Miłość do czarnej owcy

 
 
Rozważanie na sobotę V tygodnia Wielkiego Postu,rok C2
 

Przypominam sobie początek mojej pracy nauczycielskiej w prywatnym liceum, które również stawiało pierwsze kroki. Dokładnie rzecz biorąc, była jedna klasa z czternastoma uczniami. Jeżeli czyta to nauczyciel masowej szkoły, to z pewnością uśmiechnie się teraz z wyższością i pomyśli, że wspominam jakiś raj na ziemi. Niestety, problem pojawił się dość szybko w postaci uroczego, inteligentnego młodzieńca, który miał już za sobą nieudane edukacyjne próby w innych szkołach średnich, więc górował nad pozostałą trzynastką wiekiem, wzrostem i nie najlepszym życiowym doświadczeniem. Wkrótce chłopak swoim nadpobudliwym zachowaniem tak zdominował grupę, że prowadzenie lekcji stało się prawie niemożliwe. I chociaż młodsze nauczycielki łącznie ze mną popłakiwały, choć zdawaliśmy sobie sprawę, że odbieramy człowiekowi może ostatnią szansę na przyzwoite wykształcenie, dla dobra pozostałych uczniów trzeba było usunąć go ze szkoły.

Podobne sytuacje są dobrze znane ludziom, którzy sprawują różne kierownicze funkcje. Wybór między dobrem zbiorowości i dobrem jednostki to jeden z najtrudniejszych dylematów każdego szefa. Na jednej szali znajdują się: określone posłannictwo, zadania, prawne i materialne wymogi, konieczność zapewnienia trwałości i odpowiedniego wizerunku instytucji, a na drugiej szali: ludzie z ich pogmatwanymi życiorysami, nie zawsze realistycznymi ambicjami, trudnymi charakterami. Wybitnie utalentowany i twórczy indywidualista, który popada w nieustanne konflikty ze współpracownikami: znakomity fachowiec, którego alkoholizm nie budzi wątpliwości i stał się uciążliwy dla otoczenia; matka samotnie wychowująca chore dziecko, która przebywa ciągle na zwolnieniach lekarskich i naraża na straty firmę…

Wiele rodzin ma również czarną owcę, która nieustannie sprawia problemy pozostałym krewnym. Niekiedy specjalnością takiego odmieńca są trudności w szkole, bójki z rówieśnikami, nałogi, burzliwe romanse, konflikty z prawem, nieudane interesy, nieprzystosowanie do tradycyjnych społecznych ról, a innym razem wchodzi w grę psychiczne lub fizyczne upośledzenie. Obraz porządnej rodziny zostaje poważnie zagrożony, toteż w imię jego ocalenia kłopotliwa osoba bywa w taki czy inny sposób odsuwana na margines. Niekoniecznie musi to być wyrzucanie z domu, choć i tak się zdarza. Najczęściej formy wykluczania są bardziej subtelne: nie zaprasza się kogoś takiego na rodzinne uroczystości, nie dopuszcza się do wspólnych decyzji, nie udziela się finansowego lub moralnego wsparcia itp.

Jezus stał się czarną owcą dla Żydów, a przynajmniej dla ich grupy, która sprawowała władzę. Wyróżniał się spośród żydowskiej zbiorowości. Dokonywał cudów, uzdrawiał, a nawet wskrzesił Łazarza. Czynił wiele znaków. Jego nauka zyskiwała coraz większy rozgłos. Mógł wykorzystać swoje oddziaływanie dla celów politycznych i pokierować ruchem niepodległościowym. Jeżeli nawet sam nie ujawniał takich ambicji, to mogli znaleźć się ludzie, którzy wykorzystaliby Jego popularność, czyniąc Go symbolem narodowego powstania przeciwko Rzymianom. Dodajmy, powstania skazanego na przegraną, bo rzymski najeźdźca stłumiłby łatwo, szybko i bezlitośnie bunt garstki zapaleńców.

Łatwo dziś powiedzieć: „Żydzi powinni byli uwierzyć w Jezusa, uznać Go za Mesjasza i pójść za Nim”. Arcykapłani i faryzeusze dokonywali jednak analizy całkowicie realnego zagrożenia. Udzielenie Jezusowi poparcia czy choćby pozwolenie na Jego dalszą działalność mogło oznaczać interwencję rzymskich wojsk, materialne zniszczenia, śmierć lub niewolę setek osób. Rzymianie byli gotowi krwawo stłumić wszelkie rozruchy żydowskie, zwłaszcza związane z mesjanizmem politycznym. Kajfasz miał zatem ważne podstawy, aby stwierdzić: „Lepiej jest dla was, gdy jeden człowiek umrze za lud, niż miałby zginąć cały naród”.

