Moje nowe podwórko

Dzisiaj mijają dokładnie trzy tygodnie po ponad 4 godzinach lotu w dość nowych i zaskakujących dla mnie warunkach, którymi dzieliłem się w poprzednim poście. Teraz czas na kilka spraw, które mnie zaskoczyły po wyjściu z samolotu.

Pamiętam

/* Style Definitions */
table.MsoNormalTable
{mso-style-name:Standardowy;
mso-tstyle-rowband-size:0;
mso-tstyle-colband-size:0;
mso-style-noshow:yes;
mso-style-priority:99;
mso-style-qformat:yes;
mso-style-parent:””;
mso-padding-alt:0cm 5.4pt 0cm 5.4pt;
mso-para-margin-top:0cm;
mso-para-margin-right:0cm;
mso-para-margin-bottom:10.0pt;
mso-para-margin-left:0cm;
line-height:115%;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:11.0pt;
font-family:”Calibri”,”sans-serif”;
mso-ascii-font-family:Calibri;
mso-ascii-theme-font:minor-latin;
mso-fareast-font-family:”Times New Roman”;
mso-fareast-theme-font:minor-fareast;
mso-hansi-font-family:Calibri;
mso-hansi-theme-font:minor-latin;}

, że kiedy dowiedziałem się, że w końcu opuszczamy Montreal, cieszyłem się, że skończy się mordęga z frankofonicznymi nazwami ulic. (Nigdy nie wiedziałem jak je zapisać i wiecznie się przez to gubiłem). Nie podejrzewałem, że zmiana odbędzie się aż na taką skalę. 99% nazw ulic w Edmonton składa się z cyfr. Dla przykładu, moje miejsce zamieszkania ma swój numer bloku, numer mieszkania i nazwę ulicy, która to nazwa też jest cyfrą. Mieszkam na 83 Avenue. Ale to nie wszystko, mój numer bloku zaczyna się od numeru ulicy poprzecznej. W moim przypadku jest to chyba 106. Oznacza to, że mój blok znajduje się pomiędzy przecznicami 106 a 107. Każda Avenue idzie od wschodu do zachodu i każda ulica (street) idzie od południa do północy. Wszystko jest jedną wielką matrycą, po której przyswojeniu jesteśmy w stanie wyraźnie wskazać gdzie ktoś mieszka, nawet w sytuacji kiedy nie znamy miasta idealnie. Dla humanistów, obciążonych matematyczną fobią jest to koszmar. Dla tych wszystkich, którzy nie boją się chociażby starać myśleć logicznie … poruszanie się po mieście jest błahostką. Ten logiczny układ jest bezduszny, ale sprawia, że mając tylko zapisany adres, do którego jadę miejskim autobusem, zawsze wiem, czy podążam w dobrym kierunku. Zawsze też wiem jak nazywa się następna ulica i gdzie muszę wysiać, a jeśli nawet wysiądę za daleko lub za blisko, dokładnie wiem ile przecznic muszę przejść aby osiągnąć cel i ile ewentualnie jestem spóźniony.

