Niemodne i trudne braterstwa

Jeszcze chyba nigdy relacje polsko-litewskie nie były tak napięte, tak złe, jak obecnie. Polskie media donosiły woczraj, że w dzisiejszych obchodach Dnia Obrońców Wolności – jednego z najważniejszych świąt państwowych Litwy – stronę polską mają reprezntować wicemarszałek Sejmu oraz szef polsko – litewskiej grupy parlamentanej. Nie jest to delegacja najwyższego szczebla, ale obie strony robią dobrą minę do złej gry. Można oczywiście tłumaczyć to tym, że w związku z ogłoszeniem raportu przez MAK, premier i prezydent RP mają istotniejsze obowiązki, ale wszystkim oczywiście dobrze wiadomo, że rzecz nie w tym. Polskie władze po raz pierwszy odważyły się dać Litwinom do zrozumienia, że nie będą dłużej tolerować praktyk dyskryminujących mniejszość polską na Litwie. Chodzi tu głównie o trudności czynionoe przez litewskie władze publiczne w zwrocie ziemi obywatelom Litwy polskiego pochodzenia, prawny zakaz pisowni polskich nazwisk w dokumentach przy użyciu polskiej transkrypcji, zamiar likwidacji wielu polskich szkół oraz zakaz używania dwujęzycznych tablic na terenach zamieszkałych w większości przez Polaków.

Nie jestem jednak pewien czy akurat Dzień Obrońców Wolności jest tym czasem, w którym władze polskie powinny demonstrować swoje niezadwolenie i dezaprobatę dla poczynań władz litewskich, bez wątpienia naruszających traktaty dwustronne i zobowiązania międzynarodowe, gwarantujące mniejszościom narodowym i grupom etnicznym prawo do własnego języka, do pielęgnowania i rozwijania kultury oraz tradycji narodowych, także prawo do dwujęzycznych tablic oraz do pisowni nazwisk w dokumentach zgodnie z transkrypcją języka ojczystego. Problemy te powinny być raczej poruszane w ramach instytucji UE czy Rady Europy, ale niekoniecznie przy okazji tak ważnego dla Litwinów święta.

Osobiście rozumiem lęki Litwinów. Wziąwszy pod uwagę fakt, że niepodległość odzyskali tak naprawdę w 1991 r. – międzywojenna Litwa Kowieńska bez Wilna nie jest pzez Litwinów postrzegana jako pełnowartościowe państwo – i pamiętając o kilkusetletniej polonizacji oraz brutalnej rusyfikacji, ich obawy o utrzymanie świadomości narodowej, kultury, języka są zrozumiałe. Wydaje się jednak, że Litwini muszą także zrozumieć, że nikt rozsądny we współczesnej Polsce nie snuje planów odebrania Wilna, ani jakiegokolwiek skrawka litewskiej ziemi, a przyjętych przez państwo zobowiązań międzynarodowych należy przestrzegać bez żadnych zastrzeżeń.

Na Litwie bywam często, w okresie wiosennym, letnim czy wczesnojesiennym, zdarza mi się odwiedzać Wilno nawet co tydzień, to ledwie niecałe 4 godziny jazdy przez pierwotne puszcze, zielone pagórki, pola, i połskujące w słońcu jeziora, gdzieś między sosnami.

Nigdy nie spotkała mnie, ani moich znajomych żadna przykrość ze strony Litwinów, żaden gest wrogości czy niechęci. Udało nam się nawet nawiązać przyjaźnie z rodowitymi Litwinami, nie mającymi żadnych polskich korzeni, którzy zupełnie dobrowolnie i bezinteresownie uczą się jęzka polskiego i żywo interesują się polską kulturą, polską polityką. Pamietam nawet, że tuż po katastrofie smoleńskiej przypadkowi Litwini widząc samochód na polskich numerach albo słysząc język polski w sklepie podchodzili do nas i szczerze wyrażali swoje współczucie. Z podobnymi gestami spotykałem się jeszcze w lipcu w Estonii, ale to już odrębna historia.

Dlatego też nie potrafię pogodzić tej zwykłej, codziennej życzliwości z polityką władz litewskich wobec polskiej mniejszości. Oczywiście mam świadomość, że moje doświadczenia nie muszą być reprezentatywne, słyszałem też opowieści Polaków, których traktowano na Litwie – mówiąc oględnie – niezbtyt przyjaźnie. Piszę jednak o swoich wrażeniach, a te są akurat pozytywne, mając jednocześnie świadomość, że stanu idealnego nie osiągniemy nigdy. Częściowo tłumaczę sobie to tym, że na Litwie, tak jak i w Polsce, polityką w większości parają się ludzie nie posiadający odpowiednich kwalifikacji ani intelektualnych, ani moralnych. Litwini mają także poważne problemy z korupcją, dodatkowo Litwa jest silnie spenetrowana przez rosyjskie służby specjalne – to nie jest spiskowa teoria, tylko fakt, można o tym przeczytać w wielu raportach dotyczących sytuacji społeczno – politycznej tego kraju. Rosja jest żywo zainteresowana tym, by relacje polsko – litewskie nie były dobre – warto w tym miescu przypomnieć kwesitę rafinerii w Możejkach czy polsko – litewskiego mostu energetycznego (Rosja chciałaby swoją energię sprzedwać Polsce z Obwodu Kaliningradzkiego).

