Moc wiary

Rozważanie na Poniedziałek II tygodnia Adwentu, rok C1
 

tezeusz_adwent_2012.jpg

 
 
Zapewne każdy z nas czegoś w swym życiu oczekuje. Lepszych czasów, poprawy sytuacji życiowej, pomyślnego przebiegu wydarzeń, życzliwości i akceptacji ze strony innych etc. Można powiedzieć, że oczekiwanie należy do istoty naszego życia. Pomagają nam w tym marzenia i myśli, jednak kluczową rolę odgrywa wiara. Ta cnota jest bardzo ważna. Pozwala zdobyć siłę, umożliwia dążenie do celu, a także pomaga w osiągnięciu tego, czego pragniemy.

Taką właśnie siłę mieli w sobie ludzie, którzy przyprowadzili do Jezusa człowieka sparaliżowanego (Łk 5,17-26). Zdaje się, że paralityk nie miał tej wiary. Nie mógł poruszać się o własnych możliwościach. Był pod tym względem bardzo ograniczony. Przykuty do swego łoża. Zapewne nie spotkałby się z Jezusem, gdyby nie ci ludzie. Gdyby nie ich wiara. Oni nie tylko pomogli choremu znaleźć się w miejscu, gdzie przebywał Jezus, ale podjęli wysiłek (jak można dostrzec w tekście), aby Jezus mógł go uzdrowić. Co ciekawe, Ewangelista nic nie wspomina o wierze samego sparaliżowanego. Łukasz kieruje naszą uwagę na ofiarność i wiarę niosących nosze. Tych, którzy prowadzą, którzy umożliwiają wszystkim chorym, cierpiącym i słabym spotkać się z Bogiem.

Bohater tej Ewangelii nie odważyłby się przyjść do Jezusa, bo tego nie potrafił. Ludzie dużej wiary pomogli mu. Na uwagę zasługuje również fakt, że umieli podzielić się tym darem z człowiekiem bezsilnym, który nie tylko fizycznie, ale i duchowo był sparaliżowany.

Czytając tę perykopę uświadamiam sobie, jak ta jedna z trzech cnót boskich jest ważna w życiu każdego człowieka. A szczególnie w tym okresie, jaki daje nam Kościół. Przeżywamy czas oczekiwania – Adwent.

Jeśli chcemy spotkać się z Bogiem, potrzebna jest wiara. Oczekujemy na przyjście Boga. Tego – jak pisze Ojciec Święty w Liście Apostolskim „Porta Fidei” – „w którym znajduje pełny sens wszelka udręka i tęsknota ludzkiego życia”. Dlatego konieczne wydaje się postawienia pytania: Jak wygląda moja wiara? Czy tak jak niewidomy z Ewangelii św. Jana mogę powiedzieć: „Wierzę, Panie” (J 9, 38)?

Wiara daje nam siłę i pewność. Jeśli ją tracimy, zaczynamy wątpić, błądzimy i gubimy się. Wiara pozwala nam trwać przy Słowie. Człowiek niesiony na noszach być może nie miał wiary, ale mieli ją ci, którzy przynieśli go do Jezusa. I to pozwoliło mu być blisko Boga.

Wiara nie jest darem jednorazowym. Trzeba o nią stale prosić. Trzeba ją wymodlić.

Pamiętam, że kiedyś sama „zachłysnęłam się” wiarą. I wtedy rzeczywiście miałam siłę. Byłam blisko Boga, po prostu wierzyłam. Ale przyszedł czas, gdy przekonałam się, że tak wielki dar można stracić, oddalając się od Boga. Prawdą jest powiedzenie, że „wiara potrafi góry przenosić”, bo gdy jej nie ma – człowiek staje się bezsilny, do tego stopnia, że sam nie może „uczynić kroku”. Mnie na szczęście przyszli z pomocą inni ludzie o silnej wierze. Ich przykład i modlitwa umocniły mnie. Cały czas zdaję sobie sprawę z tego, że bez pomocy ludzi wierzących, którzy będą nas umacniać – samemu można pobłądzić.