Edmonton przez konkurencyjne Calgary określane jest jako „Deadmonton” (martwe miasto). Nie wiem dokładnie dlaczego, ale wydaje mi się, że chodzi o to, że tutaj na ulicach prawie nikogo nie ma. Czasami jest nadzwyczajnie pusto. Nawet w miejscach dość popularnych ruch na chodnikach jest … rozrzedzony. To miasto ma przecież ponad milion mieszkańców i wierzcie mi nie jest wcale takie małe, jakby się mogło wydawać. Odpowiedź na tą zagadkę jest bardzo przewidywalna. Jesteśmy w Północnej Ameryce. Wszyscy nieobecni na chodnikach są w samochodach. To co mnie zaskoczyło, że naprawdę prawie wszyscy w nich są. To akurat mi nie przeszkadza. W końcu nie muszę walczyć o miejsce do przejścia, podziemne korytarze są schludne i wygodne, spaceruję sobie bez ograniczeń i zawsze mam miejsce siedzące w komunikacji miejskiej. Określenie martwego miasta znałem już wcześniej i obawiałem się, że to oznacza, że tu się totalnie nic nie dzieje. Że jest tu jeden największy supermarket w Ameryce Północnej i tyle. Jest tu jednak wystarczająca ilość ciekawych kawiarni, restauracje prześcigają się w pomysłowości wystroju i menu, są rynki z lokalnymi produktami farmerów, są specjalistyczne sklepy z przyprawami, ręcznie robionymi japońskimi nożami, jest kilka galerii, sklepy z herbatą, sporo lokalnego piwa i lokalnych browarni i to wszystko udało mi się dostrzec w ciągu ostatnich zabieganych 3 tygodni. I to wszystko jest na jednej najbliższej mi ulicy. Szczerze mówiąc to jest to też wszystko czego mi potrzeba, jak na razie.

Martwiłem się, że Edmonton będzie uboższy w produkty spożywcze. Jaka stereotypowa pomyłka!!! To jest królestwo jedzenia europejskiego. Niemieccy, Ukraińscy, Polscy, Węgierscy, Greccy, Włoscy migranci od lat dbają o własne podniebienia. Wędliny, które swoim rodzajowym bogactwem sięgają od Madrytu po Kijów są dostępne w każdym strategicznym punkcie miasta. Przyprawy, sosy, dżemy, makarony, sery … Czasami są to produkty, których nie widziałem od dawna w Polsce. Wędzona metka dla przykładu. Wszystkie rybne szwedzkie pasty w tubkach, które zostały wyparte z polskiego runku. Jestem pozytywnie zszokowany dostępnością prawie, każdego najbardziej podstawowego, tradycyjnego i niezbędnego produktu, z każdej europejskiej stolicy. Już jestem pewien, że moja staropolska kuchnia na nowo rozkwitnie. Już nie mogę się doczekać kiedy w końcu rozpakuję moje garnki w nowym mieszkaniu.

Komunikacja miejska rzeczywiście nie jest tutaj hitem, ale jest dość wystarczająca. Zakochałem się w lokalnym metrze, które jest mniejsze od warszawskiego i tak naprawdę jest czymś pomiędzy lokalnym pociągiem, tramwajem i metrem jednocześnie. Metro jeździ pod ziemią tylko w ścisłym centrum, rzekę pokonuję przez most i poza centrum jeździ na powierzchni ziemi umilając podróż lokalnym krajobrazem. Metro jest czyste jak to warszawskie, co mi się dobrze kojarzy. Ogólnie to miasto jest super czyste i super nowe. Wszystko!!! tu jest nowe. To niesamowite, że rzeczywiście ostatnie 5 lat musiało zmienić to miejsce nie do porównania. Oczywiście tak zwany „boom” zaczął się o wiele wcześniej, ale ostatnie 5 lat to zdaje się całkiem nowa jakość. I znów przykład, w następnym tygodniu zaczynam zajęcia na siłowni, którą otworzyli 3 miesiące temu. Takich przykładów jest cała masa. Dla mnie to troszkę szokowe. Oczywiście rozbudowa miasta jest w ciągłym procesie. Wszystko dzięki ropie …

Da się dostrzec, że z komunikacji miejskiej korzystają generalnie studenci, osoby starsze i te których nie stać na samochód. To jest wyraźnie zauważalne i czyni to tym samym podróżowanie komunikacją miejską czasami dość wykluczającym doświadczeniem. Może poza metrem, którego trasa stworzona jest dla studentów. Metro naprawdę jest słodkie tutaj. Taka ciuchcia co wozi nas od czystej stacji do czystej stacji z zawsze działającymi schodami ruchomymi, automatycznie otwieranymi drzwiami i osobami, które zawsze są gotowe przepuścić mnie w drzwiach i prawie nigdy nie zatrzaskują mi ich przed nosem, kiedy te nie są automatyczne (koniec z Montrealskim pośpiechem i brakiem kultury).

