Namaszczanie i umywanie

 
Rozważanie na Wielki Poniedziałek, C1
 

Tego wieczoru Jezus odpoczywa i je kolację w pobliżu stolicy, w Betanii, u przyjaciół. Sześć dni przed Paschą. Za sześć dni odbędzie się sąd i Jezus zostanie skazany; umrze śmiercią krzyżową, przedtem ubiczowany, wyśmiany i ukoronowany cierniem. On wie o tym, lecz ani uczniowie, ani kapłani, ani ludziska na podwórku, którzy przyszli z ciekawości, popatrzeć na wskrzeszonego Łazarza, nie wiedzą.

Rodzeństwo z radością przyjmuje Mistrza-przyjaciela. Łazarz, jak zwykle, siedzi blisko Tego, który go wskrzesił, przepełniony miłością i wdzięcznością; Marta, jak zwykle, krząta się w kuchni i przy stole; Maria… zazwyczaj siadywała u Jego stóp i wpatrzona w Nauczyciela zachłannie słuchała każdego Słowa, co tak bardzo irytowało jej pracowitą siostrę. Dziś jednak naprawdę zadziwiła, a nawet zgorszyła wszystkich. Skąd u niej ten nagły, nieprzewidziany przez nikogo, powiedzmy otwarcie, nieprzyzwoity gest? Skąd taka fortuna, że mogła zakupić tyle drogiego nardu? Pachnący olejek wart był tyle, co roczna praca robotnika! Może flakon przechowywano w domu na jakąś nadzwyczajną okazję, a ona ot tak, bez pytania, wylała mu wszystko na stopy?

– Na mój pogrzeb to zrobiła – mówi Pan. Więc ona w jakiś sposób wiedziała… Wie…

* * *

Według synoptyków trzy kobiety odważyły się na ten gest.

Jedna (Marek, Mateusz), nieznana z imienia, wylała perfumy na głowę Jezusa, gdy ucztował w domu Szymona Trędowatego; została zbesztana za marnotrawstwo przez obecnych.

Druga – to nierządnica, o której pisze Łukasz; ta łzami obmyła stopy Pana, wytarła je włosami i namaściła olejkiem. Wywołała zgorszenie pobożnego gospodarza (Szymona) samą swoją obecnością, nie mówiąc o profanacji, jaką był jej dotyk. Ona otrzymała przebaczenie grzechów.

Trzecia – to właśnie Maria, siostra Marty i Łazarza, o której pisze Jan.

Wszystkie te kobiety milczą, jedna szlocha. Nieme uwielbienie, niema, dramatyczna ufność, niema, uprzedzająca żałoba. W milczeniu przyjmują besztanie i karcenie przez „sprawiedliwych”, a nawet przez złodzieja. Jezus mówi za nie, o nich. On doskonale widzi ich serca. Między tymi kobietami a Panem jest jedyna w swoim rodzaju, bezsłowna więź miłości.

Lubię myśleć, że wszystkie wyprzedziła tym gestem nierządnica. O niej powiedział Pan: „wiele umiłowała”.

Jeśli tak było, to Maria naśladowała właśnie ją. Ukochana uczennica Pana zdecydowała się na gest podwójnie prowokujący; nie tylko „zmarnowała” drogocenne pachnidło, ale odkryła głowę i rozpuściła włosy (czego wówczas porządna kobieta nigdy w obecności mężczyzn robić nie powinna), a w dodatku wytarła nimi stopy Mistrza – pozwalając sobie wobec niego na bulwersującą poufałość.

Lubię myśleć, że zrobiła to świadomie. Zachowując się jak znana nierządnica, „weszła w jej skórę”. Ta niewinna, pobożna panienka w ten sposób poczuła, co to znaczy być zatopioną w grzeszności, pogardzaną i zostać wydobytą z topieli jednym, pełnym bezgranicznie rozumiejącej miłości spojrzeniem Człowieka, który w prostytutce zobaczył człowieka. Spojrzeniem tak różnym od plugawiących, ociekających pożądaniem i pogardą spojrzeń innych mężczyzn.

Maria doświadczyła wówczas o wiele pełniej, jak bardzo odradzająca, jak bardzo życiodajna jest miłość Jezusa. Poczuła być może dopiero wtedy, we własnym sercu, co znaczy kochać wiele. Rzuciła się w przepaść bezwstydu by wyrazić gwałtowną i bezwarunkową własną miłość do Pana: miłość, która nie waha się przed wywołaniem zgorszenia i napiętnowaniem. Miłość, która przeczuwa niewyobrażalny dramat. W tym momencie nie potrzebowała słów. I zapewne nie potrafiłaby ich znaleźć.

* * *

Podobny gest pojawia się znów podczas Ostatniej Wieczerzy. Teraz Jezus myje nogi uczniom, ucząc ich posługiwania w miłości; jest to także jak gdyby odbicie i akceptacja gestu kobiet namaszczających Jego stopy.

W Wielki Czwartek, podczas uroczystej mszy Wieczerzy Pańskiej, gest ten powtarzają kapłani. Myją nogi wybranym „dwunastu” – przeważnie są to członkowie asyst parafialnych, ale nie zawsze!

