Nowe, Boże horyzonty


Nowe Boże horyzonty…


Jakże często, szczególnie jesienią przynajmniej mi zdarza się, że jakiś taki smutek nadchodzi i trzyma mnie za gardło nie wiadomo dlaczego. Nagle sprawy z którymi sobie radziliśmy, okazują się takie ogromne i szczerzą kły na nas, a my zdaje się, że jesteśmy całkowicie bezsilni. Taki stan powoduje wycofanie się, porzucenie wszelkiej inicjatywy (bo znów się nie uda), mamy skłonności do widzenia wszystkiego w negatywny sposób, jest to też czas, że ta nasza nadwrażliwość może posądzać innych o celowe negatywne działania wobec nas. W sumie wszystko takie szare, takie bez sensu.

Im jestem starszy tym bardziej odczuwam takie stany, tym bardziej, że wiele zmian czeka mnie w najbliższym czasie, pewnie jakiś lęk przed zmianą mnie paraliżuje i wiąże mi gardło. Zauważyłem, że kiedy rośnie poziom emocji, jesteśmy bardziej skupieni na sobie, a kiedy jesteśmy wyluzowani, wtedy jesteśmy zdolni do oderwania się od siebie. W ubiegłym tygodniu chowaliśmy moją najstarszą siostrę, miała 79 lat. Zastanawiałem się w czasie tego pogrzebu, dlaczego nie mam czasu, a nawet chęci choćby czasami spotykać się z rodziną? Mam jedną siostrę i brata, z którymi się lubię spotykać i pogadać, natomiast reszta jest taka odległa, jakby z innej planety, może dlatego, że nie pamiętam ich jako dzieci, ale już dorosłych. Tak właściwe, to oprócz tej dwójki, to została już tylko jedna siostra, czyli nas czworo z siódemki.

Ale wykryłem tez inne czynniki, które wpływają na ten stan, otóż nasze postrzeganie innego, choćby krewnego, ten krewny, a szczególnie ubogi dotyka naszego sumienia, dotyka najgłębszych naszych pokładów emocji. Musimy przyjąć jakąś pozę , najlepiej i najchętniej aby mieć „święty spokój” to scedowanie winy na tę osobę, sam sobie winien, trzeba było inaczej sobie życie ułożyć, trzeba było się uczyć itp. Niestety , kiedy owi krewniacy maja już po 50 i więcej lat, to taka mowa to już śpiew łabędzi, a jedynie nasza mowa może nam dać usprawiedliwienie.

W duszy czuję, że powinno być inaczej, że powinniśmy sobie pomagać, ale jak? Dla mnie najważniejsza pomoc to wskazanie im na Jezusa, ale tego przyjąć nie chcą. Wszelkie inne działania są nadaremne, gdyż tylko mogą uzależnić te osoby od nas. A co się dzieje, kiedy mój status się dramatycznie zmienił? To również ciekawe zjawisko, mnie często ludzie postrzegali, wraz z moją rodziną za osobę zaradną i osobę posiadającą dobra, wiele osób, zwłaszcza takich, które znały mnie od strony firmy posuwało się do tego, aby nawet przychodzić do Wspólnoty, aby coś zyskać ode mnie. Nie zauważałem tego od razu, ale z czasem widzieliśmy, że to nie Chrystus interesuje tą osobę, ale nasze dobra.

Swoja drogą ciekawy temat, jak postrzegają cię ludzie we Wspólnocie, przez pryzmat czego, i czy można mieć na to wpływ? Czy raczej nie przyjaźnią się ze swoim wyobrażeniem ciebie, czy rzeczywiście z tobą. Nigdy tego nie zobaczyłbym, gdyby nie  katastrofa finansowa w naszym życiu. Z osób zamożnych, z powodu braku zleceń na rynku szkoleniowym w ciągu dwóch lat staliśmy się dłużnikami banków. Przez te dwa lata poradziliśmy sobie z emocjonalną presją wywieraną na nas przez różne osoby, oswoiliśmy się z sytuacją, wiele rzeczy musiało upaść i zginąć z naszego życia. I ten ciężar spowodował nasze przybliżenie do Boga, całej rodziny, no może prawie całej.

Reakcje osób wokół nas, na naszą sytuację były i są różne. Od skrajnych, gdzie osoba bardzo bliska wściekła się na nas, można by tak powiedzieć, że -jak śmieliśmy się stać bankrutami – i ta osoba już nie będzie mogła czerpać z nas. Oh nasłuchałem się wiele na swój temat, kim to ja nie jestem i jakie zło uczyniłem tej osobie. Ale na drugim krańcu są ludzie odrodzeni duchowo, którzy wspierają, nie tylko modlitwą, ale tez środkami. Najbardziej chyba mnie ujął jeden z pastorów, kiedy przyjechał do nas i gwarantował nam, że jeżeli byłoby tak, że nie mielibyśmy gdzie mieszkać, albo co jeść, to mamy dać tylko znać, a on zaraz po nas przyjedzie i da nam mieszkanie i pracę. To naprawdę ujmujące. O dziwo, jeśli chodzi o Kościół, to spotkałem się z ogromną troską i autentycznym zaniepokojeniem, osób które modlą się o nas i podsuwają kolejne rozwiązania, tych osób jest coraz więcej. Bardzo się cieszymy z tego, ale wiemy też, że ten stan, to kolejny Boży krok w naszym życiu.