Mam niestety wrażenie, że osoby, które nie są białe mogą być tu narażone na większą dyskryminację niż w Montrealu. Co ciekawe jest tu masa kanadyjskich Azjatów i Azjatek, którzy są naturalną częścią tego społeczeństwa i z drugiej strony cała grupa wykluczonej społeczności z dzielnicy chińskiej. Zachodząc do każdego lokalnego chińskiego sklepu wyczuwałem, że jestem dość nietypowym gościem. Kiedy w jednym ze sklepów kupiłem mój ulubiony zestaw herbat zostałem zapytany czy znam chiński, a kiedy odpowiedziałem, że nie to zapytano mnie czy znam mandaryński. Pan który mnie obsługiwał nie mógł zrozumieć skąd znam moje ulubione herbaty. I tu punkt dla Montrealu, bo tam moje okupowanie się w chińskim lokalnym sklepie nie jest czymś powszechnym, ale na pewno nie jest czymś tak zaskakującym. Spotkałem się też z dość dziwną sytuacją w autobusie, gdzie jeden z grupy czterech mężczyzn pochodzących z krajów arabskich zaraz przed wyjściem z autobusu skierował kilka komentarzy we własnym języku do młodej kobiety, która mogła pochodzić z tego samego kręgu kulturowego. (Wydaje mi się, że oni się nie znali). Z jego podejścia i jej reakcji (ignorowanie i zarazem zażenowanie) wydaje mi się, że była to nieprzyjemna sytuacja dla niej. Trochę było to dla mnie zaskoczeniem i o ile zdaję sobie sprawę, że to dość typowa migracyjna scenka, to jednak spotkałem się z nią po raz pierwszy w Edmonton.

W trzy tygodnie odwiedziłem trzy bary gejowskie. I na tym moje zwiedzanie niestety się zakończy. To miasto jest totalną prowincją z tego punktu wiedzenia. Co prawda jest tu organizowana parada, a prawa gejów są przestrzegane jak wszędzie indziej w Kanadzie, i do tej pory nie spotkaliśmy się z Sergio z żadną formą dyskryminacji, ale … to nie jest miasto dla imprezowiczów. I to raczej bez względu na ich orientację seksualną. Sorry, taki mamy klimat …

No cóż, ogólnie jestem zadowolony. Wyczuwam jak bardzo męczące było dla mnie, życie w dużym mieście. Wyczuwam jak bardzo brakowało mi pustych pasłęckich uliczek, jak bardzo brakowało mi estetycznej organizacji przestrzeni. To miasto nie jest architektonicznym hitem. Jest brzydkie. Tak samo brzydkie jak wiele dzielnic warszawskich, które nie maja charakteru ani uroku. Tutaj jednak wszystko (podobnie jak w wielu miejscach w Warszawie) jest uporządkowane i zorganizowane. Otoczony tutaj jestem ludźmi, którym zależy, którzy rzeczywiście lubią, a nawet kochają to miejsce, którzy czują, że należą do tego kawałka ziemi, prawie na końcu świata. Którzy są otwarci i mili, którzy oczekują, że będę podążał ich wspólną ścieżką, wyznaczoną masą edmontońskich zasad. Po za tym, ranki, popołudnia i wieczory pachną tu Polską. Nigdy bym nie podejrzewał, że tak przesycone migracyjnością zdanie padnie z moich ust. A jednak … Za moim oknem ćwierkają w wiosennym słońcu wróble. Chyba nigdy nie czułem się tak bardzo jak w domu. To też zasługa moich lokalnych edmontońskich, polskich przyjaciół, za co kłaniam się im do samej ziemi.

Zapraszam na stronę bloga na Facebooku.

 

 

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code