W czasie Adwentu również Słowo Boże daje nam takie osoby, które przygotowują nas do spotkania z Bogiem bliskim każdemu człowiekowi. To Jan Chrzciciel, prorok Izajasz i Maryja. Bo przecież Bóg poprzez tajemnicę Swego Wcielenia, stawanie się człowiekiem dzieli z nami ludzką słabość, aby ją przekształcić w moc Jego Zmartwychwstania (por. „Porta Fidei” 13). Ale żeby to zrozumieć, potrzebujemy daru wiary. Bez tego nie jesteśmy w stanie pojąć, że Wszechmogący Bóg, Stwórca świata mógł stać się jednym z nas i przeżywać to, co my – z wyjątkiem grzechu.

Jeśli chcemy spotkać się z Jezusem i skorzystać z wszystkich owoców tego spotkania, powinniśmy zatroszczyć się o poznanie i pogłębienie swojej wiary.

 

healing-paralyti.jpg

Rozważania Niedzielne

Rozważania Rekolekcyjne

 

8 Comments

  1. ahasver

    Nie potrzebuję wierzeń.

     Nie wierzę. I nie błądzę – i nie gubię się. Wiem, czego chcę od życia. Na pewno nie jest to cel, nie jest to sens ani żadna inna "pełnia"; życie w swojej nagości wystarczy. Często myślę, że Boga potrzebują ludzie, którzy nie potrafią wyznawać życia. Dodatkowo te niedefiniowalne pojęcia – Idee Fixe – takie jak "Bóg" albo "wiara" wprowadzają w moje życie niepokój i zamęt. Kompletnie niezrozumiałe i bardzo niebezpieczne, ponieważ nieuzasadnione i arbitralne – przypominają mi niektóre ideologiczne rozwiązania w stylu: "No bo tak i już"… 

     

     
    Odpowiedz
  2. ancysko

    @ Bartosz Bednarczyk

     "Często myślę, że Boga potrzebują ludzie, którzy nie potrafią wyznawać życia." – to podejście odpowiadające filozofiom Wschodu, tym którzy wyznają zasady pozytywnego myślenia albo wiary we własne możliwości, pokładając nadzieje w potędze swojego umysłu i ciała. Rzeczywiście takim ludziom nie jest potrzebny Bóg, bo z założenia wiedzą, że sami potrafią sobie poradzić, dzięki sile swego organizmu. Tylko jak wspomniałam – to nie jest myślenie chrześcijańskie, gdzie właściwe, czyli pierwsze miejsce zajmuje Bóg…

     
    Odpowiedz
  3. ahasver

    Nie jest to myślenie wschodnie.

     Na katechezach i poprzez inne środki masowego rażenia ideologicznego zawsze indoktrynowano młodzież wmawiając im na siłę rzekomą różnicę pomiędzy buddyjską pustką i Bogiem Osobowym, tymczasem chodzi o podobną zasadę transcendencji i dematerializacji, tudzież przeniknięcia materii światłem transcendencji jak to jest w niektórych doktrynach Mahajany, a także w pierwszym Chrześcijaństwie, które nie dokonało schizmy, odłamu czy herezji – czyli w Prawosławiu. Pustka i Bóg Osobowy są niedefiniowalne, dlatego jako me-on, czyli pustka w greckim znaczeniu odmienna od nicości (ouk-on) są tożsame. Samorealizacja i samozbawienie osiągane przez wschodnich mistrzów stanowią przedmiot pogardy dla niedouczonych Chrześcijan w stopniu równie sporym jak ubezwłasnowolnienie i oddanie własnego umysłu do rozporządzania jakiejś transcendentnej substancji, wyimaginowanej zewnętrzności, która wszak stanowi odbicie ludzkiego ego i ekstrapolację, a nie prawdziwą transcendencję wedle niedouczonych mieszkańców wschodu.

