granic? Kto pierwszy w noc bezsenną wymyślił wielka armię, kto został bohaterem, kto żył i umarł marnie? Kto pierwszy został panem, kto pierwszy został sługą? Kto musiał wstawać wcześnie, a kto mógł spać za długo? Stając zapatrzeni w obłoki i w niebo, zapatrzeni w tańcu, zapatrzeni w siebie, wciąż niepewni siebie, siebie niewiadomi pytać wciąż będziemy siebie po kryjomu: kto pierwszy szedł przed siebie, kto pierwszy cel wyznaczył…?” Tak naprawdę chyba zmieniają się tylko dekoracje. Małość człowieka, wielkość człowieka, absurdalność człowieka, jego śmieszność, tragizm i sen o byciu aniołem, a najlepiej bogiem – te elementy są niezmienne. No ale te zmienne dekoracje, jak sam pewnie to już zauważyłeś, bywają bardzo ciekawe. Z tego co wiem, to nie raz, nie dwa, gnałeś jak szalony na rowerze z Chełmna w którym mieszkałeś Ty – Franciszek Kasiorowski, do Jeżewa, w którym mieszkała panna Kazimiera Buszkowska. No i na darmo te wysiłki się poszły, dzięki czemu m.in. ja po świecie teraz chodzę! Ale przyznam Tobie, że ja na rowerze do żadnej niewiasty nie pedałuję. I nie tylko z tego powodu, że akurat nie mam do kogo pedałować (choć rzeczywiście nie mam). Świat na tyle się zmienił, że ludzie ulegają wrażeniu bliskości na odległość. Siedzę cały dzień w pracy, wpatrzony w ekran monitora, ale przed oczyma wyświetlają mi się słowa mniej lub bardziej bliskich mi osób, rozsypanych po całym świecie. I uwierz mi, czasem te słowa mogą tak samo zatrząść, jakby były wypowiedziane przez kogoś stojącego tuż obok. Cyberprzestrzeń jest jednak czymś więcej, niż tylko możliwością wysyłania e-maili (które zresztą nigdy nie zżółkną, których nie można będzie trzymać w szafie, przewiązanych sznurkiem). Internet, Drogi Dziadku, staje się rzeczywistością tak samo realną, jak realne może być wyjście do biblioteki, do szkoły, do pracy, do kina… Internetem możesz się cieszyć, grzeszyć, dzięki niemu możesz się rozwijać, ale możesz się też weń zaplątać i tam zgubić – zupełnie tak samo jak w świecie, który Ty nazwałbyś normalnym. Ale dla mnie rzeczywistość rozpięta między setkami tysięcy serwerów staje się coraz bardziej namacalna. Coraz bardziej, jak Ty byś powiedział normalna właśnie. Niedawno, poruszając się po tej wirtualnej rzeczywistości, trafiłem na grupę osób chcących wpiąć w sieć swoje chrześcijaństwo i związane z nim pytania, radości, rozterki… Nie oni pierwsi wpadli na ten pomysł, ale ja wpadłem akurat na nich, dzięki czemu Ty teraz ten list możesz czytać na stronach Tezeusza. Jak widzisz, labirynt mojego życia ma m.in. wymiary zbudowane na twardych dyskach komputerów. Rzecz w tym, żeby również tam starać się być człowiekiem. Żeby te twarde dyski uczłowieczyć, zanim one nas zdygitalizują. Bo może się zdarzyć, że jeżeli nie wpleciemy człowieczeństwa w gigabajty danych, pośród których nie ma dobra i zła, tylko zera i jedynki, to w pewnym momencie staniemy się sami jedynie jakimiś numerami, co brzmi już dosyć diabolicznie, zaś nasze człowieczeństwo zostanie oplecione plątaniną kabli. A ja jednak chciałbym kiedyś, idąc w twoje ślady, na rowerze zawieść kwiaty komuś, kto będzie babcią moich wnuków. Dlatego cieszę się, że wędrując po sieci, trafiłem do tezeuszowego labiryntu, wcale tego nie planując, tylko po prostu błądząc. Ty też tu zaglądaj, bo teraz moje listy do Ciebie będę wysyłał właśnie stąd. Ściskam Cię mocno. O ile ściskanie ducha nie jest nietaktem. Inna sprawa, że mógłbyś uchylić rąbka tajemnicy na temat Twojego stanu skupienia Szymon 30.10.2005

 

Komentarze

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code