Nareszcie w domu

Nareszcie w domu. To znaczy, w Opolu, w duszpasterstwie akademickim, we własnym pokoju, a może raczej pokojach, bo tak mi akurat się dostało. Przez ostatnie dwa miesiące pędziłem żywot tułaczy. Z jednego miejsca na drugie. Teraz odczułem już potrzebę zatrzymania się, zadomowienia, przynajmniej na kolejny rok.

Dzisiaj cały dzień razem z bratem spędziłem na malowaniu i przeprowadzce, chociaż zostało mi jeszcze trochę roboty. A wcześniej przez 3 dni pomagałem w domu rodzinnym przy zakładaniu kanalizacji. Sporo fizycznej roboty. Kilka odcisków i zakwasów. Taka była końcówka moich wakacji.

A teraz chociaż póki co jestem sam w ogromnym budynku, cieszę się, że powoli rozpoczynam kolejną misję w zakonie. Młodzieży wprawdzie na razie nie ma, część poszła na pielgrzymkę, ale niebawem wyjeżdżam na pierwszy obóz integracyjny w góry.

Cieszę się także, że mogę na dobre powrócić do Tezeusza. Trochę się od niego odzwyczaiłem, ale i stęskniłem. Wszak Tezeusz po części jest jak własne dziecko. Taki dystans też dobrze robi. Mam świadomość, że minione wakacje przyniosły bardzo wiele nowych doświadczeń, przeżyć, przemyśleć. I to na pewno znajdzie niebawem odzwierciedlenie także na Tezeuszu. W głowie roi mi się od różnych pomysłów, głównie pisarskich. A jak ciągnie mnie do pisania to znaczy, że odpocząłem. W ciągu ostatniego miesiąca nie przeczytałem żadnej książki, poza prasą i drobnymi artykułami. I dobrze. Umysł musi się nieco przewietrzyć. Po drugie, doświadczenie i nauka płynie nie tylko z książek.

Jestem pełen nadziei, ale też jak to zwykle bywa na początku nowej misji jest trochę obaw, jak to będzie, czy dam radę, co się wydarzy, co mnie czeka i do czego wzywa mnie tu i teraz Pan Bóg. W sumie to nie bardzo wiem, dlaczego wylądowałem w Opolu. Pozostawiłem to zupełnie przełożonym. Przypuszczam, że Bóg szykuje tutaj dla mnie jakąś niespodziankę. Jeszcze półtorej roku temu plany były zupełnie inne. I nawet bym nie pomyślał, że znajdę się w duszpasterstwie akademickim.

Ostatnio jednak zauważyłem, że coraz bardziej zaczynam lubić wyzwania. To jakaś nowa jakość. Wyzwanie budzi swoisty lęk i niepewność. Ale kiedy się je podejmuje, kiedy zdobywa się na ryzyko, bardzo się to w życiu opłaca. Oczywiście nie materialnie.
Człowiek staje się silniejszy duchowo, wytrwalszy, odważniejszy, i otwarty na kolejne wyzwania. Może właśnie na tym dopiero polega życie, że ciągle jest się otwartym na nowe wyzwanie. Ale niewątpliwie, trzeba też odpocząć, nabrać sił, zdystansować się do tego, bez czego wydaje się, że nie można żyć. Trzeba uwierzyć, że świat się beze mnie nagle nie zawali.

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code