Przechodziliśmy to już co najmniej dwukrotnie, pierwszy raz, kiedy byliśmy we Wrocławiu, a mieliśmy być na Pomorzu, Pan wyraźnie nas rano obudził już o 4 i nakazał nam natychmiast wyjechać z Wrocławia do Świecia. Posłusznie to zrobiliśmy, wbrew namowom rodziców żony. Po tygodniu okazało się, że Bóg wie co robi, bo to był rok 1997 i wielka powódź we Wrocławiu, tam , gdzie mieszkaliśmy było 5 m wody, a żona była w 7 miesiącu ciąży i miała lekkie powikłania. Dziękowaliśmy Bogu za to, że nas wyprowadził z tego miejsca zagrożenia bardzo.

Drugi raz, to wówczas, gdy mieszkaliśmy już tu na Pomorzu, na wioseczce, odczuwaliśmy ogromny niepokój, wręcz namacalnie odczuwaliśmy, że zbliża się zło. Poza tym staraliśmy się o drugie dziecko, a Bóg mi wyraźnie powiedział w twarz, nie dam ci tu tego dziecka, musisz się wyprowadzić do Świecia. Nie trwało to tak szybko jak we Wrocławiu, bo mieliśmy już swoje meble i wiele już rzeczy, ale posłusznie wyprowadziliśmy się i co było dalej. Żona zaszła zaraz w ciążę, natomiast w tym miejscu w ciągu kilku lat doszło do trzech tragedii. Ludzie z tego domu ginęli. Najpierw nasz sąsiad z klatki schodowej został zamordowany. Potem sąsiad z parteru się powiesił, młody chłopach 16 letni i na koniec ojciec tego chłopaka spadł  z ciągnika prosto pod koło i zginął. To było straszne, z domu, gdzie mieszkało raptem 15 osób, trzy w krótkim czasie nie żyły, we wioseczce, która liczyła być może z 300 osób. Nie rozumieliśmy tego, ale wiedzieliśmy jedno, że chcemy być posuszni Bogu.

Również i teraz, Bóg powiedział mi już trzy lata temu, że nasze miejsce jest w USA. Jednak wyjazd ten zrozumiałem, że miał nastąpić w ciągu 10 lat. A więc ze spokojem czekałem na Boże wskazówki, teraz widzę, że wszystko się powoli zamyka i czujemy jakby takiego kopa na tyłkach od Boga, aby przemieścić się dalej. Tym przystankiem, który czujemy, jest Anglia. Ciekawe, że mamy tam wielu znajomych i wielu znajomych wierzących, ludzi odrodzonych, którzy głównie cierpią bo brak polskiego duszpasterza. Ta informacja bardzo mnie ucieszyła, gdyż nie wyobrażam sobie życia bez służby Bogu i ludziom. Póki co kierunek Liverpool, ale jest też grupa wierzących w niedalekim Preston, która ma podobne potrzeby.

Niedawno spotkałem kolegę, z którym uczyłem się w SP i ZSZ i nawet byliśmy razem we wojsku, prowadzi on takie zwykłe, stabilne życie. Ma żonę, syna i całe życie pracuje jako ślusarz i gra w totolotka, bo być może. Tak naprawdę, to nie mamy z sobą o czym specjalnie rozmawiać, kiedy powiedziałem mu o moich planach, a tak właściwie Bożych planach w naszym życiu, zobaczyłem taki dziwny grymas w jego oczach, pewnie sobie pomyślał, tak Bóg i kto jeszcze? Po chwili zadał pytanie, tobie się jeszcze chce, na stare lata? A ja powiedziałem, dopóki żyjemy, wszystko można i trzeba zmieniać, dla mnie życie monotonne i poukładane to morderstwo. Zawsze lubiłem zmiany, wyzwania, a zwłaszcza gdy poznałem Pana Jezusa. Kiwał głową, ze zrozumieniem, ale dla niego, to chyba był kosmos.

Już w  styczniu moja żona będzie wyjeżdżać do Liverpoolu, a ja zostanę aby dokończyć wszystkie sprawy, jakie można. Dzieci muszą skończyć szkołę, Paulina kończy LO, matura i próba dostania się na medycynę do Wrocławia, Julia kończy SP, a Lidzia 2 klasę SP. Żona jako, że jest anglistką poradzi sobie z urzędniczymi sprawami i dla niej praca jest od zaraz. Poszuka dla mnie pracy i niebawem będziemy razem. Być może inaczej wyobrażałbym sobie te zmiany, ale widocznie tak już wrośliśmy w ta Pomorską ziemię, że Pan Bóg musiał drastycznie nas stąd wyciągnąć. Nasza Chełmińska Wspólnota będzie miała nowego pastora i pewnie rozpocznie nowy etap swojego rozwoju, mnie zostanie satysfakcja, że miałem ten przywilej, aby być pierwszym pastorem w Chełmnie w KZ.