    Pytam o sens wiary w Boga nie jako człowiek pokładający ufność w samym sobie, tylko jako zwierzę składające się tkanek i chrząstek. Nie jest mi to potrzebne, czuję się szczęśliwy i nie zagubiony. Kocham życie i zastanawiam się, jakim prawem chrześcijanie imputują nie-chrześcijanom nieszczęście, zagubienie, brak pełni życia, oderwanie od źródła życia.

    Moim zdaniem jest to taktyka resentymentu w stosunku do osób niewierzących, a także pozbawiona logicznej i rzeczowej podstawy i odpowiednio uargumentowanych kryteriów chęć nadania życiu osoby wierzącej jakości wyższej poprzez deprecjację i swoiste "strącenie do otchłani" życia osób niewierzących. Jest to niska taktyka wzbudzania współczucia i litości w stosunku do osób niewierzących, przy czym należy dodać, że współczują i litują się tylko osoby wierzące i odbywa się to na podobnej zasadzie jak wściekli, wojujący ateiści współczują i litują się nad "ciemnotą" imputowaną osobom wierzącym. Obie strategie są godne pogardy i splunięcia.

    Proszę wciąż o uzasadnienie tego, o czym Wy, ludzie wierzący, mówicie, o rozjaśnienie niezrozumiałych dla mnie, materialnego zwierzęcia posługującego się pojęciami mającymi swoje dejktyczne definicje, pojęć:

    1) Co wyrażacie mówiąc "wierzę"? Co znaczy wierzyć? Czy wiara i wierzenie-w-coś, czyli stwarzanie "złotych cielców" są tożsame? 

    2) Co oznacza termin: "Bóg"? 

    3) Od czego zbawia historyczny Jezus? Jeśli nie wierzę w pogańskie piekło zagarnięte przez chrześcijan do straszenie nie-chrześcijan, to dlaczego miałbym chcieć być "zbawiony"?

    4) W jaki sposób Chrześcijanin może zachęcić niewierzącego do "wiary" w Jezusa nie stosując najbardziej obrzydliwego sposobu argumentacji, czyli straszenia go piekłem? Obiecując rozkosze wieczne po śmierci?  

    5) Mówisz o myśleniu chrześcijańskim. Dla mnie to tak jakby mówić o myśleniu cieszyńskim, myśleniu ewangelickim, myśleniu polskim. To nie jest myślenie, tylko program myślowy, ideologiczny – myślenie jest myśleniem i tyle – nie ma oddychania chrześcijańskiego, chrześcijańskiego bicia serca czy chrześcijańskiej defekacji. Jest myślenie ludzkie po prostu i tylko takie mnie interesuje. Nie pytam więc o argumenty z Twojej strony motywowane myśleniem chrześcijańskim, tylko o uzasadnienie rzeczy, o których piszesz, przed zwyczajnym żłowiekiem. No, chyba, że uznałaś mnie już za martwego, co byłoby z resztą bardzo po chrześcijańsku…

    6) Piszesz o "mocy wiary"… Nie rozumiem. Jaka "moc"? Gdzie ona się objawia, w czym? Bo na pewno odczuwałem i ciągle odczuwam raczej jakąś kompletną bezmoc osób wierzących, choćby w argumentowaniu na rzecz wiary… Raczej jako osobnik niewierzący sam dysponuję większą mocą niż moc wiary i doskonale o tym wiem. O czym więc mówisz, pisząc: "Moc wiary"? Bo nie wierzę i jakoś tak nie czuję, iżbym miał mniej mocy niż osoby wierzące…

     

     
    Odpowiedz
  4. ancysko

    @ Bartosz Bednarczyk

    Gdy piszę o mocy wiary, mam na myśli siłę,jaką człowiek może posiadać, aby mierzyć się z trudnościami, których sami z siebie nie możemy zrozumieć, czy pokonać. Gdy człowiek wierzy – zdobywa "wsparcie", po prostu chce i stara się coś osiągnąć. Gdy nie wierzy – nie ma tej mobilizacji. A może Ty jesteś człowiekiem głębokiej wiary, tylko tego w ten sposób nie nazywasz? Nie wiem… Chciałabym odpowiedzieć na te pytania, ale sama obecnie zmagam się z tym problemem i gdyby nie ludzie wiary, pewnie nie byłoby mnie tu…

    Nie uznaję Cię za "człowieka martwego" :), jeśliby tak było siebie również musiałabym uznać za kogoś takiego…

     

     
    Odpowiedz
  5. ahasver

    Opium?