No i kolejna rzecz nie mniej istotna. Przed drugą wojną światową Litwini w Wilnie i okolicach stanowili znikomy, jednocyfrowy procent mieszkańców miasta i rejonu. Wydaje się więc nieprawdopodobne, by wszyscy mieszkańcy podajacy się wówczas za Polaków byli potomkami polskich osadników z XVI i późniejszych wieków, bo to by oznaczało, że wyparli oni całkowicie Litwinów albo w inne regiony Litwy, albo tylko wśród polskiej ludności istniał przyrost naturalny. Jest to kompletnie nielogiczne i niemożliwe. Stąd też Litwini wielu Polaków mieszkających obecnie na Litwie uznają za spolonizowanych Litwinów. Tyle tylko, że szkopuł tkwi w tym, iż owi Polacy wcale się za Litwinów nie uważają i trudno ich do tego zmusić. Nie istnieje też metoda, która pozwoliłaby oddzielić potomków tych Polaków, którzy przybyli na te ziemie w XVI w. od Litwinów, którzy się w międzyczasie spolonizowali. Narodowość jest kwestią poniekąd wyboru, wyboru świadomości, języka, kultury, tradycji, wartości. Narodowość w rozumieniu etnicznym to jakieś kompletne nieporuzmienie i rzecz zupełnie zbyteczna. Osoby wywodzące swoje korzenie z kresów, mają zazwyczaj świadomość tego, że w ich żyłach płynie także krew litewska, białoruska, czasem tatarska, karaimska czy żydowska. Nie zapomnę zdjęcia jednej z autortek tek "Pressji" poświęconego tematowi – "Czy warto być Polakiem?" – ślicznej, czarnoskórej dziewczyny, której dziadek był Polakiem, a babcia pochodziła z Barbadosu, a ona sama uważa się za Polkę. Obecnie, mamy w Polsce sporą społeczność Wietnamczyków, Czeczenów, Inguszy, Dagestańczyków, Gruzinów i małżeństwa mieszane będą zjawiskiem zupełnie naturalnym, tak jak były one czymś naturalnym na kresach, może niekoniecznie powszechnym, ale nikogo nie oburzającym. Stąd też narodowość to musi być kwestia wyboru, nie można nikogo zmuszać do pozostania Litwinem, ani środkami prawnymi, ani żadnymi innymi, tak jak i nie można nikogo przymuszać do pozostania Polakiem.

Zatem, choć lęki Litwinów rozumiem, to jednak nie usrpawiedliwiam. Praktyka władz litewskich w odniesieniu do mniejszości polskiej zaprzecza całkowicie i partnerstwu strategicznemu, na które powołujemy się tak często i rzekomemu braterstwu, które ma nas niby łączyć.

Tyle, że niezłożenie hołdu przez przedstawicieli najwyższych władz polskich w dniu tak ważnym dla Litwinów jest kompletnym nieporozumieniem i błędem.

13 stycznia 1991 r. wojska radzieckie w odpowiedzi na ogłoszoną w marcu 1990 Deklarację Niepodległości Litwy, przystąpiły do zajmowania strategicznych miejsc w Wilnie, w tym Wieży Telewziyjnej i Parlamentu. Na ulicach miasta pojawiły się barykady, a dostępu do Wieży bronił łańcuh osób cywilnych. To wówczas radzieckie czołgi rozjechały 14 osób, a Michaił Gorbaczow krzyczał przed kamerą TV: "Nikagda! Nikagda!" w odniesieniu do niepodległości Litwy.

Cmentatz na Antokolu w Wilnie, na którym pochowano ofiary tragicznych wydarzeń z dnia 13 stycznia 1991 r. 

Panteon narodowy na cmentarzu antokolskim – tu spoczywają obrońcy Wieży Telewizyjnej.

Widok na Wieżę Telewizyjną, pod którą rozegrały się najbardziej tragiczne i makabryczne wydarzenia w dniu 13 stycznia 1991 r. Pod gąsienicami radzieckich czołgów zginęło wówczas 14 osób.

Widok na Seimas – litewski Parlament, do którego w 1991 r. dostępu broniły ustawione naprędce barykady; poniżej fragmenty barykad otoczone obecnie szkłem i zadaszone.

Zdjęcia osób, które zginęły pod Wieżą Telewizyjną.

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code