Kardynał Jorge Bergoglio w Wielki Czwartek, nie pytając o liczbę, mył nogi biedakom w szpitalu, także – o zgrozo! – kobietom! Papież Franciszek zdecydował, że w ten Wielki Czwartek umyje nogi młodocianym przestępcom podczas mszy porannej, którą odprawi w zakładzie karnym. W dodatku większość z tych więźniów to muzułmanie! Na wieczorną mszę Wieczerzy Pańskiej zaprosił wszystkich biedaków z Rzymu. Co prawda – jak donosi prasa – Biuro Celebracji Liturgicznych zaprosiło już 12 starszych kapłanów diecezji rzymskiej, aby im właśnie papież mył nogi; niechby i tak było, ale poznając coraz lepiej Franciszka, nie jestem pewna, czy jednak, zamiast uperfumowanych stóp dostojnych emerytów, nie umyje brudnych, opuchniętych lub wychudzonych nóg zaproszonym biedakom… Zobaczymy…

* * *

Ten gest spełnił ważną rolę w życiu mego ojca, co często podkreślał w swoich wspomnieniach. Po uwolnieniu z lagru w 1943 roku wędrował jako młody chłopak z północy na południe przez syberyjską tajgę w poszukiwaniu Polskiego Wojska. Nie doszedłby na miejsce, gdyby w połowie drogi nie natknął się na gościnną chatkę pewnej staruszki, córki zesłańców z 1863 roku, która przyjęła go, półżywego z wyczerpania, brudnego, wygłodzonego, z poranionymi stopami pod swój maleńki, skromny dach, a zanim go nakarmiła i położyła spać, najpierw umyła mu nogi. Ona była katoliczką z dziada pradziada, on był z dziada pradziada Żydem. Ten gest wrócił mu człowieczeństwo po strasznym doświadczeniu obozowym.

* * *

Każdy, który tak czyni, naśladuje Jezusa. Ale naśladuje też Marię z Betanii, a zrazem świętą nierządnicę, bowiem bliźniego traktuje jak Jezusa. Może nie na śmierć to umywanie, może nie drogim olejkiem, może całkiem inny roznosi się zapach, ale na pewno zarówno staruszka w syberyjskiej tajdze, jaki i ksiądz w małym kościele, jak i kardynał w szpitalu, jak i Papież w więzieniu, jak i każdy, kto czyni to wobec bliźniego, nie pytając, komu myje nogi, nie zważając na „przyzwoitość” i krytyczne spojrzenia, na podziały narodowe i religijne, gestem tym wyraża wielką, bezwarunkową miłość. Podobną tej, z jaką Maria namaszczała stopy Jezusa i ocierała je włosami. Zbliżoną do tej, jaką darzy nas Bóg.

Wskrzeszenie_Lazarza.jpg

Rekolekcje Wielkopostne 2013

Rozważania Niedzielne

 

Komentarz

  1. beszad

     Niesamowita historia,

     Niesamowita historia, Jolu! Myślę o tym niby zwyczajnym, a takim nadzwyczajnym, epizodzie z życia Twojego Taty, gdy wracał z sowieckich łagrów. Tkwi tutaj już nie tylko wymowny symbol, ale żywe doświadczenie miłości przez ciepło czyichś rąk. Staruszka musiała zaufać, wpuszczając zupełnie nieznajomego pod swój dach, ale też potrafiła się wczuć w człowieka odartego z godności – bo można się tylko domyślić, co przeżył w tym nieludzkim miesjcu. Ta kobieta jakoś intuicyjnie czuła, co  – obok snu i jedzenia – jest mu teraz najbardziej potrzebne. Nieświadomie (a może i świadomie) potrafiła też tym przełamać narosłe mury dzielące ludzi na dwa odrębne światy. Domyślam sie, jak wiele musiało dla Ojca znaczyć to umycie nóg – doświadczenie troski, delikatności, ciepła…

    Z uwagą będę wyczekiwał tego Wielkiego Czwartku, bo również przeczuwam, że Franciszek nie poprzestanie na rytualnej celebrze. Widziałem go już wśród chorych na AIDS, gdy autentycznie całował z troską ich nogi. Gest na pokaz? A kto by się dziś na to zdobył – nawet na pokaz? W sytuacji, gdy chorych takich traktuje się jak zadżumionych, to coś więcej niż rytuał. Podobnie może być wśród muzułmanów (nie wiedziałem, że u tych osadzonych przeważają wyznawcy islamu) – wśród ludzi, u których kultura każe odsłoniętą stopę traktować jako wielką zniewagę, najwyższy dostojnik Kościoła miałby osobiście myć i całować nogi? W sumie nie o to chodzi czy ucałuje, jak to uczyni, ilu osobom itd., ale o sam fakt autentycznego pochylenia się nad osobą wyjętą spod prawa, pogardzaną…

    Ufam, że to może więcej znaczyć dla świata, niż najmędrsze kazania. U kobiet, które przedstawiają nam wspomniane Ewangelie (jakoś wcześniej nie zastanawiałem się, że to aż trzy odrębne przypadki!) pokorne umycie lub namaszczenie stanowiło jeszcze dodatkowo coś niezwykle ważnego – chodzi o przezwyciężenie suchego pragmatyzmu, myślenia kalkulacyjnego. Czy warto? Po co? W człowieku nawykłym do kalkulacji, od razu włączają się jakieś przeliczniki. Tymczasem miłość  w swym dawaniu często jest właśnie irracjonalna. Przekraczając barierę logiki i łamiąc ekonomikę użyteczności daje człowiekowi poznać, że jego osoba znaczy coś o wiele więcej, niż bilans strat i zysków. I to chyba jest w tych gestach czymś najbardziej porywającym! Dzięki, Jolu, za te wciągające rozważania!

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code