Naród kroczący w ciemnościach


Ziemia jako cienista kraina i Jezus, który osiada „na pograniczu ziem Zabulona i Neftalego”, a w zasadzie jest już w drodze, wzywa do drogi, albowiem ziemia jest miejscem, po którym się chodzi. Posługując się językiem rybaka, „ludzi będzie łowił”. Taką mamy katechezę na dziś.

Naród jest słowem, które zyskało szczególne miejsce w najnowszej historii Polski, jako że decyzją władz zarówno świeckich jak i kościelnych zdobywa nowy wymiar. „Jedynemu Bogu – Naród” głosi napis na Świątyni Opatrzności, zaś mężowie stanu naród wypromowali niejako, podnosząc do rangi najwyższego rządcy, suwerena. Jednakże pytanie podstawowe brzmi: Czy naród kroczy w ciemnościach? Pytanie bardzo ważkie, ponieważ jak każdy czytelnik opowieści biblijnych świetnie orientuje się, tylko w ciemnościach zapala się światło i wówczas zajaśnieje ono nad cienistą krainą.

Powróćmy zatem do drogi, pozostawiając swady i zwady przywiązanym do jednego miejsca, narodu. Wyjście zdaje się jest rozwiązaniem konfliktów, a zwłaszcza konfliktu wyrażającego się w walce o władzę. Komu przypadnie większy udział, czyja ziemia i komu poddaną będzie, a wraz z ziemią naród uprawiający w mozole trud żywota?

Idziemy więc, jeden od Pawła, inny od Andrzeja, jeszcze inny od Tadeusza, Marka, Stanisława i… Zaraz, zaraz… A kobiet brak? Jedna szczególnie, jak się wydaje, powinna w tym miejscu przemówić – jest nią Samarytanka. Kobieta spotkana poza miastem, z innego plemienia, nie z naszego rodu, która podobnie jak Jezus wychodzi z miasta i spotyka człowieka. Nawiązują bodaj najciekawszy wątek dialogu, stojąc przy studni.

Zadaję sobie pytanie od lat wielu, dlaczegoż to Jezus nie wzywa do drogi kobiet, tylko wciąż wyprowadza z jednego miejscu, idąc ku drugim, swoich uczniów. Dlaczego wciąż ich podrywa, wzywa do drogi? Czyż nie dlatego, aby oderwać ich myśli od posiadania? Od bycia włodarzami, właścicielami gruntów, ziem, tudzież narodów? Może bycie pogranicznikiem, zawsze gdzieś pomiędzy, jest rozwojowe, daje możność budowania mostów, przywracania jedności tam, gdzie następują rozłamy. Sensem zapewne jest ciągłe wychodzenie, raz do ludzi, dwa – od ludzi.

Jak to powiedział św. Tomasz: Miłość musi być przekazywana. Owa przechodniość jest charakterystyczna, aby nie zabijać Ducha, który jest „pierwszy w działaniu, a ostatni w rozpoznaniu”.

Nie wiem, czy Pan tak chce, ale wiem, czego mnie brak i czego osobiście pragnę – pozwoliłam sobie napisać razu pewnego, przygnieciona treścią słowa płynącego z ambon polskiego Kościoła. Nie jest moim celem siać zgorszenie. Nie zgaduję zamiarów Boga, ledwie mam poczucie, że coś mnie porusza, dając moc mówienia w swoim imieniu. Chcę wierzyć, iż jest to coś więcej, aniżeli babskie gadanie, o które posądzoną być nie życzyłabym sobie.

Nawołuję do wyjścia, opuszczenia świątyń będących nimi niejako poprzez zasiedzenie oraz wzniesienia świątyni w Duchu i Prawdzie. Niewątpliwie „ciemną doliną” trzeba nam pójść, bez obrazu Boga jakiegokolwiek w sobie. O co chodzi? Właśnie o nic innego jak ciągle wsłuchiwanie się w słowo: Chodź! Nauczę cię chodzić, być z ludźmi tak, jak Ja Jestem. A więc na tym polega “łowienie”. Ludzie raczej nie pływają jak ryby w wodzie, owszem, od czasu do czasu, ale zazwyczaj chodzą, chodzą z ludźmi i chodzą do ludzi, nie tylko w czas kolędy.

Każdy dom jest miejscem spotkania, świątynią, Kościołem. Może nim być. Każda wspólnota Jemu miła. Nawet jeśli nie daje się poznać w znaku chleba, gdy przełamujemy się nim, zwłaszcza z będącymi za murami miasta, naszych świątyń. To pozwala wszak cieszyć się sobą, gdy dla siebie jesteśmy. Boga nie trzeba widzieć, trzeba nam widzieć człowieka i w tym tkwi cała esencja powołania. Macierzyństwo Boga w tym się przejawia, że pielęgnuje swoje dziecię, będąc mu troskliwą matką, ojcem, nie zaś władcą, królem narodu.

Bóg powołuje do codziennych czynności, jakie wykonywały kobiety od zarania dziejów: podróżnych w dom przyjąć, obmyć, nakarmić, opatrzyć rany, będącemu w drodze użyczyć dachu nad głową, gdy noc zapada… Nic nadzwyczajnego, byśmy rzekli, a jednak coraz trudniej przyjąć Boga w codzienności, która bywa i niecodzienna, owszem, ale najczęściej przeraża bezradnością wobec kruchości życia i pierwszeństwa interesów. Miłość wyłącznie do swoich zaprowadziła nie tylko Syna Bożego na haniebną i okrutną śmierć.

Gdy czytam ponownie ewangeliczne przesłanie, myślę sobie, że nie tylko poprzez metaforę, ale dosłownie biorąc słowa, trzeba nam ludzi łowić, bo toną w wodach prawdziwych w drodze na ląd stały, czyli w drodze do człowieka, jak i w powodzi spraw, które nijak się mają do tego, co nadaje sens naszemu życiu, wyznacza drogę.

Gdy z przyjacielem ucinałam sobie pogawędkę na życiowe tematy, uderzyła mnie razu pewnego jego wiara w inne życie. Zapytałam więc: Czy to, czego doświadczamy tu i teraz, nie wystarcza? Nie ma sensu? Dlaczego pytasz, jaki sens ma życie mówiąc, że jeśli niczego więcej nie ma, nasze życie jest bez sensu? Głód to coś więcej, znacznie więcej, niż brak podstawowego zabezpieczenia, ale bez wątpienia poprzez okazywanie zainteresowania życiem w jego podstawowych potrzebach przekazujemy troskę, miłość, serdeczność. Człowiek zaczyna „karmić się człowiekiem”. Temu głodowi na imię Człowieczeństwo. Człowiekiem będziesz – oto rola, jaką wyznacza Jezus swoim uczniom/uczennicom.

W istocie w tym wezwaniu do drogi i powołaniu do bycia rybakami ludzi Mistrz zabiega o nas. Wysyłając nas do innych, uczy stawać się człowiekiem. Trochę tak, jak w modlitwie. Nie tyle modlę się do… co modlę się z Nim, czy nawet w Nim, a On we mnie, słowami: Ojcze!

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code