     No właśnie Anno droga: Nie jest tak do końca, że wiara w jakieś zewnętrzne wsparcie pomaga człowiekowi zmobilizować się, zmotywować, odczuć wewnętrzną, motywującą harmonię z tak zwanym "losem" (fatum). W momencie, kiedy staję przed ścianą absurdu, której potęga rozbija moją tożsamość i każe rozpłynąć się w otchałani przypadkowości, z tym głębszą satysfakcją zakasam rękawy i ratuję swoje istnienie przez zagrożeniem nieobecnością. Odczuwam wówczas satysfakcję z powodu takowego, że stać mnie na uśmiech Syzyfa czy wręcz nawet Hioba… Że żadne z moich doświadczeń nie zmusi mnie do trwogi z rodzaju tych trwóg, przez które człowiek pada na kolana przed czymś, czego nie rozumie, a co nazywa Bogiem… Namysł nad Bogiem osłabiał mnie, odbierał siły, niepokoił. Z perspektywy lat wszelkie próby uwierzenia w Boga oceniam jako męczące, jałowe zmaganie się z jakimś rakiem woli, które to próby zamiast rozświetlić światełko nadziei, doprowadzały mnie do rozpaczy.

    Nie miał racji Ks. Tischner porównując wiarę do antynomii rozpaczy czy beznadziei. Antynomią rozpaczy jest stan, w którym człowiek opuścił antynomię wiara – rozpacz… Nie ma żadnej rozpaczy bez wiary, nie ma żadnej beznadziejności bez poczucia metafizycznej czy religijnej nadziei, która staje się kompletnie nieistotną mrzonką w momencie, kiedy człowiek otrząśnie się z pyłu unoszącego się wciąż w powietrzu po upadku paradygmatu Boga, po upadku Kościoła, będącego anachronicznym konstruktem utrzymującym się tylko dlatego, że pozostała jeszcze garstka jego wyznawców. Nadzieja nie jest w żaden sposób potrzebna człowiekowi, który rozpostarł ręce, wypełnił swe płuca powietrzem i krzyknął w przestrzeń, że nawet jeśli fatum spróbuje wymierzyć mu cios prosto w serce, on jest gotów na pojedynek… Nazywam to absolutną wolnością, mocą o wiele potężniejszą niż moc wiary.

    Po co Ci Anno szanowna wiara? Po co ci Bóg? Jaki Bóg? Czym jest Bóg? O czym mówisz? Gdzie? Kiedy? Jaki znów Bóg? Czy potrafisz żyć? Czy Bóg nie jest jednak jak opium? 

    Tylko pytam – jestem niezmiernie ciekaw tych kwestii, badam je od lat i do niczego jeszcze nie doszedłem: Nie mam więc zamiaru obrażać Twoich uczuć. Naprawdę 🙂 

    http://www.youtube.com/watch?v=XoooX3OVGoI

     
    Odpowiedz
  6. ancysko

    @ Bartosz Bednarczyk

     Przede wszystkim wiara jest łaską. Jeśli nie jest nam dana nie umiemy zrozumieć wielu rzeczy, może inaczej – nie umiemy ich pojąć, dlatego wiele spraw wydaje nam się bez sensu. Bóg nie jest "opium dla ludu", jak to raczył twierdzić K. Marks. Bóg jest rzeczywistością. Wiara pojmowana właściwie nie może stać się dla nas opium, chyba że ktoś ją tak traktuje, ale to nie jest prawidłowe, bo raczej prowadzi człowieka do złudzeń. Np. Abraham pochodził z pogańskiej rodziny, a stał się wyznawcą Boga Jedynego. Gdyby nie miał wiary, to by tego nie zrobił…

     
    Odpowiedz
  7. ahasver

    A może łaska jest opium?