Członkowie Wysokiej Rady posiadali rodziny, majątki, ugruntowaną od lat życiową stabilizację, nie mówiąc już o władzy, co prawda ograniczonej przez okupanta, ale dającej sporą satysfakcję i możliwości. Sami nie chcieli tego wszystkiego stracić i nie chcieli narażać innych na pewną klęskę. Nie można też pominąć faktu, że Jezus denerwował żydowskich dostojników osobiście. Wytykał im nieustannie obłudę, egoizm, powierzchowną religijność. Pokazywał, że nie interesuje ich wcale Bóg, któremu mają służyć. Dostrzegali, że coraz bardziej podważa ich autorytet. Zapewne resztki sumienia podpowiadały im, że w zarzutach Jezusa tkwi sporo racji, a nic tak nie irytuje jak słuszna krytyka. Być może właśnie osobista uraza bardziej niż cokolwiek innego przyczyniła się do podjęcia decyzji, aby Jezusa zabić.

Dziś wiemy, że skazując na śmierć Jezusa, żydowscy przywódcy postąpili niewłaściwie, że kierowali się wykoślawioną hierarchią wartości, że oceniali sytuację sztywno i krótkowzrocznie, że zabrakło w ich postępowaniu zarówno miłości Boga jak i miłości bliźniego. Wszystko to świetnie wiemy, ale… Rozejrzyjmy się wokół i pomyślmy, czy brak kogoś w naszym otoczeniu nie ułatwiłby nam życia. No, może nie od razu trzeba by go zabijać. Zupełnie wystarczyłoby, aby przeniósł się do odległego miasta albo do innej firmy. Jeżeli jest moim uczniem, to życzę mu serdecznie, aby odnosił sukcesy w innej szkole, jeżeli podwładnym, chętnie podpiszę znakomite świadectwo pracy, aby odszedł za porozumieniem stron, jeżeli krewnym, to uznam, że powinien przebywać wśród znajomych, którzy bardziej niż ja odpowiadaliby jego gustom. Czyniąc tak czy choćby tylko myśląc, symbolicznie skazuję niewygodną dla mnie osobę na śmierć, czyli w gruncie rzeczy postępuję podobnie jak żydowscy dostojnicy wobec Jezusa.

W przeznaczonym na dzisiaj Psalmie 31 czytamy: „Ten, co rozproszył, zgromadzi Izraela i będzie czuwał nad nim jak pasterz nad swą trzodą”. W Piśmie Świętym obraz Boga jako dobrego pasterza pojawia się wielokrotnie. Dobry pasterz pozwala leżeć na zielonych pastwiskach, prowadzi nad wody i wiedzie po właściwych ścieżkach. Pobiegnie za jedną zbłąkaną owcą, pozostawiają resztę stada. Dba o wszystkie owce: białe, czarne i łaciate. Prorok Ezechiel mówi też o złych pasterzach: „Nakarmiliście się mlekiem, odzialiście się wełną, zabiliście tłuste zwierzęta, jednakże owiec nie paśliście. Słabej nie wzmacnialiście, o zdrowie chorej nie dbaliście, skaleczonej nie opatrywaliście, zabłąkanej nie sprowadzaliście z powrotem, zagubionej nie odszukiwaliście, a z przemocą i okrucieństwem obchodziliście się z nimi” (Ez 34, 3 – 4). Tak właśnie postępowali faryzeusze. Tak postępują ludzie, którym zdarzyło się pójść w ich ślady.

Pomyślmy teraz o wszystkich czarnych owcach, które pojawiły się na drodze naszego życia i za które tak czy inaczej byliśmy odpowiedzialni. Czy wzmacnialiśmy je, gdy były słabe, czy może odmawialiśmy im pokarmu, aby więcej pozostało dla silniejszych? Czy zadbaliśmy o ich fizyczne i duchowe zdrowie, czy może próbowaliśmy je dobijać? Czy opatrywaliśmy rany, które zadali im inni ludzie, czy może rozdrapywaliśmy te rany lub raniliśmy sami? Czy zabłąkaną czarną owcę staraliśmy się przyprowadzić z powrotem do stada, czy może robiliśmy wszystko, aby uniemożliwić jej powrót? Czy odszukaliśmy zagubioną, czy może pozostawialiśmy ją samej sobie na zatracenie?

Black-Sheep_web.jpg

Rekolekcje Wielkopostne 2010

Warto przeczytać:

 

Benedykt XVI, Orędzie na Wielki Post 2010

Michał Kuźmiński, Michał Olszewski, Przepis na pustynię

Dariusz Kowalczyk SJ, Spowiedź, czyli przekonywanie o grzechu i miłości

Andrzej Miszk, Rozmowa z Przyjacielem, czyli codzienny rachunek sumienia

 

 

5 Comments

  1. jadwiga

    czy naprawde o zastanowienbie tutaj chodzi?