Oczywiście, że nie jest to łatwe dla nas, dzieci przeżywają, zwłaszcza środkowa. Ale może jeszcze wróci do Polski studiować, kto wie. Starsza wszak będzie u dziadków, będzie im pomagać, ale też będzie miała gdzie mieszkać i dziadkowie będą mieli wnuczkę, którą będą mogli się zająć. Wierzę też, bo Bóg mi to powiedział, że On spłaci wszystkie nasze długi, nie wiem jak to się stanie, ale jestem pewien, że jeśli On to mówi, to tak to się stanie. Kiedy mi to mówił, myślałem, że je spłaci wówczas, szybko, a my dalej będziemy prowadzić jakiś biznes, ale teraz widzę, że  miał całkiem inny plan.

Kiedy tak oglądam tą naszą sytuację, to widzę perypetie Józefa starotestamentowego. Miał ogromne obietnice od Boga, ale nic nie wskazywało na to, aby one miały się w jego życiu zdarzyć. Sprzedany i sponiewierany przez najbliższych, wylądował w domu Potyfara, w którym już zdawało się, że będzie dobrze, ale niestety przez jego żonę został posądzony, o coś czego nie zrobił i do więzienia. Tam mógł się załamać, co wówczas wskazywało, że on tym słońcem czy tym szczególnym snopem ma być. Ale się nie załamywał i uczył się zarządzania nawet we więzieniu, po kilku latach, z powodu Bożego objawienia snów faraona, został wyniesiony na stanowisko zarządcy Egiptu i w ten sposób mógł ocalić swoją rodzinę, sprowadzając ich do Egiptu.

Ta niesamowita historia uczy nas pokory i poddania Bogu w sytuacjach, których nigdy byśmy nie chcieli. Jednak wiem, że droga z Bogiem nie jest łatwa, a my jesteśmy grzeszni. Podobnie jak uczniów idących do Emaus, nas Bóg musi zawracać na właściwe myślenie i na właściwą drogę. Zapominamy o swoim powołaniu i przyzwyczajamy się do tego co jest. W jednym z proroctw wygłoszonych do mnie ujrzałem wspaniały obraz. Otóż orły mieszkające w Izraelu to dziwne ptaki, bywa, że zmieniają upierzenie, a nawet dziób, pazury, a że długo bardzo żyją, dzieje się to po 50 roku życia (zupełnie jak u mnie ). W czasie tego linienia muszą wyglądać nieciekawie i są łatwym łupem dla innych, a może nawet pośmiewiskiem, można by pomyśleć, że ten orzeł jest chory i że za chwilę zdechnie. Ale on odnawia swoje siły, nabiera nowych piór, wyrasta mu nowy dziób i pazury i jak w– Ps. 103,5: „On nasyca dobrem życie twoje, tak iż odnawia się jak u orła młodość twoja.”

O tak, wiele proroctw było do mojego życia a pro po służby, ale te się jeszcze nie wypełniły, może to będzie ten czas, ten nowy okres mojego życia i życia mojej rodziny. Wierzymy w to, że Bóg nas posyła najpierw do Anglii a potem do USA, my się godzimy z Bożym postanowieniem i pragniemy dla Niego żyć. Wierzymy też, że ucisk, jaki w tej chwili przechodzimy, jest ku ozdrowieniu, refleksji i odnowieniu. Wierzymy, że nasze życie jest w rękach Boga i On daje temu świadectwa. Mimo trudnej naszej sytuacji, zaopatruje nas, daje łaskę, że to co najważniejsze jest też obsługiwane. Wiele można by pisać, ale kochani nie uciekajmy przed doświadczeniami i nie panikujmy, Bóg nie traci kontroli nad naszym, ani nad waszym życiem, ufajcie Mu, bezgranicznie ufajcie Panu. 

Waszw panu Kazik J.


 

Komentarz

  1. aharon-art

    KAZIMIERZU

    Kazimierzu . W swoim życiu wiele przeszedłeś dróg. Życzę Tobie i Twojej rodzinie aby odnalazła trwałe szczęście w tej Anglii czy USA. Gdybym to ja miał Ci doradzać co zrobić to wybrał bym Polskę .

    Mimo wszystko stawiałbym na naszą ojczyznę .

    No chyba że tak jak piszesz wybór Anglii czy USA to wola Boża . Mam nadzieję że będziesz do nas pisał i pobyt tam będzie dla was błogosławiony. Każdy człowiek ma swoją drogę życia , wybór  tej drogi zależy od nas ale również od Stwórcy . Myślę że to wielki dar móc słyszeć wolę Boga . Ludzie czasami kierują się swoją wolą i źle na tym wychodzą. Wiem co mówię bo sam wielokrotnie źle wybirałem wpadając w zamieszanie.

    aharon*

     

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code