Nie oczekuję, że codziennie wśród duchownych natknę się na akty heroizmu i poświęcenia ale dopiero czytelne – nie – na zło świata ze strony polskich sióstr i księży przebywających w Republice Środkowo Afrykańskiej uświadomiło mi, że często brak misji w zwykłym życiu polskich wspólnot. Duchownych, do których wierni mogliby się zwrócić z małymi i większymi boleściami życia.
Ksiądz proboszcz lub wikary odwiedzają wiernych raz do roku, widzimy ich w czasie mszy oraz w kancelarii, kiedy mamy do załatwienia najczęściej formalną sprawę. Na pewno są parafie, gdzie wspierają się wzajemnie we wspólnotach wierni zgormadzeni wokół inicjującego działania księdza.Być może wystarczy poszukać takiej wspólnoty, gdzie parafianie nie będą narzekać, że słyszą jedynie o rozbudowie kościoła, posadzkach i witrażach a sami przyjdą do księdza z misją niesienia pomocy innym.
Oczywiście są ogólnopolskie akcje pomocowe organizowane przez duchownych, Caritas, domy pomocy ale brak mi takich relacji jak mogą mieć z pomagającymi im misjonarzami afrykańskie rodziny. Przecież muszą być misjonarze emocjonalnie związani ze swoimi podopiecznymi, jeżeli pod groźbą utraty życia nie chcą ich opuścić.
A może powstaną kiedyś takie małe lokalne misje przy polskich parafiach, gdzie każdy będzie mógł przyjść i ofiarować pomoc przy pracy księdza misjonarza. Gdzie sieroty, opuszczeni i smutni będą mogli przyjść, licząc na chrześcijańskie miłosierdzie.