     Rozumiem. Tym bardziej odrzucam Boga, który nie jest dla mnie łaskawy… Hmm… Wydaje mi się, że być może to właśnie owa łaska stanowi opium dla mas – parafrazując Marksa.

    Czy Bóg jest rzeczywistością? No chyba nie, bo go nie widać, nie słychać, jest nieobecny, w każdym bądź razie najwyraźniej nie dla każdego jest łaskawy, skoro od lat modliłem się o ową "łaskę" i jakoś nie nadeszła… 

    Bóg chyba raczej nie jest rzeczywistością, ponieważ wówczas musielibyśmy stwierdzić, że osoby niewierzące nie żyją w rzeczywistości – a wówczas samo pojęcie "Bożej łaski" byłoby czymś ideologicznie niebezpiecznym, niedozwolonym kryterium wartościowania jakości życia człowieka… Taki Bóg, który nie obdarza ich łaską wiary, musiałby być okrutny, co byłoby chyba logiczną sprzecznością z tezą jakoby Bóg miał być miłością… 

    Czyli mam rozumieć, że według Was, Chrześcijan, osoby żyjące na łasce Boga żyją w rzeczywistości i są lepsze, bo żyją w większej pełni, a te, nad którymi ów łaskawiec się nie ulitował, żyją nierzeczywiście, skazane przez niełaskawego dla nich Boga na torturę błądzenia w ciemnościach absurdu? Żyją nierzeczywiście… Czyli są martwi? Nie znają rzeczywistości – są kimś głupszym, gorszym – i to przez samego Boga?! Hmm… Jakże to wszystko dziwne, jakże pokrętne… Dość okrutny ten Bóg, przyznam szczerze. 

    Co znaczy łaska? Czy to jakaś forma litości? Czy nie jest obrzydliwy Bóg, który stworzył nędzne robaki po to, aby się nad nimi litować bądź nie – zgodnie z własnym widzimisię? 

    Co z ludźmi, którzy tej łaski nie zaznali? Pójdą do piekła? Ich żywot jest mniej pełny niźli tych, którzy zyją na łasce Boga? 

    Czyli to od łaski Boga zalezy, czy ktoś zyje w rzeczywistości czy nie?

    Świetny ten Twój Bóg. Taki litujący się nad gorszymi od siebie i stworzonymi przez siebie łaskawiec, ale nie dla wszystkich 😀

    Nie, nie, wybacz Aniu, ale to nie dla mnie… Twój Bóg do mnie nie przemawia, chyba bym przez niego zaczął błądzić i popadłbym w rozpacz, tyran taki… Bez łaski…

    Pozdrawiam Cię serdecznie 

     
    Odpowiedz
  8. ancysko

    @ Bartosz Bednarczyk

     Przede wszystkim to nie jest tylko mój Bóg, bo ja Go sobie nie wykreowałam, nie wymyśliłam Go. Nie jestem też teologiem, ale bardzo bym chciała zdobyć takie wykształcenie. To nie jest tak, że jeśli nic nie czujesz, nie pojmujesz. Jeśli tak się sprawy mają, to ja w tym momencie też muszę odrzucić Tego Boga. Może wtej sytuacji potrzeba trochę cierpliwości. Może Bóg chce, Abyś Go szukał. Ja też wielu spraw z mojej codzienności nie rozumiem, denerwuję się etc. Fajnie, że szukasz i myślę, że Bóg to doceni i pozwoli Ci kiedyś cieszyć się tymi owocami. 

    Ja obecnie też przyzywam trudności, ale w przeciwieństwie do Ciebie nie poszukuję, właściwie wycofuję się. Więc myślę, że z nas dwojga, to Ty jestes na lepszej drodze…

     

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code