Niedzielne wędrowanie, wschodnia melancholia i fado

Mroźne, wietrzne, ale słoneczne niedzielne popołudnie, delikatnie prószący śnieg, momentalnie zwiewany z piaszczystej, dość szerokiej drogi prowadzącej z Dobrzyniówki w stronę Korycina, przez Czarnystok, Górnystok, Białystoczek i Krukowszczyznę. Nieodłączne dla tej okolicy pagórki, sosnowe zagajniki, porozrzucane w kotlinkach pojedyncze domostwa, przydrożne, murszejące drewniane krzyże, krzyże żeliwne z drugiej połowy XIX w. z charakterystycznymi zdobieniami – każdy z obowiązkową trupią czaszką i prośbą o modlitwę za dusze zmarłych. We wsi Czarnystok żwirówka przechodzi gwałtownie w "kocie łby", bruk pamiętający być może XIX w. Jego dni są już pewnie policzone, fundusze unijne umożliwiają zalanie każdej drogi ponurym i nudnym asfaltem. Mnóstwo opuszczonych, drewnianych domów, o dwuspadowych dachach, w oknach niektórych dostrzegalne z drogi wyszarzałe, stare firanki, gdzieniegdzie pozabijane deskami okna z wybitymi szybami, jakieś opuszczone sześcianowate budowle z czasów schyłkowego PRL-u, a to wszystko poprzetykane odnowionymi, błyszczącymi drewnianymi domkami, wymalowanymi w radosne barwy, z rzadka tylko wyrastają ceglane wille miejskiego typu, jeszcze nawet niewykończone.

W Czarnymstoku drogę przetną nam dwie wystraszone sarny, wybiegną wprost z podwórza opuszczonego domostwa, w biały dzień, około godziny 16.00, w samym środku wsi. Na podwórzach ani żywego ducha. Z lewej strony żarzy się czerwona kula zachodzącego słońca. W radiu Marcin Kydryński prowadzi wywiad z Marizą, która wieczorem ma dać koncert w Gdyni. Portugalska wokalistka opowiada o swoich podróżach, o melancholii podobno wspólnej dla Polaków i Portugalczyków, choć zastrzega się, że jej melancholia nie jest smutna, bo dzieciństwo miała szczęśliwe. Niełatwo jednak dać wiarę w istnienie podobieństw między polską a portugalską melancholią. Ta polska wydaje się być depresyjna i jakby rzadziej twórcza, często idzie w parze z agresją i z frustracją, często może nawet zupełnie niezawionionymi. Tutaj, jeśli się rozejrzeć wokół, śladem tej polskiej melancholii jawią się przydrożne krzyże, ale nie te zmurszałe, drewniane czy zdobione żeliwne, tylko te mniejsze, skromne, drewniane, przy których rodziny i bliscy ustawiają znicze. Nawet na tak krótkim odcinku, od miejsca, w którym bruk przechodzi w asfalt, ich obecność jest wyraźnie dostrzegalna. Przy szosie, którą samochody przejeżdżają z częstotliwością jednego auta na godzinę. Krzyże upamiętniające ofiary pijanych kierowców. Na nieodległej stąd drodze z Janowa do Korycina, w pobliżu słynnej "Panderozy" (miejsca imprez discopolowych), zagęszczenie owych krzyży tworzy makabryczny widok. Polska melancholia, wschodnia melancholia to przede wszystkim przygniatający smutek, którego zagłuszyć nie są w stanie do niedawna klawiszowe rzężenie, a teraz dużo nowocześniejsze didżejskie bity, zaprawiane alkoholem pochłanianym bez opamiętania.

Pozytywnie melancholijne wydają się być jedynie otaczajace krajobrazy. Te rzeczywiście doskonale współbrzmią z łagodnym, nostalgicznym portugalskim fado. I to prawdopodobnie jedyne punkty styczne między polską a portugalską melancholią.

Jeszcze krótka wypowiedź Marizy o różnicach między tradycyjnym fado rodem z robotnicznych portowych dzielnic Lizbony i współczesnym; kilka utworów rodowdem siegających roku 1912 i 1913, i rozpalona czerwona kula zniknie za postrzępionymi wierzchołkami świerków i sosen.

 

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code