    Uwazam ze problem jest bardziej złożony. U zwierzat spotyka sie zagryzanie , zadziobanie "egzemplarza" innego. Czarną owce. Cos w biologii jest takiego ze innosc jest odrzucana. My ludzie coprawda mozemy sie zastanowic, zwierzeta nie. Dlaczego tak jest? Dlaczego innosc jest pozostawiona na zatracenie? Dlaczego biologia tak działa?

     
    Odpowiedz
  2. jorlanda

    Czarne owce czasem same odchodzą

    Niestety tak zrozumiałam ten tekst… Bardzo poruszył mną taki punkt widzenia. I od razu miałam skojarzenie z kilkoma sytuacjami w moim życiu…

    Ludzie, którzy wyłamią się z kręgu rodzinnych przyzwyczejeń areligijnych też czasem są "czarną owcą". Ludzie, którzy chcą czytać i uczyć się, gdy tymczasem ich rodziny i przyjaciele wolą budkę z piwem i piknik z wódką w roli głównej, też zyskująm miano "odmieńca", którego trzeba odsunąć albo wyszydzić…. Tzw. ludzie sukcesu często bojąsię swoich dawnych przyjaciół, którzy zamiast zarabiać kasę non stop pracują w organizacjach charytatywnych, i na dodatek wierzą w Boga… Ile przyjaźni kończy się wskutek takich "różnic", "przełomów" i zmian.

    Ciekawe, że czarna owca skojarzyłąami się tak OD-wrotnie… Dzięki Małgorzato 😉 Rekolekcji czas to także odwrotności czas. Może to my bywamy czarną owcą w tłumie wybielonych najnowszym krzykiem mody? Może czasem warto być czarną owcą i nie bać się, że nas prędzej czy później zagryzą… W końcu Jezus przetarł szlak, co nam może grozić? 🙂

     
    Odpowiedz
  3. Malgorzata

    Genetyka i wartości

    Jadwigo!

    Biologia rządzi się zasadami genetyki. Mówiąc najprościej, chodzi o zachowanie pewnych stałych cech gatunkowych, które sprawdziły się ewolucyjnie i służą dobrze przystosowaniu do środowiska. Osobniki słabe bądź inne od reszty nie są atrakcyjne z tego punktu widzenia i bywają naturalnie eliminowane bądź przez choroby, bądź przez drapieżniki, bądź przez bardziej typowe osobniki swojego gatunku. Optymistyczne jest to, że czasem mutanty mogą okazać się korzystniejsze z ewolucyjnego punktu widzenia i wtedy to one rozpoczynają nową linię rozwojową, stopniowo eliminując dawną większość.

    Poza tym, jak słusznie zauważyłaś – jako ludzie możemy się zastanawiać. Oprócz biologii kierujemy się jeszcze wartościami. I to przynajmniej częściowo hamuje nasze naturalne instynkty do zagryzania wszystkiego, co wyróżnia się w stadzie za bardzo.

    Pozdrawiam Cię serdecznie

    M. F.

     
    Odpowiedz
  4. Malgorzata

    Czy warto być czarną owcą?

    Jolu!

    Owszem, czarne owce to osobniki, obiektywnie rzecz biorąc, pozytywne. Jeżeli wyróżniają się spośród patologicznego, ograniczonego intelektualnie czy pozbawionego głębszych potrzeb środowiska, to nic dziwnego, że niekiedy odchodzą do miejsc i ludzi bardziej im odpowiadających. Jeżeli mają tyle siły, żeby odejść… I bardzo dobrze na ogół, że tak się dzieje.

    Każdemu, kto czuje się w swoim środowisku czarną owcą, życzę, aby znalazł się kiedyś w stadzie, w którym są wyłącznie czarne owce. Chociaż… Niekiedy bywa też i tak, że różni wyrzutkowie tworzą getta, w których wcale nie panuje zdrowa ani twórcza atmosfera. 

    Na czarne owce można patrzeć z różnego punktu widzenia. Ty kładziesz akcent na sytuację takiego osobnika w stadzie. Ja starałam się raczej popatrzeć z punktu widzenia pasterza, czyli kogoś odpowiedzialnego za innych, muszącego chronić pewną grupę i jej przestrzeń. 

    A co do tego, czy warto być czarną owcą… Prawdę powiedziawszy, nie potrafiłabym uczciwie nikogo do tego zachęcać. Powiedziałabym raczej: bądźmy po prostu sobą i nie czujmy się czarnymi owcami, dopóki inni nam tego nie uświadomią. Oby zrobili to jak najpóźniej. 

    Pozdrawiam Cię serdecznie

    M.F.

     
    Odpowiedz
  5. Jacob

    Zwierzyłem się ongiś

    Zwierzyłem się ongiś mamie niepełnosprawnego dziecka, że w pewnej sprawie już nie mam nadziei. Spojrzała z mocą: "nigdy nie wolno tracić nadziei". I miała rację. A teraz wiem, że rację miała niezależnie od rozwoju wypadków.

     
    Odpowiedz

Skomentuj

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

code